Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2020, 23:22   #16
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21.03.2019, czwartek, popołudnie

Zbliżała się już godzina szesnasta. Marcel dobrze wiedział, że będą spóźnieni. Zresztą Stańczyk ostrzegał go przed tym w chwili, kiedy Damianek odmówił zjedzenia obiadu, zaś Iga nie chciała dać za wygraną, wiedząc, że u babci chłopak naje się słodyczy. Teraz już wszyscy siedzieli w samochodzie, do celu dzieliło ich zaledwie kilka przecznic, ale jak na złość łapali się na serię czerwonych świateł.
- Lepiej jechać w prawo i ominąć główną drogę - oznajmił Stańczyk, dla którego też znalazło się miejsce w samochodzie. Chociaż ciekawą zagadką z pewnością było to, co zrobiłby błazen, gdyby nie miał gdzie usiąść.

Marcel przez chwilę wyobrażał sobie błazna, który próbuje usiąść mu na kolanach. Zrobiło mu się niedobrze na tę myśl. Zastanawiał się przez chwilę. Bał się, że jak będzie teraz korzystał ze wskazówek Stańczyka, to zacznie żyć pod jego dyktando. Z drugiej strony to sam Feliński miał nadzieję dotrzeć do babci Basi jak najszybciej. Diabeł stróż nie miał w tym żadnego interesu.
- Tu jest często korek, tak mi opowiadał nowy sąsiad - rzekł. - Skręć może tutaj w prawo i omiń główną drogę. Tak Konrad najczęściej dojeżdża do pracy.
Dlaczego miałby rozmawiać z nim na takie tematy? Marcel miał nadzieję, że Iga o to nie zapyta.

Pogładził futerał, w którym znajdował się obraz dla babci. Przedstawiał rusałkę siedzącą w estetycznej pozie wśród krzewów malin. Jej rękę ociekała czerwoną cieczą. Próbowała jej, liżąc koniuszek palca wskazującego. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to sok z owoców. W rzeczywistości było to coś zupełnie innego. Zdradzał to zagadkowy uśmiech skrzydlatej, który mógł równać się z uśmiechem Mona Lisy. A poza tym rozrzucone maliny wśród krzewów, co sugerowało niedawne szamotanie się w nich. Detalem przez mało kogo zauważanym była trzecia ręka w kompozycji. W pierwszej chwili wydawała się należeć do rusałki, jednak w rzeczywistości była większa, bardziej blada i męska…
- Jak tam w pracy? - rzucił Marcel, odrywając wzrok od obrazu. Mógł go obserwować dzięki przedniej części futerała z prześwitującej, bezbarwnej folii.

Iga poprowadziła auto według jego wskazówek. Fala czerwonych świateł, na którą wcześniej trafili, zmieniła się w szczęśliwe przyjeżdżanie na zielonym. Faktycznie ruch był tu mniejszy i jechało się sto razy płynniej. Marcel był tym trochę zaskoczony… ale nie do końca. Zastanawiał się, czy przyjdzie kiedyś taki dzień, kiedy przyzwyczai się do wskazówek błazna.
- Beznadziejnie. Mój szef mnie tak irytuje, że w końcu kiedyś coś mu wygarnę. Serio. Dziś przeglądałam ogłoszenia, siedząc na kiblu. W sensie, gdzie szukają pracowników - odpowiedziała Iga. Nie zadając niewygodnych pytań o Konrada.
- A co takiego robi? - zapytał Marcel. - Wiem, że łatwo tak mówić, ale nie ma sensu brać jego słów do siebie. Niektórzy ludzie są toksyczni i nie ma w tym żadnej naszej winy - rzekł. - Pozwól, żeby spływało to po tobie, jak woda po kaczce. Choć robisz rozsądnie, szukając nowego miejsca. Nikt nie chce pracować w takim środowisku i ty na pewno na to nie zasługujesz. Jesteś inteligentna i wiele firm cieszyłoby się z twojej pracy - dodał. - Uważaj na jezdnię - dodał.
Nie chciał, aby kobieta rozproszyła się rozmową i na przykład trafiła w jakiś słup. Błazen powiedział mu tuż po przebudzeniu, że ktoś umarł. Może pomylił się i ktoś dopiero miał kopnąć w kalendarz. Marcel nie chciał, aby to był ktoś z jego rodziny.
- Przecież cały czas uważam - odparła Iga.
- Szefuncio lubi klepnąć w pupkę - zaśmiał się błazen. - Pupka! Jak to brzmi. PUPA! Dupa! Dupka. Pupka. Pu. Pa. Pa. Pa. Ra. Pa. Pu.
Marcel westchnął głębiej. Jeśli to było fizyczne molestowanie, to Iga rzeczywiście powinna była opuścić tę pracę. Tylko to byłaby duża drama i Feliński miał nadzieję, że może to klepanie było bardziej przyjacielskie… niż seksualne? I dałoby się to wyperswadować temu bossowi? Chandler też dostawał klapsa w pracy i nie było to aż tak dramatyczne. Z drugiej strony życie nie było sitcomem.

- Jest toksyczny - odpowiedziała Iga - tak jak mówisz, ma głupie teksty, nie docenia tego co robię, zawsze widzi tylko minusy. Dużo by mówić. Źle się tam czuję - Iga skręciła w prawo, z daleka widać już było dom babci pod który zaraz mieli zaparkować. - Cieszę się, że mam pracę. Spoko zarabiam. Nie wiem czy ją lubię, ale nie jest ciężka i nie pochłania.
- O jesteśmy! - Damianek uniósł głowę znad smartfona na którym grał przez większość drogi, zapewne w ogóle nie rejestrując o czym rozmawiają.
Marcel praktycznie zapomniał o jego istnieniu. Oczywiście, jego siostrzeniec zdawał się nie ogarniać. Jednak dzieci potrafiły być naprawdę inteligentne i rozumieć tyle samo, co dorośli. A może i więcej… na swój sposób. Nie można ich było nie doceniać tylko dlatego, bo lubiły oglądać kreskówki i bawić się pluszakami. Marcel zawsze myślał o nich jak o młodych dorosłych, których trzeba było przeprowadzić przez pierwsze lata życia na Ziemi. A nie jak o bezmyślnym planktonie, który po prostu był gdzieś obok. Aż przekształci się w coś bardziej zaawansowanego.
- Jeśli byłoby bardzo źle, to możesz stamtąd odejść - powiedział do siostry. - Mieszkacie u mnie i życie tak naprawdę nie kosztuje was zbyt wiele… nie licząc jedzenia i tego typu rzeczy. I mogę spokojnie was utrzymywać przez jakiś czas. To nie tak, że mam jakąś inną rodzinę na głowie. Albo że kiedykolwiek będę miał jakąkolwiek inną rodzinę - mruknął nieco ciszej. - Ale jeśli nie byłoby aż tak źle… to najpierw znajdź inną pracę i wtedy zmień swoją obecną. Koniec końców nie chodzimy do pracy, żeby być docenianym i szanowanym. To cholernie ważne, oczywiście. Ale naszym głównym motywem jest przeżycie i utrzymanie się. Jeśli na konto wpływa pensja, to głównie to powinno cię interesować.
Zamilkł na moment. Przypomniał sobie o klapsach.
- Jeśli jednak sądzisz, że zostają przekraczane bardzo ważne granice… to nic tam po tobie.
Iga spojrzała krótko na brata. Nie powiedziała jednak nic. Akurat podjechali pod dom babci. Parkowanie na kopertę nie było jej mocną stroną, chwilę więc to potrwało.
- No to jesteśmy - rzekł błazen - domek babuni - zachichotał.
Cała trójka wyszła z auta i udała się w stronę bramki wejściowej, która była dziś otwarta na oścież. Przechodząc przez mały ogródek znaleźli się pod drzwiami wejściowymi. Iga wyciągnęła dłoń w stronę domofonu, ale nie zdążyła zadzwonić. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła starsza, siwa osoba. Babcia Basia. Uśmiechnęła się szeroko na ich widok i otworzyła drzwi.
- No nareszcie! Chodźcie, chodźcie moi kochani - zaprosiła ich do środka, otwierając szeroko drzwi i stając z boku, by każdy mógł swobodnie wejść do środka. Pierwszy wszedł Damianek, którego babcia zaczęła obściskiwać już przy wejściu utrudniając je reszcie. - Moje słoneczko - powiedziała przytulajac go do siebie.
- Miło cię widzieć, babciu - Marcel uśmiechnął się do starszej pani.
Babcia Basia była promykiem słońca. Pewną siebie, aktywną kobietą regularnie jeżdżącą z przyjaciółkami na wszystkie pielgrzymki, a nawet uprawiającą nordic walking. Nie pomogło to jej jednak zrzucić wagi głównie ze względu na miłość do jedzenia. Potrafiła dodać śmietanę do każdego posiłku, niezależnie od wszystkiego. I też kochała tradycyjną polską kuchnię opartą na samych tłuszczach i węglowodanach. Odpowiednią dla chłopów i chłopek ciężko pracujących od rana w polu, już mniej dla mieszczuchów XXI wieku. Marcel schudł piętnaście kilogramów, odkąd wyprowadził się od rodziny.
- Czy zaprosiłaś dużo ludzi? - zapytał i nachylił się, żeby obcałować ją w oba policzki.
- Nie - odpowiedziała babcia. - Pomyślałam sobie, że czym mniej tym swobodniej będzie można sobie porozmawiać. Wasza mama już tu jest, ale zaszyła się w kuchni. No wchodźcie, co tak stoicie.
- Wszystkiego najlepszego babciu - powiedziała Iga, jednocześnie schylając się by ucałować babcię.
- Tutaj mam dla ciebie obraz - dodał Marcel. - Jak ci się nie podoba, to powiedz śmiało. To piękna wróżka w polu malin - wyjaśnił, choć wystarczyło po prostu popatrzeć na płótno, aby to dostrzec.
Poczekał, aż Iga skończy witać się z babcią. W tym czasie zerknął w stronę kuchni.
- Mamo, jesteśmy! - krzyknął.
Następnie odwrócił się do starszej pani i zaprezentował obraz.
Pomyślał, że to w sumie miło się złożyło. U jubilera kupiłby jakieś perły, czy inne błyskotki… Które co prawda wciąż byłyby dobrym prezentem, ale ten miał duszę. Dużo więcej charakteru.
Babcia pokiwała z uznaniem głową, przez dłuższy czas przyglądając się obrazowi.
- Dziękuję, to naprawdę wspaniały prezent. Doceniam to - ucałowała dodatkowy raz Marcela.
- Przydałoby się go od razu gdzieś powiesić - mruknął błazen znudzonym tonem, jednocześnie grzebiąc sobie w uchu.
- Jestem! Już idę - usłyszeli głos matki, który dobiegał gdzieś z kierunku kuchni.
Marcel uśmiechnął się do Stańczyka. Chyba po raz pierwszy raz w swoim życiu. Nie dziwiło go, że halucynacja mogła nie być ekstremalnie podekscytowana tą imprezą.
- Jeśli masz młotek albo wiertarkę, to mógłbym od razu go powiesić - rzekł do babci. - Wolałbym, żebyś nie rozwaliła sobie palców, próbując to zrobić potem sama.
Poza tym zerknął w stronę kuchni dość niepewnie. Chciał zobaczyć się z mamą, ale nie do końca z jej nowym partnerem. To było dla wszystkich niezręczne, to pierwsze spotkanie. Marcel chciał zachować się w pełni dojrzale w tej sytuacji, ale i tak do głowy przychodziło mu trochę typowo nastoletnich myśli. Które były nieodpowiednie dla mężczyzny w jego wieku.
- Wspaniała myśl! - babcia bardzo się ucieszyła - Zaraz ci wszystko dam - powiedziała.
Z kuchni wysunęła się głowa mamy. Uśmiechnęła się szeroko i szczerze na jego widok. Pana Romana nie zauważył.
- Nie ma go. Pracuje - poinformował go Stańczyk w chwili gdy mama podeszła by przytulić najpierw Marcela, gdyż znajdował się najbliżej.
Babcia w tym czasie przywitała się z Igą.
- Jak dobrze was widzieć - powiedziała mama.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz cię widziałem - odparł Marcel. - Spotykamy się stanowczo za rzadko, przykro mi z tego powodu - rzekł. - U mnie bardzo dobrze, świetnie sobie radzę - rzekł może nieco zbyt prędko. Co zabrzmiało raczej podejrzanie.
Rozejrzał się po kuchni.
- A gdzie twój nowy partner? - zapytał. - Miałem nadzieję go poznać - rzekł, co było częściowo prawdą. Nie cieszył się na to spotkanie, ale też chciał, żeby do niego doszło. Przypominało to lepki plaster, który trzeba było szybko zedrzeć, aby mniej bolało.
- Oh no wiem - jęknęła mama, wyraźnie niezadowolona - niestety kolega się rozchorował i Roman musi teraz robić nadgodziny. Skończy dopiero o osiemnastej robotę. To już trzeci dzień. - Mama odsunęła się od Marcela - Cieszę się, że świetnie sobie radzisz - powiedziała lekko przymrużając przy tym oczy. Nic więcej nie dodała, gdyż Damianek wyminął Marcela by wpaść w babcine ramiona.
Gdy wszyscy już się przywitali, babcia zaczęł poszukiwania wiertarki w schowku pod schodami. Mama zaciągnęła Igę i Marcela do kuchni by pomogli postawić jej wszystko na stół.
- Babcia zaprosiła ciocię Felę i ciocię Basię. Nikogo więcej - powiedziała mama gdy zostali sami w kuchni.
- To miło, kameralnie - odpowiedział Marcel. - Dawno nie widziałem się z ciociami - dodał. - Ciekawe, kiedy będą. Pewnie niedługo przyjdą - rzekł, ustawiając talerze na stole.
A potem sztućce. Miał nadzieję, że nie pomylił ich kolejności. Ciocia Fela była szczególną fanką savoir-vivre’u.
- Dobrze ci u niego? U Romana? - sprecyzował. - Ma ładny dom? A może mieszkanie?
Zerknął na Stańczyka zaciekawiony, czy da mu i tym razem wskazówkę. Marcel chciał się upewnić, że ten mężczyzna szanował jego mamę.
Stańczyk ze szczególnym zainteresowaniem przyglądał się jak Marcel równo układa sztućce.
- Ciocia Fela co? Lepiej nie siadać koło niej - polecił Stańczyk.
Marcel zerknął na niego i skinął mu głową powoli. Następnie zerknął na swoją rodzicielkę.
- Mieszka w bliźniaku, ma bardzo przyjemny ogródek - odpowiedziała mama. - To nie jest jakiś szczególnie duży dom. Na dole jest kuchnia, toaleta i salonik z którego wychodzi się na ogród. A na górze łazienka, sypialnia i gabinet.
Mama podała Idze sałatkę by ta mogła postawić ją na stół.
- I jaki on jest ten cały Roman? - zapytała dziewczyna - Jak ci się z nim mieszka? - powtórzyła pytanie Marcela na które mama nie udzieliła odpowiedzi.
- Cóż… dobrze mi się z nim mieszka. Dzielimy się obowiązkami, rozmawiamy, czytamy te same książki i czasami chodzimy do teatru… - mówiła mama.
- Czyli nudy - podsumował Stańczyk.

Marcelowi jednak zdawało się, że trochę nudy było wskazane w życiu. Dzięki rutynie ludzie mogli czuć się bezpiecznie. Tak właściwie opis jego mamy wcale nie brzmiał w jego uszach źle. Ciekawe, jakby to było mieć taką osobę w swoim życiu. Zastanawiał się przez chwilę na ten temat i doszedł do wniosku, że chyba jednak nie byłby w stanie z nikim prowadzić tak spokojnego życia. Nawet gdyby bardzo chciał. On po prostu tak nie funkcjonował.
- To cieszę się, jeśli jesteś szczęśliwa - rzekł Marcel, kończąc układać sztućce. Być może nawet zrobił to dobrze. - A jak w pracy? Zawsze chciałaś być kosmetyczką - przypomniał sobie.
Ilona kochała wszystko, co było związane z utrzymywaniem piękna. Maseczki, kremy, makijaże, najróżniejsze środki… Zawsze znała się na wszystkim. Marcel pamiętał, jak w młodości przychodziły do niej wszystkie koleżanki. Robiła im hybrydę, bo jako jedyna miała wszystkie niezbędne składniki oraz bardzo drogą i profesjonalną lampę UV. Nie mogła jednak przez całe życie założyć salonu, gdyż nie miała albo pieniędzy, albo czasu na odpowiednie kursy. Dopiero z czasem zebrała odpowiedni kapitał, dzięki któremu była w stanie spełnić marzenia.
- Idealnie - oznajmiła mama, spojrzała przy tym na Marcela i uśmiechnęła się tak, że jej oczy zaiskrzyły przy tym. Stańczyk nie musiał potwierdzać, było widać, że mówi szczerze - sporo klientek, a czym więcej tym lepiej.
- Wiadomo - odparł jej syn i uśmiechnął się lekko do niej. Było coś wyjątkowego w obserwowaniu ludzi, którzy mówili lub myśleli o swoich pasjach.
- Mam wiertarkę - babcia weszła do kuchni niosąc czarną plastikową walizeczkę. Widocznie nieco ciężka, sądząc po sposobie w jaki babcia z nią szła, kroczek po kroczku.
- Strasznie stara - ocenił Marcel. - Oby działała - dodał. - Pewnie jest jeszcze z czasów, kiedy dziadek żył - mruknął. - Pewnie pochodzi z wcześniejszych lat osiemdziesiątych. Zaraz zobaczymy, czy uda się przykręcić śrubę do ściany - uśmiechnął się lekko do babci. - Musisz mi tylko wskazać miejsce, gdzie widziałabyś obraz. Gdzie będzie ci najbardziej pasował.
Podszedł do babci i przejął od niej sprzęt. Następnie otworzył walizeczkę. Wyciągnął wiertarkę i ruszył z nią do kontaktu, aby przekonać się, czy nadawała się do użytku.
Wiertarka o dziwo działała, chociaż wygląd miała naprawde wiekowy.
- Gdzie by go powiesić - zastanawiała się głośno babcia i zaczęła wędrować po mieszkaniu w poszukiwaniu pomysłu.
- Salon nad tapczanem - zaproponował Stańczyk chodzący za nią krok w krok.
- Ooo może tu, w salonie - powiedziała chwilę później babcia - lepiej na przeciwko okna czy nad tapczanem jak myślicie?
- Może nad tapczanem? - powiedział Marcel. - Będzie cię strzegł, kiedy będziesz na nim zasypiała - uśmiechnął się. - I nie będą ci się śniły żadne koszmary. Myśl o nim jak o wyjątkowym łapaczu snów - zaśmiał się.
- A co ty sądzisz? - zapytał Igi. - Dobre miejsce?
Następnie ruszył w stronę błazna i nawiązał z nim kontakt wzrokowy.
“Dlaczego tu?”, zapytał w myślach.
- Bo tam nie przewiercisz żadnego kabla - błazen wzruszył ramionami. - Chyba, że chcesz? - spojrzał na niego podejrzliwie. - Poza tym rozejrzyj się, to spoko miejsce - w uśmiechu pokazał Marcelowi wszystkie swoje zęby. - Światło słoneczne nie pozwoli farbie wyblaknąć.
Iga w tym czasie przyglądała się po mieszkaniu.
- Taaaak, myślę że to spoko wybór - powiedziała w końcu.
- To zostało już tylko zdanie babci do poznania - Marcel uśmiechnął się.
- Oczywiście kochanie, to będzie wspaniałe miejsce - potwierdziła babcia.
Następnie skinął głową błaznowi. To wyjaśnienie było dla niego jak najbardziej zrozumiałe i zgadzał się z nim. W następnej kolejności ruszył z powrotem do kuchni do mamy.
- Już nieco zgłodniałem… kiedy pojawią się ciocie? - jęknął.
- Za chwilę będą, dzwoniły, że spóźnią się tylko chwilę. Możemy zacząć jeść bez nich jak skończysz wieszać obraz i jeszcze ich nie będzie - wyjaśniła mama.
Marcel sam nie był do końca pewny, czy powinni zwlekać z obiadem, czy też nie. Z drugiej strony od tej decyzji nie zależały ludzkie życia. Przywiercił śrubę, a potem umieścił nad tapczanem obraz. Nagle pomieszczenie zaczęło wyglądać kompletnie inaczej. Niby drobny szczegół, a kompletnie zmienił charakter wnętrza. Na lepsze, jak Marcel miał nadzieję.
- Co takiego jest do jedzenia? - zapytał, oceniając swoją pracę. W tym celu zrobił kilka kroków do tyłu i zerknął na ścianę. - Wszystko, co gotujesz, babciu, jest pyszne - dodał.

Babcia i mama przygotowały sporo jedzenia. Zapewne zakładały spakowanie im zapasów gotowców do domu na wynos. Były pierogi, bigos, pieczeń, kotlety i czerwona kapusta, która była specjałem babci. Gdy mama postawiła na stole ostatnią miskę, tą pełną ciepłych ziemniaków wszyscy usłyszeli dzwonek do drzwi.
Spóźnione ciotki narobiły trochę zamieszania. Po pośpiesznym przywitaniu się ze wszystkimi usiadły razem z nimi do stołu.
Ciocia Fela usiadła pomiędzy babcią a mamą, zaś ciocia Basia między Igą a Marcelem.
Stańczyk nudził się. Wobec czego większość czasu podpierał ściany. Udawał, że łapie muchy. Bawił się swoimi stopami. Liczył kwiaty na kaflach w kuchni.
- Wspaniałe pierogi - milczenie podczas którego wszyscy jedli przerwała ciocia Fela.
- Dziękuję bardzo - odpowiedziała babcia - zrobiłam ich tak wiele, że chętnie dam ci trochę jutro na obiad.
- Oh, dziękuję - odpowiedziała ciocia, po czym jej wzrok padł to na Marcelu to na Idze. - Chociaż im mogą się bardziej przydać. Które z was gotuje w domu, co? Bo wy nadal mieszkacie razem?
- Tak - przyznał Marcel. - Ale wygodnie nam się żyje razem - dodał. - Przynajmniej w miarę - zerknął na siostrzeńca, który często potrafił być nieznośny. - Wiadomo, jakie dzisiaj są czasy. Mieszkania są bardzo drogie, a po co Iga ma wynajmować, skoro ja posiadam tyle pokojów. Trochę zaszalałem, wybierając apartament - przyznał.
Całe życie mieszkał w niewielkim mieszkaniu babci z nią, mamą, Igą i potem jej dzieckiem. Było tam mało miejsca i kiedy się stamtąd wyrwał, chciał oczywiście wielkich komnat i zbytecznej przestronności. Szybko jednak okazało się, że mieszkając samotnie nie funkcjonuje aż tak dobrze i dlatego cieszył się, że miał Igę i Damianka blisko siebie.
- A co słychać u cioć? Jak zdrowie? - zapytał. - Babciu, masz może pierogi z truskawkami? - zerknął w bok, kończąc swoją porcję bigosu.
Jak był dzieckiem, babcia zawsze robiła trzy rodzaje pierogów. Z ziemniakami, z kapustą oraz właśnie z truskawkami, jeśli miała je w zamrażalniku. A często miała, gdyż uprawiała je na działce. Wcale obradzały obficie i dlatego zostawiała je głównie dla wnuków. Były okrągłe, czerwone owoce prześwitywały przez nie i zazwyczaj babcia posypywała je cukrem.
- Oczywiście kochanie, pierogi z truskawkami - babcia podniosła się, żeby podać odpowiedni talerz z pierogami. - Marcel zawsze lubił pierogi z truskawkami, prawda kochanie? Pamiętam jak co niedziela wstawał z samego rana i o niczym innym nie mówił, tylko o wspólnym lepieniu pierogów.
- Tylko nie wszystkie truskawki przetrwały żeby zostać włożone do pierogów - dodała Iga.
- Bo ty je podjadałaś - zaśmiała się mama.
- Wiecie, że kazirodztwo jest prawnie zabronione? Tak tylko pytam, nie żebym coś insynowała. Wyglądacie na szczęśliwą rodzinę - ciotka nie dała zmienić tematu na rodzinne wspominki, kontynuując ten który chodził jej po głowie.
- Tak kończą ludzie, którzy nie zaznali nigdy prawdziwej miłości - odparł coraz mniej znudzony błazen - jej małżeństwo było ustawione.
Marcel zakrztusił się na słowa ciotki.
- Kochana ciociu, może kupię ci słownik języka polskiego. Przeczytasz definicję i dowiesz się, że wspólne mieszkanie to nie jest kazirodztwo. Wymaga to kompletnie czego innego.
Cały poczerwieniał na twarzy. To było ekstremalnie niegrzeczne ze strony tej kobiety. Marcel nie przywykł do tego, żeby ludzie obrażali go tak po prostu. W sumie najgorsze w tym było, że Damianek siedział przy stole i słuchał. Nie wiadomo, co będzie później powtarzał. Feliński zacisnął dłonie na poręczy krzesła, chcąc się uspokoić.
- Damian nie zna tego słowa - odezwał się Stańczyk - ale obawiam się, że może zapytać o jego znaczenie później, jeśli nie zapomni.
- Może ciocia zapomniała, że mam partnera. Szczepana - odparła Iga w obronnym tonie. - Zresztą nawet gdybym nie miała to nie cioci sprawy. Lepiej patrzeć na własny talerz.
- Spokojnie. Nie denerwujcie się tak, ja tylko pytam - powiedziała wcale nie poruszona niczym ciocia. - A czemu z nim nie mieszkasz tylko nadal bratu siedzisz na karku? - kontynuowała.
- Daj im już spokój - odezwała się babcia, tonem jakby pytała o dołożenie komuś pierogów.
- A u ciebie co słychać, kochaniutka? - ciotka zwróciła teraz oczy na mamę Marcela, najwyraźniej gotowa za prośba gospodyni odpuścić młodzieży.

Marcel rozejrzał się w poszukiwaniu wina, albo innego alkoholu. Niczego takiego nie przyniósł. Jeszcze wyszedłby na pijaka. Skoro został bezpodstawnie posądzony o kazirodztwo, to po przyniesieniu alkoholu najpewniej miałby zdiagnozowany alkoholizm w tym towarzystwie. A jednak miał nadzieję, że mama albo babcia kupiły coś mocniejszego. Miał zdecydowaną ochotę napić się i to był dobry moment, żeby nalać czegoś wszystkim do kieliszka. Wszystkim, może prócz bardzo bezpośredniej cioci, która mogłaby stać się jeszcze gorsza. Miał wrażenie, że to nie zostało wypowiedziane wcale w tonie żartu, a nawet wtedy byłoby okropne. Nie jeden znajomy Marcela wciąż mieszkał z rodzicami, wszystko zależało od finansów. Nie znaczyło to przecież, że mieszkał z nimi, gdyż uprawiali razem seks w trójkącie. Wynajęcie mieszkania często było zbyt drogie, nieproporcjonalnie drogie do korzyści związanych z usamodzielnieniem się. Ciotka zdawała się tkwić w jakimś kompletnie innym, własnym świecie.
- Zostało w kuchni - Stańczyk wskazał drzwi od kuchni po czym udając żabę w podskokach, które wyglądały bardzo dziwacznie w wykonaniu kogoś w jego wieku udał się do kuchni - aha. Tu jest.
- Tak, tak… u mnie w najlepszym porządku - odpowiedziała mama, tonem kogoś komu nie chce się z córką gadać - mogę cioci pokazać jak ślicznie zrobiłam klientce paznokcie, gdzieś tu mam zdjęcie.
- O nie trzeba kochaniutka, takie rzeczy w ogóle mnie nie interesują - odpowiedziała ciotka.
- Jasne, ciekawsze jest szukanie skandali tam gdzie ich nie ma - powiedziała z przekąsem druga ciocia.
Marcel wstał i ruszył do kuchni. Nalał sobie kieliszek wina. Miał już z nim wrócić, ale po prostu wypił go haustem i nalał sobie drugi. I jego też od razu pochłonął. Zauważył pierogi z truskawkami. Nałożył je sobie i wrócił do pokoju.
- Może jeszcze ktoś ma ochotę na te z truskawkami? Bo zostały. Damianek? - spojrzał na siostrzeńca.
Z pewnym przyciskiem wypowiedział jego imię, jakby chcąc przypomnieć, że jest tu dziecko, które nie powinno być świadkiem tego typu kłótni. Choć jak tak teraz sobie przypomniał, to ta ciotka zawsze była opryskliwa. Stańczyk próbował ją usprawiedliwić, twierdząc, że nie zaznała nigdy prawdziwej miłości. Ale nie ona jedna i na pewno nie ostatnia. Przez nią przy stole zapanowała nieco gęstsza atmosfera.
Tymczasem wino zaczęło działać.
- A co, jeśli powiedziałbym, że mam chłopaka? - uśmiechnął się do cioci. Tej wrednej.
Pierwszy zareagował Stańczyk. Zaczął śmiać się głośno pokazując palcem ciotkę, a konkretnie jej twarz.
Nic dziwnego, mina ciotki w tej chwili była bardzo zabawna. Zdziwienie mieszało się ze zmieszaniem. Ciotka kilka razy zamknęła i otworzyła usta niczym rybka wyłowiona ze stawu. W każdym razie nie odwzajemniła uśmiechu ani nic nie zdołała powiedzieć.
- Ciocia z pewnością zapytałaby wtedy, czy dobrze ci się z nim układa i czy jest miłym człowiekiem - babcia przerwała ciszę.
- Tak, chętnie. Nie wiem czy jeszcze zamieszczę, ale dla tych pierogów warto sprawdzić - Damianek wyciągnął ręce po miskę - mogę je zjeść przy telewizorze?
- Tak, idź - odpowiedziała mu Iga, która w gęstniejącej atmosferze wolała nawet by syn siedział przed tv. Jednocześnie zerkając na brata analizującym jego słowa i zachowanie wzrokiem.
- To byłby skandal! - zaczęła w końcu oburzona ciotka Fela.
- Oczywiście, że by był, skoro go nam jeszcze nie przedstawiłeś - babcia znów stanęła w opozycji do ciotki - Felu, czy przypadkiem nie słyszę jak dzwoni twój telefon? Znów zostawiłaś go w kurtce?
Mama nic nie mówiła.

Marcel był bardzo pozytywnie zaskoczony postawą babci. Nigdy by nie pomyślał, że zrozumiałaby to i przejawiałaby oznaki tak postępowego myślenia. Nie wiedział, co myślała jego mama. Jej milczenie mogło wiązać się z brakiem akceptacji albo z szokiem. Związanym z tym, że miał chłopaka, albo z tym, że miał w ogóle kogokolwiek.
- A to, że choruję na schizofrenię i byłem wielokrotnie w szpitalu… czy to nie był skandal? - Marcel zapytał ciocię, biorąc kolejny łyk wina. - Wiem, że o tym się głośno nie mówi, ale wszyscy o tym wiedzą. Czy to nie pasuje do twojego obrazu naszej rodziny? To, że mam chłopaka, wydaje ci się jeszcze bardziej szokujące? Czy może mniej? Jak to widzisz?
Uśmiechnął się i jego uśmiech był tym bardziej bezczelny, że wydawał się serdeczny. Nie zjadliwy, tylko serdeczny. Co nie pasowało do tonu, którym się wypowiadał. Cieszył się tylko, że był niezależny finansowo i jego życie tak naprawdę nie zależało od tego, co sądziła jego rodzina. Miał swój dach pod głową i własne jedzenie w lodówce. Potrzebował pieniędzy, aby utrzymywać tę niezależność i właśnie dlatego nie mógł się leczyć. Musiał dalej tworzyć.
Co nie znaczyło, że nie zależało mu na zdaniu rodziny. O tym jednak w tej chwili nie myślał i dopił drugi kieliszek wina do końca.
- To oczywiste - odpowiedziała ciocia Fela - choroby się nie wybiera, biedaku. A teraz wychodzi na to, że dalej powinieneś się leczyć. Jeśli psychiatrzy ci nie pomogą, dam ci namiary na dobrego księdza. Bo to wstyd i grzech wielki. A o popieraniu tego nie wspomnę - ciotka spojrzała teraz na babcię Barbarę, jednocześnie wstając od stołu a następnie ruszając w stronę korytarza wyjściowego, gdzie pewnie była jej kurtka z wcześniej wspomnianym telefonem. Marcel miał nadzieję, że ją założy i po prostu wyjdzie, a telefon odbierze już w drodze do domu.

W międzyczasie czasie Damianek wybył do innego pokoju z miską pierogów, których nie przełożył na talerz i widelcem. Mama zaś nadal milcząca wymknęła się do kuchni.
- No i było wino i się zmyło - rzekł Stańczyk, zaś Marcel przez otwarte drzwi mógł zauważyć, że mama poszła po resztę wina. Aktualnie czyniąc dokładnie to co on wcześniej, szybko wypijała kieliszek by nalać sobie kolejny i z tym drugim wrócić do jadalni.
- Wiem, że się upiłem, ale jakoś kompletnie nie żałuję - powiedział Feliński do Stańczyka. Choć Iga mogłaby uznać, że mówi to do niej. No bo do kogo innego. - Może będę żałował, jak wytrzeźwieję. Przypomnij mi wtedy, że wszystko zdarzyło się dokładnie tak, jak powinno się wydarzyć. Nawet jeśli w rzeczywistości nie mam żadnego chłopaka i najpewniej nie będę miał… - mruknął.
Ale wtedy wróciła jego mama.
- Co o tym wszystkim sądzisz? - zapytał ją neutralnym, ale trochę napiętym tonem. Nie wiedział, czy zaraz na nią wybuchnie, czy też wręcz przeciwnie. Ciężko mu było wyłapać jej nastawienie do niego i w ogóle całej sytuacji. - Oprócz tego, że cieszysz się, że Roman nie mógł przyjść - uśmiechnął się kącikiem ust.
- Synku - zaczęła mama - synku - powtórzyła, jednocześnie podchodząc kilka kroków w jego stronę - kocham cię.
Wyglądało na to, że nie ma nic więcej do dodania w tej sprawie.
To wyglądało zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe.
- Ale…? - zapytał, ale jednak się do niej nieco uśmiechnął.
Po części oczekiwał, że było jakieś “ale”. Ale nie możesz tak postępować. Ale nie możesz zachowywać się w ten sposób. Ale nie możesz mnie ciągle zawodzić. Ale chciałabym, abyś zmienił się i swoje postępowanie.
- Nie ma "ale". Po prostu. Kocham cię - odpowiedziała mama. Po tych słowach upiła łyk wina.
- To takie wzruszające - odparł Stańczyk, który w tym momencie zaniósł się szlochem i zaczął ocierać łzy, jak zwykle z pewną teatralną przesadnością, chociaż nie było w tym nic ironicznego ani sztucznego.
Babcia wymknęła się z pomieszczenia za cioci Felą. Zaś Iga milczała przyglądając się to Marcelowi to mamie.

Mężczyzna wziął sobie nieco więcej bigosu. Zamdliło go nieco po cukrze na pierogach i winie. Choć w sumie najbardziej winna mogła być tutaj rozmowa. Zignorował Stańczyka. Tak właściwie zgadzał się z nimi. To było wzruszające.
- Ja ciebie też. Was obie - powiedział Marcel. - Całą rodzinę, nawet ciocię Felę. Chyba czasami zachowuję nieco zbyt intensywnie… Nie jestem już nastolatkiem. Przepraszam - mruknął. - Pewnie inaczej widziałyście tę kolację. Przynajmniej nie było nudno - uśmiechnął się półgębkiem.
Podniósł serwetkę i oczyścił nią wargi.
- To żeś bałaganu narobił - skomentował Stańczyk.
- Chcesz już wracać do domu? - zapytała Iga. Sama wyglądała na kogoś, kto chętnie by się już zmył. Przyglądała się Marcelowi z troską.
- Najedliśmy się, napiliśmy, pogadaliśmy… - mężczyzna zawiesił głos. - Może my już pójdziemy, a ty chwilę zostaniesz z babcią, na wypadek gdyby zrobiło jej się smutno? - zaproponował mamie. - Mogłybyście razem obejrzeć te tureckie seriale na TVP. Albo nagrania z Barw Szczęścia z Damiankiem - rzekł.
Oczywiście, że cała rodzina uwielbiała oglądać własne dziecko w telewizji. Nawet Marcel obejrzał jeden odcinek, po czym się znudził.
- A my byśmy już poszli - powiedział Idze. - Przed wyjściem przeproszę ciocię, mimo że nie sądzę, żebym miał ją za co przepraszać. Ale mimo wszystko, dlatego bo jest starsza.
“Jaki przykładny, poprawny ze mnie chłopak nagle się zrobił”, Feliński uśmiechnął się do siebie półgębkiem.
- Ciocia już poszła - oznajmiła babcia Felińska w chwili gdy wróciła do pokoju, sama. - Spakuję wam pierogi i coś jeszcze - powiedziała, najwyraźniej słysząc, że oni też chcą uciekać.
- Okej, poproszę Damianka żeby przyszedł ubrać buty - Iga wstała powoli.
- Może niech zostanie? - spytała mama - Odwiozę go później do domu - zaproponowała.
- Mamo pozwól! - wszyscy usłyszeli głos chłopca z drugiego pokoju. To nasuwało na myśl, że dziecko nawet będąc w pokoju obok faktycznie przecież wszystko słyszało. Iga przez chwilę się wahała. W końcu jednak skinęła głową.
- Dobrze, ale odwieź go jeszcze dziś - uprzedziła swoją mamę - jutro szkoła.
Skoro wszystko zostało ustalone Iga pożegnała się krótkimi buziakami z mamą i nieco dłuższym przytulaniem z babcią, po czym poszła ubierać buty.
Nikt nie komentował ani wyjścia cioci, ani decyzji o powrocie do domu Igi i Marcela, ani nawet sytuacji która miała kilka chwil temu miejsce.

Marcel znalazł butelkę wina, która została. Obejrzał się dookoła. Nikt nie widział. Wypił wszystko do końca. Poczuł lekką nienawiść do siebie. Alkohol pomagał mu nie przejmować się tym wszystkim. Ale wiedział, że trunek był zły… bo był zły. Miał zły efekt na zdrowie. I na psychikę, patrząc długotrwale. A jednak tylko on potrafił go pocieszyć w takich chwilach i kompletnie uspokoić. Dodać mu otuchy i odwagi. Czasami miał wrażenie, że potrzebował bardzo dużo odwagi, aby przeżyć każdy kolejny dzień. Lekko chwiał się, tak myśląc. Zjadł dzisiaj trochę, ale i tak był mocno wstawiony.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - zapytał Igi, lekko kładąc się na jej ramieniu.
Naprawdę ją kochał. Wierzył, że bez niej byłby kompletnie sam. Czułby samotność, której nikt nie mógłby zapełnić. Czy Konrad mógłby? Może. Potencjalnie. To były czyste spekulacje.
- Chodźmy już do auta - poprosiła Iga, nie odpowiadając na jego pytanie. Ponieważ był o nią oparty, powoli ruszyła w stronę samochodu dając mu sygnał by podążał z nią.
Błazen, szedł krok w krok za nimi.

Gdy wsiedli (czy raczej gdy Iga wsadziła Marcela i sama wsiadła) do auta, Iga pomachała stojącej u progu babci i ruszyła. Nic się nie odzywała.
- Interesujące - powiedział pod nosem błazen - twoja siostra ma żal do mamy i babci, że tak łatwo zaakceptowały twoje słowa i zachowanie.
- Hmm? - mruknął Feliński i spojrzał na niego. - Niby dlaczego? - szepnął.
To, że się nawalił, miało taki plus, że mógł coś mamrotać pod nosem i Iga nie uznałaby to za przejaw choroby psychicznej. Tylko po prostu alkoholu. A w każdym razie tak sobie pomyślał. Normalnie zacząłby teoretyzować na podstawie tych słów Stańczyka. Teraz jednak jego mózg nie był zbyt chętny do myślenia.
“Jak mogłeś się tak nawalić”, pomyślał do siebie Marcel. “Po co chwyciłeś to wino na sam koniec?”, zapytał sam siebie. “Będziesz miał jutro strasznego kaca. I dobrze ci tak, pacanie.”
- Co? Mówiłeś coś? - spytała Iga, która najwyraźniej uznała, że mówi do niej tylko, że ona nie dosłyszała.
- Uważa, że gdyby ona obraziła ciotkę albo powiedziała, że jest homoseksualna, a oczywiście nie jest, albo upiłaby się na imprezie urodzinowej babci to zarówno mama jak i babcia nie byłyby takie wyrozumiałe jak dla ciebie. Takie to niesprawiedliwe, że traktują ją inaczej - wyjaśnił Stańczyk. - Ale wiesz, na twoim miejscu siedziałbym cicho i przełożył tą rozmowę na kiedy indziej - poradził.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno do błazna. Teraz ten był już nawet jego doradcą od spraw rodzinnych. Marcel doceniał to bardziej, niż chciałby przyznać.
“Zdaje mi się, że jak dzisiaj o tym z nią nie porozmawiam, to jak wytrzeźwieję… na pewno tego nie zrobię. Z drugiej strony czy każda sprawa musi być obgadana?”, pomyślał.
- Nic takiego - powiedział Feliński głośno do Igi. - Jestem wdzięczny, że jesteś za kierownicą i doprowadzisz nas bezpiecznie do domu. Przepraszam, jeśli czasami straszny ze mnie egocentryk - dodał, tak właściwie zmieniając temat.
Mógł powiedzieć więcej, ale posłuchał rady Stańczyka. Z jakiegoś powodu stopniowo ufał mu coraz bardziej.
Iga akurat stanęła na czerwonym świetle. W związku z tym mogła spojrzeć na Marcela. Przyjrzeć mu się chwilę dłużej i westchnąć.
- Nie musisz przepraszać - powiedziała odwracając wzrok na czerwone światło - głupia ciotka, popsuła nam rodzinne spotkanie. Mam nadzieję, że więcej babcia jej nie zaprosi tego samego dnia co nas.
- Tak. Ale też trafiła na podatny grunt. Chyba jestem ostatnio zestresowany z wielu różnych powodów i potrzebowałem jakiejś konfrontacji. Miałem przedziwny sen, który mógł być czymś więcej, niż tylko snem - rzekł. Na trzeźwo nigdy by czegoś takiego nie powiedział. - A potem rozmawiałem z tym nowym sąsiadem i jego obecność wiele komplikuje. Myślę, że może być rosyjskim naukowcem, albo jeszcze gorzej, moim przyszłym chłopakiem. Jeśli wszystko pójdzie źle, a może dobrze. Wyobrażasz to sobie? No i potem jeszcze ten tekst o kazirodztwie. Sam nie wiem, czemu mnie aż tak wytrącił z równowagi… mruknął. To były tylko słowa… - ziewnął i potarł dłonią oczy. Robił się śpiący.
- Tylko mi tu nie zasypiaj - powiedziała Iga - zaraz będziemy w domu, nie dobudzę Cię a spanie w aucie jest uwierz, niewygodne.
Faktycznie, byli kilka skrzyżowań przed ich apartamentem.
- Z tym sąsiadem to na serio? - zapytała, znów wykorzystując czerwone światło by zerknąć na brata.
Mężczyzna ocknął się.
- Organizujemy imprezę. To znaczy mam nadzieję, że ty organizujesz - zaśmiał się lekko. - Ja jestem kiepski w takich rzeczach. Ile razy w życiu byłem na imprezie… - mruknął. - Nie jest moim chłopakiem. Powiedziałem to, żeby wkurwić ciotkę. Ale wydaje mi się, że podobam się mu. Nie wiem, co z tym robić i czy robić coś w ogóle - rzekł. - Z drugiej strony mam dużo czasu na zastanawianie się - dodał, pocierając oczy. - Bo chodzi o to, że wolę kobiety od mężczyzn, ale mężczyzn również lubię.
Iga z początku nic nie komentowała. Dojechali już prawie pod dom, gdy znów się odezwała.
- Mam wrażenie, że mama szczerze cieszyłaby się gdybyś miał kogokolwiek. Nie ważne jakiej płci - powiedziała Iga.
- A Szczepan zdecydowanie nie zaakceptowałby chłopaka - oznajmił Stańczyk, zupełnie jakby dokańczał niewypowiedziane przez Igę myśli.
To trochę obchodziło Marcela, ale nie do końca. Chciał już znaleźć się w łóżku.
- Mam nadzieję, że ty również cieszyłabyś sie - rzekł cokolwiek, byle coś odpowiedzieć.

Iga zaparkowała i pomogła mu znaleźć się w apartamencie. Dzięki niej wszedł po schodach na półpiętro i nie spadł z nich. Nie zabił się.
- Że tak upiłem się samym winem… musiało być bardzo mocne… - mruknął. - Dobranoc. Dziękuję - rzekł do siostry.
Wszedł do swojej sypialni. Szybko rozebrał się. Nawet nie składał ubrań, tylko rzucił je na podłogę. Następnie padł na łóżko i błyskawicznie zasnął.
 
Ombrose jest offline