Krasnolud widząc że bardka nabrała rumieńców i czuje się lepiej po kuracji druida przysiadł w kącie obok niej. Wyjął księgę i rozłożył ją. Inkaust, pióro… po czym zaczął stawiać krasnoludzkie runy, zapisując strony drobnym pismem.
- Nazywają to wysoką magią elfów. To potężne rytuały magiczną mogące wpływać stale na duże obszary. Za ich pomocą elfy budują mythale… takie jak ten w Silverymoon. To wysoka magia elfów stworzyła te bagna, lub katastrofa spowodowana nadużyciem tej magii. Zależy którą kronikę czytałaś… to odpowiedź będzie inna. Wrzosowiska to dzieło elfiej magii lub jej wypaczenia… a powstały podczas którejś z ich wojen.- wtrącił mimochodem, bo mu się humor poprawił i kamień z serca spadł.
Carys już szykowała się by udzielić odpowiedzi na pytania pozostawione przez Villema, gdy odezwał się kapłan.�- Trudno było ocenić czy tak już krasnoludzka natura, żeby odpowiadać za innych? Czy może to cecha ludów zachodu? A może taki był sam Olgrim? Chessenciskiej szlachciance nie pozostało nic innego, jak dać mu wypowiedzieć się do końca.�- Przesłała tylko Villemowi przepraszające spojrzenie.
Kącik ust Villema tylko ledwie zauważalnie się uniósł gdy jego spojrzenie spotkało się z carysowym. Wysłuchał jednak z uwagą odpowiedzi udzielonej przez Olgrima patrząc jak strużka dymu znika w kominie. Jeśli zamek był istotnie dziełem elfich architektów i elfich budowniczych to fascynował go jeszcze bardziej. Co prawda nie słyszał o potężnych elfich magach mogących tworzyć dziesiątki tysięcy akrów bagien, ale to niczego nie dowodziło. Zachód był inny. Trzeba było mieć umysł otwarty, a krasnolud sprawiał wrażenie jakby dobrze wiedział co mówi. - Ach tak - pokiwał głową - Dziękuję Olgrimie.
- Nie ma za co...- stwierdził krasnolud i znów zagłębił się w pisaniu w swojej księdze.
- Dziękuję za leczenie… - Bardka uśmiechnęła się do towarzyszy, po czym siedząc na swoim posłaniu ściągnęła swoje butki, i już na jej ustach nie było uśmiechu, a grymasik bólu. Miała naprawdę nieźle spuchnięte stopy, do tego i w wielu miejscach poobdzierane i zaczerwienione...szybko skryła je pod kocykiem. Chwyciła za to za swoje kantele, po czym zaczęła cicho na nich brzdąkać.
- Zamek wydaje się ciekawy, zwiedzimy go nieco? - Spytała.
- Ja bym się w sumie wybrała, ale lepiej niech tu nikt nie chodzi nigdzie samemu. Wystarczy zdradziecka, podgniła podłoga, i może być problem - Stwierdziła Tropicielka.
- Możemy się przespacerować - zaproponował druid. - Skarbów co prawda nie znajdziemy, ale może dowiemy się czegoś o poprzednich właścicielach. �-
- My darujemy sobie tę wspólną wycieczkę - oznajmiła czarodziejka.
Tropicielka spojrzała najpierw na Carys, a potem na Villema. Uniosła przy tym jedną brewkę… aż w końcu się zaśmiała, kiwając głową. Zaśmiała się głośno i perliście, tak jak to tylko kobiety potrafią.
Carys spojrzała ze zdziwieniem i zakłopotaniem na Caistinę. Widać zachodnia mentalność tak bardzo różniła się od wschodniej,�- że była to bariera nie do przebycia. A przynajmniej nie w tak krótkim czasie. Do różnic w mentalności należało pewnie dołożyć różnice klasowe,�- te jednak nie przeszły nawet przez myśl czarodziejce.
Rycerz również uniósł brew na ten jakże nieobyczajny wybuch śmiechu tropicielki. Musiał przyznać, że coraz trudniej było mu zrozumieć i akceptować tych ludzi dzikiego zachodu. - Cóż ma znaczyć ten śmiech pani Trannyth? - spytał poważnie nie kryjąc urażenia - Czy to sugestia, że nie damy sobie z Carys sami rady? Jeśli tak to proponuję rozstrzygnąć to rywalizacją. Wy pójdziecie w jednym kierunku. My w drugim. Ci którzy przyniosą ciekawsze znalezisko wygrywają.
Zajęty dotąd pisaniem krasnolud podniósł oczy, znad się i uniósł palec.
- Dobrze… za chwilę możemy rozpoczynać rywalizację. Ino muszę tu skończyć.- po czym wrócił do pisania, a następnie suszenia atramentu.
- Dziecinna zabawa - stwierdził Daveth. - Nie mówiąc już o tym, że samo słowo ""ciekawsze" jest zdecydowanie niejednoznaczne.
- Nie trzeba się tak zaraz unosić, mości rycerzu… - Tropicielka przybrała poważną minę - Rozśmieszył mnie fakt, że Czarodziejka tak prosto z mostu oznajmiła, że WY nigdzie nie idziecie… tak… no jak w jakimś starym małżeństwie no. "Nie i basta, przemówiłam, i tyle, za nas oboje" - Caistina wzruszyła ramionami, lekko przygryzając usta, i tłumiąc chyba kolejny śmiech. - Opacznie zatem zrozumiałem pani reakcję. - Rycerz pochylił nieznacznie głowę przed tropicielką w geście wycofania swych pretensji - Z Carys już wcześniej poczyniliśmy zamiary zwiedzania zamku. Stąd i całe nieporozumienie zapewne. Ale podtrzymuję propozycję rywalizacji. Daveth słusznie uznał, że potrzebny jest juror. Jakoże więc sam nie ma ochoty na tę zabawę, proponuję by nim został i rozsądzał o ciekawości znalezisk.
Pomiędzy wierszami poważnych deklaracji błąkał się wyraźny uśmieszek wywołany stwierdzeniem druida, że zabawa jest dziecinna z jednoczesnym jednak kontestowaniem jej zasad. Villem nie odebrał też osobiście tego wątpliwego przytyku, a raczej chęć zaimponowania pannie Amaranthe swoją zabawnie rozumianą dorosłością. - Czy pozostali chcą się bawić? Pani Trannyth? Panno Amaranthe? Dość już długo nie wraca panna Lauga więc dodatkowe punkty należałyby się tym, którzy ją odnajdą.
Daveth pokręcił głową.
- Bawcie się w to sami - powiedział. Skoro Caistina nie odpowiedziała na jego propozycję, to miał zamiar sam (to znaczy z Laurą) powłóczyć się po ruinach.
Gdy Olrgim starannie zapisał i osuszył atrament, z pietyzmem zamknął księgę. Po czym schował do plecaka.�-
- Gotów jestem - zakomunikował krótko.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.
"Rycerz cieni" Roger Zelazny |