Po lunchu wszedł do łazienki przylegającej do gabinetu, zabierając wcześniej z sekretariatu najnowsze wydanie „Gotham Gazette”. Ściągnął spodnie, usiadł na podgrzewanej desce, pobieżnie przeglądając nagłówki tytułów. Żadnej wzmianki o ucieczce Tetcha. Czyli nikt nie puścił pary, świetnie. Kwestią czasu było, gdy ten maniak znów kogoś spróbuje okraść lub zabić, a wtedy zrobi się nieprzyjemnie. Przypomniał sobie ostatnie spotkanie z Batmanem, gdy ten przytargał do szpitala poturbowanego klauna.
-
Liczę, że tym razem jego cela zatrzyma go na dłużej – powiedział a potem dodał –
Będę obserwował.
Naczelnikowi mimo, że deska grzała aż miło, nagle zrobiło się zimno. Co prawda nietoperz miał wtedy na myśli Jokera, ale między słowami dał do zrozumienia, że chyba nie jest zadowolony ze standardów bezpieczeństwa panujących w Azylu. Będę obserwował, co to miało znaczyć? Batman ma tu szpicla? Zhakował kamery?
Jego rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Jeremiah pochylił się, i wyciągnął z opuszczonych do kostek spodni telefon. Odebrał.
-
Wesker wrócił do mieszkania – usłyszał komunikat w słuchawce.
-
Nie nazywa się już Wesker – poprawił rozmówcę naczelnik –
Tylko… Pięć tygodni temu
-
Smith? Harold Smith? – starszy, łysiejący mężczyzna z brzuszkiem popatrzył na prawo jazdy a potem przeniósł niepewnie wzrok na Jeremiasza.
-
Tak się teraz będziesz nazywał– wyjaśnił Arkham uśmiechając się wyrozumiale do swojego pacjenta, który przez lata nosił pseudonim Brzuchomówca. Staruszek wyglądał zupełnie niegroźnie, i rzeczywiście dopóki nie wkładał na rękę drewnianej lalki wyglądającej jak miniaturka Ala Capone był ciapowatym, uległym, pozbawionym krzty charyzmy starszym panem o aparycji lokaja. Lalka, na którą wołano Scarface, stanowiła natomiast jego zupełne przeciwieństwo. Tyle, że to nie ona wymyślała te wszystkie brawurowe plany napadów na banki, nie ona przejmował kolejne gangi, budując przestępcze imperium. Robił do Wesker, który gdyby nie choroba psychiczna doszedłby pewnie dalej niż Cobblepot a może i Falcone. Był jednym z tych genialnych szaleńców, o których Arkham przed rokiem opowiadał z entuzjazmem senatorowi Collinsowi i został odprawiony z kwitkiem.
-
Nie bardzo rozumiem doktorze Arkham. Skoro jestem zdrowy i dostałem wypis, dlaczego mam podawać się za… – Brzuchomówca znów spojrzał na dokument -
…Harolda Smitha?
-
Arnold Wesker popełnił w życiu wiele zła, Harold Smith zaczyna zaś z czystą kartą. Rozumiesz do czego zmierzam?
-
Tak. Chyba…Nie za bardzo.
-
Nikt nie będzie cię już nigdy oceniał, nikt nie dowie się kim byłeś w przeszłości. Znajdziesz uczciwą pracę, zdobędziesz prawdziwych przyjaciół, kto wie, może nawet się zakochasz? To całkiem przyjemna perspektywa prawda?
Wesker uśmiechnął się półgębkiem i odetchnął z ulgą.
-
To jest jak jakiś sen. Nie mogę uwierzyć, że opuszczam szpital. O nie, nie opuszczasz Arnoldzie, nie opuszczasz, pomyślał Arkham, nie przestając się serdecznie uśmiechać.
Teraz
Arkham siedział przed monitorem laptopa obserwując obraz z ukrytych kamer. Wesker zmywał naczynia a potem usiadł przy stole i otworzył gazetę z ogłoszeniami, spreparowaną przez ludzi naczelnika i podrzuconą do skrzynki pocztowej. Wczoraj Arnold nie zadzwonił do
Montgomery’s, może spróbuje dzisiaj? Rozmyślania Jeremiaha przerwało pukanie do drzwi.
-
Wejść.
Próg gabinetu przekroczył Hugo Strange. Naczelnik zamknął klapę laptopa i wyprostował się w fotelu.
-
Nie przeszkadzam Jeremiaszu?
-
Naczelniku Arkham. Mam nadzieję, że wymyśliłeś już wiarygodne wytłumaczenie ucieczki Tetcha? Za chwilę będę miał na głowie pismaków, Gordona i…sam wiesz kogo.
Strange zajął fotel naprzeciwko, złożył ręce w piramidkę. Arkhama zawsze bawił ten gest, wykonywany tak często przez burmistrza Gotham, ale musiał przyznać, że do Hugo wyjątkowo pasuje. Cóż, z niechęcią musiał przyznać, że jego podwładny jest prawdziwym a nie udawanym intelektualistą.
-
Już się tym zająłem. Choć nie rozumiem, dlaczego to ja mam sprzątać twój bałagan. Przyznaj się po prostu, że popełniłeś błąd.
-
Błąd? – grdyka na bladej szyi naczelnika poruszyła się nieznacznie.
-
Doktor Quinzel nie pasuje do tego miejsca. Skoro nawet Tetch potrafił ją wykorzystać, co zrobi z nią Joker? Skończ swoje gierki, zanim zajdzie to za daleko.
Arkham starał się zachować spokój i nie wykonywać nerwowych gestów. Wiedział, że Hugo potrafi czytać z ludzi jak z książek a nie chciał tym razem dawać mu tej satysfakcji. Kiedy jednak odkleił dłonie od biurka, na dębowym blacie zostały mokre plamy potu.
-
Mówiłem ci już. Kiedy doktor Quinzel złoży na moje biurko rezygnacje dostaniesz klauna dla siebie. Do tego czasu to jej pacjent – odpowiedział zdecydowanym tonem.
-
Masz na jej punkcje obsesję – stwierdził Strange, po chwili krótkiego zastanowienia.
Jeremiah uśmiechnął się i pokręcił litościwie głową dając do zrozumienia co myśli na temat sugestii swojego pracownika.
-
Większej bzdury w życiu nie słyszałem.
-
A może jej dręczenie sprawia ci przyjemność?– dociekał dalej podwładny.
Naczelnik ściągnął usta i zmarszczył brwi. Jego jabłko Adama zadrżało jakby wpadło w rezonans.
-
Nie dręczę kobiet.
-
Cóż. Elizabeth ma chyba inne zdanie na ten temat, prawda? – Hugo z niezmąconym spokojem na twarzy i dłońmi splecionymi w piramidkę, dalej wpatrywał się w swojego szefa jakby to on, a nie zamknięci w placówce wariaci, był jego pacjentem.
-
Dosyć tego. Wyjdź! – Arkham zerwał się z fotela i wskazał palcem na drzwi. Hugo wstał, poprawił kitel i bez słowa opuścił gabinet szefa. Jeremiah zaciskał pieści z bezsilności. Pozbyłby się Strange’a już dawno temu, ale ten za dużo widział i słyszał. Jeremiah żałował że podzielił się z nim niektórymi tajemnicami tego miejsca. Czasem zastanawiał się dlaczego to zrobił i dochodził do wniosku, że nie tylko Jarvis Tetch potrafi zrobić człowiekowi wodę z mózgu.
Naczelnik wybudził laptop z uśpienia. Zauważył, że pacjent zero zniknął z zasięgu kamer.
-
Obsesja. Dobre sobie – burknął pod nosem Arkham klikając myszką w ikonki kamer numer 7, 8 i 9.
Arnold Wesker, teraz znany jako Harold Smith z misą pełną chipsów, siedział w salonie przed telewizorem i oglądał stare odcinki „Żaru młodości”. Jeremiah poczuł zimne dreszcze, gdy przypomniał sobie, że ta durna opera mydlana to ulubiony serial jego żony. Podniósł słuchawkę telefonu i połączył się sekretarką.
-
Susan. Wprowadź zmiany w grafiku. Od jutra pacjentką 3507 zajmie się doktor Zajcev.
-
3507?
-
Elizabeth Higgins-Arkham.
-
Ah, rozumiem, przepraszam, zapomniałam…Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze?
-
Tak. Wykreśl doktora Strange’a z listy świątecznych premii.– naczelnik zdecydowanym ruchem odłożył słuchawkę na widełki.