Leonard pokonywał stopień za stopniem, nie zważając na nic. Nie myślał o trzaskaniu w drzwi wejściowe, mrok we wieży, wiadro z dziwną substancją. Strząsał jedynie z siebie co bardziej irytujące insekty. W głowie miał tylko jedną myśl – zabić barona!
Pod stopami chrzęściły rozgniatane pancerzyki, a do uszu docierała jakaś muzyka. Może to baron grał, a może był to jakiś diabelski czar. Geldmann uniósł tylko kuszę i ruszył w stronę dźwięków instrumentu, przeciskając przez zwały karaluchów, prusaków i Sigmar jeden wie czego jeszcze. Jego celem były kolejne schody, kolejne piętro, i – modlił się o to – kolejny martwy Wittgenstein.