Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2020, 18:45   #19
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację




Marcel, Karol, Wiktoria oraz Marta

Przedział wyglądał zwyczajnie. Osiem miejsc siedzących, co dwa miejsca rozdzielonych podłokietnikiem. Nad siedzeniami lustra, nad lustrami metalowe półki na walizki. Puste. Po obydwu stronach przedziału wieszaki. Na jednym z nich tym pod oknem po lewej stronie wisiała tęczowa torba.

Jej właścicielka, dziewczyna o neonowo zielonych włosach siedziała obok wpatrując się w okno. Na niewielkim stoliku naprzeciwko niej leżało pudełko ptasiego mleczka. Drugi stolik był pusty. Pod tymi stolikami znajdował się jeszcze metalowy wiele razy kopnięty przez kogoś kosz, z którego sterczał niebieski worek na śmieci.

- Co tam widzisz? - koleś przebrany za Stańczyka zagadał do zielonowłosej. Siedział na drugim końcu przedziału, na ostatnim miejscu przy zamkniętych drzwiach od przedziału.

- Piękny zielony las, duże i małe liściaste drzewa, które dopiero zaczynają kwitnąć, niewiele iglastych, wiosnę, błękitne niebo z kilkoma małymi barankami powoli po nim snującymi się, słońce zachodzi zaraz będzie ciemno i zamiast niego zobaczymy księżyc… - wymieniła Marta. Po tych słowach rozejrzała się po przedziale. Nie byli tu sami.

- Dobry wieczór - powiedział Karol, po czym sięgnął do kieszeni kurtki. W poszukiwaniu krówek. Znalazł jednak jedynie klucze.

- Hmm… - mruknął Marcel. - To znowu wy. Dzień dobry - spojrzał po obecnych tutaj ludziach. Przymrużył oczy. Był nieco zarumieniony. Wydawał się lekko wstawiony. - Pamiętacie, jak poprzednim razem zalało nas tsunami wody? Teraz w sumie nie miałbym nic przeciwko. Oddałbym pół królestwa i rękę córki za butelkę mineralnej… - zawiesił głos i wycelował palec wskazujący w stronę Stańczyka. - Tylko nie mów im, że nie mam królestwa. Ani córki - szepnął.

- Tylko nie to miejsce znów... - westchnęła blondynka, kręcąc bezradnie głową i przytuliła do siebie swojego mikropieska.

- Też wolałbym inne klimaty - z uśmiechem powiedział Karol. - No ale jeśli to sen, a tak zapewne jest, to raczej nie mamy wpływu na miejsce, w jakim się znajdujemy. - Ponownie się uśmiechnął.

Blondynka popatrzyła na niego, później na Martę.
- Dzień skończył mi się za dobrze i pomyślałam, że może to się nie wydarzy - przyznała rozkładając ręce wskazując na przedział lub tą sytuację.

Marcel uśmiechnął się pod nosem.
- Nie przesadzajcie… - zawiesił głos. - Naprawdę są dużo gorsze scenerie. Chyba że spodziewacie się, że i tym razem umrzemy po kwadransie bezowocnych zmagań. To przyznam wam rację, jest dużo innych, potencjalnie lepszych snów, które mogłyby się nam przyśnić.
Spojrzał przez okno.
- Choć na razie jest spokojnie - przyznał. - Zielony las, chmurki na niebie… ale poprzednim razem też początek był raczej wolny - westchnął.

- Możemy też od razu przejść do rzeczy - blondynka wstała, obejmując psa i spojrzała na metalową półkę znad siedzeń. Wpierw jednak podeszła do drzwi przedziału, chcąc sprawdzić czy są zamknięte.

Oczywiście, drzwi przedziału były zamknięte. Uderzenie serca po tym, jak blondynka dotknęła klamki przez szparę na dole drzwi zaczęła wpływać powoli woda, leniwie kierując się w stronę jej butów.

- Świetnie - odezwała się zielonowłosa - no to uruchomiłaś machinę. A myślałam, że najpierw sobie opowiemy jakieś kawały i lepiej się poznamy.

Stańczyk uniósł wysoko nogi, po czym umieścił je na swoim siedzeniu
- Woda, woda, chlupu, chlupu, chlapu, chlapu - zachichotał wesoło, obserwując podłogę - że też zapomniałem stroju nurka.

Marcel zagryzł wargę. Spodziewał się, że może pociąg wybuchnie i spłoną żywcem… albo zabije ich wiatr, jak jakieś tornado przewróci pociąg… ale nie, że znowu woda. Cholera. Chyba to wykrakał. Opadł na kolana i nabrał trochę cieczy do obu dłoni, po czym napił się. Wino sprawiło, że bardzo chciało mu się pić. Przynajmniej ten jeden raz po alkoholu na pewno się nie odwodni.
- Wydaje mi się, że nie ma sensu z tym walczyć - powiedział. - Robiliśmy co mogliśmy poprzednim razem i się nie udało. Cokolwiek nie robiliśmy, było tylko gorzej. Może więc usiądźmy i rzeczywiście pogadajmy.
Spojrzał na zielonowłosą.
- Podobno wbijasz na moją imprezę - zaśmiał się. - To pierwsza, jaką organizuję w całym moim życiu. Bo okazało się, że mamy najwyraźniej wspólnego znajomego, Konrada. Choć ja go poznałem dopiero niedawno, to mój nowy sąsiad.

- Oooooooo serio? - Marta wydawała się szczerze zaskoczona. - Jutro jadę do Warszawy, do Konrada. Nie mówił mi nic o imprezie… - przewróciła oczami - … ale o sąsiedzie słyszałam. Jesteś malarzem, tak?

Marcel pokiwał głową. Sprawę potopu zamierzał rozwiązać tak, jak można było rozwiązać dziewięćdziesiąt procent życiowych problemów. Nie zwracać uwagi, nie przejmować się i samo się rozwiąże.
- Tak, jestem - rzekł. - Mam kilka obrazów u siebie w domu. Chętnie ci je pokażę - rzekł, uśmiechając się. Spojrzał po pozostałych. - Wam również. Zapraszam was wszystkich! - powiedział i wyrzucił ręce w powietrze, jakby to mogła uczynić jedynie osoba pijana. Oczywiście nie myślał też o podaniu adresu. To byłoby zbyt przytomne.

Urządzimy więc domówkę jakiej nie widział nikt, niech sąsiedzi i policja walą, walą do drzwi...
W oryginale słowa były nieco inne, ale Karol doszedł do wniosku, że ta wersja bardziej by odpowiadała planom Marcela.

- O tak! Oł jeeeeaaa imprezka! - zawył Stańczyk zrywając się na nogi. Stanął na swoim siedzeniu, dzięki czemu był wysoko nad wszystkimi i zaczął energicznie kręcić biodrami i machać ręką w górę. - Zabawmy się! Zatopmy tą łajbę winem!
- Jego bym nie zapraszała. - Zielonowłosa zaśmiała się. - Wygląda na kogoś, kto może roznieść ci chatę trzy sekundy po wejściu do niej. - Mimo tych słów mrugnęła do Stańczyka przyjaźnie, jednym okiem.
- Zatańcz ze mną laleczko - powiedział błazen wyciągając w stronę Marty rękę.
- Ej, Stańczyk to całkiem spoko koleś - rzucił Marcel. - Trochę inny od wszystkich, to prawda. Robi fatalne pierwsze wrażenie. I drugie. Oraz trzecie. Ale wnet okazało się, że to nie mój dręczyciel, ale diabeł stróż. No cóż, diabły są złe, ale jeśli stoją po twojej stronie… - wzruszył ramionami i spojrzał na wodę pod stopami.

- Malarstwo? Temat-rzeka, można by rzec - powiedział Karol. - Natomiast nie sądzę, byś potrafił zamieniać wodę w wino. - Spojrzał na Stańczyka. - To chyba za wysokie dla ciebie progi.

- W liceum się nie nauczyłeś, że na domówki się chodzi, a nie urządza? - rzuciła Wiktoria przez ramię do Marcela. - A szczególnie, że nie zaprasza się przypadkowych osób? - dodała z rozbawieniem. - Karolu, robimy jak ostatnio? - zapytała i spojrzała wymownie na metalową półkę.

- Spróbujemy wyjść przez okno na dach? - spytał Karol, wstając i przystępując do działania. - A tak na marginesie, jakiego zdrobnienia imienia używasz? Chyba że lubisz, gdy się do ciebie mówi "Wiktorio"...

- Nie używam zdrobnień - odpowiedziała od razu blondynka, jakby nie chciała dać mu miejsca na wymyślanie takowych. - Ty też jesteś z Warszawy? - zapytała.

- Poznań - odparł, z cichą nadzieję, iż Wiktoria nie jest fanatykiem Legii. - W Warszawie byłem parę razy i to wszystko. Nie ma więc szans, byśmy się tam spotkali. Przynajmniej jutro.

- A kto mówił o spotkaniu? - Wiktoria uniosła brew w zdziwieniu na jego słowa. - Ja swoje mieszkanie lubię w takiej formie w jakiej jest, więc domówki nie planuję - mówiąc to spojrzała kątem oka na Marcela. - A że domykam projekt, to na czyjeś imprezy nie mam czasu.

Feliński zrobił zaniepokojoną minę i pokiwał głową smutno. Czyli jednak jego pierwsza impreza nie będzie tak duża, jak mogłaby być. Nie będzie na niej całej Warszawy, a także okolicznych wsi… nie będzie całego województwa… Będzie tylko kilka osób w jednym pokoju. To było rozczarowujące. Westchnął. Żałował, że Stańczyk jednak nie potrafił zmieniać wody w wino, bo znowu przyszła mu ochota na alkohol. Oczywiście picie kolejnej porcji alkoholu byłoby nierozsądne, ale skoro Wiktorii nie będzie na jego imprezie, to czy coś się w życiu jeszcze liczyło?

- Czas jest, ponoć, rzeczą względną, ale rozumiem twoje podejście do sprawy. - Karol skinął głową. Prowadząc rozmowę mocował się z listwą. I zastanawiał się, czy ten, co wrzucił ich w ten sen, jakoś zamierza pokrzyżować jego plany. - Ostatnio, mam wrażenie, było nieco później, prawda?

- Za oknem był już księżyc - odpowiedziała Marta, w między czasie dołączając do Stańczyka. - Zatańczmy, diabełku. Masz jakieś imię? - zapytała błazna.
- Mów mi Stańczyk, podoba mi się. Wodo, wodo, zmień się zmień… - Błazen zaczął rytmicznie podśpiewywać.
- A więc zaklinamy wodę w wino! - zawołała rozbawiona Marta.

- Wodo wodo ino ino, bardzo proszę zmień się w wino! - Marcel posłużył rymem. - Każdy dobry czar się rymuje - mruknął. Każdy to wiedział.

- Czas jest względny tylko dla tych co są na czyimś utrzymaniu - stwierdziła w odpowiedzi Wiktoria głaszcząc swojego pieska po główce, w oczekiwaniu na efekt działań Karola.

- Szkoda, że was nie będzie - Marta zerknęła na Wiktorię - to całkiem ciekawy pomysł, żeby się spotkać w prawdziwym świecie - powiedziała, po czym wróciła do tańczenia ze Stańczykiem. - Wodo, wodo…

- Jestem na utrzymaniu tych, co mi płacą za pracę - zażartował Karol. - No, udało się. Jak ci idzie zamiana wody w wino? - zainteresował się.

- I to jest pytanie, które warto zadać - Marcel go pochwalił. - Swoją drogą nie wiem, na co wam ta półka. Zdobyliśmy ją poprzednim razem i jakoś dzięki niej nie bawiliśmy się lepiej - przypomniał. - Jak brzmi ten słynny cytat? - zapytał, zastanawiając się. - To o definicji szaleństwa. Że jest nią robienie tego samego w tych samych warunkach i oczekiwanie odmiennych rezultatów.
Następnie roześmiał się.
- Natrafiliśmy na moment, w którym to ja, akurat JA, sugeruję ludziom, że są szaleni - spojrzał na Stańczyka, który bez wątpienia doceni tę ironię.

- Ostatnio efekt był zadowalający, więc nie ma sensu szukać innego - odpowiedziała mu na to Wiktoria i zdjęła z siebie szarą skórzaną kurtkę ramoneskę, pod którą miała białą koszulkę na krótki rękawek.

- Marcel, może spróbujesz, w prymitywny sposób, zatrzymać pociąg ciągnąc za hamulec? - zaproponował Karol. - A jak się nie uda, to ja rozwalę okno. Dla odmiany.

Feliński spojrzał na Wiktorię.
- Efekt był taki, że już następnego dnia trafiliśmy do tego samego miejsca w praktycznie takich samych okolicznościach, więc jak dla mnie to nie był zadowalający efekt. Chyba że chcemy bawić się w ten sposób każdej nocy - rzekł. - Gdzie jest ten hamulec? - mruknął, rozglądając się dookoła, po chwili odnajdując go wzrokiem na jednej ze ścian przedziału.

- Przykre, że codzienne życie cię rozczarowuje - westchnęła Wiktoria i usiadła na najbliższym miejscu, na wypadek gdyby hamulec awaryjny miał zadziałać.
Marcel zmarszczył czoło, nie będąc pewny, jaki związek z tematem miała ta wypowiedź.
- Dobra, nie przypominam go sobie, żeby był poprzednim razem tutaj - rzekł. - Ale jeśli czegoś nauczył mnie ten pociąg z Czyścca wyjęty… to tego, że jak za to pociągnę, to wtedy kompletnie nas zaleje - rzekł.
Następnie podszedł, westchnął i to uczynił.
- Wodo, wodo… ej poczekaj! - Marta zdążyła krzyknąć zanim poleciała bezwładnie w stronę Marcela. Stańczyk niczym małpa w cyrku chwycił się wiszącej nad nim półki i dzięki temu nie poleciał na nich. Karola wróciło do pozycji siedzącej i wbiło w fotel, półka została mu na kolanach. Obok niego wylądowało pudełko ptasiego mleczka, całe szczęście zamknięte, dzięki czemu czekoladki nie rozsypały się.
Pociąg gwałtownie hamował.

Marcel spróbował złapać Martę tak, aby nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani jemu. Oczywiście nie był w tej chwili w stanie najlepszej możliwej koordynacji ruchowej, jednak miał nadzieję, że da radę.
- Wow… to naprawdę zadziałało - mruknął zaskoczony, kiedy pociąg zaczął zwalniać.
Uśmiechnął się zadowolony. Choć wnet pomyślał, że może zaleje ich kompletnie, kiedy tylko pociąg stanie. Po prostu nie mógł cieszyć się odniesieniem nawet tego drobnego zwycięstwa. Cholerny pesymista!

- Mam nadzieję, że stać cię na mandat... - zażartował Karol. - Ale, jak widzę, niektórzy potrafią wykorzystać każdą sytuację - dodał, patrząc na splątanego z Martą Marcela.

“Ćśś, zazdrośniku”, pomyślał Feliński. “Psujesz nam chwilę."

- Zamiast wykorzystać sytuację, mógłbyś powiedzieć skorzystać z okazji. Zdecydowanie brzmiałoby lepiej - odezwała się Marta. Dziewczyna przyjrzała się Marcelowi z bliska, mając teraz taką okazję, uśmiechnęła się do niego. - Dziękuję za złapanie. - Po tych słowach odsunęła się o krok.

- Albo wystarczy wymyślić dobry powód, żeby nie wyglądało to na bezzasadne zatrzymanie. Udanie zasłabnięcia przez kogoś powinno w zupełności wystarczyć - poradziła Wiktoria. - Ale wątpliwe, że konduktor wystawi mandat, który prześle pocztą do rzeczywistości - dodała rozbawionym tonem.

- Zawsze możemy trafić do kolejowego aresztu - zasugerował Karol. - Albo wysadzą nas w szczerym polu. W środku nocy na dodatek - dodał z uśmiechem.

W tym czasie pociąg wyhamował do zera. Ustało charakterystyczne dudnienie. Zapanowała cisza pośród której słychać było tylko szum wlewającej się do przedziału wody i rozmowy osób znajdujących się w przedziale.
Wody wciąż przybywało. Oczywiście w pewnym umiarkowanym tempie. Teraz sięgała ona mniej więcej do kolan.

- I obstawiacie na jaką atrakcję w tym szczerym polu? - zapytał Marcel. - Może chmara szarańczy? Byłoby klimatycznie, biblijnie - powiedział, uśmiechając się półgębkiem. - Ewentualnie ziemia mogłaby nam rozstąpić i spadlibyśmy do wyrwy. Prosto do jądra ziemi.
Mężczyzna przymknął oczy i pomasował skroń. Wyglądał na nieco zmęczonego. Był już prawie kompletnie trzeźwy i chyba nie podobało mu się to szczególnie.
- Macie pomysł, dlaczego śnią nam się te sny? - zapytał. - Czy kiedyś wcześniej śniliście już coś podobnego z innym zestawem ludzi? Ja nie. Czy przeklęła was jakaś niecna Cyganka, przez co nie możecie się porządnie w nocy wyspać? Mnie nie… Czy coś zmieniło się w waszym życiu ostatnio? W moim pojawił się Stańczyk. Ale nie jest duchem, jeśli wierzyć jego słowom - spojrzał na błazna. - Wydaje mi się, że jest bardziej… personifikacją mojej mocy jasnowidzenia - zmarszczył brwi. - O ile to ma jakiś sens.

- Jasnowidzenia? - Karol wydawał się być zainteresowany taką umiejętnością. - Cóż zatem ta zdolność ci podpowiada?

- Czasami wiem rzeczy, których nie mam prawa wiedzieć. Dotyczą najróżniejszych informacji… od prognozowania korków poprzez wiedzę na temat tego, czy ktoś czuł się kochany przez całe życie, kończąc na tym, jakie anime mój sąsiad oglądał ostatnio.
Następnie Marcel spojrzał na Stańczyka.
- Czy teraz też dostanę jakąś dobrą radę, kolego? - zapytał go.
Bez wątpienia zdawało się, że od wczorajszego snu stosunki między Marcelem i Stańczykiem uległy dużej poprawie.

- Poza tym, że Esteban przedwczoraj obszczekał księżyc, a za oknem bił dzwon jakiego nie słyszałam nigdy odkąd tam mieszkam, to nie kojarzę nic nadzwyczajnego - wypowiedziała się Wiktoria, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej na zajmowanym przez siebie miejscu.

- Jasnowidzenie - odezwała się Marta z zaciekawieniem kierując wzrok na Marcela. - Interesujące. U mnie jest to bardziej telepatia. Mogę przekazać komuś swoją myśl, tak przekonująco by był pewien, że to jego własna myśl, albo sen… ale nie w taki sposób jak to widzicie tu. Jest to nadal forma myśli i obrazów.

- Mam radę - na pytanie odpowiedział też Stańczyk. - Wyjrzycie za okno - powiedział, po czym zarechotał jak żaba krztusząc się swoim śmiechem. Błazen nadal zwisał na szafce, lekko bujając się na swoich rękach.

Za oknem krajobraz faktycznie uległ zmianie. Zapadła noc. Nie było już lasu, nie było też pola. Przede wszystkim była tam rzeka. Sam pociąg zaś stał najwyraźniej na moście kolejowym, przez który chwilę później mógłby wjechać do jakiegoś całkiem nieźle oświetlonego miasta.


Z ich okna nie widać było dworca, ale gdyby wyjrzeć przez drzwi wyjściowe z przedziału i okno zza korytarza, to owszem: Dworzec Główny Szczecin. Z drugiej strony oświetlona trasa zamkowa, zamek, katedra. Brakowało tylko jednego: życia. Bo nie było widać tu ani jednego przemieszczającego się po trasie auta, a przynajmniej ich świateł. Na dostrzeżenie sylwetek ludzi było zbyt ciemno, a tam gdzie było nieco jaśniej nie było nikogo.


- Szczecin! - krzyknęła Marta.

- Dziwny jakiś... powiedział Karol. - Nie powiem, że senny, ale jakby ludzi brakło, a to chyba niecodzienny widok.

- To sen, więc nie zdziwię się jak za oknem zobaczę widok jak z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej albo jak zombiaki wybiegną zaraz na te puste ulice Szczecina - wtrąciła się Wiktoria. - Warto więc byłoby się w końcu zabrać za konkrety - wymownie powiodła spojrzeniem od trzymanej przez Karola półki, do drzwi przedziału.

- To prawda - Marcel przyznał rację Wiktorii. Tak właściwie w obu kwestiach. Mogli spodziewać się wszystkiego oraz należało zabrać się za działanie.
Podszedł do drzwi i jeszcze raz upewnił się, że były zablokowane i nie można ich było otworzyć w standardowy sposób. Może po zatrzymaniu pociągu ten stan zmienił się.

- Ostatnio próba wyjścia przez drzwi źle się skończyła - przypomniał mu Karol, pamiętając, jak Wiktoria zmieniła się w Miss Mokrego Podkoszulka.

- To prawda - Marcel już drugi raz powtórzył tę kwestię, ale że zgadzał się aktualnie ze wszystkimi, to dlaczego by nie. - Tyle że poprzednim razem nie udało nam się dostrzec tej wajchy i z niej skorzystać… może to zmienna, która… no cóż… zmieniła wszystko. A co sugerujesz? - zapytał z dłonią zastygłą na klamce. - Żeby próbować wyjść przez okno na dach? - przypomniał sobie, że Karol chyba coś takiego mówił.

- Chce wybić okno tym razem zamiast drzwi - przypomniała Marta, jednocześnie wskazując okno, o którym była mowa. - Tu jest napisane nie otwierać - tym razem pokazała naklejkę znajdującą się na oknie tuż przy dziurce od klucza - a nie, nie wybijać. Swoją drogą, ciekawe jaki mandat dają za to.

- A niby dlaczego źle się skończyło? - zapytała Wiktoria Karola. - Sen się praktycznie od razu skończył, więc jak dla mnie sukces - spojrzała na Martę. - A ostatnio nie było tak, że to okno wytrzymało i dlatego zabraliśmy się za drzwi? - blondynka nie była tego pewna.

- Nie zmierzyliśmy się z oknem, tylko z drzwiami - odparł Karol. - A ty się prawie utopiłaś. Może da się otworzyć, skoro jest dziurka? Ma ktoś scyzoryk?

- Ja nie mam - mruknął Marcel. Następnie zmrużył oczy. - Ja to zapamiętałem chyba tak jak Wiktoria… że próbowaliśmy rozbić okno, ale się nie udało… Ale też nie jestem pewny - mruknął. - Możemy rozbić je - wzruszył ramionami. - A przynajmniej spróbować.
Zamyślił się.
- A może jest tu przycisk, którym moglibyśmy wezwać konduktora? - zapytał. - W niektórych pociągach jest coś takiego.
Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek potencjalnie pomocnego. Poprzednim razem nie zauważył tej wajchy, więc tym razem nie chciał przeoczyć niczego takiego. Niestety takiego przycisku w tym przedziale nie było.

- To jest pociąg z lat... dawnych - powiedział Karol. - Konduktor sam przyjdzie, szukając sprawcy.
Wyobraźnia podsunęła mu nagle wizję rekina w czapce konduktora... obgryzającego Marcelowi kawałek ręki w charakterze mandatu.

- Myślisz, że takie składy już nie jeżdżą? - zapytała Marta, Karola. - Mój sen urwał się na tym jak zbiliśmy szybę w drzwiach, nie było w nim prób zbicia szyby w oknie. Z tego co pamiętam i drzwi i okno były zamknięte. Nie pamiętam jak tonęłam, ale woda zaczęła nas wtedy ostro zalewać.
Marta podeszła do wieszaka na którym wisiała jej torba, zdjęła ją z niego po czym z torbą na kolanach usiadła na swoje miejsce. Zajrzała do środka.
- Są - powiedziała krótko, po tym wyjęła z torby pęczek kluczy przy których jako breloczek znajdował się scyzoryk. Bez słowa wyciągnęła rękę z nimi w stronę Karola, który odłożył na bok półkę i zabrał się za otwieranie zamka blokującego, zapewne, okno. Co prawda lepszy byłby klucz konduktorski, ale na bezrybiu...
Niestety scyzoryk nie dawał rady przy próbie otworzenia okna.

- W realu by to zadziałało - powiedział, ciut zniechęcony, Karol. - Sezamie, otwórz się - zażartował. - Gdyby to był escape room, to pewnie gdzieś byłby ukryty klucz. Na przykład w tych cukierkach. To twoje? - spojrzał na Martę, po czym zaczął sprawdzać po kolei, czy któryś z jej kluczy łaskawie zechce pasować.

- Widzę, że potrzebujesz więcej argumentów za tym, że sprawdzonej metody się nie zmienia? - sarknęła Wiktoria do Karola widząc, że nie udaje mu się z innymi metodami.

- Już masz zamiar się obudzić? - spytał Karol. - Nie ciekawi cię, co by mogło stać się dalej?

- Cukierki? Ptasie mleczko? Nie, nie jest moje. Ostatnio go tu nie było, prawda? Ciekawe, zobaczcie - odezwała się Marta, (gdy za Karolem były już dwa sprawdzone klucze z siedmiu, obydwa za duże), wyciągając coś ze swojej torby. Po chwili mogli zobaczyć niewielką kartkę papieru. - Mam bilet. Nie jeżdżę na gapę. Warszawa Centralna do Szczecin Główny. Dnia 27 marca tego roku - odczytała. - A wy?

BILET
27 marca 2019
Z: WARSZAWA CENTRALNA - ODJAZD: 15:20
DO: SZCZECIN GŁÓWNY - PRZYJAZD: 21:10
przesiadki: 0 | czas przejazdu: 6:10
WAGON 3: M. Do siedzenia 23
War. Um. Wagon z przedziałami
PLN 39,00
Gotówka
Godzina zakupu: 14:40

Karol nie odpowiedział, przymierzając kolejny kluczyk - tym razem mniejszy, przyodziany w zieloną koszulkę. Klucz zmieścił się do dziurki, ale nie dało się go przekręcić.

Blondynka sięgnęła do kieszeni ramoneski i znalazła tam swój bilet.
- Coś mi mówi, że samochodem bym dojechała szybciej - skomentowała patrząc na czas dojazdu na miejsce. - Tyle to trwa lot z Chopina na Tenryfę - skrzywiła się. - Dwudziesty siódmy... To będzie za sześć dni. Zdecydowanie nie mam w planach podróży do Szczecina, tym bardziej pociągiem. - Schowała bilet na powrót do kieszeni kurtki.

Marcel spojrzał na swój egzemplarz biletu. Również nie miał niczego do załatwienia w Szczecinie. Jego dobra znajoma jeszcze z liceum tam mieszkała, ale nigdy nie jeździł do niej, aby się z nią spotkać.
- Może to wszystko jest jedną wielką przepowiednią - rzekł. - Może powinniśmy za te sześć dni znaleźć się w Szczecinie. Jeśli wyjdziemy stąd, to może dowiemy się dlaczego… - zawiesił głos. - Ty również masz stację początkową w Warszawie? - zapytał Karola. - Czy w Poznaniu?
Marcel jeszcze rozumiał, że z jakiegoś powodu wszyscy mieliby znaleźć się w Szczecinie. Nie mógł jednak wpaść na to, dlaczego mieliby jechać tam z Warszawy. On akurat mieszkał w tym mieście, więc początkowo nie zwrócił na to nawet uwagi. Ale skoro wszyscy znajdowali się w jednym pociągu, to sugerowało, że wsiedli na jednej stacji. Żaden pociąg raczej nie jechał z Poznania przez Warszawę do Szczecina.

- Zapewne spotkacie się w Warszawie, a Marta was zaprosi i skorzystacie tego z zaproszenia - zasugerował Karol, kątem oka spoglądając na mieszkankę Szczecina i biorąc się za kolejny kluczyk, ten z niebieską 'czapeczką' na głowie.

- Planowałam ze Szczecina do Warszawy jechać autem, również wracać autem. I po tych snach nikt mnie nie przekona na jazdę pociągiem - zapewniła zielonowłosa. - Nic więcej ciekawego w torbie nie mam. - Zielonowłosa odwiesiła torbę na wieszak. - Wróciłabym do tematu jasnowidzenia. Był interesujący. Wypytałeś swojego diabła stróża o ten sen? Sugerujesz, że to jedna wielka przepowiednia.

- Pewnie to jakiś wróg pekape robi liniom kolejowym antyreklamę - zasugerował Karol, który właśnie się przekonał, że nie tylko rozmiar się liczy, ale i ząbki. W przypadku kluczyka, który - podobnie jak poprzedni - wszedł, ale nie chciał się przekręcić.

Marcel pokiwał głową. Bez wątpienia on również nie chciał być blisko żadnego pociągu już nigdy więcej.
- Zapytałem go, czy ma dla nas jakąś radę, to odpowiedział, żebyśmy wyjrzeli przez okno - rzekł Feliński. - Nie wiem, czy za tym kryje się coś więcej oprócz tego, co już wiemy. Że dojechaliśmy do Szczecina - westchnął. - Wypróbowałeś już wszystkie klucze? - zapytał Karola.
Następnie rozejrzał się w poszukiwaniu pudełka ptasiego mleczka. Chciał je otworzyć. Może w środku znajdowała się jakaś wiadomość albo kolejny pęk kluczy, a nie łakocie.

- Słyszałam, że o to pytałeś - powiedziała Marta przyglądając się jak Marcel otwiera ptasie mleczko, które znalazł na siedzeniu. W środku było dokładnie to co być powinno. Aż ślinka ciekła. Po chwili wstała by wyjrzeć przez okno, przy którym majstrował Karol. - Dużo tu wody - powiedziała. Chociaż nie było wiadomo, czy chodzi o wodę za oknem, czy coraz większą ilość wody w przedziale.

- Mam jeszcze parę - odparł Karol, przymierzając kolejny klucz, podobnej wielkości ale dla odmiany czerwony.

- Zdajesz sobie sprawę, że jak wody będzie po szyję to ciężko będzie ci się zamachnąć półką? - powiedziała Wiktoria do Karola majstrującego z kluczami. Wstała z siedzenia. Jasno niebieskie obcisłe dżinsy miała już mokre od wody po kolana, a czarnych butów na obcasie nawet nie było już widać pod wodą.

- Klucze się kończą, a potem w ruch pójdzie półka - zapewnił klucznik, który przekonał się, że kolor czerwony tym razem nie przyniósł szczęścia. Zostały jeszcze dwa - pierwszy cały złoty i, w odróżnieniu od pozostałych, goły jak święty turecki (znaczy bez ozdobników), a drugi przyodziany w koszulkę z Kubusiem Puchatkiem.

- Mnóstwo ich - powiedział Marcel. - Tych kluczy.
Następnie spróbował ptasiego mleczka. Czy smakowało tak, jak zwykłe? Zdecydowanie tak.
- Częstujcie się - rzekł do wszystkich. - Może nam wyrosną skrzela po zjedzeniu tego. Jak w Harrym Potterze i Czarze Ognia. To była chyba ta część - spróbował sobie przypomnieć. - Poza tym co zjesz w śnie, to cię nie utuczy - uśmiechnął się szeroko. Słodycze, które można było jeść bezkarnie? To zdawało się zbyt dobre, żeby było prawdziwe. No cóż… nie było prawdziwe. Ale wciąż mogło być rozkoszne.

Wiktoria delikatnie głaszcząc chihuahuę po główce, z zainteresowaniem przyglądała się jak Marcel zjada ptasie mleczko.
- Nie dzięki - pokręciła głową na propozycję poczęstunku. - Najpierw sprawdzimy czy nie pójdzie ci piana z ust, tak gdyby było zatrute - mrugnęła do niego.

- A może nie skrzela - dodał Karol z uśmiechem - ale zaczniesz się zmniejszać? Co prawda nie ma napisu "Zjedz mnie", ale sny nie muszą być dokładne...

Marcel wzruszył ramionami.
- Po tym, jak poprzednim razem utopiłem się w tym przedziale… jakoś nie potrafię przestraszyć się zatrutego ptasiego mleczka - rzekł i zjadł całe.
Tak powiedział, ale w rzeczywistości poczuł ukłucie niepokoju. Zerknął na swoją dłoń, sprawdzając, czy może faktycznie zaczął się zmniejszać. Widok czerwonych, bolesnych pęcherzy również byłby dość nieprzyjemny.
- Mogę być naszym szczurem doświadczalnym - uśmiechnął się lekko.

- Albo po prostu tester leków w wolontariacie - odparła na to blondynka rozbawionym tonem. - Ciekawe czy czas tu mija... - Wyciągnęła z kurtki swój telefon, sześciocalowy błękitny Xiaomi z zamiarem włączenia aplikacji zegara w trybie analogowym, tak by widzieć czy wskazówka się rusza. Niestety telefon był wyłączony, a próba włączenia go, nie udawała się. - Ma ktoś zegarek analogowy na ręku? - zapytała pozostałych.

- Woda płynie, pociąg stoi, a czas... - Karol spojrzał na zegarek, który pokazał godzinę 9. Albo raczej 21. Sekundnik się nie poruszał, więc Karol potrząsnął zegarkiem, po czym przyłożył go do ucha. Cisza. - Nic. Stoi.
Spróbował nakręcić zegarek, lecz nie dało to żadnego efektu - zegarek jak stał, tak stał.

- Nie szczególnie mnie to dziwi - pokiwała głową Wiktoria.

Marcel zastanowił się.
- Ale wcześniej słońce było wyżej, a potem zaczęło zachodzić. Więc chyba jednak czas tutaj płynie, choć nie można tego zmierzyć - powiedział. - W sumie dla nas to i tak nie ma żadnej różnicy. To nie tak, że nam się gdzieś spieszy, prawda? - mruknął pod nosem.
Następnie przymknął powieki i zastanowił się, czy czuje się jakoś inaczej po tym ptasim mleczku. Wszystko było możliwe.

- Dobra, nic ci nie urosło, więc ja też chcę - odezwała się Marta podchodząc do Marcela.
- Ptasie mleczko, ptasie mleczko, ptasie, mleczko - zaśpiewał uradowany Stańczyk, któremu huśtanie nagle znudziło się - a woda płynie, płynie…
Po ptasim mleczku nic nikomu nie było. Oczywiście mogło ono pozytywnie wpłynąć na nastrój czy poziom energii, w końcu cukier i czekolada to sprzyjające temu połączenie.
Woda wpływająca do przedziału zaczynała zalewać siedzenia, tym samym sprawiając, że za chwile siedzenie na nich stałoby się nieco niekomfortowe.
- Co powinniśmy zrobić żeby przestała płynąć? - zapytała Marta patrząc zza przymkniętych podejrzliwie powiek na Stańczyka. Pytanie bowiem było skierowane do niego.
Błazna to pytanie rozbawiło niczym najlepszy żart, złapał się za brzuch i głośno śmiał co bardziej przypominało rechot żaby. Nieco otrzeźwiał gdy jedna stopa osunęła mu się z siedzenia i zanurzyła w wodzie po kolano.
- Zagrajmy w milionerów! - krzyknął gdy się uspokoił. - Odpowiedź A, zjeść całe ptasie mleczko. Odpowiedź B, otworzyć okno. Odpowiedź C, uratować Wandę. Odpowiedź, D zatkać uszy. Wybieraj!

- Wandę, co nie chciała Niemca? To nie te rejony kraju - powiedział Karol, któremu w dłoni został już tylko jeden klucz - puchatkowy.

- Czy ja wiem, do Niemiec ze Szczecina jest dość blisko - zażartowała Wiktoria na słowa Karola. - Biorąc pod uwagę wasze sugestie, że ten sen to przepowiednia, to może ten pociąg ma się wykoleić i wpadnie do wody. Stąd ta woda i jej szybki napływ. Wtedy niezależnie czy wybijemy szybę w drzwiach czy otworzymy to okno to i tak nas zaleje - mówiła o tym spokojnie, jakby nie uważała że zagrożenie rychłym utonięciem ją dotyczyło.

- Przez otwarte okno da się jakoś wyjść z wagonu - z optymizmem zauważył Karol, nie przypominając pozostałym, że wspomniana Wanda się utopiła. Włożył ostatni, żółty klucz i spróbował przekręcić.


- To całkiem bystre, Wiktorio - Marcel powiedział do blondynki. - Patrząc na ten most, po którym jedzie pociąg… jak najbardziej mógłby wykoleić się i wpaść do wody. Może te bilety nie wskazują, że my wtedy będziemy w tym pociągu. Tylko że Wanda będzie w nim z takim biletem. Nie znam żadnej Wandy, swoją drogą - rzucił. - Nie wiem, jaki my mamy z nią związek i dlaczego miałoby nam na niej zależeć. W sensie… pewnie w tym pociągu będą również inni ludzie, dlaczego Wanda miałaby być bardziej ważna od nich. Bo tylko ona została wspomniana przez Stańczyka.
W międzyczasie zabierał się za pożeranie ptasiego mleczka. Choć nie chował go przed Martą, która również była nim zainteresowana. Kto wie, może jednak dystraktor A, podany przez błazna, był prawidłowy. Zjedzenie całego opakowania wcale nie było zbyt trudne.

Użyty przez Karola klucz z głową Kubusia Puchatka zadziałał. Mężczyzna poczuł jak gładko przekręca się w dziurce i nagle pach, w oknie powstaje szczelina. Pociągnął mocniej w dół, dzięki czemu udało mu się je otworzyć. Wszyscy poczuli powiew świeżego wiosennego powietrza. Chwilę później pojawił się przeciąg.
- Tszwwwwi! - krzyknęła niewyraźnie Marta, gdyż w jej ustach akurat znajdował się spory kawałek ptasiego mleczka. Wyglądało na to, że wraz z otworzeniem okna, uchyliły się drzwi. Jako pierwsza dotarła do nich Marta, pociągnęła mocno za klamkę po czym przesunęła je w bok otwierając na oścież. Woda zaczęła wylewać się z przedziału na korytarz, zupełnie jakby na korytarzu jeszcze jej nie było. - Ale dziwne - podsumowała dziewczyna po czym wychyliła głowę by spojrzeć co się dzieje na korytarzu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline