Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2020, 13:21   #73
Dedallot
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Ubrany był teraz w szatę medyka wojskowego. To było aż zaskakujące, że Amelii udało się tak szybko przerobić dla niego strój. Szata sięgała do kolan, miał na sobie również spodnie pasujące do szaty, ale co oczywiste, był na boso.

– Świetnie. Przydzielono mi nawet komnatę… Pierwszy raz w życiu jestem wewnątrz budowli… i od razu dostałem komnatę. Tylko nie wiem czy dam radę spać na łóżku. Jakoś mi na nim niestabilnie… – Stwierdził. – Ale ogółem jest naprawdę świetnie. Pasuje ci ta szata, ładnie ci w niej… ale czemu jesteś w jednym bucie?

- Dziękuję za komplement - zaczęłam i założyłam brakujący but, przemilczając ten temat. - Do wielu nowych rzeczy będziesz musiał się przyzwyczaić - dodałam w odniesieniu do jego nieprzekonana co do łóżka. - Ale jeśli lubisz się wiercić podczas spania to nie obejdzie się bez kilku nagłych pobudek po spadnięciu na podłogę - stwierdziłam rozbawiona. - Na razie najważniejsze jest żebyś pamiętał żeby pukać w drzwi i czekać na zaproszenie nim wejdziesz do środka. Szczególnie jeśli przychodzisz do kobiety - podpowiedziałam mu. - Będę ci musiała tyle opowiedzieć o zasadach dobrego wychowania - dodałam, ale już bardziej do siebie.

– No tak… wiesz, że z drzwiami innymi niż opisu w książce mam do czynienia też pierwszy raz? – Zapytał.

- Tak wiem, dlatego zdziwiłam się, że umiałeś je otworzyć - mrugnęłam do niego, żartując. - Za jakąś godzinę mam się stawić u Cesarza, ale po tym jak wrócę to opowiem ci o wszystkim co musisz wiedzieć, żebyś przypadkiem kogoś nie urazić, dobrze?

– Tak… a o tym jak otwierać drzwi powiedziała mi orczyca… no i nie jestem kompletnym idiotą. – Stwierdził trochę oburzony. – Masz się spotkać z cesarzem?

- Przepraszam jeśli zabrzmiało to dla ciebie jak obraza. - przyznałam, że faktycznie nie był ten komentarz na miejscu. - Tak z Cesarzem - nie zdziwiłam się że dopytuje bo sama również gdy pierwszy raz to usłyszałam to miałam wrażenie że się przesłyszałam. - I ubiegnę twoje pytanie, nie, nie wiem czemu mnie wezwał do siebie.

– Jasne. A co zamierzasz potem? Wrócić do swojego zakonu? – Zapytał.

- Akurat tego nie mam w swoich planach - przyznałam. - Po kolacji przekażę mojemu przełożonemu, że odchodzę z zakonu.

– Czyli wtedy… – Podszedł bliżej i podniósł jedną z czaszek, którymi ozdobiony był blat niskiej komody. – ...będziesz mogła znaleźć sobie męża?

Uniosłam brwi w zdziwieniu, że akurat o to pyta.
- Tak, już mnie nie będą ograniczać zasady jakie muszą przyjmować kapłani - wzruszyłam ramionami obojętnie.

– Dziwnie mi o tym mówić… – Westchnął odkładając czaszkę. – ...Nigdy nie zakochałem się w żadnej kobiecie z mojego plemienia… – Uśmiechnął się. – ...i nie tylko dla tego, że żadna nie chciałaby kogoś takiego jak ja, bo można być zakochanym bez wzajemności. Tak naprawdę byłem przekonany, że do końca życia będę sam i na mnie ród mojej matki się zakończy, jako, że rodu ojca już i tak nie miałem możliwości ocalić… – Westchnął. – A potem pojawiłaś się ty… jak zrządzenie losu od łaskawego boga. Pomściłaś mojego ojca, co przecież ja powinienem zrobić i przeciwstawiłaś się mojej matce… a potem dałaś mi wolność, której sam nie miałem siły sobie wywalczyć. Jeśli dla jakiejkolwiek kobiety moje serce zagrało pieśń miłości… to tylko dla ciebie, ale wiem, że nie mam nic co mogłoby uczynić mnie godnym twojego uczucia. Nie jestem ani wojownikiem, ani bogaczem, nie mam nadzwyczajnej urody ani wielkiej sławy… nie mam nic. Ty natomiast masz uznanie Pana całego świata, a bogowie mają cię na oku… w walce nikt nie może się z tobą równać, a do tego masz szlachetność i prawość. Gdybym zatem prosił cię o rękę, zwyczajnie bym tym uwłaczał twojej wielkości… dlatego jedyne o co proszę, to abym mógł ci towarzyszyć gdziekolwiek pójdziesz jako towarzysz i przyjaciel. Do zakonu by mnie nie wpuścili, ale skoro tam nie wracasz to jestem gotów udać się gdziekolwiek.

Zatkało mnie po jego wyznaniu, a mówił przecież o tym tak pięknie...
- Oh... - wydusiłam z siebie dopiero po dłuższej chwili przedłużającego się milczenia. - Falris... Ja o tym... Ten temat nigdy nie zaprzątał moich myśli i ja... To nie tak że ciebie nie lubię, bo to nie prawda... Jesteś bardzo miły i jesteś chyba pierwszą osobą, która ma mnie za kogoś dobrego a nie widzi we mnie problemu... - nie potrafiłam się wysłowić i tym właśnie zaczynałam się irytować. - Eh... To nie chodzi o to czy chciałabym być z tobą czy nie, tylko... Tylko dopiero co się wydostałeś z miejsca, w którym nie miałeś szans rozwinąć skrzydeł... Rozumiem, że jesteś mi wdzięczny, ale to co wtedy zrobiłam, zrobiłam przede wszystkim dla siebie i nie chcę, żebyś czuł się w powinności, że jesteś mi coś winien... Jednak tak czy inaczej... - westchnęłam i lekko się uśmiechnęłam. - Pomogę ci jak będę mogła odnaleźć się w tym wszystkim, zawsze będziesz mógł na mnie liczyć.

– Coś nas zatem łączy… bo i ty opuściłaś miejsce, w którym nie mogłaś rozwinąć skrzydeł. – Uśmiechnął się.

- To prawda. Wiele nas łączy i cieszę się, że ciebie spotkałam - powiedziałam szczerze. - Bo choć nadal nie wiem co los dalej szykuje to czuję się pewniej wiedząc że nie będę w tym sama - podeszłam do niego i nie zważając na obecność niewolnic, go przytuliłam, obejmując go ramionami za szyję.

– Możesz na mnie liczyć – Uśmiechnął się też cię obejmując. Nawet przez szatę czułaś bicie jego serca i jego ciepło. – Twój mąż będzie kiedyś najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

- Same kłopoty za sobą ciągnę - odparłam na to i go puściłam. - Ale jak cię to nie odstrasza to będziesz pierwszy na mojej liście, gdy dojrzeję do zamążpójścia - powiedziałam na koniec w żartobliwym tonie.

– Ty mnie nie odstraszasz… jedynie to czy ja byłbym ciebie godny – Powiedział.

- Jesteś wart znacznie więcej niż ci się wydaje, Falrisie - złapała jego dłoń w ręce. - Ale nie martwisz się, że ludzie i elfy nie... Nie miewają razem dzieci? Bo przecież to jest sensem małżeństwa…

– Tak mówisz? Moja matka i ojciec mieli razem dziecko… lecz czy to sprawiło, że byli udanym małżeństwem? – Zapytał.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić.
- A co z tym, że elfy żyją dłużej od ludzi? - wyciągnęłam kolejny argument konieczny do omówienia.

– To ja powiedziałem, że nie dorównuje ci i nie jestem godny, żeby być twoim mężem… a teraz omawiasz wszystko jakbyś była pewna, że to ja nim zostanę. – Uśmiechnął się. – Jeśli opisy z ksiąg są prawdziwe wy żyjecie do stu lat… my rzadko dożywamy do dwustu, a ja już mam ponad sześćdziesiąt. A zatem, jeśli byśmy się pobrali to zważywszy, że jesteś młodą kobietą czekało by nas jeszcze około osiemdziesiąt wspólnych lat, a mnie potem najwyżej sześćdziesiąt samotnych. Tyle już przeżyłem, więc tyle też przeżyć dam radę.

Zaskoczyło mnie, gdy przyznał się do swojego wieku, bo jakoś tak podświadomie zakładałam, że ma dużo niższy wiek. A tak się okazywało że był ode mnie starszy o całe 40 lat. Wcześniej nie miałam do czynienia z innymi rasami, więc ciężko było mi przywyknąć, że niektóre z nich żyją znacznie dłużej, ale przez to potrzebują więcej czasu by dorosnąć.
- Ja ledwo skończyłam 18… - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego. Ale choć dla mnie wydawało się to być zbyt nagłe, to przecież normalnym było, że dziewczęta w moim wieku wychodziły za mąż. - Pozwól mi się oswoić z tą myślą - poprosiłam go.

– Marion… ja na nic nie nalegam – Uśmiechnął się. – Pokochałem cię, to prawda, ale nie zamierzam cię do czegoś zmuszać.

Ulżyło mi, że nie naciskał, nie mniej zdałam sobie sprawę, że na jego wyznanie zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Lubię w tobie to, że jesteś ze mną szczery i taki bezpośredni - przyznałam i zauważyłam, że cały czas trzymam w rękach jego dłoń. Westchnęłam i niechętnie puściłam go.

– Czemu miałbym nie być szczery? Moja matka wykorzystała pokłady nieuczciwości za całą moją rodzinę aż do dziesiątego pokolenia. – Zaśmiał się.

- To fakt - pokiwałam głową, lekko się uśmiechając na jego dowcip. - Dziękuję, że szczerze sobie porozmawialiśmy. Sama bym się na to nie zebrała…

– Pani – Powiedziała jedna z niewolnic. – Już czas abyś spotkała się z władcą ludzi.

Słowa niewolnicy sprowadziły mnie na ziemię. Obowiązki najpierw. Trema mnie naszła na myśl, że już teraz mam się spotkać z Cesarzem, osobą która od zawsze idealizowałam.
- Dobrze już się zbieram - po czym podeszłam do lustra sprawdzić czy mój wygląd jest nienaganny. - Trzymaj kciuki, żebym się nie zbłaźniła przed władcą - powiedziałam do Falrisa chcąc zabrzmieć żartobliwie, ale nie do końca mi wyszło. - Prowadź mnie - rzuciłam do niewolnicy idąc ku drzwiom.


Znów poczułaś jak każdy krok sprawia ci ból. Czułaś jak za ciasne buty gniotą cię niemiłosiernie, a przy każdym kroku materiał, z którego je wykonano ociera i szarpie twoje pięty i kostki.

Irytowało mnie to strasznie, ale byłam uparta. Nie zamierzałam chodzić boso... Jak jakiś dzikus. Zagryzłam zęby i myśląc o tym, że sprawię sobie wygodniejsze obuwie przy najbliższej okazji, z całej siły woli starałam się ignorować ten dyskomfort.

Za drzwiami czekała zarządczyni.

– Za mną Pani – Powiedziała i powiodła cię korytarzem. Falris wyszedł z komnaty za tobą i pomachał ci, posyłając krzepiący uśmiech. Szło ci się paskudnie, ale ekscytacja na myśl o spotkaniu pozwalała ci o tym nie myśleć.

Po kilku minutach stanęłaś przed drzwiami, które niczym nie różniły się od pozostałych drzwi w korytarzu.

– To tutaj – Powiedziała zarządczyni i poszła dalej.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline