Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2020, 10:00   #286
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Sen przyszedł szybko i cicho… jak złodziej - niepostrzeżenie. Dholianka nie zauważyła kiedy zasnęła i nie pamiętała co jej się śniło. Pobudka zaś była delikatna i czuła. Ciepła dłoń wodziła po włosach tancerki, tam i z powrotem, bez pośpiechu muskając jej pukle. Dziewczyna wysunęła twarz spod skłębionego koca, ziewnęła cicho i otworzyła zaspane oczy. Możliwym było, że czarownik zdążył już wrócić? Tak wcześnie?
Był to rzeczywiście Jarvis, nieco brudny… ale cały i zdrowy. Czule głaskał jej głowę nie przeszkadzając w drzemce.
- Tak szybko wróciłeś? Nic ci się nieeee uff przepraszam nie stało? - spytała przeciągając się na posłaniu.
- Trochę się wybrudziłem i zabrałbym cię ze sobą do kąpieli - rzekł żartobliwie magik i dodał po chwili delektowania się twarzyczką narzeczonej - pewnie zasmuci cię wiadomość, że udało się go uratować niestety. I jednego z jego ochroniarzy. A szkoda… gobliny cenią pieczonych nobilów.
- No cóż… jeśli nie gobliny go zabiją, to ja to zrobię - stwierdziła lekko panna, ponownie ziewając i leniwie kokosząc się pod kocem. Następnie usiadła z psotliwym uśmiechem i zaczepnie pocałowała kochanka w usta. - Gotowy do mycia?
- Jeszcze nie… - Mężczyzna sięgnął do sakwy przy pasie coś wyciągając. Była to bransoletka niewątpliwie elfiej roboty. - Jeden goblin ją nosił. Na tobie pewnie wyglądać będzie lepiej.
Kamala przypatrzyła się biżuteri, nieco zdziwiona tym, że ją widzi, lub że przywoływacz w ogóle ją trzymał.
- Ojej… to… dla mnie? - odparła skonsternowana i wyraźnie niepewna, bowiem nie zakładała, że ukochany może wrócić z prezentem i do tego takim przyjemnym.
- Tak. Niewątpliwie jest bransoleta zrobiona przez elfów. Pomyślałem, że spodoba ci się coś z ich kultury - ocenił zamyślony Jarvis. Kobieta pokiwała charakterystycznie głową, ni to potakując, ni zaprzeczając po czym ostrożnie wyciągnęła dłoń po bransoletkę.
- Ale ja nie mam nic dla ciebie - mruknęła ze smutkiem i cichym wyrzutem w głosie.
- Nie przejmuj się tym - odmruknął czarownik z ciepłym uśmiechem. - Jakoś się zrewanżujesz przy innej okazji. Podoba ci się?

Twarz kurtyzany zaszedł delikatnym cieniem zamyślenia, jak zwykle przy pytaniu o jej osobiste zdanie na jakiś temat. Cisza wydawała się nieco przedłużać, zanim w końcu Sundari nie odpowiedziała.
- Jak na nią patrzę to czuję uśmiech, tutaj. - Wskazała na okolice serca, spoglądając obserwując badawczo reakcję rozmówcy.
- Czyli dobrze wybrałem. - Ten ocenił wyraźnie zadowolony z tej sytuacji. - Jest magiczna… ale jeszcze nie odkryłem jaki rodzaj magii w sobie kryje.
Chaaya uśmiechnęła się czule i ponownie spojrzała na prezent, delikatnie biorąc go w palce.
- Hmmm może jak wrócimy do domu to trochę nad nią posiedzę. Mógłbyś mi ją założyć?
- Oczywiście. - Jarvis zabrał się za zakładanie jej na rękę dziewczyny pytając przy okazji. - A ty się nie nudziłaś jak nas nie było? - Być może był to błąd bo…
- Och! - Bardka aż podskoczyła na kocu. - Ależ nie! Znalazłam pamiętnik pewnej arystokratki, która została zgwałcona przez niewolnika i jej się to spodobało więc wdała się w kult rozpusty, a później musiałam nazrywać jagód bo skończyły mi się elfie ciasteczka, więc wzięłam ze sobą jednego z robotników, który przeniósł mnie przez rzekę błota i okazał się strasznym boidudkiem, który bał się wyimaginowanych potworów! Później wróciłam i dokończyłam lekturę, ale historia się urywa bo ktoś wyrwał z pamiętnika ostatnie strony, pytałam się księgi czy nie zdradzi mi zakończenia, ale powiedział, że nie… To znaczy nie powiedział mi, ale zakończenia też nie pokazał, więc można założyć, że w sumie to była jego odpowiedź na moją prośbę. I później widziałam jelenia i przyszedł drugi jeleń. Ten drugi był bardzo zły, że ten pierwszy był tam a nie gdzie indziej, więc szybko uciekłam do namiotu, bo bałam się, że padnę przypadkową ofiarą tej dwujeleniowej wojny.
- My dotarliśmy do gobliniej wioski, w której szykowano wielki miedziany garniec na potrawkę z ludziny… - zaczął Jarvis chcąc się odwdzięczyć, ale...
- Tak sobie w ogólę myślę… wiesz Jamun - weszła mu w słowo tancerka, wyraźnie bardziej zaaferowana swoimi przeżyciami niż jego. - Myślę, że elfi mężczyźni są jakimiś impotentami lub co gorsza… no… nie potrafią dodać dwa do dwóch i zaspokoić swoich kobiet. Po całej tej historii już jakoś mniej mam ochotę na nocne igraszki z długouchym, no chyba, że będzie to drow jak ten szaraczek z pamiętnika. Taaak… ten wiedział co robi, skoro nawet gwałt mógł się spodobać. Ten jej mąż był jakiś beznadziejny… a kochanek? Nawet nie wiem po co o nim wspominała, bo był tak mdły jak polewka z bagiennej rzepy. Bez urazy… wiem, że z bagien pochodzisz, ale ta rzepa… no już chyba wolałabym jeść suchy piasek.
- Z miasta na bagnach… nie z samych bagien - sprecyzował magik, który nie czuł się człowiekiem z bagien.
- Pffff jak zwał tak zwał - wtrąciła ponownie kurtyzana, potrząsając charakterystycznie głową. - Z gówna złota nie uczynisz. Takie samo bagno tu jak i w tym twoim mieście. Rozumiesz o co mi chodzi? Jeden czort i tu i tam mokro i szaro. Tak czy siak. Moją teorię o nieporadności elfich samców popiera fakt, że elfy pomimo wyginięcia… oczywiście nie całościowego, do tej pory nie zdołały odbudować swojej liczebności. Pewnie są tak beznadziejni, że elfki zwyczajnie w świecie im nie dają i muszą się dupczyć między sobą i tylko raz od wielkiego dzwonu… lub na wiosnę jak niektóre zwierzęta mają w zwyczaju, samice dopuszczają do siebie amantów na szybkie bzykanko, byleby urodzić i zapomnieć o tej traumie… a może… może nawet ich nie dopuszczają, oni je rżną kiedy śpią, ale że są tak beznadziejni to te się nawet nie budzą…
- Nie bardzo znam się na elfach, acz ponoć po prostu nie są zbyt płodne. - Zastanowił się mężczyzna pocierając podbródek. - Z tego co słyszałem, elfka może zajść w ciążę najwcześniej sześć lat po poprzedniej, a zazwyczaj dziesięć lat po.
- Nic w tym nadzwyczajnego - prychnęła złotoskóra, przyglądając się prezencikowi na nadgarstku. - Wprawdzie u ludzkich kobiet liczy się to w miesiącach ale też wychodzi podobnie. Nie ma zresztą co się przyrównywać, oni żyją dłużej to i wszystko mają wydłużone, odpowiednio do ich długiego życia. Szkoda tylko, że skoro żyją tak długo nie potrafią poruszać swoim sprzętem. No ale cóż… może… coś za coś? Żyją długo ale nudno?
- Są badacze elfiej kultury w La Rasquelle. Możemy popytać na miejscu - zamyślił się czarownik.
- Ehe… “badaacze” - naigrywała się tawaif. - Wolę spytać kobiety co urodziła półelfa, ona więcej mi powie, a nawet nie musi… samo jej spojrzenie mi powie jak jest naprawdę. To co… mam ci umyć plecy
- Eeeem… większość półelfów… to ma elfie matki - wspomniał czarownik, a Chaaya zyskała argument potwierdzający jej tezę. Następnie Jarvis zmienił temat odpowiadając jej. - Tak… było by miło.

Zadowolona z “wygranej” panna, zacmokała jak wszystko wiedząca kumoszka, po czym zdarła z siebie koce. O dziwo była w pełni ubrana, a więc musiała zasnąć szybko i niespodziewanie, bo w zwyczaju miała spać nago. Zawsze i wszędzie.

- Bierz co jest ci potrzebne i idziemy… od tych dywagacji poczułam się głodna, może po drodze znajdziemy jeżyny.
- Pora obiadowa się zbliża. Możemy liczyć na bardziej treściwy posiłek - odparł jej kochanek pozwalając ocenić, że spała niemalże do południa.
- Szybko się wzięliście… myślałam, że wrócicie na noc lub w nocy… Choć… choć i tak czasem o tobie myślałam - stwierdziła psotliwie, wyciągając ręce po księgi pilnowane przez pseudosmoka.
- Przyjemne myśli? - zapytał Jarvis nieświadom tego jak na niego “psioczyła”, gdy zabrakło przekąsek.
- Mmmm… nie tak przyjemne jak twoje usta na moim ciele - stwierdziła enigmatycznie, chowając oba woluminy do torby, przy okazji zgarniać pyraustę za ogon by i ją wepchnąć do środka.
- Ja zabiorę jakieś jedzenie od kucharki, a ty udasz się nad rzeczkę? - zaproponował mężczyzna całując policzek dziewczyny i tłumacząc jej do ucha, gdzie owa rzeczka jest.
Dziewczyna przytaknęła i bez ociągania się, wyszła z namiotu, po czym nucąc pod nosem ruszyła w kierunku drzew. Na tym bagnie nie było zbyt dużo rzeczek, które możnaby było ze sobą pomylić. Szła bardziej na czuja, niż z pamięci, w duchu licząc na to, że ona i ukochany, myślą o tej samej rzeczce.

Nad brzegiem, który wyłaził łachą na zakręcie, przygotowała karafkę i proste kosmetyki, następnie rozsiadła się na wilgotnym piasku i zapatrzyła się w ciurkającą wodę, zastanawiając się, co czują wędkarze siedzący nad wodą i łowiący przez cały dzień ryby. Na pewno miękki piasek pod stopami, wilgoć i zapach otaczających kwiatów, których tu było sporo. Bo na bagnach wiele roślin kwitło, wiele owocowało… pod tym względem były przeciwieństwem bezkresnego morza piasku wśród którego się tawaif wychowywała.
Jarvis zjawił się po kilkunastu minutach ze sprawunkami… i kocem na którym można było je położyć, jak i samemu też.
- Łowiłeś kiedyś ryby? - spytała ciekawsko Chaaya, pomagając rozesłać pled na w miarę względnie suchym miejscu. - Tak wiesz… na haczyk, a nie w sieć lub na dzidę.
- Dawno temu. Jako brzdąc. Nie byłem w tym jednak biegły. Niemniej dość łatwo tu jest łowić ryby. Zwłaszcza gdy ma się cienistego kota. Dlatego nigdy nie opanowałem dobrze tej sztuki. Ale tak… łowiłem na wędkę - opowiadał czarownik układając na chuście pęto kiełbasy, gliniany słoiczek z jakąś warzywną pastą oraz bukłak z cienkim piwem zapewne.
- Ooo… co czułeś kiedy złapałeś rybę, ale jeszcze jej nie wyłowiłeś? - Bardka była w nastroju do lekkiej rozmowy, rozsiadła się wygodnie i sięgnęła po mięsiwo.
- Nadzieję… bo taka ryba to darmowy obiad - wyjaśnił magik zanurzając końcówkę kiełbasy w paście i nabierając ją na mięso. - Uważaj ostra nieco.
Dziewczyna wydawała się być zawiedziona lub zmieszana jego odpowiedzią, ale na ostrzeżenie zareagowała z wyraźnym ożywieniem i nadzieją. Powtórzyła sposób jedzenia przez mężczyznę, nie szczędząc sobie pikantnych akcentów.
- Ja nigdy nie łowiłam, choć w basenie pływały złote karpie, były jednak tak duże i leniwe, że spokojnie można było je wyciągać rękoma lub głaskać po grzbietach jak koty.
- Tutaj bywają takie ryby, że potrafią odgryźć rękę. Są rybacy którzy właśnie o takich trofeach marzą… i karczmy, które wyprawionymi rybami się zdobią, a nie łbami drapieżnych kotów i jaszczurów - tłumaczył przywoływacz i uśmiechnął się pocieszająco. - Ta rzeka za płytka na takie olbrzymy. Tu nam nic nie grozi.
- Kamień spadł mi z serca, bo przyzwyczaiłam się do twojej wędeczki - mruknęła zgryźliwie tancerka, kładąc się na boku, jak podczas wielkich uczt.
- Nie tą wędką się łowy rybki… ta służy od innych łowów - odparł żartobliwie jej kochanek podając jej kiełbaskę do spróbowania. Panna chapnęła przysmak z szelmowskim uśmiechem, tajemniczo milcząc i podając swoją porcję towarzyszowi.
On również skosztował podanej potrawy, łakomie wpatrując się w oczy narzeczonej, potem jego spojrzenie zsunęło się na jej usta, szyję i dekolt… i było wielce wygłodniałe. Tak jak być powinno… wszak była tawaif i budziła głód w każdym mężczyźnie.

Kamala postanowiła zjeść posiłek w ciszy, ignorując wszelkie sygnały ze strony partnera. Kiedy już się najadła i ugasiła pragnienie, oparła się z tyłu rękoma i wpatrywała się w taflę wody, wyraźnie będąc zadowoloną, a z pewnością najedzoną. Jej milczenie nie było krępujące, a w zasadzie jej milczenie było jak rozmowa. Drobne gesty, drgania zmian w mimice lub spojrzeniu prowadziły swój własny dialog.
“Przyjemnie tu.”
“Ale się najadłam…”
“Brudnymi łapskami mnie nie dotkniesz.”
“Cieszę się, że jesteś przy mnie.”
Przywoływacz nie był może znawcą pustynnego języka ciała, ale potrafił odczytać większą część tych przekazów… lub przyjemnie było sobie powyobrażać, że właśnie to Sundari chciała mu przekazać.
- Myślałeś o tym by odwiedzić miejsce spoczynku twoich bliskich? Ten ogród ze złotymi kwiatami?
- Nie. Nigdy. Przeszłość jest przeszłością - wyraźnie go zaskoczyła tym pytaniem. Spochmurniał wpatrując się w wodę.
- Zawsze zostawiałem ją za sobą. Bo mogłaby mnie dogonić. A są w niej… potwory, które chciałyby mnie doścignąć - dodał enigmatycznie.
Złotoskóra chwilę milczała, nie chcąc zranić uczuć kochanka. Z drugiej strony nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby przynieść ukojenie i nie zabrzmieć płytko.
- No cóż… - odparła - w przeszłości są też osoby, które kochałeś i które kochały ciebie. Zrozumiem jeśli nie czujesz potrzeby, by ich odwiedzić i pokazać, że dobrze ci się wiedzie.
- Chodzi mi o to że zostawiłem za sobą dużo grobów. Zbyt wiele by zliczyć. - Westchnął czarownik i pogłaskał dziewczynę po głowie. - Ale jeśli chcesz… to możemy odwiedzić.
Kurtyzana popatrzyła na niego, przygryzając dolną wargę, by nie fuknąć. To on miał chcieć, nie ona do cholery! Niemniej zdobyła się na dość dyplomatyczną odpowiedź.
- W mojej kulturze wierzymy w życie po życiu, ale nie takie jak wy… nasze dusze nie idą do innych wymiarów, a odradzają się na tym świecie, o ile… ci co pozostali żywi, pomogą rozstać się duszom z doczesnością. Pomyślałam sobie, że ta praktyka na pewno nie szkodzi, a z pewnością pomaga, ale nie tym którzy są już wolni, tylko nam.
- Wiem… - Jarvis chciał coś powiedzieć jeszcze, ale zamilkł i spojrzał w górę. - W La Rasquelle jest kilka różnych wyznań i porządków teologicznych. Każde z nich ma własną odpowiedź na tego typu pytania egzystencjalne. Lubiłem kult Ruselana… i ich ceremonie. Będziemy musieli pójść na groby z butelką wódki i czarkami.
- Ja… - zaczęła bardka, ale na chwilę się zająknęła.
“To nie jest dobry moment by mu powiedzieć, że jako tawaif nie możesz przebywać w pobliżu miejsc spoczynku” wtrąciła babka i jej wnuczka szybko się zreflektowała.
- Jakie to fascynujące… słyszałam o piciu z bogami, ale ze zmarłymi?
- W sumie to wlewa się trochę do czarek i podpala. I pije resztę… w małych ilościach, bo to co kult Ruselana uważa za wódkę jest płynną trucizną. - Zaśmiał się lekko magik.
- Taka niedobra czy… faktycznie trująca? - spytała ciekawsko Chaaya, delikatnie rozwiązując wiązania swojego stroju.
- Głowa wybucha następnego dnia - odparł żartem Jarvis i zerknął na kochankę, po czym sam zaczął się rozbierać. - Nie zabija, ale następnego dnia wolałabyś umrzeć.
- Ugh… macie tu przerażające trunki - wymamrotała po chwili szamotania się z szatą, którą gniewnie i zwycięsko odrzuciła na bok. Była praktycznie golutka, nie licząc bielizny, ochoczo więc przysunęła się do ukochanego, by pomóc mu z guzikami koszuli.
- To prawda… i inne przerażające rzeczy. Nawet nie wiesz… a może i wiesz, jakie to rzeczy można utoczyć z miejscowych roślin. - Jarvis pozwalał się rozbierać, by nie dotykać tancerki brudnymi palcami. Acz niewątpliwie miał w planach dotykać ją później. Gdy znajdą się w wodzie. Jak się okazało, kobiecie bardzo pasował taki układ, wyraźnie czerpiąc przyjemność z tej nietypowej chwili czułości i intymności.
- Och… szczerze wątpię bym się znała, nigdy w życiu nie widziałam tylu roślin w jednym miejscu, a myślałam, że mój domowy ogród to istna dżungla. Wiem za to które jeżyny są jadalne. - Zaśmiała się wesoło.
- To dobrze. Będziesz mi je podawała do dzióbka, a ja będę leżał i odpoczywał - zażartował sobie czarownik spoglądając jej w oczy. Dholianka pacnęła go karcąco w policzek, choć bardziej musnęła go opuszkami.
- Aćha… jamun… - skarciła go strosząc piórka, po czym z wesołymi ognikami w oczach, podeszła do swojej torby. - Różane czy dziegciowe?
- Wolę różane. Pragnę być rozpieszczany - odparł żartobliwie czarownik, kiedy bardka wyjęła kostkę mydła.
- Czyżbyś sugerował, że dotychczas tego nie robiłam… lub robiłam za maaało? - spytała podejrzliwie, ale jej lico było pogodne. Kiedy weszła do wody cicho wizgnęła, chyba niezadowolona z temperatury w “łaźni”.
- Chodź tu brudny, bagienny włóczęgo! - Pacnęła w taflę.
- Ruszam ruszam. - Mężczyzna rzeczywiście się ruszył ku niej wchodząc do wody i narzekając na oczywisty fakt, mimo że jego ciało wydawało się ignorować ten problem. - Woda jest zimna.
- Ale ja gorąca - fuknęła panna, bezlitośnie ochlapując kochanka ze wszystkich stron, a śmiała się przy tym jak wredny chochlik.
- Więc będę musiał cię złapać, by się ogrzać. - Z tymi słowami Jarvis pognał na pannicę z “drapieżnym błyskiem” w oku. Ta z piskiem próbowała uciekać, ale im głębiej wchodziła tym zimniejsza woda była, więc przy próbie ucieczki na brzeg padła ofiarą tutejszego suma ludojada.
- Umyj się dzikusie! Z goblinami żeś folgował!
- No… skorom dzikus, to złapię sobie zwinną rybkę do folgowania! - zabrzmiał złowieszczo jej kochanek dłońmi wodząc po jej ciele w delikatnej acz stanowczej pieszczocie. Ust zaś używał do obsypywania ją pocałunkami, tuląc swoje ciało do jej, by się nawzajem ogrzali. Kamala raz protestowała, by zaraz wybuchać śmiechem. Niby to próbowała uciekać, ale dziwnym zrządzeniem losu, tylko nadstawiała się po pocałunki. W końcu objęła przywoływacza w pasie i mocno się w niego wtuliła, milknąc by móc usłyszeć bicie jego serca.
- Prawie jak nasza pierwsza kąpiel… wydaje się jakby to było wczoraj a zarazem sto lat temu… - odparła cichutko, pieniąc mydło w dłoniach i sięgając nimi do szczupłych ramion magika.
- Nasza pierwsza kąpiel była niewinna - mruknął cicho Jarvis do ucha, które całował. - Ta… obawiam się, że taka nie będzie.

Odpowiedział mu szczery uśmiech na zarumienionej twarzy. Sundari w dziwnej do odgadnięcia ciszy, masowała zmęczone i napięte mięśnie partnera, czule przyglądając się dobrze sobie znanej sylwetce. Znała wszystkie jego pieprzyki, drobne znamiona, blizny, wybroczyny i piegi, ale także ranki, które sama kiedyś poczyniła. Te nowe oglądała z troską, delikatnie obmywając je pianą lub łagodnie całując, jakby dotyk jej ust miał uśmierzyć ból lub przyspieszyć gojenie.
Następnie obróciła ukochanego i zaczęła masować mu plecy i uciskać związane nerwy barkowo-łopatkowe, bo choć ich kąpiel sama w sobie prowadzić miała do oczyszczenia ciała, to tawaif chciała wykorzystać chwilę samotności by móc celebrować ich wzajemną bliskość, uznanie i miłość. Na swój sposób dziękowała mężczyźnie za trudy, podziwiała go i dbała o niego, tak jak on dbał o nią na swój własny sposób.
Oczywiście dziewczyna nadal nie wiedziała jaki był ideał jej ostatecznego “klienta”. Przywoływacz był skryty, zamknięty w sobie i trochę jakby zamknięty także na siebie. Jedyne co jej pozostawało to przy nim być i czekać w gotowości, aż się przed nią otworzy. Do tego czasu będzie obok, będzie go rozpieszczać, będzie mu psocić i nie pozwoli by choć na chwilę zaznał nudy. Tak jak teraz… kiedy był już rozluźniony i zrelaksowany, przywarła do jego pleców i zjechała dłońmi na biodra, by z nich opleść męskość, którą łagodnie pobudzała.
Efekt jej tańca palców… był niczym flecistki na ulubionym instrumencie. Znała go dobrze i była w tym mistrzynią. Nic więc dziwnego, że osiągnęła to do czego dążyła. Jej partner nabierał apetytu, a jego dłoń sięgnęła do tyłu, by pochwycić zgrabny pośladek kurtyzany, z których to była bardzo dumna.
Nieznacznie przyśpieszyła, obcałowując wypustki kręgowe do których się przytulała. Chwila była iście romantyczna, szkoda by było, by ktoś ją zepsuł…

“Myślicie, że jeśli jego nasienie skapnie na rybę, to ta urodzi syrenkę?” spytała Deewani będąc w iście “yntelektualnym” nastroju, który z jakiegoś powodu doprowadzał Adę do pasji.
“Ryby… nie rodzą…” syknęła wściekle.
“To jak się ryby rodzą jak one nie rodzą?” ciągnęła filozoficznie maska, aż Laboni wzniosła ręce do niebios.
“Bogowie… zabierzcie mnie!”

Dholianka w końcu pociągnęła ręką o jeden raz za mocno, za szybko i zdecydowanie zbyt przyjemnie dla Jarvisa, który w dość nietypowy sposób doszedł do finiszu. Chaaya nie wypuściła go jeszcze z objęć, a tym bardziej z dłoni i chwilę tak jeszcze tuliła się ukryta za jego plecami.
- Wiesz możeee jak powstają syrenki? - zagadnęła ciekawsko.
- Gdy merman pochwyci swoją syrenkę pod wodą i oplotą się ogonami… acz niekoniecznie to musi być merman. Ponoć marynarze też wpadają syrenom w oko… o ile zdołają wytrzymać odpowiednio długo pod wodą - mruczał żartobliwie czarownik wodząc dłonią po dziewczęcym pośladku i łapiąc oddech po niedawnej zabawie. - Słyszałem plotki o podwodnym imperium na wielkiej zachodniej rafie. Ale… opowieści marynarzy przy butelce rumu mogą mijać się z rzeczywistością.
- Mer...man? To taki eee… syren? Coś takiego? - zdziwiła się bardka, odsuwając się nieznacznie, po czym odpływając w tył. - Pierwsze słyszę, by syreny miały swoich “mężczyzn”, ciekawe czy są przystojni…
- Różne opowieści krążą o nich po portowych tawernach. Wedle niektórych wyglądają jak męskie syreny, bardzo przystojni… wedle nich są okropnymi potworami o ciałach pokrytych olbrzymimi łuskami, z wyłupiastymi oczami i paszczą pełną igiełkowatych zębów... - odparł przywoływacz obracając się ku niej i uśmiechając. Coś jednak już o nim wiedziała. Lubił opowiadać jej różnorakie historie. - ...pozbawionymi wszelkiego zarostu.
Po czym zaśmiał się dodając. - Marynarze opowiadają o nich różne historie w które trudno uwierzyć.
- To fascynujące, teraz będę o tym myśleć. Nigdy nie widziałam syreny, a już tymbardziej syrena… mermana… o ale słyszałam o trytonach. Jeden tryton na wodach Zerrikanu nie przepuszczał do portu statku, jeśli załoga go nie ułaskawiła jakimś podarunkiem. Trzeba było wyrzucać za burtę prezenty, inaczej przychodził sztorm i zatapiał cały statek razem z załogą. - Złotoskóra była w nastroju do gdybań i teoretyzowania. Jej zamyślony wzrok przesuwał się po drzewach, od czasu do czasu zatrzymując się na postaci rozmówcy, jakby sprawdzała czy nadal jest i jej słucha. - A ty widziałeś syreny?
- Nie… nigdy. Jeśli już bywałem w tamtych okolicach to wysoko w powietrzu. Powierzchnia wód była dla mnie wielką błękitną taflą na którą patrzyłem z góry. - Jarvis rozkoszował się tą chwilą wspólnego relaksu z kochanką zupełnie spokojny. Bo wszak kto miałby im tu przeszkadzać? To miejsce miało być bezpieczne.
Tymczasem tawaif cicho nuciła, unosząc się na plecach i wpatrując w szare chmury.
- Z góry… z góry… nie sądzisz, że woda, morza i oceany to taka odwrotność nieba? Kiedy jesteśmy na ziemi patrzymy w górę i zastanawiamy się jak to jest tam w przestworzach, a kiedy jesteśmy u góry patrzymy w dół i myślimy co kryją te niebieskie kotary.
- Możliwe… niemniej niebo jest bardziej przejrzyste. Głębie morza kryją potwory… widziałem jednego z nich… wielkiego jak statek - wspomniał czarownik z uśmiechem. - Niebo nic przed tobą nie kryje… chyba, że w chmurach, ale i wtedy zauważasz kształt.
Spłoszył ją tym spostrzeżeniem, bo zerwała się, mało nie topiąc, po czym czym prędzej przedostała się na brzeg. W końcu sum ludojad krążył po La Rasquelle, tu też mogło się coś czaić… pijawka ludojad, ślimak ludojad, traszka ludojad… brrr.
- Co się stało? - zapytał jej narzeczony rozbawiony tą nagłą rejteradą dziewczyny.
- N-nic… wyjdź już bo… bo się przeziębisz - wymamrotała buńczucznie, bo nie chciała wyjść na boidudka, jednocześnie wiedząc, że swoim zachowaniem raczej się zdradziła.
- Tak szybko? - zamarudził mężczyzna wychodząc z wody i podchodząc do bardki objął ją ramieniem tuląc do siebie, by ocenić jak bardzo zmarzła w wodzie.

Nie była chłodniejsza od niego, więc raczej lepiej się trzymała od niego samego. Nawet nastrój jej dokazywał bo szybko go przytuliła i zaczęła podgryzać w ucho.
- Hej… ty podstępna żmijko - zamruczał czarownik poddając się pieszczocie kochanki, sam również zaczął całować i delikatnie kąsać jej szyję. Także i jego dłonie odnalazły pośladki kochanki, ugniatając je zaborczo. - Axamanderowi wytniemy numer, jeśli zostaniemy tu dłużej.
Kamala zdążyła wejść na niego okrakiem, trzymając twarz w dłoniach, by pogrążyć się w coraz dłuższych pocałunkach i nagle zamarła.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline