Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2020, 10:50   #132
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Do miasta dotarli krokiem szybkim - szybszym niżeliby Nana by się spodziewała, chociaż Val raczej nie posłużył się żadną ze swych przestrzennych sztuczek. Ba, nawet on był zdziwiony tym, że tak prędko zniwelowali dystans między pochodem i miastem, które jeszcze kilkanaście minut temu jawiło się jako nic więcej niż płócienny malunek imitujący te z dawnych filmów studia Hammer. Shateiel i jego sojusznik nie zarejestrował jednak żadnych nadnaturalnych machlojek otwarcie naginających prawa fizyki - co zafrapowało anioła śmierci, a temu płomiennemu dało wymówkę, by po raz kolejny obombać się na świat cały. Czy dało się uskuteczniać cuda tak skrycie, by nawet istoty najbardziej na nie wyczulone nie mogły ich zarejestrować? Val zdawał się tak sądzić, ale brakowało mu jakichkolwiek dowodów, by poprzeć swoje paranoiczne przypuszczenia.

Tak czy inaczej, gdy skrzydlaty trenował swą paranoję, dotarli pod bramy miasta. Te wkomponowano w wysoki na cztery piętra mur, który wykonany został z nieznanej Nanie skały mineralnej oraz wzmocniony w kluczowych miejscach grubymi belami metalu. Same wrota nie ustępowały masywnością reszcie bariery, były wysokie na dwanaście metrów, zakończone strażnicą po każdej stronie oraz wyposażone w kratownicę czekającą na opuszczenie w razie kłopotów. Wychylając się nieco za mur i spoglądając w dół, jakaś okuta w zbroję postać krzyknęła coś w stronę orszaku - ponownie w nieztrozumiałym dla aniołów języku. Kapitan przewodzący oddziałowi eskortującemu szlachciankę oraz gości wezyra udzielił odpowiedzi szybko, zdawkowo i z wyuczonym żołnierskim drygiem. Wymiana haseł zaowocowała natychmiastowym otwarciem bram - rozwarły się one z płynnością i gracją, z którymi nie mogły równać się mechanizmy z rodzimego planu Nany. Po drugiej stronie, mimo późnych godzin nocnych, powitała wędrowców feria świateł. Blask ów naznaczał pobocza utkanych z kocich łbów dróg - w szczególności tych prowadzących do samego serca metropolii. W powietrzu, teraz na szczęście chłodnym, unosil się zapach orientalnych przypraw. Oraz dwóch bardziej swojskich - cynamonu zmieszanego z wanilią.


Nana szła z dłońmi w kieszeniach, przyglądając się rzeczom i widokom, jakie miał jej do zaprezentowania ten dziwny świat. Wspomnienia podsuwały wizje krajów arabskich, czegoś, o czym jedynie uczyła się w szkole. Nie do końca rozumiała, co się wydarzyło, ale szybkie przybycie do miasta mogło tłumaczyć też sposób, w jaki żołdacy zaskoczyli ich w obozie. Chetnie by o to dopytała, jednak uznała, że to ani czas ani miejsce na takie spytki. Miast tego z zaciekawieniem zajrzała przez bramę zaintrygowana, co tam zastanie. Po przekroczeniu kilku kroków, po lewej stronie powitał ich dwupiętrowy budynek z białego, alabastrowego budulca. Przy drzwiach frontowych stał duet odzianych w retro-futurystyczny rynsztunek strażników. Po płaskim dachu przechadzało się w te i nazad kolejnych dwóch, co jakiś czas wymieniając abstrakcyjne gesty ze swymi odpowiednikami na murach. Środek poszycia, na podwyższeniu, zarezerwowany został dla delikatnie falującej, nie całkiem materialnej bryły, pulsującej leniwie oliwkowym płomieniem. Uważne oczy Shateiela zauważyły w oddali - po drugiej stronie miasta, jak i w innych strategicznych lokalizacjach - maleńkie igiełki światła o podobnej kolorystyce. Wyglądało to na jakiś mistyczny system szybkiego reagowania. Pozostałe budynki rozlokowane na linii brama-centrum należały najpewniej do szarych mieszkańców. Rozstawione po obydwu stronach drogi, ziały okienną czernią przełamywaną sporadycznie światłem lampy, bądź innej świecy. Żaden z nich nie przekraczał wysokością dwóch pięter. Każden jeden posiadał jednak oszklone okna, kafelkowy dach oraz ściany z ręcznie wykonanych, wypieczonych cegieł. Nie były to pokryte strzechą gliniane lepianki, co sugerowało godny standard życia - zwłaszcza jak na rezydującą zwykle na przedmieściach klasę mieszczańską.

Anioł śmierci rozejrzał się, szukając wzrokiem siedziby wezyra. Żywił nadzieję, że po sprawie z czaszką władze pozwolą im swobodnie opuścić miasto. W innym wypadku... cóż. Skrzydlatych była co prawda dwójka, a nie armia, ale Shateiel miał szczere obawy, że Valeriusowi i tak nie przeszkodziłoby to w urządzeniu zawieruchy, która puściłaby z dymem przynajmniej pół metropolii.

Do wyżej wymienionych obaw dodać należało również swoisty dysonans przestrzenny. Miejsce to, mimo swojej bliskowschodniej, baśniowej osnowy, posiadało rozmiar zbliżony raczej do rzeczywistej, współczesnej aglomeracji, toteż (paradoksalnie) wędrówka pełnymi lampionów ulicami wydawała się aniołowi śmierci znacznie dłuższa niż przeprawa z obozowiska do bram. Valowi chyba też się dłużyło, bo zaczął mamrotać coś pod nosem o chodzeniu w kółko i “niekończących się schodach”. Cokolwiek to miało znaczyć. Zwiększające się stopniowo zagęszczenie budowli, ornamentów oraz losowych przechodniów zdołało jednak przekuć bańkę spiskowych teorii wydmuchaną przez anioła kuźni. Sama Nana zobaczyła zaś w końcu to, czego wypatrywała - zarys miejskiego skweru z widmową sylwetką zastygniętego po środku pomnika. Choć głównego budynku pałacu - siedziby wezyra - nie spostrzegła, to trójca jadeitowych świateł lewitująca daleko po drugiej stronie placu zaskarbiła sobie całość jej uwagi. Zlepek migotów roztaczał swoją luminescencję wokół trzech majestatycznych, oplecionych złotymi wzorami iglic. Te rozmiarem - i ostrością - zdawały się zagrażać samemu niebu. Gdzieś poniżej nich, w mroku, zapewne za kilkoma warstwami obsadzonych strażnikami murów, musiał kryć się pałacowy budynek. Tylko dlaczego nie byli w stanie dostrzec nawet pojedynczych rozpalonych pochodni? Choćby tych strażniczych?

- Zaczynam myśleć, że ta przewodnicza łajza mogła mieć trochę racji...- rzucił kąśliwie Val, pewnie zwracając uwagę na coś, co pominęła w swojej obserwacji Nana. Dziewczyna spojrzała na swojego sojusznika, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Ja... ja chyba po prostu ufam Eshatowi - wyszeptała i spojrzała ponownie na dziwne zabudowania przy skwerze. Wspomnienia rozmowy z Kaalą cały czas wywoływały w niej niepokój… a raczej w tej zakonnej części jej głowy. Bo kim mógł być człowiek, który regularnie brał ofiarę z młodych dziewcząt?
- Jak narazie… wszystko odbyło się tak, jak zaplanował.
- Jesteś tego absolutnie pewna? Masz dostęp do jakiegoś info, które pominąłem? Bo ja nieszczególnie wiem, co mamy zrobić, jak już spotkamy tego Hancho. A jeżeli Eshat “zaplanował” kasację fury i zasadzenie mojego łba w piasku, to sam też chętnie mu coś zasadzę, jak już wrócimy do domu - Val posępnie odrzucił werbalną piłeczkę.
- Daj znać wcześniej, wezmę popcorn. - Nana aż roześmiała się wyobrażając sobie, jak Val staje naprzeciwko kogoś, kto był w stanie przygotować im taką wyprawę. Ryży skrzydlaty najwyraźniej nie wyłapał jej podtekstu, gdyż przytaknął i z zadowoleniem trzasnął kłykciami. Zapewne sądził, że anioł śmierci zamierzał mu kibicować.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 07-05-2020 o 14:02.
Highlander jest offline