Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2020, 21:55   #91
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Stary Lis aż przysunął się bliżej i spojrzał z szelmowskim uśmiechem w stronę Ulva w ciele nastolatka, który najwyraźniej sprawdzał czy bardziej miękkie są pośladki, czy piersi kobiety.
Białowłosa tymczasem smyrała łuski na plecach Leitha. Trudno było ustalić czy używała tu jakichś czarów, ale było to... przyjemne.
Leith rozejrzał się po tym balu jurnych degeneratów zastanawiając się gdzie jest tatuś Vanji
- Słyszałem, że pieprzycie też ludzi. Wybacz, że się tak rozglądam ale spodziewałem się zobaczyć gdzieś chociaż jedno coś podobnego to siebie samego. Kuśka mojego starego nie mogła być przecież taka wyjątkowa. Przynajmniej… ta w starym ciele.
“Leith!” - rozległ się ostrzegawczy okrzyk Ulva w głowie potomka.
Mina Lisa zmieniła się w mgnieniu oka posępniejąc. Trzepnął dziewczynę w ucho, by ta dolała mu wina.
- Taaa, rozumiem, że dotarły do ciebie plotki. Niemniej to była jednostkowa sytuacja. Vasco poniósł stosowną karę, a jego ludzką... nałożnicę i dzieciaka spaliliśmy. Bez urazy, ale trzeba dbać o czystość krwi, szczególnie, że dzieciak nie miał kamienia jak ty.
- Mhm… - mruknął Leith przypominając sobie Vasco - No tak… Dwór ognia, palenie ma sens.
Stary Lis zaśmiał się jowialnie.
- Oj, nie tylko o taki ogień chodzi. - powiedział, klepiąc w tyłek i tarmosząc za niego ciemnoskórą kobietę.
Tymczasem mięso na grillu przypiekło się na tyle, że służba zaczęła je zdejmować i nakładać na talerze biesiadników, krojąc - na ile to było możliwe - w podłużne paski, które Leith obwijał sobie wokół palców. Potrawa pachniała ziołami i węglem, mieszaniec najchętniej po prostu zacząłby jeść, ale uważnie czekał na zachętę, czy też przyzwolenie Lisa. Całe to rude plemię pozagryzałoby się pewnie w przepychankach o to kto ma większego kutasa i kto jest bardziej “alfa” od innych. A Stary Lis był przecież (przynajmniej w swojej ocenie) alfą wszystkich alfów…
I faktycznie, dopiero kiedy książę Dworu Ognia ugryzł swój kawałek, inni również zaczęli jeść.
“Dobrze” - pochwalił Leitha Ulv, wcale nie patrząc w jego stronę, lecz wymieniając ze śmiechem jakieś uwagi z jednym z synów Lisa. Wokół rozbrzmiewał znajomy odgłos mlaskania i przeżuwania. Ponieważ uczta najwyraźniej nie przewidywała udziału kobiet, te albo odchodziły, albo zabawiały swoich “patronów”.
- Może zatańczyć dla ciebie, panie? - białowłosa zbliżyła usta do ucha Leitha tak blisko, że poczuł jej oddech na skórze, a łuski na karku uniosły mu się pod wpływem dreszczu.
- Mhm… - wymamrotał Leith zasysając chabaninę z małego palca i przenosząc wzrok w stronę kobiety. Zawiesił oko na niej jakby dopiero co ją zauważył, sprawiając jakby bezczelnie oglądał jej “walory” co może i faktycznie robił, ale Leith oceniał też potencjalne zagrożenie jakie te “tancerki” nosiły, przede wszystkim przykuł uwagę do jej kamienia. Taniec wydawał się z kolei świetną okazją do zaobserwowania zakresu jej ruchów i ułożenia mięśni.
- Ty to zrób - zgodził się w końcu.
Białowłosa o blado-zielonym kamieniu, umiejscowionym między nie tak może wielkimi, ale okrągłymi i sterczącymi piersiami, przeciągnęła się, a następnie powoli wstała. Jakby pozwalała przyjrzeć się gościowi dokładnie każdemu centymetrowi swojego ciała.
Niedaleko ciemnoskóra ślicznotka usługująca Lisowi, który wyraźnie skupił się na jedzeniu i wlewaniu w siebie jeszcze większych pokładów alkoholu, zaczęła grać na jakimś wyjątkowo grubym flecie.
- Lubię jak ćwiczy. Usta. - zaśmiał się Stary Lis, a Ulv i kilku z jego synów, którzy słyszeli żart, wybuchnęło rubasznym śmiechem. Kilku rudzielców wyraźnie nie było zadowolonych z podziału mięsa, jakiego dokonał Leith, jednak nikt nie protestował.
Białowłosa stanęła tymczasem jakiś metr od sofy i zaczęła tańczyć, czy raczej wić się zmysłowo w rytm melodii. Oczy miała zamknięte, a ruchy naturalnie, jakby dawała się ponieść dźwiękom. Jej dłonie pełzały przy tym po kształtnych biodrach, napinającym się brzuchu i bardzo ładnie zarysowanej talii. Była naprawdę ładnie zbudowana, kobieca, a przy tym widać było, że jej blade ciało jest sprężyste, wyćwiczone, choć nie tak umięśnione jak na przykład ciało Aurory. Białowłosa była też niższa od żony Leitha co najmniej o głowę.
Leith głośno zsiorbywał mięso nabite wcześniej na własne szpony. Mężczyzna skonkludował, że nie miałby żadnych oporów w zrelaksowaniu ciała ciałem tancerki. Nie było w niej bowiem nic odpychającego. Ale Leith nie chciał się relaksować, chciał znaleźć swoją żonę i dorwać jej “cichych prześladowców”.
Jak długo dziewczyna tańczyła? Pół godziny a może pół nocy? Leith stracił poczucie czasu. Nie były to jednak żadne czary, nie takie, które by wyczuwał w każdym razie. Raczej wszechobecna woń ziół, ciepło i powolne, miękkie ruchy białowłosej wprowadzały atmosferę rozleniwienia. Aż tu nagle Stary Lis podniósł do góry rękę i bełkotliwie zwrócił się do Ulva.
- Więsss... cesz mój klucz... taaak? Bo szukasz ksie... kisien.... tej tam... córy Tuli...
Ulv jakby niechętnie oderwał usta od sutka dosiadającej go dziewoi i przytaknął głową.
- Takoż.
- Ale... czemu miałaby ona być w Wieeeensieeeniu? Przecież wiesz, że nikt tam nie moszeee wchodzić... ani wychodzić... wchodzić... i wychodzić... hehe. To nie cipa. Tylko wiensienie.
- Cipa czy nie… - zaczął Leith dostosowując sposób mówienia do “standardów” lisowatego podwórka - jednak ciemna dziura. A jak nikt tam nie może wejść, to już samo w sobie jest dobrym powodem by się tam “porozpychać” czyż nie?
Stary Lis zachichotał, po czym wyjął niewielkie puzderko zza pazuchy rozchełstanego szlafroka.
- Owszem. Ale skoro już tam będziesz, chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. Idź do Chłopca i zapytaj go o Kocioł. A potem wróć tutaj z kluczem i powtórz słowo w słowo, co ci powiedział. Zgoda?
Leith kiwnął głową.
Nagle przedmiot został rzucony w jego stronę. Na szczęście mieszaniec miał dobry refleks.
- Dobrze zatem. - Powiedział Lis - A teraz bawmy się do białego rana! Wprowadźcie tancerki!
... i pojawiło się jeszcze więcej roznegliżowanych dziewoi, z których część wyglądała jakby dopiero zaczęła plamić krwią miesięczną. Nie były starsze od Vanji. Kilka panien grało na instrumentach, podczas gdy reszta gięła się w czymś na kształt tańca, obmacując wzajemnie.

Białowłosa znów przysiadła się do Leitha, tuląc do jego boku.
- Zabierz mnie stąd. - szepnęła do ucha mężczyzny w ogólnym hałasie. - Pomogę ci go zniszczyć. I przekonać Chłopca.
- Dobrze - Leith kiwnął głową w stronę Lisa, bezceremonialnie przerzucił sobie białowłosą przez ramię w geście jaki był chyba oczekiwany po kimś wyglądającym jak on, szczególnie przez to grono… i ruszył ku wyjściu, nie spiesząc się i nie kryjąc. Wszak nie jeden z samców zabierał chyba tu samice gdzieś do “prywatnych” kwater. Szybko zresztą jedna ze służących pospieszyła, by dyskretnie wskazać Leithowi drogę. Bękart opuścił zgromadzenie w akompaniamencie pieprznych docinków i śmiechów. Nikt jednak nie wydawał się dziwić temu, co robił. Stary Lis spojrzał nań zresztą z czymś na kształt aprobaty czy męskiego porozumienia.
- Tylko jej nie zabijaj, chłopcze. Lamia ma naprawdę sporo darów... - powiedział mu na odchodne.
Leith zatrzymał się w półkroku i odwrócił głowę.
- Aha… no dobrze. - obiecał i ruszył dalej.
Wkrótce Leith i białowłosa znaleźli się w niedużej komnacie pełnej zaduchu jakichś kadzideł. Tu nie było łoża. Tu cała podłoga była łożem, złożonym z wielkiego materaca i kilkunastu poduch oraz skór.
Mężczyzna poruszył tylko nosem i gdy nie dostrzegł, nie dosłyszał czy nie zwęszył obserwatorów, zniknął wraz z Lamią z poduch by pojawić się daleko w ludzkim lesie.
- Och... - skomentowała kobieta, ale nie wyrywała się.
Mężczyzna postawił swoją “zdobycz” na leśnym runie i przeszedł kilka kroków by samemu usiąść na pniu powalonego drzewa. O tej porze roku, było tu na tyle ciepło, by rozebrana kobieta nie zmarzła, a jedynie skóra napięła się ciaśniej na jej piersiach. Mimo panującego już nocnego mroku czuły wzrok Leitha mógł to wychwycić. Dopiero tutaj, pośród leśnej głuszy, w środku nocy, widok nagiej, bezbronnej samicy zaczął naprawdę grać na samczych zmysłach mieszańca. Wizja tego co mógłby jej zrobić, strachu jaki mógłby jej zadać i bezkarności tego aktu pełzała gdzieś pod jego skórą łechtając go niebezpiecznie przyjemnie…
Jak bardzo był pomiotem swego ojca? jak bardzo mógłby stoczyć się w otchłań swojego ciania? Do czego byłby zdolny gdyby od najmłodszych lat, miast ludzkiej matki zajmował się nim jego skrzydlaty ojciec?
- Mów - odezwał się wreszcie Leith, właściciel błyszczących w ciemnościach oczu, do stojącej samotnie pośród wielkich drzew kobiety.
Spojrzała nań i znów się uśmiechnęła kpiąco, wyzywająco. Jakby miała jakąkolwiek kartę w odwodzie. A przecież była tylko zabawką Szlachetnych z niewielką iskierką mocy. Zupełnie tak, jak niedawno sam Leith.
- Wiem o nich wszystko. Gdzie są ich sypialnie, ile jest straży, kiedy się zmieniają. Znam rozkład dnia tego parchatego lisa. - Tu splunęła i otarła karminowe usta wierzchem dłoni, które w zestawieniu z wąską strużką śliny w kąciku wyglądały dość... intrygująco. Lamia stanęła na lekko rozstawionych nogach i podparła się pod bok.
- Co do drugiej sprawy... Chłopiec nie weźmie ani złota, ani klejnotów, ani nawet przysługi. On przyjmie w podarku tylko to, czego jeszcze nie widział, czego nie miał w rękach. A widział prawie wszystko, jest prastarym skurwysynem, starszym nawet od Starego Lisa i... pewnie nas wszystkich. Mam pewien dar... - prychnęła i uśmiechnęła się szelmowsko - Nie, nie ten, o którym staruch mówił. Choć go również mogę Ci zaprezentować. Ale, co do mojego daru magii... jeśli przeniesiesz mnie w jedno miejsce, zdobędę dla ciebie coś, czego Chłopiec na pewno nie posiadł. W zamian ty zwrócisz mi wolność. Umowa?
Leith kiwnął głową.
- Co to za miejsce? - Spytał mieszaniec, jeśli tam nie był musieli tam lecieć lub posłużyć się czarami Ulva… czego Leith wolałby uniknąć. Kontakt z ojcem kojarzył się bękartowi z obcowaniem z kimś trędowatym, kimś od kogo można było się zarazić… plugawością.
W oczach białowłosej dziewczyny pojawił się błysk, przywodzący na myśl religijnego fanatyka.
- Wyspa Smoków. - Powiedziała, a widząc, że jej rozmówca chyba nie wie, o czym mówi, dodała: - Niektórzy twierdzą, że to legenda, ale ja widziałam mapę. Wiem, gdzie to jest!

Mieszaniec podniósł się i podszedł do Lamii, zamknął swoją łapę na jej niewieściej dłoni w pewnym uścisku.
- Tedy prowadź. - powiedział mężczyzna rozpościerając skrzydła wielkiego nietoperza gdyż już mrugnięcie oka później Leith i jego towarzyszka znajdowali się setki metrów nad ziemią. Światła dworu ognia migotały w oddali na tle nocnego nieba.
Czarnego jak serca jego mieszkańców.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline