Kompletnie rozbita wewnętrzne Harleen przeszła przez okno szpitala, aby usiąść na metalowych schodach przeciwpożarowych. Ręce się jej trzęsły, kiedy wyciągała papierosa z paczki. Jeden wypadł jej z palców i spadł w dół, pomiędzy prętami schodów. Drugiego – ostatniego - udało się jej zapalić.
Potrafiła zracjonalizować zahipnotyzowanie przez pacjenta i dziwaczny trans rodem z Alicji w Krainie Czarów. W końcu spędziła miesiąc z tym szaleńcem, a na superwizji omawiała głównie jej relacje z Arkhamem, zamiast odczuć i myśli odnośnie pacjenta. Profesor Hendry zwrócił nawet na to uwagę.
Powinna była pójść za jego sugestią.
Potrafiła – choć z trudem – przyjąć, że to całe… zdarzenie, jak je nazywała w myśli, nie zmieniło jej pozycji i nadal Joker był przypisanym jej pacjentem. Nie urodziła się wczoraj, wiedziała, że w zakładach psychiatrycznych działy się różne rzeczy, czasem balansowano na granicy prawa, czasem je naginano, a czasem przekraczano. Finansowanie i opinia ośrodka były priorytetem, nikt sobie nie mógł pozwolić na obcięcie funduszy. Tak, pacjentom udawało się uciekać, czasem z pomocą kogoś z zewnątrz, A czasem z wewnątrz. Nie czuła się winna, raczej użyta.
Dotknęła, delikatnie, swojego policzka. Znów poczuła ból uderzenia, choć ten ból nie był w jej policzku, a raczej w mózgu. Wspomnienie bólu. Bólu, którego nigdy nie doświadczyła, nikt nigdy jej nie uderzył. Więc skąd to wspomnienie? Miała wspomnienia palących mięśni po treningu, zdartych kolan, skręconego barku po upadku z szarfy… Ale nie takie. Skąd się więc wzięło?
I – poczuła, że się czerwieni, bo jest jej tak wstyd, że aż nie może oddychać. - jak mogła go o to zapytać? Jak mogła się tak podłożyć?
Chciała znów zapalić, ale paczka była pusta. Wróciła do budynku, przypomniała sobie o wolnym na resztą dnia, zostawiła kitel na korytarzy i zeszła do garażu. Po chwili już jechała w stronę swojego apartamentu, szybko, ulice były pustawe, było jeszcze dość wcześnie, przed popołudniowymi korkami. Nie zauważyła, za samochód przed nią przyhamował – nie było powodu, żeby hamował, ulica była pusta, żadnych świateł, przechodniów – a jednak bmw przyhamowało.
Wjechała mu prosto w bagażnik.
Trzy godziny później Harleen otulona kocem siedziała, pochlipując, na swojej kanapie. Wiliam Quinzel – przystojny, opalony, z imponująca muskulaturą i jasnym spojrzeniem niebieskich oczu objął ją ramieniem.
- No już, siostra – powiedział. -
Ogarnij się. Nic się nie stało. Zwykła stłuczka. Każdemu może się zdarzyć. Wszystko załatwiłem.
- Ale Bill… Dlaczego Jean-Luc nie przyjechał?
Skrzywił się lekko, zawodowym, protekcjonalnym skrzywieniem starszego brata „Nie wiem, pewnie znów wdał się w jakieś szemrane interesy, jak to on. To nie jest facet dla ciebie”
- Interesy, wiesz sama… Na pewno przyjedzie. Ne martw się. – poszedł do lodówki, pogrzebał chwilę i wrócił dla niej limonkowym radlerem. Sobie przyniósł normalne piwo. Stuknęli się. –
Opowiedz mi więcej o tym swoim szefie – debilu.
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Obijemy mu mordę z kumplami, chcesz?
Znów się uśmiechnęła.
- Wiesz, że serio mogę to zrobić?
Naprawdę mógł. Nie osobiście, ale miał kumpli… Wiliam uprawiał zawodowo parkour i free diving, ale jego koledzy byli pasjonatami różnych sportów. Boksu. Bare Knuckle Fightingu. Baletu.
- Dzięki, brat . – przytuliła się do jego ramienia. –
Zapamiętam. W razie czego zadzwonię, dobra?
- O każdej porze. No, chyba że będę z jakąś gorącą laską w łóżku, to nie.. ale wtedy cię uprzedzę – puścił do niej oko.
Trzepnęła go w ramię. –
Czyli wszystkie noce odpadają?
- Noce, poranki, przerwy na lunch.. No, mała, koniec smutków. Jutro jadę nad zatokę, będę nurkować, normalnie z akwalungiem. Pojedziesz ze mną, oderwiesz się, wyluzujesz.
Pociągnęła nosem.
- Jutro nie mogę . Mamy coroczne spotkanie ludzi z roku. Co kto osiągnął, dzieci, mężowie.. takie tam.
Przerwał im dzwonek do drzwi.
Bill poszedł otworzyć.
- Dzwoniłaś Harleen, nie mogłem odebrać, wiec przyjechałem, coś się stało? – dopiero teraz Jean-Luc dostrzegł drugiego mężczyznę. –
Hej Wiliam – powiedział. –
Coś się stało?
Wiliam wykonał lekki ruch otwartą dłonią. Gest ten mówił „Nic wielkiego, miała zły dzień, trochę dramatyzuje, hormony”. A potem skonkretyzował: –
Miała stłuczkę. Wszystko załatwiałem, nic jej nie jest. Pokłóciła się z szefem.– Znikam. -
Na razie, siostra.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Nie musieli się lubić, ale dla obydwu Harleen była ważna. To ich łączyło.
Przyjęcie odbywało się w kawiarni umieszczonej na dachu wieżowca Sky Tower. Miało charakter niezobowiązującego spotkania, proste standing party, stroje wieczorowe nie są wymagane, dużo alkoholu, fikuśne przekąski.
Harleen w swoich najwyższych szpilkach i prostej, jedwabnej sukience podkreślającej jej kształty, przyjęła kolejny kieliszek martini od Lean-Luca.
- Jesteś kochany – powiedziała. Mężczyzna uśmiechnął się, tłumiąc ziewnięcie.
– Poszukam czego dla siebie – wytłumaczył się, dbając o to, aby jego francuski akcent był bardzo wyraźnie słyszalny. Przycisnął Harllen do siebie, pocałował, a potem uśmiechnął się do towarzystwa ich otaczającego i zniknął.
- Pewnie poszedł rozmawiać z jakimś kontrahentem. Jest bardzo zajęty, jak to marszand.. – lekarka machnęła dłonią, nieco alkoholu wylało się na podłogę. Była już lekko wstawiona, ale miała do tego prawo, do cholery! Dziś to ona była gwiazdą imprezy. Z facetem, na widok którego jej koleżankom spadały majtki. W szpilkach z najnowszej kolekcji najbardziej znanego projektanta. Ze stanowiskiem w szpitalu, który dla wielu był szczytem marzeniem.
-
Podobno zamknęli tam samego Jokera.. – zaczął Peter Bowie z jej roku. Prymus, pierwszy na roku, najprzystojniejszy z przystojnych który przez całą specjalizacje nie zwracał na nią uwagi.
- Och tak – powiedziała, dbając o to, żeby jej wyznanie brzmiało lekko, jakby rzucone mimochodem. –
Jestem jego lekarzem prowadzącym.
Peter prawie wypuścił swojego pokala z dłoni.
- Jest taki , jak go opisują? – nie potrafił się powstrzymać od zadania pytania.
Bogiem z prawdą Harleen nie za bardzo wiedziała, co wypisują o Jokerze. Psychopatyczny szaleniec, te nagłówki oczywiście widziała. Poza tym – jak na razie jej bycie lekarzem prowadzącym ograniczyło się do tego jednego kontaktu, miesiąc temu. Ale Peter nie musiał o tym wiedzieć.
Ujęła go pod ramię.
- Przecież wiesz, że to tajemnica zawodowa - przyłożyła wskazujący palec do jego ust. –
Nie możemy o tym rozmawiać. Chociaż bardzo bym chciała, uwierz mi. To niesamowity przypadek.
Peter więcej nie pytał, a ona wiedziała, że teraz nie ma już odwrotu. Nie może się wycofać.