Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2020, 22:22   #8
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
-Muszę zrezygnować.

Słowa były obce, jakby nie jej. Uderzenie dłoni Jeremiah, jej szefa zapiekło w prawy policzek Harleen. Ból z całą pewnością należał do niej. Przyjęła go jak matka swoje dziecko. Zaskoczenie jakie malowało się na jej twarzy i łzy, które pojawiły się w oczach sprawiły, że musiała w tej chwili wyglądać jak mała dziewczynka. Nienawidziła czuć się taka bezbronna. W tym świecie pełnym rządzących mężczyzn, być… być po prostu… kobietą.

-Nie nadajesz się do tej pracy smarkulo. Kolejne rozczarowanie.

Arkham prychnął pogardliwie i odsunął się z gestem, jakby chciał wytrzeć dłoń, którą przed chwilą uderzył kobietę. Jego twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu.

-Zupełnie jak twoja matka.

Echo tych słów ciągnęło się za Harleen, biegnącą długim, krętym korytarzem szpitalnej placówki. Gdzie była? Jak długo biegła? Drzwi, schody, zakręty, anonimowi dla niej strażnicy, pielęgniarze i lekarze wszyscy zlewali się w jedno. Gdzie do cholery było wyjście? Pozbiera się i powie tej kanalii, Arkhamowi co o nim myśli. Rzuci mu to w twarz, tak samo jak pracę nie dając mu satysfakcji w zwolnieniu jej. Może powinna go także pozwać? Albo spoliczkować, by zrewanżować się mężczyźnie pięknym za nadobne? Czemu ojciec miał powiedzieć coś tak okrutnego? Przecież chciała tylko jego akceptacji. Zaraz, przecież to był jej szef, a nie ojciec. Musi odpocząć i zastanowić się, pogadać z Jean Luciem albo Stephenem. Zakręciło się jej w głowie. Rozejrzała się wokół, najwyraźniej była przy celi Tetcha. Zajrzała do środka i…

-Psssst.

-He?


Zdawało jej się, że coś słyszała. Na korytarzu nie było jednak nikogo. No prawie nikogo. Pod jej nogami znajdował się najprawdziwszy królik, dziwna sytuacja, kto go tu wpuścił? Lekarka wzięła ostrożnie go na ręce i pogłaskała delikatnie. Jego cudownie miękkie futerko przyniosło jej w tej chwili ukojenie jakiego potrzebowała.

-Skąd się tu wziąłeś króliczku?

-Nieważne skąd. Ważne kiedy, a kiedy jest kiedy? Czy już jest za chwilę? Czy może wciąż jest teraz?


Królik zakończył swoją przemowę, wyskoczył zaskoczonej Harleen z rąk i pobiegł przed siebie, następnie wskoczył do dziury, która znajdowała się na środku korytarza i tyle go widziała. Pomyślała tylko, gdzie on się tak spieszy? Przecież ona potrzebuje teraz kogoś do tulenia.

-Jest spóźniony Alicjo. Tak jak ty moja droga.

Za jej plecami dał się słyszeć znajomy głos. Doktor Quinzel pospiesznie się odwróciła.

-Nie nazywam się…

Odwróciła się chcąc zaprotestować, jednak mężczyzna za szklanymi drzwiami celu, który miał na głowie dziwny, ekstrawagancki kapelusz, zbył ją machnięciem dłoni. Człowiek ten wydał jej się znajomy, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd go zna.

-Ciiii. Spotkamy się na miejscu. Wszystko musi być jak w zegarku.

-Ale gdzie idziemy?

-Oh dziewczyno.

Kapelusznik pokręcił z niezadowoleniem głową i po prostu przeszedł przez szklane drzwi swojej celi, które nie posiadały zamku. Przeszedł to może nie do końca dobre określenie, bowiem mężczyzna wszedł w drzwi i rozpłynął się w powietrzu. Harleen próbowała dotknąć tych samych lustrzanych drzwi od drugiej strony i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej dłoń przeszła przez nie jakby nie było ich tam wcale. Co lepsze, jej wzrok nie sięgał za dłonią i spoglądała jedynie na kikut swojej prawej ręki. Wciąż jednak ruszała palcami i czuła się jakby dłoń była na swoim miejscu. Kierując się instynktem zrobiła krok naprzód przechodząc na drugą stronę lustra.




Świat “Po Drugiej Stronie Lustra” zdawał się być w innych kolorach. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, w rogach ścian wiły gniazda pajęczyce. W tej rzeczywistości, szpital dla obłąkanych wydawał się zupełnie opuszczony. Harleen nigdzie nie widziała Kapelusznika, ani kogokolwiek innego.

Szła korytarzem skrzydła dla szczególnie niebezpiecznych pacjentów gdy nagle z jednej z cel dała się słyszeć miauczenie. Zanim zajrzała w jej głąb, uwagę Harleen przykuła tabliczka na szklanych drzwiach, która powinna przedstawiać jej rezydenta. Tym razem zamiast imienia, nazwiska czy choćby pseudonimu, który nadaje się przy niezidentyfikowanych pacjentach widniał wizerunek małego kotka bawiącego się kłębkiem wełny. Harleen zdjęła okulary i zamrugała oczami, ale wszystko wydawało się w porządku. Czyżby to ona z jakiegoś powodu nagle straciła umiejętność czytania? Ktoś ponownie zamiauczał zwracając na siebie uwagę pani doktor. Kobieta, która znajdowała się wewnątrz leżała na materacu w czarnym, lateksowym stroju, jakby pospiesznie zszytym ze sobą z łat razem, w celu znajdowało się także kilka prawdziwych czarnych kotów. Osoba ta wydawała jej się znajoma, uwagę przykuwały kocie zielone oczy oraz długie, cienkie pazury będące zwieńczeniem lateksowych rękawiczek.

-K.. Kate?

-Miau… Kim jest Kate?

-Wyglądasz zupełnie jak moja znajoma. No minus ten szmatowaty strój do ostrych zabaw…

-Strój? Miau… Mówisz o moim futerku?


Kobieta Kot polizała wymownie swoje ramię zrobiła to, jakby bezwarunkowo wciąż patrząc spokojnie na Harleen, jakby ta zapytała o godzinę. Kociaki u jej boku bawiły się w najlepsze, tuląc się i mrucząc do kobiety zamkniętej w celi. Harleen przemogła się by kontynuować rozmowę o tajemniczej postaci, przypomniało jej się przecież że dokądś bardzo się spieszyła i prawie na pewno była już spóźniona.

- Nie widziałaś może przypadkiem Kapelusznika miałam się tu z nim spotkać? Może mogłabyś powiedzieć dokąd mam się udać?

-Myślę, że to zależy od tego gdzie chcesz trafić.

-Wszystko mi jedno, byle daleko stąd.


Rzekła poirytowana Harleen. Miała już dość tej bezowocnej rozmowy.

-Skoro wszystko ci jedno, więc chyba nie ma znaczenia gdzie pójdziesz prawda?

Quinzel westchnęła tylko ciężko i już miała odejść naburmuszona, gdy jej rozmówczyni wtrąciła jednak coś ciekawego do rozmowy.

-Podobno dzisiaj mają kogoś ścinać! Chyba po herbatce!

-Herbatce? W którym to kierunku?

-No, więc tam…


Kocica pomachała prawą dłonią kręcąc długim pazurem w powietrzu.

-... mieszka Kapelusznik, robi dobrą herbatkę, ale nie lubi moich maleństw. Natomiast tam…

Zrobiła ten sam ruch lewą dłonią.

-Można znaleźć Królową, ale nie polecam tam teraz iść, mają kogoś ścinać. W sumie chyba zawsze kogoś ścinają. Odwiedzaj sobie kogo tam chcesz, jak dla mnie oboje są szaleni.

Fałszywa Kate rozłożyła bezradnie ramiona, po czym wróciła do lizania swojego ciała.

-Powiedziała kobieta w stroju wielkiego kota, zamknięta w celi.

-Myślisz, że jesteś inna miau? Co w takim razie robisz w takim miejscu? Wszyscy tu jesteśmy szaleni skarbie.

Na to Harleen nie miała odpowiedzi, odwróciła się i odeszła w pierwszym kierunku wskazanym przez Kobietą Kota.

- Miau. Masz może przy sobie karafkę mleczka? Jesteśmy głodni. A może mogłabyś mnie po prostu wypuścić? Halooo? Miauuu nie umiesz się bawić.

Usłyszała za swoimi plecami, ale nie obejrzała się, ani nie odpowiedziała.


Miała wrażenie, że kręci się w kółko, możliwe że tak właśnie było, ale w końcu jednak weszła do dobrze oświetlonego, przestronnego holu z dziwacznie zastawionym ogromnym stołem przykrytym obrusem, na którym znajdowała się zabytkowa porcelanowa zastawa: wazy, półmiski, cukiernice, imbryki, kubki, filiżanki, szklanki, spodki, wazy, brytfanki <słowa narratora unoszące się w powietrzu wewnątrz chmurki, na którą na moment spojrzała Harleen urwały się na chwilę, jakby ten zbierał siłę na oddech, po kolejnej chwili pojawiły się kolejne> talerze, miseczki, salaterki, sosjerki, pieprzniczki, solniczki i dzbanki. Brakowało jednakże jedzenia. Miejsce to do złudzenia przypominała stołówkę pracowniczą Arkham.

-Alicjo moja droga! Oh moja droga, jak się cieszę, że jednak dotarłaś! Mamy tu istną katastrofę!

-Kapeluszniku mówiłam, że nie jestem Alicją… Widziałeś może Królika?


Szpakowaty rudy mężczyzna z zadartym do góry nosem, na którego głowie tym razem znajdował się wypchany, bądź śpiący puchacz machnął lekceważąco dłonią. Harleen mężczyzna wydawał się starym dobrym znajomym.

-Spóźnia się jak zwykle. Są już inni goście, ale mam problem. To musi być idealne herbaciane przyjęcie jednak… Ktoś wszystko pomieszał. Możesz uwierzyć? Świat zwariował!

-Co ty nie powiesz… Jak mogę pomóc?

-Idź do kuchni zanim ktoś tu kogoś pozabija! Albo co gorsza wystawi mi na mniej niż pięć gwiazdek na wonderland.com! Przyporządkuj odpowiednie karteczki do potraw i napitków. To bardzo ważne, nie można się pomylić!


Pani psychiatra w niebieskiej sukni z falbanami, zupełnie innej niż doktorski kitel, skierowała swe kroki do niewielkiej w kuchni, zgodnie z wskazówkami. W kuchni tej kucharze i kelnerzy kręcili się bez celu jak muchy w rosole, bezgłowe kurczaki czy dzieci przy przygotowaniach do świąt. Harleen bez problemu posegregowała karteczki przypinając do zup, napojów i alkoholów te z napisem “wypij mnie”, natomiast karteczki z napisem “zjedz mnie” powędrowały do ciast, mięs, makaronów, słodyczy, warzyw i owoców.

-Możecie podawać.

Powiedziała zadowolona z siebie doktor Quinzel do służby, demonstracyjnie strzepując niewidoczny kurz z sukni. Pracownicy kuchni z widoczną ulgą rozpoczęli pospieszne serwowanie potraw gościom w sali obok. Co by nie mówić o obsłudze, uwinęli się błyskawicznie kiedy otrzymali dokładne polecenia. Z chwilą gdy Alicja, Harleen weszła na bankiet chcąc dołączyć do gości, większość rzeczy znajdowało się już na stole,a goście zaczynali sobie nakładać i spożywać jedzenie zgodnie z instrukcjami zawartymi na karteczkach.

-Przepraszam? Ja tylko szukam Królika. Mam silną potrzebę przytulenia, czegoś miękkiego i puszystego. Naprawdę bardzo tego potrzebuję.

Harleen zaczepiła Kapelusznika, który pełnił funkcję gospodarza przyjęcia, jednocześnie przypisując sobie zasługi kobiety w sprawie podanej żywności. Nalewał sobie właśnie herbatki rozlewając przy okazji sporą jej porcję na biały obrus.

-Przestań wreszcie z tym Królikiem moja droga! Jesteś bohaterką dnia, zostań chwilkę z nami, Królik nie Zając, nie ucieknie.

Na te słowa Marcowy Zając siedzący przy stole ukłonił się nisko. Harleen podziękowała krótko i usiadła na miejscu przy Kapeluszniku. Musiała zrzucić z niego uprzednio pluszowego misia, który zajmował krzesło.
Przy okazji zauważyła, że niektórzy goście przyglądają jej się ukradkiem bądź jawnie, nie ukrywając przy tym swojego zainteresowania osobą nowego gościa.
Twarze tych osób wydawały się kobiecie znajome. Dwoje zupełnie niepodobnych do siebie braci (podobno jednojajowych bliźniaków) w szelkach i pasiastych koszulkach ze śmiesznymi czapeczkami, z których jeden chełpił się tym, że mówił po francusku, Tweedle Hendry i Tweedle Dupo przypominało jej bliskich znajomych: profesora Stephena Hendrego i aktualnego partnera Jean-Luca DuPointa. Księżna Helenii, krainy która leżała “a gdzieś tam” przyglądała jej się bacznie przez pojedynczy okular, była chyba w wieku jej matki Heleny. Natomiast pociągający z ustnika sziszy i wydmuchujący kłęby dymu Pan Gąsienica przypomniał jej o ojcu, który czasem wieczorami przesiadywał w fotelu ze swoją fajką i książką w dłoni. Był jeszcze czarny Marcowy Zając imieniem Bill o którym zwykle nikt nie wspominał przy stole, podobnie jak o jej bracie Williamie. Podobieństwa te jednak były na tyle ulotne, że nie zastanawiała się długo nad nimi.

-Wczoraj było jeszcze jakem słyszał by Królowa nasza, jej głowę by ściąć chciała.

-Patrzcie jaka samochwała. W suknie z falbanami się dzisiaj ubrała.

-Będzie z tego straszna chała!

-Bezguście, bez manier, bez sensu! Jak ma mamusia mówić w zwyczaju miała, gdy bez zbierała.


Harleen poczuła się trochę nieswojo gdy zaczęto rozmawiać o niej, nie kierując jednak swych słów bezpośrednio do niej.

- Napij się wina Alicjo!

Możliwe, że gospodarz wyczuł jej skrępowanie i chciał sprawić by rozluźniła się odrobinę. Uśmiechnął się krzywymi zębami próbując zapewne wydać się przy tym czarujący. Efekt był jednak bardziej komiczny. Kobieta zasłoniła usta dłonią by się nie roześmiać.

-Nie nazy… Ah zresztą. Hmm… Chyba nie widzę wina Kapeluszniku. Widzę herbatę, yerbę, kawę, wodę, kakao, mleko z kożuchem, mleko bez kożucha, tonik, sok, brandy, bourbona, whiskey, piwo zbożowe, piwo korzenne, piwo kwiatowe, miód pitny, wódkę hmm chyba gin? Ale jestem pewna, żee nigdzie nie widzę wina.

-Nie mamy tu wina.

Odrzekł chłodnym głosem Kapelusznik.

-W takim razie pozwolę sobie zauważyć, że to było bardzo niegrzeczne z twojej strony by proponować czegoś czego nie ma na stole.

-Tak jak niegrzecznym było siadać bez pozwolenia!

-Przecież powiedziałeś…

-Że możesz zostać, ale nie powiedziałem że możesz usiąść na krześle prawda?


Dokończył za nią podrażniony gospodarz wbijając z wielką siłą widelec w położony na talerzu schab. Zanim Harleen zdążyła odpowiedzieć zaczęło się dziać coś dziwnego wśród zgromadzonych gości. Jako pierwszy Tweedle Hendry padł głową w zupę, następnie dołączył do niego jego brat Tweedle Dupo, który zaczął dławić się by w końcu paść z krzesła, nieżywy nim jeszcze dotknął chłodnej podłogi. Po nich przyszła kolej na pozostałych gości, którzy co rusz poczęli umierać robiąc przy tym wielce teatralne gesty.

-Ty…! Coś ty zrobiła głupia krowo?! Pomyliłaś karteczki? Ohhh… To wszystko twoja wina!

Przerażona wybuchem złości Kapelusznika, Harleen szybko wstała pozostawiając za sobą to istne szaleństwo. Nie wiedziała jednak, że zostawiając za sobą szaleństwo, wcale nie będzie oznaczać, że szaleństwo nie czekało także przed nią, jak powiedziałaby Kobieta Kot. Ciężko jednak mierzyć szaleństwo jedną i tą samą miarą prawda?




Przestała uciekać dopiero kiedy nie usłyszała za sobą wściekłych głosów. Odsapnęła chwilę i szła przed siebie mało pewnym krokiem. Miała zdecydowany dość tego miejsca, była głodna i zmęczona. Z trudem zwalczyła chęć by po prostu położyć się i nie zasnąć. Wyszła na dziedziniec lustrzanej placówki w której pracowała, z ulgą powitała promienie słońca padające na jej twarz. W prawdziwym świecie to tu wyprowadzano pacjentów by zaznali trochę ruchu i powietrza kiedy była ładna pogoda. Obecnie zrobiło się tu całkiem spore zgromadzenie. Gdy podeszła bliżej by się przyjrzeć, usłyszała donośny kobiecy głos, od którego przeszły ją ciarki.

-Ściąć mu głowę!

Opadła ostrze gilotyny. Sekundę później, tłum robiący za królewskich dworzan, składający się z pacjentów szpitala dla obłąkanych, ubranych w piżamy i kaftany bezpieczeństwa z figurami karcianymi westchnął, a głowa błazna z twarzą Jeremiah Arkhama potoczyła się po trawie wprost pod nogi Harleen. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok.

-Nigdy go nie lubiłam. Mądrzył się i nie miał poczucia humoru.

Skwitowała niska, szczupła blondynka w wieku Harleen, ubrana była w suknię niedbal pomalowana farbą w czerwono-czarną kratę. Na nosie miała krótkie czarne okulary z czerwonymi serduszkami na oprawkach. Mogła uchodzić za siostrę bliźniaczkę Quinzel, gdyby takową miała. Na jej głowie widniała mała korona, będąca raczej rekwizytem teatralnym niż prawdziwą koroną. W ręku zaś dzierżyła berło zakończone głową ptaka dudu.

-Jestem Królową.

Kobieta wystawiła przed siebie dłoń z wielkim rubinem na palcu w kształcie serca. Chyba oczekiwała, że Harleen padnie jej do stóp całując pierścień. Ta jednak jedynie delikatnie dygnęła nie zwracając uwagi na pusty gest.

-Harleen. Miło mi. Czy przechodził tędy może jakiś Królik?

-Tak, tak był jakiś Królik i spieszył się na herbatkę, ale pewnie zgubił się gdzieś biedaczysko. Zagramy może partyjkę w krykieta?

-Niestety żałuję, ale nigdy nie grałam w krykieta i wolę inne rodzaje sportu.


Królowa prychnęła urażona i zaczęła się dokładniej przyglądać lekarce, studiując ją od stóp do głów.

-Ktoś ci kiedyś powiedział, że lepiej byłoby ci w blondzie dziewczyno? Przykro mi, ale ja jedynie mogę przefarbować ci włosy na czerwono.

Powiedziała Królowa rzeczowym, ale wywyższającym się tonem. Kierując swoje zamyślone spojrzenie w stronę szafoty i gilotyny, gdzie regularnie odbywały się egzekucje.

-To mi jest przykro Królowo, ale nie widzę siebie jako rudej.

Co za bezczelność… No nie, a dopiero co czyściłem szafot… Niesłychane… Jak ona śmie!

Rozległ się szmer głosów wśród niecodziennego dworu. Królowa najwyraźniej usłyszała co nieco, bowiem momentalnie zmienił się jej nastrój.

-Tak, tak jak śmiesz dziewczyno! Jestem Królową i za tą obrazę rozkazuję wam… Ściąć jej głowę!

Co zatem mogła zrobić Harleen? Uciekła ponownie biegnąć przed siebie wprost w kierunku wejścia do kolejnego pomieszczenia, korytarza z wieloma rozgałęźniami, którego ściany były pokryte gęstym żywopłotem, a któryś z poddanych Królowej kończył malować papierowe róże, czerwoną farbą, która mogła wcale nie być farbą. Nikomu z tej zgrai nie udało się jednak dogonić dzielnej pani doktor. Zatrzymali się gdy ta przekroczyła pewien punkt i zawrócili przerażeni.

Chaotyczne głosy królewskich poddanych pokrzykiwały tak, że nie sposób było niczego zrozumieć. W końcu sama Królowa zakrzyknęła donośnie tracąc cierpliwość.

-Cisza! Ty tam sługusie, składaj raport.

Monarchini wskazała na pacjenta pozbawionego sporej części garderoby, z wytatuowanym znakiem karo na twarzy, który uradowany, że właśnie jego wybrany począł mówić, całując jednocześnie wystawioną przez jej królewską mość, dłoń z rubinem.

-Królowo! Melduję, że dziewczyna weszła do labiryntu. Czy mamy podążać jej śladem?

-Nie trzeba. Jokkerwock zrobi swoje, już dawno nie był karmiony. Ściąć głowę komuś innemu!



Ta wariatka wyglądała jak ona, ale przecież ona nigdy by nikogo nie zabiła. Coś tu było bardzo nie tak. Poczuła, że czas już wrócić do domu. Tylko gdzie był ten dom? Szła tym labiryntem minutami, może godzinami. Drogowskazy ze strzałkami na skrzyżowaniach głosiły coś w stylu: “w tą stronę”, “ślepy zaułek”, “skrót”, “zawróć za 500 kroków” “do siedmiomilowego lasu” i nie były zbyt pomocne. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie, na środku labiryntu pojawił się Królik, ten sam którego Harleen spotkała wcześniej.

-Panie Króliku, dzięki niech będzie bogom, szukam pana od nie wiem jak dawna...

-O nie, tylko nie znów to dziewczę! Panienka wybaczy, ale spieszę się na herbatkę i jak wspominałem jestem już spóźniony.

Królik pokicał w stronę żywopłotu i zniknął w gęstwinie liści oraz gałęzi. Kobieta skoczyła za nim, ale nie dość szybko. Nie zamierzała się jednak poddać. Przedzierała się przez chaszcze by w końcu cała brudna i podrapana, w poszarpanej niebieskiej sukience wyjść po drugiej stronie żywopłotu. Królik stał przed nią na dwóch łapach trzęsąc się jak osika ignorując zupełnie jej obecność.

-No w końcu cię dorwałam!

Królik jednak nie zareagował.

-Panie Króliku? Co się…

Odpowiedź przyszła sama kiedy Harleen podniosła wzrok. Najpierw zauważyła te oczy, złe, świdrujące ją do samego dnia jej jestestwa. Potem długie, żółte zaostrzone zęby. Białą skórę i monstrualny biały odwłok, pokryty setkami małych paszczy i wykręconymi rękoma, a wszystko to w ciągnącej się wraz z resztą cielska, zielonej burzy włosów.

Jokkerwock, urealnienie wszystkiego tego czego się bała, a to co przypomniała sobie kiedy zajrzała w te ślepia. Poczuła, że w tym momencie spogląda w otchłań, a otchłań spogląda na nią.

-Nie zaaaPPpppytAAszzz jak się dzZzzziiiiiiŚ czuję?

Potwór uśmiechał się i pełznął w jej kierunku. Gardłowe charczenie mogło być śmiechem, ale jej nie było do śmiechu. Pokonując strach i paraliż zamknęła oczy, wzięła Królika na ręce i pobiegła przed siebie zamykając oczy tak by jej mózg nie mógł przetrawiać tego co widział.

-Tam! Szybko!

Wrzasnął Królik, pokazując małą pakę na dziurę w ziemi, która dawała jakąś nadzieję na ucieczkę przed potworem. Quinzel uchyliła mokre od łez powieki na tyle by wiedzieć gdzie biec. W końcu skoczyła i poczuła, że spada w pochłaniającą ją ciemność. Nie była pewna czy wciąż spada, czy trwa zawieszona w nicości, aż w końcu zobaczyła światełko na końcu tunelu. Lustro w które wpadła jak kamień w wodę.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hWWsfrfq69A[/MEDIA]


-Halo? Doktor Quinzel? Cholera… To jakiś rodzaj transu. Jak policzę do trzech to otworzy pani oczy i obudzi się ze snu. Raz, dwa, trzy.

Hugo Strange klasnął w dłonie by dodać efektu

-Nie sądziłem, że to rzeczywiście się uda.

-Ma pani wiele do wytłumaczenia pani doktor.


Mężczyźni mówili do niej, ale Harleen wydawała się wciąż zamroczona.

-Co się… Strange? Arkham? Miałam strasznie dziwny sen...

Jeremiah Arkham za plecami Hugo Strange’a nie wydawał się zachwycony.
Oboje wyjaśnili cierpliwie jak niepozorny i pozornie nieszkodliwy Jervis Tetch zahipnotyzował kobietę, a ta umożliwiła mu jego ucieczkę. Nie wierzyła, ale jak chwilę się uspokoiła pokazali jej nagranie z monitoringu jak rozmawia ze strażnikiem informując o przeniesieniu pacjenta na przesłuchanie do sądu w sprawie jakiejś kradzieży. Widziała jak ona pozbywa się strażnika wypranym z emocji głosem, a Tetch obezwładnia bogu winnego sprzątacza i przebiera się w jego strój, po czym jakby nigdy nic wychodzi przez frontowe drzwi. Sama w tym czasie przez pół godziny wpatrywała się w ścianę i majaczyła do siebie zanim ktoś zorientował się, że coś jest nie tak. Wtedy właśnie wezwano Strange’a i Arkhama.
Siedziała z rozdziawionymi ustami czując się upokorzona przez tego człowieka. Tego całego… Kapelusznika. Pozwoliła mu na zbyt wiele, zlekceważyła i teraz poniesie tego konsekwencje. Siedzieli, więc we dwoje w gabinecie naczelnika mając przed sobą kolejną trudną rozmowę.

-Panno Quinzel…

-Rezygnuję.


Poczuła dziwne uczucie deja vu, od którego zakręciło jej się przez chwilę w głowie.

-W żadnym wypadku nie przyjmuję pani rezygnacji. To… nieszczęśliwy wypadek, zbieg okoliczności, ale nie możemy pozwolić by coś takiego zawyżyło na całej pani karierze prawda? Rozmawiałem już z profesorem Hendrym i podziela on moje zdanie.

-Że co proszę? Pozwoliłam uciec pacjentowi, a pan ma to gdzieś?


-Powiedzmy,że… Takie sytuacje zdarzają, zdarzały się w przeszłości.

Poprawił się szybko naczelnik.

-Nie możemy sobie pozwolić na upublicznienie tej sprawy w tej chwili. Nie kiedy miasto czy Wayne mogą nam obciąć dotacje. Poza tym Tetch nie jest w gruncie rzeczy jakoś bardzo niebezpieczny prawda? Była pani jego lekarzem, więc zdaje sobie pani z tego sprawę. Poproszę Hugo i razem wymyślimy jakieś przekonywujący sposób ucieczki pana Tetcha, który można przedstawić reszcie Gotham.

Harleen opadła na krzesło odjeżdżając nim kawałek w tył. Nie wierzyła własnym uszom. Ten dupek chce ratować własny stołek, ale przy okazji ratował także ją, więc niewiele mogła powiedzieć w tym temacie. Kiwała do siebie głową, słuchając jeszcze przez chwilę swojego szefa. W końcu wstała kierując się do wyjścia.

-Niech pani weźmie wolne do końca dnia, a po weekendzie zajmie się pani Jokerem.

-Chyba się przesłyszałam…

-Nie. Ta sytuacja jest niefortunna, ale w gruncie rzeczy niczego nie zmienia.


Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. Nie chciałbym przeprowadzać kolejnej rozmowy tego typu doktor Quinzel.

W jej oczach błysnęła determinacja. Będzie musiała udowodnić temu człowiekowi ile jest warta. Zapewne tylko czeka na jej upadek.

-Tak jest.

-Jeśli to wszystko to może pani wyjść. Chciałbym wrócić do pracy.

-Jeszcze jedno doktorze Arkham. Czy… Uderzył mnie pan?


Naczelnik spojrzał na Harleen jakby ta zwariowała do reszty.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 10-04-2020 o 13:01.
traveller jest offline