Właściwie wszystkim awanturnikom udało się zgromadzić mniej więcej w jednej części dziedzińca, pomiędzy kratą nad zamgloną dziurą a budynkiem gospodarczym. Leonard obserwował dziedziniec przez otwarte drzwi zarobaczonej wieży, czując jak karaluchy docierają po nogach do coraz wyższych partii jego ciała. W niebo poszybowała fontanna iskier, gdy kawałek dachu z hukiem zapadł się, a na dziedziniec posypały się płonące szczątki i kawałki ścian. Franek usiłował wydostać się z potrzasku, szarpiąc za uwięzłą między prętami nogę. Wkoło niego kłębiły się kosmyki mgły, która coraz bardziej zbliżała się do poziomu gruntu. Axel strzelił, a Wolfgang użył czaru. Ale żadna z tych czynności w jakikolwiek sposób nie wpłynęła na wielkiego ogra.
Strzelec paskudnie chybił. Tak bardzo, że aż ze wstydu zrobił się czerwony i rozglądnął się, czy aby nikt nie widział hołubca jakiego wywinął kuszą strzelając. Z kolei Techler splótł poprawnie zaklęcie, uderzył w cel i patrzył jak magia penetruje umysł ogra, zmuszając go do upuszczenia broni. To jednak nie nastąpiło. Najwidoczniej nie docenił słabowitego na rozumie przeciwnika, albo ten w jakiś sposób był odporny na magię.
O dziwo, słowa Lothara odniosły zamierzony skutek. Ogr wpatrywał się chwilę w szlachcica swoimi malutkimi oczkami, drapał po rozpłaszczonym nosie i coraz bardziej pochylał w przód, aż niemal stracił równowagę i musiał podeprzeć się maczugą. Ostatecznie klepnął się w głowę, w geście salutu i ryknął. Nawet zrozumiale.
- Aje! Ratować! Pożar gasić! Wyciągnąć kogo? – dopiero gest Lothara, który wskazał mu ożywione ciało, spowodował, że ogr pognał do kraty. Zatrzymał się jednak gwałtownie na jej skraju i zakręcił maczugą. – Uch! Nie, nie! Ja tam nie iść. Jonkel-Kashka-Brikki głodny, dawno nie karmiony! Nie trzeba wchodzić na kratę. Można sobie zrobić krzywdę – pokazał na potwora baronówny, który zdołał wyciągnąć nogę z oczka kraty i pokonał kolejne metry, zbliżając się do przeciwległego końca. Zupełnie przy tym ignorował eteryczne macki mgły owijające się wokół jego stóp. Słychać było podniecone szepty dobiegające z dna jamy. Ogr popatrzył na płonący zamek, w jego błyszczących oczach odbijały się płomienie buchające z okien. – Ja pobiegnę po wodę! – burknął bez przekonania i skierował się do bramy wiodącej do zewnętrznego zamku. Wprost na znajdującego się niedaleko od mostu Wolfganga. Mag patrzył jak olbrzym zbliża się do niego potężnymi susami.