Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2020, 21:51   #127
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ostatki ;)


To była długa batalia, okraszona krzykami wrzaskami i groźbami. Głównie z jej powodu. Bo Mervi nie podobała się sukienka, którą zakupił dla niej. Czarna krótka, ładniutka, bardzo kobieca. Finka nie chciała jej założyć i Healy nieźle się namęczył nim w końcu się ubrała i… pokazała urodę ukrytą pod totalnym brakiem gustu.
I była gotowa poczuć się atrakcyjna.
Healy zabrał Mervi do niedużego acz eleganckiego pubu Bryggerikjelleren, w którym można było zjeść kolację i napić się trunków. Miejscu gdzie taka atrakcyjna dziewczyna jak Mervi z pewnością przyciągnie uwagę. Nawet bez wspomagania magyi. Cel Irlandczyka był prosty. Finka miała się poczuć atrakcyjnie i nieco podbudować swoje poczucie własnej wartości. Co prawda nie wątpił, że trudny charakter dość szybko zniechęci potencjalnych wielbicieli do niej, nawet mimo jej delikatnej urody. Ale nie o to w tym chodziło. Miała poczuć się kobieco i może… nauczyć się nieco tego jak uwodzić. Taki był jego plan.
- No i jak ci się podoba to miejsce?- zapytał eteryta swoją towarzyszkę, gdy już znaleźli się w środku.
- Wciąż mi się nie podoba w co mnie ubrałeś. - mruknęła - Kobiety nie mają tylko do zaoferowania cycków i tyłka...
- No nie… ale nikt nie idzie do łóżka z dyplomem studiów. - odparł Irlandczyk.- Poza tym ty masz ładny tyłek i cycki, więc czemu się ich wstydzisz?
- Bo nie są ważne. I ja nie mam zamiaru iść do łóżka...
- I nie każę ci iść. Uważam jednak że powinnaś poczuć się atrakcyjna. Kwiat wabi wszak kolorami owady.- westchnął Healy i spojrzał na dziewczynę dodając.- Usiądziesz sobie przy barze, zamówisz drinka czy dwa. Ja usiądę gdzieś dalej, by pomóc w razie kłopotów. Jesteś tu, by posłuchać tanich komplementów, pożartować i zrelaksować się. By zrozumieć, że pierwsza miłość rzadko bywa ostatnią.
- Nigdy nie miałam nikogo innego na oku i nie mam. - westchnęła - Przynajmniej się może upije...
- Marudzisz.- westchnął Irlandczyk i wzruszył ramionami.- I smęcisz. Ale lepiej tu, niż w samotnym pokoiku wmawiając sobie poczucie winy. No… powodzenia…
Po tych słowach Healy oddalił się zostawiając Mervi samą. Skierował się ku jednemu ze stolików, by tam przysiąść mając magyiczkę na oku.
Zrezygnowana Mervi poszła do baru zamówić drinka... z dużą Ilością wódki. I jak się okazało… Healy miał rację. Po pierwszym drinku, drugi był już darmowy bo koło Finki pojawił się przystojniak w korporacyjnym garniaku wielce zainteresowany skąd pochodzi i ma taki śliczny akcent. Co było oczywistą ściemą, bo jako Skandynaw musiał rozpoznać akcent sąsiedniego państwa.
Mervi nie wdawała się w szczegóły, a jedynie przyznała narodowość. Nie wiedziała jak czuć się w takiej sytuacji, więc pozwalała mężczyźnie gadać, sama pozostając zawstydzona. A mężczyzna się rozkręcał, opowiadając o sobie i pusząc się niczym kogut swoim sukcesem… i śnieżnobiałym uśmiechem. Co nie zmieniało faktu, że przy okazji zadawał pytania o jej pracę, powód przybycia do miasta i wszystko co pozwoliłoby mu ją bliżej poznać.
Technomantka nawet bardzo nie przywiązywała uwagi do swoich fałszywych odpowiedzi,jedynie obserwując co zamierza wywinąć mężczyzna... Żonaty może? Nie miał obrączki i był dość młody. Mógł mieć dziewczynę, wyglądał na takiego.
Mervi zerknęła przelotnie w stronę Patricka popijając drinka.
Healy jedząc miejscowy posiłek obserwował czujnie Mervi i jej amanta. Stuknął palcem w komórkę leżącą na stoliku obok niego. Jakby chciał jej przekazać, jak może się z nim skontaktować. Tymczasem numer jeden się znudził podchodami i pod wymówką ważnego telefonu z pracy odstąpił od Finki. Zostawił jednak wizytówkę z numerem telefonu. A po nim był numer i trzeci...
Wirtualna miała dość po trzecim amancie i czwartym drinku... Wstała od baru na miękkich nogach i zanim nawet pożegnała się...
- Och, Patrick! - rzuciła głośno w stronę Irlandczyka i spojrzała na numer trzeci - Wybacz, muszę już iść. - rzuciła do niego z ruszyła ku eterycie uśmiechając się do niego słodko.
- I jak to jest być tą damą która obdarza niegodnej jej samców łaską swojej uwagi?- zażartował na powitanie Healy wstając od swojego stolika.
Mervi rzuciła się na szyję Patrickowi i na oczach trójki pocałowała go. Tego Irlandczyk się nie spodziewał. I pewnie dlatego zareagował odruchowo. Jego usta przylgnęły mocniej, pocałunek z lekkie zetknięcia warg zmienił się w namiętną pieszczotę. A dłonie delikatnie acz pobudzająco powiodły po biodrach dziewczyny. Mini stanowiła mierną barierę przeciw takim doznaniom.
- Ufam że bawiłaś się dobrze?- mruknął cicho po pocałunku.
Mervi wzięła głębszy oddech.
- Ostatni był suczysynem. Chodźmy już... I łapy precz z mojego tyłka. - sapnęła.
- Ja bym powiedział, że idealnie do niego pasują.- mruknął Irlandczyk odsuwając dłonie i spojrzał w jej oczy mówiąc. - Widzisz jaka jesteś atrakcyjna i kusząca? Mogłabyś być prawdziwą femme fatale, gdybyś chciała. Pewnie nie zechcesz, ale przyjemnie mieć tą świadomość, prawda?
- Musiałam naprawdę się popić, że cię pocałowałam. - mruknęła biorąc Patricka pod rękę.
- Noc jeszcze młoda. Możemy popić więcej i skończyć na kolejnych pocałunkach.- odparł cicho Irlandczyk. Po czym idąc z dziewczyną do drzwi rzekł.- A poza tym tego właśnie potrzebowałaś. Trochę szaleństwa, pijaństwa i głupich decyzji. Trochę relaksu po tym wszystkim co ostatnio przeszliśmy.
- Mhm... - mruknęła, gdy wyszli na zewnątrz - Ale wciąż twoja dziewczyna jest skrzywdzona, Fireson mnie odrzucił i może zginąć przeze mnie, a Ktulu łazi radośnie po ulicach...
- Nie cofniemy tego co się stało. Możemy spróbować jedynie uleczyć rany i naprawić. Fireson póki żyje może wrócić. Ty możesz znaleźć kogoś lepszego niż Fireson.- odparł Patrick.- Świat jest pełen możliwości, zwłaszcza dla maga.
- Na razie wolałabym utopić smutki w samotności pokoju.
- Jeśli cię tam jednak znajdę pogrążoną w samozadręczaniu głupią decyzją Firesona, to najpierw dostaniesz łapą po pupie, a potem zrobimy rajd po wszystkich dyskotekach tego miasta.- zagroził żartobliwie Irlandczyk.
- Mówiłam, że nie zrozumiesz. - westchnęła kręcąc głową.
- Rozumiem rozumiem.- prychnął Healy obejmując dziewczynę mocniej.- Po prostu mam to już za sobą. Lata za sobą. Też byłem pierwszy raz zauroczony. Też nie widziałem świata poza nią… ale to fałszywa iluzja Mervi. To minie.
- Skołuj więcej wódki i soku. - mruknęła - Wyrzucimy z siebie żale za miłościami w naszej nowej miejscówce.
- Zgoda.- stwierdził entuzjastycznie Irlandczyk po raz kolejny udowadniając, że jego wrodzony optymizm radził sobie z jego każdą traumą.


Mervi rozsiadła się wygodnie na łóżku Patrickowi zostawiając fotel.
- Więc? - zapytała przy kolejnym drinku - Kim była twoja pierwsza miłość?
- Najpierw… picie.- zarządził Healy mieszając wódkę z sokiem który zabrał i podał dziewczynie jeden na początek.- Im intymniejsze wyznanie tym więcej pytający musi wypić. Twoje to… trzy kieliszki… ale dla ciebie zetnę do dwóch.
- Co? Co to za głupia zasada? - fuknęła Mervi.
- Bardzo prosta… równomiernej wymiany. Coś za coś. Poza tym przyniosłem wódkę i popitkę. Trzeba ją zużyć.- odparł z uśmiechem Irlandczyk.
Kobieta westchnęła, ale jednym rzutem wypiła zawartość kieliszka.
- Mów. - mruknęła popijając sokiem.
- Mary O’Flanagann. Piękna jak ogień. Ogniście ruda, o pięknych oczach i krągłym biuście. Była rozwinięta jak na swój wiek i bardzo energiczna. Prymuska z nauk ścisłych, druga na olimpiadzie geograficznej.- zaczął wspominać Healy.
- Byliście razem?
- Trochę… dopóki nie rzuciła mnie dla najlepszego członka szkolnej drużyny rugby.- odparł ze śmiechem Irlandczyk podsuwając dziewczynie kolejny kieliszek.
I ten Mervi szybko wypiła.
- Czyli nie rzuciła dla większego durnia, co? Kiedy się pozbierałeś po tym?
- Z rok później… mniej więcej. Ale załamany byłem… dzień? - zadumał się Healy wzruszając ramionami i wysilając pamięć. - A nie.. pół roku, bo Moirę poznałem jakieś sześć miesięcy później.

Rozmowa zaczęła schodzić na kłopotliwe tory… ułatwiane przez alkohol. Potem pojawiły się gesty i czyny… przekraczające granice kontaktu do jakich przywykła Mervi. To było zaskakujące, jak bardzo alkohol potrafi uczynić Patricka, bardziej znośnym niż zazwyczaj i ośmielić… tak, to był pamiętny wieczór dla Finki. Niestety…kolejnego poranka nie mogła liczyć na tak amnezji.

Dzień szósty

Można było uznać ten dzień za czas prawdziwego optymizmu. Jonathan zorganizował ewakuację akolitów z hotelu, dając im schronienie na południu kraju, za wyjątkiem właściciela hotelu który ruszył do Londynu. Mimo raczej wesołego kontekstu tych zmian, czaił się w nich pewien smutek. Magowie samą tylko swą obecnością odmieniali życie śpiących, czasem nawet nie do końca zauważając jak pionki czy masy zmieniają nie tylko swoje położenie lecz całe swe życie. Mistrz z Porządku Hermesa również zdawał się nie widzieć tego ludzkiego kontekstu.
Zauważyli, iż lokalne ruchy Kwintesencji w mieście nasiliły się. Mistrz Iwan już badał rzecz.


Technomantka obudziła się po tym pełnym emocji wieczorze. Nie wstała od razu, leżąc w milczeniu wpatrzona w sufit.
To nie był sen... To się stało naprawdę. Pozwoliła Patrickowi... i podobało się jej to...
Cholerny alkohol!

Wyskoczyła z łóżka i zabrała swoje standardowe ubranie, po czym skierowała się do łazienki. Musiała przejść obok śpiącego na fotelu Patricka... Dupek, wiedział co się stanie!

Kobieta szybko przemyła się (choć to nie zmyło poczucia wstydu) i przebrała czując się lepiej w znajomych ubraniach. Po tym wyszła do śpiącego i mając wciąż wodę na dłoniach strząsnęła ją w twarz Patricka.
Eteryta przebudził się powoli i przeciągnął się leniwie. Po czym ziewnął mówiąc.- Witaj kwiatuszku, jak się spało?
- Co ty jeszcze robisz w moim pokoju? - mruknęła Mervi.
- Nie dotarłem do swojego.- wzruszył ramionami Irlandczyk uśmiechając się beztrosko.
Mervi przewróciła oczami.
- Czy chcesz mi jeszcze coś powiedzieć nim wyjdziesz?
- Mogłabyś być modelką bielizny, acz ten sportowy styl majtek nie bardzo ci pasuje.- odparł żartobliwie Irlandczyk.
- Widzę, że teraz bawi cię co się stało wczoraj. - mruknęła - Wiesz, alkohol robi takie rzeczy.
- Nie. Wiem że ludzie robią takie rzeczy pod wpływem alkoholu.- sprecyzował Healy spoglądając na Mervi. - I że tobie się podobało. I nie ma się tym co przejmować. To całkowicie ludzkie. Za bardzo się przejmujesz pijackim wybrykiem.
Mervi parsknęła próbując tym ukryć zakłopotanie.
- To był błąd, o którym nikt się nie dowie. - mruknęła - I który się nie powtórzy.
- Nigdy nie mów nigdy, a propo błędów, chyba ostatnio poprawiły ci się relacje z awatarem.- stwierdził Healy wstając i uśmiechając się spojrzał w jej oczy.- Dlaczego miałabyś unikać tego co przyjemne? Nie mówię, że ze mną, ale… nie masz powodu by ignorować swoje pragnienia.
- Nie ma Firesona, to nie mam innego wyboru. - odparła ignorując kwestie Avatara.
- Miło mi słyszeć, że jestem tylko zastępstwem za Firesona.- zaśmiał się Healy spoglądając na dziewczynę.- Miło mi też słyszeć, że wiesz o istnieniu życia po Firesonie. Bo w końcu zerwanie znajomości to nie powód do załamania się.
- To z tobą to był pijany błąd. - prychnęła - A znajomości z Firesonem nie odpuszczam.
- Ale przynajmniej skończyłaś żałobę z powodu waszej małej kłótni.- Healy naparł ciałem na dziewczynę, chwytając ją za biodra.- Więc jak moja pani ocenia moje zastępstwo… spisałem się wczoraj madame?
Mervi spojrzała w oczy Patricka chwytając go za ręce.
- Dziś mamy się spotkać z twoim mentorem... a teraz wyłaź stąd.
- To już drugie pytanie...które unikasz.- odparł Irlandczyk z uśmiechem wpatrując się w oczy Mervi.- Ale wiesz co… twoje milczenie jest wystarczającą odpowiedzią dla mnie. Nie zastanawia cię, że im mniejszą kontrolę masz nad otoczeniem, tym lepiej ci się układa z awatarem? A może… nie znasz siebie tak dobrze jak twierdzisz?
Nachylił się i cmoknął czule czoło Mervi.
- Masz przyjaciół, którym na tobie zależy. Pamiętaj o tym.
Po tych słowach odsunął ręce i ruszył ku wyjściu.
- A ty mnie nie znasz. - prychnęła za Patrickiem.
- Wiedziałem jak zapewnić ci przyjemny wieczór i jaką kiecką uczynić z ciebie pięknego motyla.- odparł Healy zamykając za sobą drzwi.- Przypuszczam że wiem więcej niż ty.


Gdy ujrzeli Szkota w Sieci Mervi zrozumiała dlaczego Patrick miał takiego problemy z namówieniem Fergusa na wirtualne spotkanie. Facet był do bólu tradycjonalistą! Musieli mu załatwić tradycyjnie sformatowany sektor. Wirtualna Adeptka wybrała rejon klifów, wzorowany na szkockim wybrzeżu.
Ten stary eteryk (bardziej pasowało pierdziel) przybrał swoją prawdziwą postać! I od razu zaczęły się narzekania. A to nie te gatunki drzew, a to trawa nie do końca ma ten odcień co powinna, tu geologia mu nie pasowała. I ptaki śmiały śpiewać! Tak się nie da prowadzić dyskusji!
Nie, to nie były marudzenia. Szkot wydzierał się na Patricka, a parę razy prawie nie zamachnął się na niego laską, gdyby nie to, że stracił równowagę i Irlandczyk musiał go ratować ramieniem.
Prawdę mówiąc to wszystko Mervi zrozumiała dopiero po czasie, gdy z trudem uruchomiła program tłumaczący w locie z okropnego akcentu Szkota na bardziej zwykły angielski.
Wtedy też dotarło do niej, że poprzez narzekanie na wszystko wokół, Fergus dawał Patrickowi do zrozumienia fakt, iż nie podoba się mu, iż jeszcze Korespondencji nie opanował aby przybyć do niego fizycznie. Syn eteru zdawał się doskonale wiedzieć o co chodzi swemu mentorowi. I przyjmował jego pokrzykiwania z pokorą, acz jego pokrzykiwania spływały po nim jak woda po kaczce.
Gdy sprzeczka panów się ochłodziła, zaczęli podchodzić do Mervi. Fergus rzucił coś do Patricka, chyba po Szkocku… nie, program wykrył Irlandzki: „Wy chyba nie możecie żyć bez dodatkowej dupy, jakby własna było wam mało.”.

Mervi spojrzała z wyraźną irytacją na Szkota. Co za dupek!
- Dlatego ty zostałeś jego mentorem. Robisz za dwie dupy. - parsknęła do Fergusa.
Szkot wykrzywił się grożąc jej palcem… ale chyba żartując.
- Patrick zawsze bierze charakterne.
- W zasadzie to sytuacja jest jaka jest. Ratujemy miasto, a może kawałek świata przed zagładą. Więc każda pomoc się przyda.- Healy nie komentował wypowiedzi swojego mentora. Sam również będąc sobą, nieco wyidealizowanym, ale jednak sobą.
Stary szkot wyglądał na niepocieszonego tym, iż dwójka magów nie połknęła haczyka. Chyba dziś miał naprawdę ochotę się posprzeczać. Westchnął ciężko, świszczącym oddechem.
- I co, mam przyjechać i zarazić wszystkich wrogów?
- Gdyby to było możliwe to tak… ale czasu na to brak niestety.- odparł smętnie Healy.- Te skurczybyki coś kombinują i są twarde… bardzo twarde… ponoć nie do zabicia.
- Wszystko na tym świecie da się zabić, nawet Teurgię - szkot powiedział z dziwnym smutkiem.
- Taką mamy nadzieję. Potrzebujemy nauk. Jakichkolwiek da się szybko udzielić.- odparł Irlandczyk.
- A nowej dziewczyny nie przedstawisz?
Szkot powiódł wzrok na Mervi.
- Lubię wiedzieć z kim dzielę się wiedzą. To nie sklep.
- Dziewczyny? - mruknęła Mervi - Mam gust.
Szkot zaczął lekko tupać nogą
- Kiepski, ale ma… żebyś ty widział ile wczoraj się wykłócała zanim założyła małą czarną. I co? Okazało się że miałem rację.- odgryzł się Irlandczyk przedstawił ją.- To Mervi, Wirtualna Adeptka z Finlandii.
- Wcale nie chciałam tej kiecki, to twoja fantazja!
- Spełniła swoją rolę. To musisz przyznać.- odparł Healy wzruszając ramionami.
Szkot wyglądał na zniecierpliwionego.
- Dość gadania, gałgany - szkot okrążył ich błyskiem szaleństwa w oczach - czego potrzebujecie?
Healy zaczął mówić o tym czego uczył go batiuszka na temat sfery Ducha i co powiedział wicek J na temat Umry i światów za nią. Brakowało w tym wszystkim spojrzenia ze strony eteryckiej jak i uporządkowania. Tak by przekuć zdobyte informacje w wiedzę praktyczną.
- No i Mervi potrzebuje pomocy, przy zapanowaniu nad Materią.- zakończył swój wywód.
- Macie mistrza ducha, a do mnie się fatyguje się - spojrzał na nich spod byka - to mi pochlebia - oblizał suche usta - nie wiem czy powiem coś więcej od takich sław… To Prawosławny?
- Między innymi. - stwierdził po namyśle Patrick.- Teraz bardziej katolik.
- Pfu - Fergus skrzywił się - chórzyści i ich fetysze. Jak ja tutaj mam materię pokazać? Widzisz jakąś?
- Bardziej chodzi o teorię?- zapytał Healy i spojrzał na Mervi.
Mervi westchnęła.
- Typowy Patrick. Mówiłam o Pierwszej. - przewróciła oczami.
- Co wirtualna można chcieć wiedzieć o Eterze Właściwym - szkot spojrzał na nią badawczo.
Mervi opisała swoje własne badania natury tego fenomenu, który tak boli Ktulu i określiła czego jej w tej wiedzy brakuje.
- Swoją drogą... Czemu Patrick jest na bakier z waszą koncepcją eteru?
Szkot spojrzał na kobietę, a po chwili bezceremonialnie podszedł do niej, boleśnie wbijając swoją laskę w jej stopę. Oparł się chwilę, a po chwili przeprosił ciągle na nią patrzeć. Prawe oko mu lekko zezowało.
- Nie wypowiadaj się o rzeczach, o których nie masz pojęcia.
- Koncepcja eteru jest kwestią dyskusyjną między członkami naszej tradycji, każda szkoła ma swoją. Nasz Klaus pewnie swoją ma opartą o pasma światła poza zakresem poznawalnym za pomocą mierników Śpiących.- Healy próbował ułagodzić sytuację.
- A ty naoglądałeś się McGuyvera. - mruknęła.
- Prawdziwy Eter to wyobraźnia - szkot fuknął w stronę wirtualnej - to materia z której rzeźbi się Naukę. Nauka jest zwycięstwem ludzkiego umysłu nad chaosem, lecz zwycięstwem pogodnym i radosnym - warczał przez zęby mówiąc cytat z jakiejś broszury eterytów - nie martwym i pozbawionym indywidualności jak to co sprzedaje Technokracja.
- Ale to całe zwycięstwo nie jest przecież pozbawionym sensu łączeniem zabawek, jak robi to Patrick. Bez ładu.
- Oczywiście że jest w tym ład. To tak jak z twoim komputerem. Możesz zakodować w nim wszystko wykorzystując znane ci programy. Ja programuję po prostu rzeczywistość, używając moich “programów”.- wzruszył ramionami Irlandczyk stosując wszak zasadę.”If it works, don’t break it”.
- Patrick jest żołnierzem - szkot fuknął - chcesz się spierać o mojego ucznia czy czegoś dowiedzieć?


Nie do końca tego się spodziewali. Fergus użyczył Patrickowi książkę „O osobowościach metapsychicznych” zawartą w czterech, opasłych tomach. Rzucił, iż jest taka jak Patrick lubi, bez wzorów, z samymi opisami… Po czym zaśmiał się jak Irlandczyk sobie poradzi z przeniesieniem jej do rzeczywistości? Wydrukuje? Chociaż znając starego szkota, literaturę dobrał perfekcyjnie.
Za to trochę więcej czasu dostała Mervi. Wychodziło na to, że wedle Szkota Pierwsza jest nie tylko podstawowym budulcem (co zgadzało się z tym, co mówią wszyscy) lecz różnice między wolną a związaną kwintesencją tłumaczył na podstawie dziwacznej wariancji na postawie demona Maxwella.
Szkot był jednak o wiele bardziej zainteresowany istotami z którymi walczą.
Mervi spojrzała na otrzymane przez Patricka tomy.
- Zobacz, będą opisane w kolorowych obrazkach, żadnego tekstu i niezrozumiałych wykresów. Poradzisz sobie. - poklepała go po ramieniu i zwróciła się do Szkota - Nephandusa nasz ksiądz potraktował błyskawicą boską, a teraz nam na wolności Ktulu się rozlazły po mieście.
- Niczego innego po chórzyście bym się nie spodziewał - szkot burknął z niechętną aprobatą - wiecie coś więcej o tych istotach… O ich początku?
- Wedle tutejszych mitów w tym miejscu pozostały echa pierwotnej burzy. Pierwotnego bezideowego chaosu. One są tak jakby inteligentnym odbiciem chaosu chcącym odwrócić proces kreacji do stanu pierwotnego. I to jest ich wersja apokalipsy. Chcą uczynić nicość. Kradną ciała… obdarzonych potencjałem, bądź magów i nie da się ich zniszczyć.- powiedział Irlandczyk w zamyśleniu.
Szkot wyglądał na bardzo zamyślonego. Jakby buszował po labiryncie swojego umysłu.
- Pewnie nawet nie rozróżniacie zewnętrznych bytów od malefanów - machnął ręką - eutanatosi też nie są rozmowni. Ale to nie ma znaczenia. Patrick, czemu twierdzisz, że nie da się ich zniszczyć? Czym wy to atakowaliście?
- Wszystkim co mogło rozwalić ciało… wywołałem z pomocą Ćwikły… rewolweru z Polski efekt paradoksy żywcem pożerający jego ciało i nic. Po minach też przeszedł. Rany goił niemal od razu. I batiuszka mu dołożył mocno z pierwszej. Jedyne co mi się udało, to użyć siły telekinezy do unieruchomienia poprzez uniesienie w powietrze.- podrapał się po głowie Irlandczyk.- Teraz myślę nad grawitacyjnym pociskiem albo granatem, ale wstępne kalkulacje mocy… nie wróżą mi sukcesu. Brak soku w mojej magii, by wykonać tak potężny efekt.
- Postaram się ruszyć Tradycje - szkot cmoknął w usta - to co opowiadasz wygląda bardzo źle. Jeśli to nie jest zwykły demon… - szkot przewrócił oczami odsłaniają białka - ...to mogą być starsi niż wszystko co znamy. Tak się powszechnie mówi o zewnętrznych stworach. Porażka termodynamiki, zagubione wzorce, artefakty wybuchu.
- Ponoć mogą być delikatniejsze na dany mit... Loki mi mówił o pomocy od Einherjarl... - zamyśliła się.
- Jeśli już - szkot ocenił twardo - to pewnie zależy od tego jaką postać przybiorą. Jeśli są obcy dla naszej rzeczywistości, potrzebują kotwicy, czegoś, w co ubiorą swoją moc. Ale nawet mimo tego, nie łudziłbym się, że ich zgładzicie.
- Jest… jeszcze jeden mały problemik. Skorumpowały… a właściwie zastraszyły Mistrz Einara Blackhammera bani Verditius, Kanclerza Fundacji Seledynowej Wieży… który zdradził Tradycje dla nich. I jeszcze parę sfór Sabatu i być może jednego z Opustoszałych.- wtrącił Healy.
- On nie był zastraszony! - uniosła się Mervi - Ten jebus czerpał przyjemność ze swoich czynów!
- Ale te czyny nie były związane z nimi. - wyjaśnił smutno Healy. - I nie połączył swych sił z nimi dlatego by czerpać przyjemność, tylko dlatego że nie wierzył w wygraną. To że był jebusem jest oddzielną kwestią.
Szkot przysiadł na trawie, tuż na krawędzi klifu.
- Jeszcze powiecie mi, że macie więcej zdrajców, to chyba będę tu pił do rana.
- Nawet nie próbuj go usprawiedliwiać. - warknęła technomantka - Nie wiemy gdzie jest uczeń Einara, kto nasłał na Wieżę technokrację...
- Nie próbuję. Po prostu wyjaśniam, że te dranie są tak pewne siebie, że nawet nie próbują przekupywać swoich sojuszników. Zastraszają ich.- wzruszył ramionami Irlandczyk rozumiejąc jej zapiekłą nienawiść, która jednak zasłaniała jej fakty. Następnie zwrócił się do swojego mentora.- Warto powiadomić kogo się, bo jeśli nam się nie uda ich zniszczyć, uwięzić bądź wypędzić… ktoś będzie musiał posprzątać ten bajzel.
- Zabibiliście tego kurwisyna jak rozumiem - Fergus zakasłał - nie chcę was niepokoić. Co, jeśli to był jego plan? Słyszałem o tym magu, skurwiel miał na karku dziewięć wieków. Rozumiecie już o kim mowa? To jest dłużej niż Tradycje się zjednoczyły.
- Eutanatos dokonał ostatecznej egzekucji, a ja ją nadzorowałem dla pewności. - odparł Irlandczyk.- Co jak co… ale jeśli chodzi o zabijanie, to trudno znaleźć bardziej odpowiednią do tego osobę, prawda?
- Może… sprawdź to - mentor Patricka rozkazał mu jak dziecku.
- Dobrze.- zgodził się Healy wzdychając ciężko.
- Jeżeli żyje, to przynajmniej będę miała przyjemność patrzenia jak umiera... - mruknęła kobieta.
- Wy postarajcie się nie zginąć. Zostało nam coś do dopicia - rzucił szorstko do Patricka.
- Postaramy się. Jak na razie… te superpotężne istoty okazały się strasznie prymitywne jeśli chodzi o strategię i możliwości.- wzruszył ramionami Healy.- Daleko im do potwora z doków.
- Na całe szczęście. Chyba, że to tylko maska. Lub się bawią. Znacie ich cel? Czego konkretnie w mieście szukają?
- Może Kwinty. Lubią soczek. - wzruszyła ramionami - Może vesseli.
- Duże zasoby kwintesencji mogą z powodzeniem rozerwać Horyzont. Ale to oczywiste - szkot machnął ręką - popytam się naszych astronomów czy nic nie czai się blisko Ziemi. Tych drugich też podpytam - wyszczerzył wilczo zęby.
- Miejscowe wampiry twierdzą że mają jakiegoś potężnego przodka osuszonego z krwi w swojej piwnicy.- przypomniał sobie Irlandczyk.
Stary szkot zaczął zanosić się śmiechem. Po prostu, dostał nieopanowanego wybuchu radości czy też rozbawienia całą sytuacją.
- To jakaś pieprzona kumulacja.
- A my właśnie gramy w tej loterii. - mruknęła.
- Na tyle, ile wiem o wampirach, a nie wiem dużo, to ich śpiący starsi sami w sobie są zagrożeniem globalnym.
- Na szczęście mamy na pokładzie terrorystę. - rzuciła od niechcenia Mervi.
- Miejscowe wampiry tak twierdzą, ale jaka jest prawda… pewnie wie tylko ich książę. - wzruszył ramionami Irlandczyk i zwrócił się ku Fince.- Jakiego terrorystę?
- Takiego z IRA. - parsknęła.
- Czyli powstańca i patriotę… nie terrorystę. - prychnął urażony nieco Healy.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu... - odparła.

Nieco później, podczas samych nauk. Gdy Mervi była zajęta swoim szkoleniem, a stary Szkot ucinał sobie “mentalną drzemkę” dzięki magyicznej sztuczce mutlitaskingu, Healy przybliżył się do swojego mentora. Znał go na tyle dobrze by wyczuć moment. Na tyle dobrze by wspomnieć o.. kłopotliwym dla niego fakcie… pozdrowień od infopira.
Stary szkot zamrugał zaskoczony. Potem nawet nie śmiał się, nie klął, prawie nawet nie kaszlał, tylko zarzucił Patricka lawiną pytań. Dopiero po uzyskaniu rzeczowych odpowiedzi zafrapował się.
- Zasraniec jeden - warknął pod nosem wpatrując się w jakiś punkt w oddali.
- Uprzejmy zasraniec.- wtrącił Irlandczyk nie wnikając w relacje mentora i żyjącego w cyfrowej pajęczynie maga.
- Diabeł też jest uprzejmy i ma dobrze skrojone szaty - Irlandczyk uśmiechnął się dumny ze swojej analogii.
- Technoludek? Były uczeń? - zapytał Healy.
- Uczeń - Irlandczyk uśmiechnął się - kotwica w dupę jeśli miałbym takiego ucznia. Po prostu poznałem zasrańca, nawet trochę pracowaliśmy. Nic wielkiego, szybko go wyczułem. Już jako człowiek był po prostu szują pośród Naukowców, chociaż szują z klasą. Teraz, z tego co mówisz, nie jest już całkiem człowiekiem. Od zawsze miał ciągotki ku immortalizmowi. Swego czasu był nawet znany na wyspach, w latach dwudziestych wykiwał mojego mentora na… Nieważne… Nie wchodziliście w układy z tym zasrańcem?
- Tylko pogadalim i tyle. - wzruszył ramionami Irlandczyk. - Ot… wtedy to jeszcze była taka wycieczka dla mnie. Nie mieliśmy kłopotów jeszcze.
- Jak go spotkasz przekaż mu najbardziej uprzejme pozdrowienia - szkot stwierdził poważnie - dworskie nawet - podsumował.
Irlandczyk w odpowiedzi skinął tylko głową.


Mervi zdjęła zestaw VR przecierając oczy. Stanęła przed Patrickiem oczekując na niego.
Jemu zdejmowanie sprzętu zajęło trochę więcej czasu i wysiłku. Ta plątanina kabli sprawiała, że wydawał się być niezdarnym niedźwiedziem w składzie porcelany.
- No… chyba nauki możemy uznać, za udane?- zapytał retorycznie w końcu.- Gardło muszę przepłukać, a ty?
- Gdzieś tu mam wodę. - usiadła na krześle - Chcę porozmawiać. O nocy.
- Mhmm…- odparł Healy sięgając po mineralną i wypijając połowę butelki za jednym zamachem.- Co z tą nocą?
- To nie powinno się zdarzyć... alkohol. - odparła zakłopotana.
- Mhmm…- stwierdził krótko Irlandczyk i wzruszył ramionami.- Ale się zdarzyło. I nie ma co się tym przejmować.
- Po prostu... To było głupie i impulsywne. Przepraszam. - odparła skruszona.
- Nie masz za co.- wzruszył ramionami mag i uśmiechnął się dodając.- To było miłe.
- Tak... Było. - zaśmiała się nerwowo - Ale nie pijmy już tak.
- Niech co będzie.- stwierdził Healy uśmiechając się. Jemu bowiem było wszystko jedno.
Mervi zamilkła na chwilę.
- Nie dziw się, że nie traktuje twojej magyi poważnie i w tym ciebie. Nie rozumiem tego i nie ma sensu dla mnie.
- Bo skupiasz się nie na tym co powinnaś.- wyjaśnił ciepłym tonem Patrick. - Magya to coś osobistego. Zanim byłem Synem Eteru, byłem Chórzystą, Kultystą Ekstazy a nawet Verbeną. A choć przyswajanie wiedzy i informacji nie było dla mnie trudne, to pochwycenie esencji czarowania… to okazało się niemożliwe. Mogę rozumieć sposób myślenia Niebiańskiego Chóru ale ich metody magyiczne są poza moim zasięgiem. Muszę je wpierw przefiltrować przez soczewkę mojej Tradycji. To naturalne że nie pojmujesz natury mojej magyi... gdybyś pojmowała nie byłabyś Wirtualną Adeptką.
- Klausa rozumiem lepiej... ale nie ciebie.
Healy tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Wątpię by Fergus duże wsparcie znalazł. - zmieniła temat.
- Każda pomoc jest na wagę złota. Nawet najmniejsza.- odparł Healy przyznając przy tym rację Fince.- Choć pewnie obudzą się po naszej porażce.
- Zwyciężymy. - pewnie odparła Mervi.
- Na pewno.- zgodził się z nią Patrick, który miał naturę optymisty. Nawet jeśli lekko naiwnego.


Mervi dość powoli szła do J. W sumie to złość na hermetyka jej przeszła, ale... zasłużył na zruganie.
Jak było bezpiecznie wchodzić do pokoju hermetyka, tak wpierw zapukała. Jonathan pomieszkiwał na ostatnim piętrze ich budynku, na samym końcu korytarza. Otworzył jej z pewnym ociąganiem się, otwierając drzwi na duży hol będący kiedyś chyba jakimś pomieszczeniem zarządcy budynku czy też wejściem do jego mieszkania. Wokół pachniało przypalonymi ziołami. Prosty, plastikowy stolik oraz metalowe krzesła na brzegu pokoju kontrastowały z większym, starym stołem na środku pomieszczenia, śladami kredy na podłodze (ciekawe jak kaleka malował, stopą?) czy dwoma suszonymi… szczurami? Myszami? Przybitymi nad oknem.
- Miło cię widzieć Mervi. Promieniejesz.
- A ty ciągle otaczasz się martwą fauną. - odparła wślizgując się do środka.
- Fascynowały mnie kiedyś praktyki Diedne - wyjaśnił cofając się wózkiem do środka pokoju. Mervi czuła, iż wewnątrz czas płynie z innym tempem. Nie czuła tego poprzednim razem (może nie zwróciła uwagi?) lecz obecnie wrażenie wydawało się silniejsze. Może po prostu stała się bardziej czuła na aromat magy Jonathana. Tak często dzieje się, gdy działa się razem.
- Zawsze kombinowałeś nad czasem w swoim pokoju? - zapytała, oglądając ciekawsko otoczenie.
- Zawsze. Kwestia telefonów i internetu, sama wiesz jak to jest się do mnie dodzwonić. Tam gdzie mieszkam staram się to kompensować.
- Po prostu nie chcesz, aby do ciebie dzwoniono. - odparła, jednocześnie przechadzając się po pomieszczeniu - Nie da się pomylić tego miejsca z normalnym pokojem.
- No tak, wirtualnych adeptów nie miał kto nauczyć takich rzeczy - Jonathan zaśmiał się bez złośliwości, raczej przyjaźnie jak to miewał w zwyczaju - zalecaną praktyką jest obronny przedsionek. Jeśli nie ma się dość pomieszczeń, powinien stanowić również główne pomieszczenie rytualne. Chodzi o to aby mieć gdzie uciec przed wkurwionym duchem czy inną starą mocą.
- Nie wkurwiaj duchów. - zaśmiała się oglądając książki na półkach - Masz tego więcej czy zostawiłeś Burzy?
- Burza musiała być bibliofilem bo książek mi doszczętnie nie zrujnowała. Tomas załatwił przez tego swojego inspektora zwrot z magazynów policyjnych i brak pytań.
- Szczęściaż J. - oparła się o ścianę - Upiekło ci się, bo miałam ci przywalić.
- Bić hermetyka w jego własnych progach - uśmiechnął się szeroko - czym tym razem aż tak zasłużyłem?
- Tymi swoimi żartami, które doprawiasz czasem. Ha, ha, J.
- Też lubię swoje poczucie humoru. Szkoda, że nie wszyscy w Porządku są za nim.
- Nie mogłeś po prostu ostrzec, co?
- Jeśli tylko widzę niebezpieczeństwo, staram się ostrzegać - wyjaśnił polubownie - masz chyba mylne wrażenie co do tego jak dostrzegam, co i jak dokładnie. Poza tym… Byłoby to nieodpowiedzialne gdybym za dużo mówił.
- Przynajmniej pomogłeś naprawić moje relacje z Patrickiem, gratulacje.
- Nic nie pomagałem - uśmiechnął się - los bywa kapryśny.
- To chyba twój catch phrase.
- Zaproponowałbym coś do picia ale wszystkie zapasy z Polski rozbiła mi ta dziwka…
- Nie masz nic w hermetyckim magazynie?
- Potrafię stworzyć wino. Przedostatni mag którego nim poczęstowałem myślał, że chcę go otruć - Jonathan wyszczerzył się - jestem beztalenciem kulinarnym. Nie potrafię nawet zamaskować smaku cykuty…
- Przynajmniej poradzisz sobie z szybkim procesem fermentacji. - zdjęła jedną z książek z półki.
- Dobry wybór - Jonathan ocenił książkę - przedruk formuł na eliksiry, co ciekawe, napisał ją arab na podstawie swoich podróży do dalekiej Azji - ocenił rozbawiony.
- A masz coś odnośnie czasu?
- Ta książka też jest o czasie - wyjaśnił - między innymi. Nie mam tutaj książek z ogólnej teorii sfer. Ze sobą brałem głównie receptury, spisy imion i temu podobne publikacje, w myśl, głowa nie śmietnik. Na teorię tutaj byłby brak sposobności, szkoda dodatkowego bagażu.
- Opisz mi bardziej co jest w tej książce. - Mervi zaczęła przekartkowywać ją.
- Ekstrakt na potencję jest dopiero na trzeciej stronie. Jak wy to mówicie...To jest benchmark dobrej książki o eliksirach.
- Mogę wziąć? - zapytała słodko.
- Możesz skopiować.
- Swoją drogą... Brakuje ci tu kamer i czujników ruchu. - rozejrzała się.
- Spójrz na myszy… obserwują cię…
- Martwe zwierzaki to nie to samo co prawdziwa siła technologii. - odparła z dumą.
- Prawda - przyznał dziwnie chłodno - ich nie da się hackować tak prosto.
Mervi spojrzała urażona.
- Trzeba nie umieć się bronić i umieć hackować. - zaprotestowała - Nie wystarczy wiedzieć jak włączyć.
- I ja się bronię. Większość technomantów nie umie obejść zabezpieczeń w postaci martwej myszy, jest to dla nich obce - uśmiechnął się - zmuszam przeciwnika do poruszania się na nieznanych mu wodach.
- Przynajmniej nasze metody nie są tak obrzydliwe, jak używanie zdechłej myszy.
- Potem można je spalić na pył - skrzywił się powstrzymując się od śmiechu.
Mervi spojrzała zdegustowana.
- Czy ten pył, w którym grzebałeś to były zbędne myszy?
- Nie… czemu tak myślisz - Jonathan uśmiechnął się bokiem.
- Nietoperze?
- Żal byłoby marnować - westchnął.
- I wy się dziwicie, że wolimy technologię od tego...
- Za mało elitarne - mrugnął - przyszłaś do mnie z czymś jeszcze poza chęcią pobicia?
- I opierdolem za żarty. - mruknęła - Mentor Patricka chce wprowadzić na pomoc innych magów.
- Możecie mu przekazać szczerze “powodzenia”. Ile ja się namęczyłem z założeniem tej fundacji…
- A, i Fireson będzie działał sam... chyba trochę z mojego powodu. - westchnęła.
- Zauważyłem Mervi. Uciekał stąd jak poparzony, chociaż wolę myśleć, że to wynik terapii z rąk Tomasa.
- Może powód był dwojaki... Źle przyjął moje słowa.
- Nie wygląda na kogoś, kogo da się zranić słowem.
- Raczej tym co za sobą niosło. - potargała włosy - Chyba nie za dobrze sobie radzę z innymi.
- Dziś lepiej. Przestałaś bić ludzi - zaśmiał się.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-04-2020 o 22:12.
abishai jest offline