Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2020, 11:33   #113
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Stajnia była niedaleko, jej drzwi były szeroko otwarte. Lei bez trudu wypatrzyła ciemnoskórą, piegowatą halruaankę, która rozczesywała grzywę jednego z koni, szepcząc mu coś do ucha.



Rzeczywiście wyglądało na to, że bardziej lubiła konie niż ludzi. Lei mimo tego odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę, po czym uśmiechnęła się po swojemu.
- Hej, jestem Lei. Wyglądasz jakbyś nie lubiła tłumów, ale może przynieść ci coś z karczmy? Też musisz mieć siły na wyprawę, nie tylko one - wskazała brodą na zwierzę. Od razu przypomniały się jej centaury.
- Och - kobieta niemal podskoczyła, zaskoczona nagłym chrząknięciem. - Cześć… nie usłyszałam cię - gdy odwróciła się przodem, na jej nosie można było dostrzec jasną, poprzeczną bliznę. - Ja… - odkaszlnęła, bo głos trochę się jej załamał. - Ja jestem Zoe. Miło mi - może nie robiła się czerwona i nie podziwiała własnych butów, ale widać było, że luźne pogadanki nie były jej najmocniejszą stroną. - Wolę tu nic nie jeść. Po drodze upoluję coś świeżego.
- Zanim to zrobisz, minie trochę czasu, a jeszcze trzeba przyrządzić - zauważyła rudowłosa. - Ja wolę jeść regularnie. Ale nie będę namawiać - wzruszyła ramionami.
- Może masz rację - ustąpiła Zoe. - To może jakiś udziec? Tylko nic dużego, bo nie przejem - zaznaczyła, sięgając do sakiewki po pieniądze.
- Podzielimy się - powiedziała Lei, bo właśnie sobie przypomniała, że też nie jadła i szybko pobiegła złożyć odpowiednie zamówienie. A ponieważ na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie niewinnej dziewczynki, którą trzeba się zaopiekować, karczmarz potraktował ją priorytetowo. Już po kilku minutach mogła wrócić do nowej znajomej z wciąż ciepłą i cieknącą tłuszczykiem zdobyczą. Zoe w międzyczasie znalazła w stajni dwa stołki, na których można było usiąść. Może nie za wygodnie, ale lepsze to niż stanie. Lei to nie przeszkadzało. Mało rzeczy jej przeszkadzało tak po prawdzie. Postawiła kolację.
- Zapomniałam sztućców - powiedziała wesoło i ugryzła pierwsza.
- To mi nie przeszkadza - uśmiechnęła się halruaanka, sięgając po zaoferowana strawę i samej odgryzając spory kęs. - Przywykłam jeść prosto z ogniska.
Leilena nie skomentowała, przez chwilę skupiając się na napełnianiu żołądka, zanim zapytała.
- Skąd znasz panią Rere? Nie wydajecie się mieć wiele wspólnego…
- Bo nie mamy - przyznała. Ugryzła jeszcze kawałek, żeby dać sobie chwilę na obmyślenie odpowiedzi. - Wynajęła mnie dwa lata temu do innej wyprawy. Jako zwiadowcę i ogólnie kogoś, kto nie umrze w dziczy po zjedzeniu pierwszego owocu z krzaka. No i ta współpraca się utrzymuje - zakończyła.
- Wyprawy bywają niebezpieczne? To moja pierwsza taka - przyznała Lei, nie mogąc powstrzymać się od pytań.
- Owszem. Nasz kraj jest wciąż pełen magicznych bestii z tych wszystkich dawnych katastrof. Im dalej od miast i traktów, a bliżej do dawnych ruin, tym łatwiej się na taką natknąć. No i są też dzikie zwierzęta, ale z nimi da się żyć - uśmiechnęła się.
- Pewnie nawet bardziej je wolisz - mrugnęła rudowłosa wesoło. - Nie dla mnie takie samotne chodzenie po bezdrożach, mam za duże… potrzeby do tego.
- Ze zwierzętami jest łatwo, bo zawsze wiadomo czego chcą. I można wtedy odpowiednio zareagować - wyjaśniła. - A na bezdrożach nie jest tak źle. Można wytrzymać parę dni bez wanny - Zoe kompletnie nie zrozumiała sugestii dziewczyny.
- Bez wanny tak, ale bez towarzystwa innych nie mam swojej magii, a bez niej czuję się… nieswojo. Ile potrwa ta podróż? - zapytała jeszcze, biorąc kolejnego gryza.
- Tylko dwa dni, jak nic złego się nie stanie po drodze - odpowiedziała, w swojej opinii uspokajająco, kobieta. - Jesteś czarodziejką? - zainteresowała się.
- Tak. Tantryczną. Te ruiny, do których zmierzamy podobno są zaklęte magią, którą ja i moi przyjaciele możemy okiełznać - Lei nie była dobra w tajemnice, jeśli ktoś nie powiedział jej, że coś jest tajemnicą oczywiście.
- Eee… - kobieta otworzyła usta, długo szukając głosu. - Ja się nie znam za bardzo na odmianach magii. Ze dwie sztuczki z dzieciństwa i tyle.
- Ja i moja rodzina byliśmy całkiem niemagiczni niecały rok temu - opowiadała Lei. - Aż do mojego pierwszego razu z niedoszłym narzeczonym - zachichotała. - Wtedy strzeliłam go błyskawicą i ze ślubu nici. Za to teraz uczę się magii.
- Och! - taka otwartość błyskawicznie spłoszyła Zoe, która odruchowo trochę się odwróciła od nastolatki. - Przepraszam, nie wiedziałam.
- Och, zupełnie nieszkodzi - machnęła ręką Leilena, biorąc jeszcze dwa kęsy i dając znak, że już ma dość. - Znałam go tylko dwie godziny, a i nic mu się na szczęście nie stało.
- Aha, no to chyba dobrze - powiedziała niepewnie. Milczenie trochę się przeciągało, więc żeby je ukrócić spytała jeszcze. - Skąd pochodzisz?
- Z południa, z okolic małego miasta - bez podawania konkretów odpowiedziała Leilena. I ziewnęła. - Chyba pójdę się zdrzemnąć, to piwo, które wypiłam z krasnoludami mnie zmogło. Do zobaczenia jutro.
Pomachała i udała się na spoczynek. Tego dnia nawet odnawianie mocy porzuciła, powieki jej ciążyły. Chyba jednak wolała to elfie wino!

(***)

Tej nocy Leilena wyspała się bardzo dobrze, a z rana miała okazję poznać Nerissę. Kobieta okazała się niska jak Lei, korpulentna i wiecznie uśmiechnięta. Przygotowała dla członków wyprawy pożywną owsiankę, którą rozdawała równo, grożąc chochlą każdemu, kto próbował podkraść więcej niż mu się należało.

Wyruszyli z miasteczka około pół godziny po posiłku. Mogliby pewnie wcześniej, ale jak zawsze odpowiedzialna Rere po prostu zaspała. Tragarze nie marudzili, bo płacono im od godziny, a regularni współpracownicy kwitowali to tylko westchnieniami.
Z czarnym jednorożcem na czele, wozy ruszyły na północ. Gdzieś hen, za rozlewiskami i bagniskami na które wkroczyli, kryła się dolina Nath z tymi wszystkimi barbarzyńcami o których opowiadała Siri. Tymczasem jednak, zamiast rozwiązłych dzikich, Leilenę obłaziły zwykłe komary. I choć dziewczyna nie miała nic przeciwko kąsaniu i ssaniu, to na pewno nie w takiej formie! Karawana poruszała się jednak szybko i przed wieczorem dotarli do przeprawy, którą mieli przekroczyć tarasujący im drogę dopływ rzeki. Dopiero tutaj pojawiły się komplikacje. Zoe wróciła ze zwiadu z kwaśną miną.
- Czarotknięte bestie zgromadziły się przy wodopoju. Jeżeli podjedziemy na pewno zaatakują - ostrzegła Fourtail.
- Wiele?
- Widziałam pięć, ale w chaszczach może czyhać więcej.
Rere spojrzała na krasnoludy oraz trójkę tantrystów.
- Czujecie się na siłach, by przetrzebić trochę potworów?
Zwiadowczyni wtrąciła się jednak, zanim zdążyli ktokolwiek zdążył odpowiedzieć.
- Nie będą tam siedzieć wiecznie. Jeśli coś upolują, wrócą do leża. Możemy przeczekać.
- Nie jestem bojową czarodziejką - Leilena nie była przekonana co do rozsądności szturmu na biedne zwierzaki. Niezależnie czy rzeczywiście były biedne. - Ale to pani decyduje czy lepiej zużywać naszą energię czy czas. Energię będziemy musieli… odnowić - zachichotała.
- E, no nam płacisz za machanie żelastwem - Kirrick poklepał rękojeść swojego młota. - Spuścimy potworzyskom łomot i po sprawie.
Wyglądało na to, że nastroje są raczej bojowe, przez co Fourtail szybko podjęła decyzję, że oczyszczą przeprawę. Tragarzom kazano ukryć się w wozach i czekać na powrót "ekipy uderzeniowej". Rere, choć Lei bez trudu wyliczyłaby sporo jej wad, była groźną czarodziejką i nie została z tyłu. Szła krok w krok za prowadzącą Zoe.
- Słuchaj Lei - Umbero zrównał krok z koleżanką. - Trzymaj się lepiej z tyłu. Nie wiem ile pamiętasz z lekcji kłapoucha, ale czarotknięte potwory zazwyczaj zieją ogniem albo potrafią polimorfować ofiary.
Lei pamiętała... trochę. Że Plaga Czarów sprzed dekad sprawiła, że wiele zwierząt uległo nieodwracalnym deformacjom, zyskując szczątkowe magiczne zdolności, ale jednocześnie popadając w obłęd.
- Ani myślę pchać się na pierwszą linię - zapewniła, mając nadzieję, że jej czary pozwolą jej chociaż skutecznie uciec. Zbliżyła się do krasnoludów. - Któryś z was chce być znacznie większy?
- A czy to nie oznacza, że będziemy większym celem? - zapytał absolutnie nie skuszony taką propozycją Barig.
- Większym, znacznie silniejszym celem - dziewczyna uśmiechnęła się słodko. - Da się wykorzystać też w łożnicy.
- Nie mam zamiaru ciągnąć jakiegoś potwora do łożnicy - odciął się blondyn.
- Czy ja wiem. Twój gust do płci przeciwnej jest dyskusyjny - starszy krasnolud nie przepuścił okazji do wbicia szpili.
- Cicho - syknęła Zoe, każąc się wszystkim zatrzymać. Dotarli nad brzeg rzeczki, gdzie w odległości kilkudziesięciu metrów widzieli chłepczące wodę… coś. Trudno było jednoznacznie opisać obserwowane istoty. Rozmiarem dorównywały dzikom, ale długie łapy i podłużny, kosmaty łeb był bardziej wilczy. A raczej byłby, gdyby szczęki potworów nie otwierały się szeroko jak u jakichś węży. Ich cielska pokrywały ohydne, guzowate narośle.
- Nie są zbyt rozgarnięte - szeptała zwiadowczyni. - Ale nasi wojowie nie utrzymają wszystkich w jednym miejscu. Jeśli chcemy je ubić bez strat własnych, lepiej skorzystać z zaskoczenia i pierwszej salwy czarów - słowa te kierowała głównie do Rere, nie wiedząc do czego zdolni są tantryści.
- Na mnie w walce nie liczcie, nie posiadam bojowych zaklęć - odezwała się cicho Lei. Porażenia nie liczyła, działało z bliska i nie było zbyt silne na postrzymanie od razu takiej paskudy. - Mogę powiększyć wojowników i to tyle z przydatności. Postaram się przeszkadzać tym stworzeniom, ale nie wiem jak na nie zadziała reszta moich zaklęć.
- Mojego wojownika możesz powiększać, kiedy tylko będziesz miałą ochotę - zaproponował Alden z uśmiechem, który w jego mniemaniu miał podkreślać pewność siebie. W nagrodę oberwał w łeb od Umbero.
- Nie teraz, mistrzu romansu - skwitował. - Ale to nie jest zły pomysł. Jak już podpalimy potworom ogony, rzuć zaklęcie na Aldena. Pomoże krasnoludom w utrzymaniu ich na dystans, zgoda?
- Zgoda. Ja swoje pierwsze zaklęcie rzucę na pierwszego z naszej lewej - zadeklarowała dziewczyna.
Decyzje zostały podjęte. Przyszedł czas na akcję. Rere strzeliła palcami, jakby w ramach rozgrzewki, i wykonała ciąg skomplikowanych gestów. Towarzysząca temu inkantacja była zupełnie Lei nieznana. Z tym, co wyczarowywał Umbero było łatwiej. O chmurze ostrzy słyszała na wykładzie Theoduina. Sama obrała sobie cel w grupce i nasłała na potwora żądzę. Ten zatoczył się otumaniony, a chwilę potem ostre odłamki pojawiły się wśród zaskoczonych, a potem wyjących z bólu bestii. Dziewczyna nie zdążyła jednak dostrzec jak sobie z tym poradziły, gdyż nagle zniknęły zakryte gęstą, zgniło-zieloną mgłą. Z wnętrza słychać było tylko wwiercający się w uszy skowyt. Efekt zaskoczenia okazał się zatem skuteczny, ale nie trwał wiecznie. Po kilkunastu sekundach z upiornej chmury wytoczył się pierwszy z potworów, krwawiąc z paru ran. Potoczył wściekłym wzrokiem po okolicy, a gdy dostrzegł kryjących się napastników rzucił się biegiem w ich kierunku. Krasnoludy pewnie wybiegły mu naprzeciw. Lei w tym czasie podbiegła do Aldena, wyjmując z małej sakiewki sproszkowane żelazo. Mrucząc formułę roztarła je palcami jednej dłoni, drugą zakreślając wyuczony gest i przykładając ją do krocza chłopaka. Uśmiechnęła się do niego i mrugnęła wesoło, kiedy zaczął rosnąć.
- Wiedziałem, że to będzie świetna zabawa - skwitował ze śmiechem, ruszając wślad za najemnikami. Sadząc wielkie kroki odrobił dystans raz dwa. I bardzo dobrze, gdyż wściekła bestia plunęła ogniem na Kirricka. Ten zdążył jedynie zasłonić się ramieniem. Błękitna kurta szybko się zajęła i zgrany, krasnoludzki szyk poszedł w rozsypkę. Alden jednak dotarł do krasnoluda i korzystając z tego, że czar Lei zrobił z niego olbrzyma, bezpardonowo wepchnął go do wody, samemu wykrzykując słowo mocy. Potwór zamarł w miejscu i zaczął trząść łbem na wszystkie strony. Kompletnie nie reagował na poczynania Bariga, który nie przepuszczając okazji doskoczył i wbił mu topór w kark, kończąc jego żywot.
Z trującej chmury wyczłapały pozostałe cztery bestie. Trzy z nich szybko dostrzegły ogromnego, blondwłosego maga, ale czwarta... rzuciła się na jednego z członków własnego stada.
Rere i Umbero byli już gotowi. Chłopak wyczarował kwasową strzałę, która trafiła pierwszą z maszkar w bok. Kobieta miała dostęp do znacznie silniejszego arsenału. Powietrze rozciął oślepiający błysk, któremu towarzyszyło uderzenie gromu. Trafiony potwór stanął cały w ogniu, instynkt zmusił go do ucieczki. Ale chyba nie wszystko poszło zgodnie z planem dzikiej czarodziejki, bowiem siła czaru przewróciła ją na plecy. Spróbowała się podnieść, ale zaraz fiknęła kozła na jakiejś oleistej substancji, która znikąd pojawiła się pod jej stopami. Bycie dziką czarodziejką zaiste nie było proste! Z drugiej strony bardzo ekscytujące. Lei od razu podjęła decyzję, że zużycie mocy jest tego warte i wyjęła piórko, rzucając je w powietrze. Dłonie zawirowały wokół niego, a zaklęcie w ustach radosnej rudowłosej zabrzmiało niczym piosenka. Chwilę później dziewczyna już unosiła się w powietrzu, płynąc do Rere i pomagając jej wstać i wyjść z plamy oleju.
Alden i Barig radzili sobie z rannym potworem gorzej, niż można się było spodziewać. Człowiek korzystał z magii, a wściekły, szamoczacy się przeciwnik nie ułatwiał koncentracji. Z kolei krasnolud nawykł do walki w parze i samemu zadawał tylko lekkie rany. Przynajmniej zaklęcie Leileny okazało się przydatne, bo dwie z czarotkniętych istot zajęte były sobą.
Fourtail okazała się strasznie śliska, całe jej ubranie pokryte już było mazią i pomoc w doprowadzeniu jej do pionu wymagała sporo wysiłku. Nagroda na szczęście była tego warta. Gdy już kobieta złapała równowagę, delikatnie wyjęła ze swojej sakiewki metalowy pręt i wycelowała nim w maszkarę. Sekundę po tym, gdy czar został rzucony, kawałek metalu wyśliznął jej się z palców i upadł w trawę, ale przynajmniej cel zamarł nagle w bezruchu i stał się prostym celem dla krasnoludzkiego topora.
Reszta poszła już łatwo. Zmoczony, ale cały Kirrick dołączył do walki i ostatnie dwa brzydactwa zostały powalone raz dwa.

Lei wylądowała na miękkiej trawie, prostymi sztuczkami próbując oczyścić swoje dłonie i ciało Rere, żałując trochę, że kobieta nie ma swojego “domowego” stroju, w którym wyglądałaby obecnie zjawiskowo.
- Moja pierwsza bitwa - powiedziała ni to do siebie, ni to do innych.
- Pierwszego razu się nigdy nie zapomina - podłapał Alden z uśmiechem. - Jak się podobało?
- Z mojej odległości nie było tak strasznie - przyznała rudowłosa. - Ale wciąż wolę batalie w sypialni.
- A już myślałem, że połkniesz bakcyla jak Lily - mrugnął.
- Przecież już po zajęciać widać, że interesuje mnie coś innego - pokazała mu język. - Za to bardzo lubię nowości, przygody i odkrycia zamiast tych bojowych zaklęć.
- No dobrze, wystarczy przekomarzanek - wciąż umorusana Rere nie była w dobrym nastroju. - Wracajmy do wozów i przedostańmy się na drugą stronę, zanim pojawi się tu więcej tych dziwadeł - splunęła. Przez prawie całą powrotną drogą magicznymi sztuczkami próbowała pozbyć się śluzu z piór i włosów. Wyglądał trochę, jakby wytrysnął na nią jakiś gigant.
 
Lady jest offline