Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2020, 20:13   #97
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

- Stabilnym. Jest podpięty pod kroplówkę i wygląda na zadowolonego, ale dalej odmawia kontaktu. - odpowiedziała doktor.
-Rezonans w normie? - Gdyby Holmes miał jakieś poważne anomalie anatomiczne, byłoby to widać od razu. Na wyniki badań krwi, z pewnością będzie trzeba chwilę zaczekać. Testy DNA trwały. Trzeba było wykluczyć przyczyny bardziej przyziemne, zanim przejdzie się do metafizyki. Mimo to, Silver już myślał nad potencjalnymi rozwiązaniami, które mogłyby cofnąć proces lub chociaż złagodzić skutki uboczne.
- Myśli. Wyjątkowo dużo i nieustannie. Sam organizm jest jednak w normie. To chyba problem psychologiczny. - wyjaśniła Meredith.
-Spróbuj się z nim połączyć przez interfejs, może wtedy coś “powie”. - Zaproponował jej Demon. Wprawdzie gdy poprosił go o sprawdzenie Isshina, Drake nic nie odpowiedział, ale nie zaszkodzi sprawdzić tego rozwiązania ponownie.
- Jeszcze tego nie próbowałeś? - zdziwiła się Meredith. - Jego strunom głosowym nic nie dolega, ale mogę spróbować. - zgodziła się.
-Gdy poprzednio się z nim w ten sposób komunikowałem nie odpowiedział, ale teraz już nie jestem pewien czy to wynikało z jego stanu. Jak sama mówiłaś, to ma zapewne podłoże psychologiczne, słowa nie chcą się z niego wydobywać, ale myśli to nieco inna “materia”. - Objaśnił, wciąż przeciskając się przez tłumy. Co chwila korciło go, by zhackować monitoring na miejscu, ale zaraz przypominał sobie też że byłoby z tego zbyt wiele tłumaczenia, gdyby go przyłapali zanim Corvo z powrotem się u nich zamelduje. Grzebanie się w takim ścisku go niecierpliwiło, ale niestety ruch powietrzny był na Pars zakazany, opanowanie tych dzikich tłumów poruszających się w trzech wymiarach stanowiłoby logistyczny koszmar.
- Zobaczę co da się zrobić.
-Nie oczekuję ni mniej, ni więcej. - Odparł. Nie mógł liczyć, że Meredith sprawi jakiś cud, nie posiadała zdolności magicznych, a przynajmniej nie wiedzieli nic na ten temat. Wprawdzie jej styl życia i determinacja czyniły z niej potencjalnie najlepszą kandydatkę na naturalną użytkowniczkę nadmagii w jego załodze, ale nie mieli żadnego pozbawionego ryzyka sposobu by sprawdzić czy ktoś posiada takie umiejętności. Młoda Pani Doktor raczej nie pozwoliłaby mu, żeby zaatakował ją swoją Iskrą celem weryfikacji. Meredith lubiła przeprowadzać eksperymenty, ale nie na sobie. Tej części pasji swojego mentora nie podzielała. Ciekawe co też działo się obecnie u tego starego wariata…


Kilka lat wcześniej

Posiadłość doktora Belisariusa stanowiła bardzo rozległy kompleks, gdyż przydomowo prowadził on również swoją prywatną klinikę. Mało kto jednak wiedział, że to jedynie czubek góry lodowej, a o wiele bardziej rozbudowana placówka znajduje się pod ziemią. Tam też właśnie przebywali. Oprócz bycia uznanym lekarzem, Pan Doktor miał bowiem zamiłowanie do prowadzenia szalonych eksperymentów i z efektem jednego z nich, mierzył się właśnie Silver. Paskudna, wężowata bestia nacierała na niego raz za razem, a on nie mógł jej oddać, dopóki starszy naukowiec zbierał dane.
-Dobrze Silver, możesz przejść do ofensywy... - Rozbrzmiało z głośnika. Młody Armstrong tylko na to czekał. Wystrzelił niczym z procy i po kilku sekundach wężowe cielsko było posiekane na monstrualnych rozmiarów steki. - Ale nie szalej. - Dokończył doktor, wzdychając.
Kilka chwil później, drzwi przypominającej bunkier sali się otworzyły i przeszła przez nie postać w nieskazitelnie białym, lekarskim kitlu.
Doktor Gregory Belisarius był najstarszym człowiekiem jakiego Silver znał. To on odbierał poród jego dziadka, a z tego co zwykł sam nieżyjący już Edan Armstrong mówić, również pradziadka. Jednakże, mimo że miał na karku przeszło dwa stulecia wciąż wyglądał jak na zdjęciu pamiątkowym z ceremonii wręczenia dyplomów. Przy obecnym poziomie medycyny nie było to niczym niezwykłym, ale wedle wszelkich doniesień nigdy nie korzystał z dostępnych kuracji odmładzających. Kiedyś zdradził Silverowi, że sam prowadził badania nad tym, jak się udoskonalić. Najwidoczniej był to jeden z jego sukcesów.
-Dlaczego zawsze się tak spieszysz Silver? - Westchnął teatralnie z udawanym wyrzutem. Tego typu obiekty testowe hodował w dużych ilościach, wystarczyło więc wypuścić kolejny, by zebrać brakujące dane.
-Miałem bić to płazem Panie Doktorze? - Zaśmiał się młody Armstrong, wykręciwszy kilka młynków swoją najnowszą bronią. Excalibur Mk IV, pierwszy egzemplarz tej serii, Silver sam go zaprojektował i dopracował stop, którego używali do produkcji ostrzy energetycznych.
-Prosiłem Cię milion razy, żebyś mówił mi Gregory, albo Greg. Nie jesteś na wizycie lekarskiej. - Tym razem westchnienie nie było udawane.
-Lubię się z Toba droczyć, co poradzę. - Odparł jedynie, chowając broń. - W jakim celu wymyśliłeś to paskudztwo? - Zapytał wskazując na posiekane truchło.
-To nie ja, tylko Meredith. - Zrzucił “winę” na swoją młodą podopieczną. Tej jednak przy nim nie było. - Chciała przetestować skuteczność nowego wektora rekombinacyjnego który stworzyła.
-Łatwo oskarżyć nieobecną. Skoro to jej projekt, czemu Ty go nadzorowałeś? - Silver lubił Meredith, była atrakcyjna i podobnie do niego zajmowała się swoim zawodem z pasji, nie dla zysku.
-Bo dziewczyna nadal nad sobą nie panuje gdy chodzi o waszą rodzinę. Już od tygodnia opowiadała, że dziś w końcu przekona Cię byś dał się jej gruntownie przebadać. To by było niegrzeczne, więc uziemiłem ją przy pacjentach kliniki. - Odparł Gregory, przykładając dłoń twarzy w geście zmieszania i dezaprobaty. Był nie tylko lekarzem ich rodziny, ale również bliskim przyjacielem i strasznie deprymował go ten brak taktu u podopiecznej. Młody Armstrong osobiście nie dziwił się jej fascynacji. Wedle standardów członkowie jego klanu byli nadludźmi, choć genetycznie nie dało się ich odróżnić od reszty populacji, za odkrycie tajemnicy tego fenomenu niejeden lekarz sprzedałby duszę. - Zapewne będzie strzelać fochy przez kilka dni, ale jakoś to zniosę. A skoro moją prośbę do Ciebie mamy już załatwioną, to czego Ty potrzebowałeś dziś ode mnie? - Zapytał po chwili zamyślenia.
-Kompletuję załogę. - Odparł krótko Silver. - Zdałem egzamin na Recollectora, zbieram więc utalentowanych ludzi do kadry oficerskiej swojego okrętu i oczywista oczywistość, potrzebny mi również główny lekarz.
-To miłe, że pomyślałeś akurat o mnie, ale nie mogę zostawić swoich pacjentów. Meredith jest zdolna, lecz brakuje jej doświadczenia by samodzielnie zajmować się przypadkami które tu trafiają. - Doktor zrobił smutną minę.
-Wiem doskonale, że nie zostawiłbyś ludzi którymi się opiekujesz. Przyszedłem do Ciebie, byś “pożyczył” mi pannę Fox. - Armstrong uśmiechnął się lekko, po czym mało nie eksplodował śmiechem widząc minę, jaka wykwitła na twarzy Belisariusa.
-Dać Ci namiar na dobrego psychiatrę? Bo brzmisz jakbyś bardzo go potrzebował. - Wykrztusił, gdy już minęło pierwotne zatkanie. Nie chodziło tu jednak o przywiązanie do Meredith, choć ta była dla niego jak rodzina. Pozbawiona jego nadzoru stanowiłaby dla Silvera źródło nieustającego bólu głowy, przez swoją zakrawającą na obsesję pasję eksperymentowania, z racji iż najchętniej jego uczyniłaby swoim królikiem doświadczalnym. Gdy nikt nie będzie jej zagradzać dostępu... tak ten chłopak zdecydowanie oszalał…
-Jesteś najlepszym lekarzem jakiego moja rodzina miała, chyba od zawsze, a pamiętaj że jesteśmy bardzo starym klanem. - Odparł młody Recollector. - Jednakże, jak obaj wiemy masz swoje zobowiązania, których zostawić nie możesz. Kto zatem będzie lepszym zamiennikiem, niż twoja jedyna uczennica? Oczywiście trzeba będzie nieco utemperować jej zapędy, albo dać coś co odwróci uwagę od prób dobrania mi się do narządów. - Istniała też możliwość, że Meredith okaże się bardziej dojrzała niż obaj tego się po niej spodziewali, gdy postawi się przed nią nowe perspektywy, ale też nowe obowiązki. Niemniej wydawało się to bardzo mało prawdopodobne...


Obecnie

Jednak wtedy obaj się mylili i Meredith podeszła do wszystkiego bardzo profesjonalnie. Tak, Gregory by im się tu przydał, wielu nazywało go cudotwórcą, gdyż radził sobie z przypadkami które inni lekarze skreślali z miejsca. Może on by wiedział, jak od strony medycyny poradzić sobie z obecnym stanem Drake’a, w końcu magia teraz straciła względem niego na skuteczności. Tyle że nie był psychiatrą (choć każdy lekarz co nieco wiedział w tej materii), więc choć Silver odnotował go sobie jako potencjalne rozwiązanie, był raczej ostatnią deską ratunku, zapewne w postaci jakiejś radykalnej operacji mózgu.
Po wiadomości od Silvera na temat stanu komunikacji na Pars, pozostali członkowie załogi, którzy mieli być obecni na koncercie w pośpiechu zeszli z orbity. Drużyna dostała się pod bramę hali koncertowej tak wcześnie, jak to było możliwe, czyli równo na czas. Stojąc w kolejce do wejścia, kątem oka zobaczył znajomo wyglądającą kobietę. Janna poruszała się w tłumie. Towarzyszył jej opancerzony mężczyzna z długim mieczem, prawdopodobnie jej ochroniarz.
Szczęśliwy zbieg okoliczności? Młody Armstrong nie był tego pewien, ale na pewno była to sprzyjająca okoliczność. Choć nie mógł teraz dobrać się szpiegowi do skóry, wytropienie jej później stało się właśnie znacznie prostsze. Uruchomiwszy szukanie sygnału Silver skupił się na niej, kobieta na pewno miała ze sobą jakiś komunikator. Nie planował rzecz jasna hackować żadnego urządzenia, wystarczyło mu jedynie że pozna numer IP.
Interfejs Silvera zalały dziesiątki tysięcy wyników najpewniej związanych z otaczającym go tłumem gapiów. Stwierdzenie który z nich należał do kobiety wydawało się niemożliwe, przyjmując, że ta miała na sobie jakiś komunikator. Jej towarzysz trzymał twarz wlepioną w telefon, więc przynajmniej jego adres powinien być gdzieś na liście.
Młody Armstrong zawęził skan do swojego pola widzenia, niestety zawiódł się. Janna nie miała żadnego komunikatora czy telefonu, a przynajmniej nic aktywnego. Nic dziwnego, skoro służby specjalne szpiegowały wszystkich. Pozostało namierzyć identyfikator komórki jej towarzysza, czy też ochroniarza.
-Mam cię bratku. - Mruknął jedynie, zapisując sobie IP. Po koncercie musiał jeszcze rozmówić się z June (o ile uda mu się dostać za kulisy), a nie sądził by ta dwójka czekała sobie grzecznie aż do nich podejdzie. Teraz nie musiał się tym przejmować i mógł się skupić na czarodziejce. Jeśli Nya/June faktycznie była raczej niegroźna, szkoda byłoby ją zostawić na pastwę Icarii, a przy okazji miał szansę zyskać cennego sprzymierzeńca. O ile oczywiście wykaże zainteresowanie czymś oprócz dawania koncertów.
Wchodząc na salę koncertową Silvera i jego zgromadzenie przywitało otwarte pomieszczenie z wyrysowanymi na podłodze prostokątami. Świecąca neonowo siatka na podłodze wyznaczała metrową przestrzeń przypisaną do konkretnego posiadacza biletu. Był to nowy trend na planecie, który efektywnie sprawiał, że Silverowi było tu luźniej niż na ulicy. Ludzie zostali wprowadzeni pojedynczo, przez co koncert efektywnie zaczął się dużo wcześniej, niż powinien: należało wejść o swojej godzinie i już w środku czekać na rozpoczęcie. Wszystko pod nadzorem ochrony i wewnątrz swoich kwadratów.


Koncert zaczął się nagle. Bez ostrzeżenia uruchomiła się muzyka, scena wybucha kolorami i wyszła na nią June, która natychmiast zaczęła śpiewać. Silver od razu zrozumiał skąd wzięła się popularność dziewczyny. Była w niej pewna aura, wrodzona wyższość i lepszość, dzięki której wystawała ponad zwykłego człowieka. June była, pod każdym względem, lepszym stworzeniem. Silver nie mógł się na niczym skoncentrować, przyglądając się jej tańcu i śpiewu. Nie widział jej wyrazu twarzy, nie rejestrował jej sylwetki, odczuwał jej ruchy, zamiast ich obserwować.

Gdy stan błogosławieństwa opuścił Silvera, June nie było już na scenie, a muzyka powoli ucichła. Zgromadzeni zaczęli w bardzo wolnym tempie opuszczać wystąpienie.
Jasna cholera, wszystko poszło nie tak… Koncert był wprawdzie świetny, ale najwidoczniej June wplotła w niego jakieś zaklęcie, bo imprezowa euforia porwała go w mgnieniu oka, uniemożliwiając realizację jego dość prostego planu. No nic, trzeba było się za kulisy dostać standardową metodą. Podszedł więc do ochroniarzy pilnujących wejścia na tyły hali koncertowej. Skinął im lekko głową, w ramach “dzień dobry”.
-Czy byliby panowie tak uprzejmi i mnie przepuścili? - Zapytał grzecznym tonem.
Dwóch odzianych w garnitury dryblasów spojrzało na Silvera nieco zdziwionych. - Przykro nam, ale nie. - odpowiedział jeden z nich.
Nie żeby się tego nie spodziewał, uprzejmość rzadko skutkowała w takich wypadkach, niemniej trzeba było spróbować, zanim przeszło się do innych środków perswazji. Otaksował obu wzrokiem, oceniając ich. Przy okazji Iskrą rozładował im baterie w komunikatorach, tak na wszelki wypadek. Typowe mięśniaki, ale przynajmniej wykazywali kulturę osobistą. Można więc było spróbować przemówić im do rozsądku.
-Jak profesjonalista profesjonalistów zapytam, czy ja wyglądam jak psychofan? - Nie czekając na odpowiedź przeszedł dalej. - Przyznam wręcz, że nieszczególnie mam chęć tu być, ale mam kilka kwestii do omówienia z tą artystką, a grafik mnie goni. - Była to prawda, miał tu jeszcze do odstrzału Jannę, która mogła w każdej chwili opuścić Pars ale musiał choć spróbować ostrzec June przed Icarią, ze zwykłej przyzwoitości. Pentarius mógł odżałować, żeby nie naciągać jej cierpliwości, jeszcze namieszała by mu mocniej w głowie.
- To może pan zadzwonić do jej menadżerów i spróbować się umówić. - zaproponował jeden.
- Ona w ogóle ma numer? - spytał drugi zdziwiony. Pierwszy w odpowiedzi się podrapał, wyraźnie samemu nie wiedząc.
- Jakbyśmy cię tam wpuścili, to musielibyśmy szukać pracy gdzie indziej. - wyjaśnił w końcu mięśniak. - Nie rób nam problemów.
-Trafiliście w sedno, gdyby dało się z nią normalnie umówić na spotkanie biznesowe, to by mnie tu nie było. - Odparł Silver spokojnie. Miał do czynienia z facetami którym zależało na pracy. Nie wydawali się zbyt skorzy do przyjęcia premii za współpracę, ale dość pokaźna oferta powinna zadziałać.
-Wy nie chcecie kłopotów, a ja muszę się tam dostać, czyli mamy impas. - Zrobił pauzę. Nie chciał włamywać się do June, bo to nie mogłoby się dobrze skończyć. - Mogę zatem zaproponować dwa rozwiązania. Pierwsze, przepuścicie mnie, a ja odpalę wam powiedzmy… siedemdziesiąt pięć koła na głowę. Taka odprawa powinna wystarczyć żebyście nie martwili się o pieniądze szukając nowej posady. Drugie, spuszczę wam fikcyjny łomot, żebyście mieli usprawiedliwienie i zachowali pracę. W zamian dostaniecie po pięćdziesiąt tysięcy, jako zadośćuczynienie za naruszoną godność. - Specjalnie używał bardziej fachowych określeń, by jego propozycja nie brzmiała jak bezczelna próba przekupstwa, a raczej oferta biznesowa. Opcją trzecią było, że po prostu ich poskłada i przejdzie, a oni zostaną z niczym. Nie chciał jednak posuwać się do gróźb.
Mężczyźni gwizdnęli.
- Na pracę dla niej i tak zawsze będziemy za słabi. - przyznał jeden.
- Ta. Dobra, jak taki bogaty to się popisz. Obejdzie się bez "łomotu". Jak tędy przejdziesz, zwolnią nas pięć razy, nieważne jak to zrobisz. - zaśmiał się drugi.
W tym czasie pierwszy wyjął swój telefon i wystawił przelew.
Silver przesunął dłonią nad komórką ochroniarza i przesłał gotówkę. Puścił przelew przez proxy, żeby nie zostawiać danych. Jeszcze by im przyszło do głowy, by potem go szantażować. Po chwili mięśniak mógł zobaczyć na swoim koncie dodatkowe trzydzieści siedem i pół tysiąca.
-Połowa teraz, druga jak już mnie przepuścicie. - Rzucił jedynie. Wychodząc i tak będzie musiał ich minąć, a tak przynajmniej go oszukają. Gdy drugi podstawił swój telefon, również otrzymał zaliczkę. Zgodnie z umową przepuścili go przez drzwi, a on przelał im drugą ratę. Zadowolony że nie musiał uciekać się do przemocy, Silver ruszył na tyły sali, by spotkać się z June. Usłyszał jeszcze tylko, jak dwóch mięśniaków bardzo szybko zaczęło się oddalać, widać woleli opuścić pracę na własnych warunkach.
June znajdowała się w małym pokoju za sceną. Siedziała na obrotowym, krześle pijąc sok z kartonu i oglądając na kamerach, jak tłum jej widzów powoli rozchodzi się po koncercie. Patrząc na nią, Silver natychmiast zrozumiał nastawienie strażników. Nie czuł do niej dedykacji. Zamiast tego czuł, że on sam nie dorasta jej do pięt. Że nie powinien tu być ani ważyć się do niej odezwać. Dzięki swojemu doświadczeniu czuł też, że te emocje mają nienaturalne źródło. Na razie kobieta zdawała się nie zwracać na niego uwagi. Wydawała się sama w pokoju, ale Silver instynktownie czuł, że jest obserwowany.
Ten dziwaczny urok wyraźnie się nasilił, co irytowało Demona. Wystarczająco wielu ludzi już próbowało go zmusić, by działał wedle ich widzimisię, skupił więc całą swoją determinację, by wyrwać się spod zaklęcia. Niestety nie udało mu się, widocznie nałożony czar przymusu można było złamać tylko magicznie. Żeby adept magii kontroli był czymś takim ograniczony…
-My sincere apologies for bothering You, but I think we need to talk June. - Mówiąc po angielsku powinien zwrócić jej uwagę. Podrzędny fan zdecydowanie nie posiadałby zdolności magicznych, które by na to pozwalały. - Without those eavesdroppers, hidden in shadows.
June była wyraźnie zdziwiona nagłym dźwiękiem wydanym przez Silvera. Szybko się jednak opanowała i obróciła w jego stronę, udając, że od początku dobrze wiedziała, gdzie on się znajduje. - A ty kim jesteś? Nie widziałem cię na top listach.
-Nie jestem gwiazdą, a przynajmniej nie sceniczną. - Odparł młody Armstrong, czując lekką satysfakcję z tego, że zburzył choć na chwilę jej wyniosłą pozę. Może i jego klan nie należał do ulubieńców Cesarzowej, ale gdyby bywał na arystokratycznych salonach, często stanowiłby gwiazdę wieczoru. Był wykształcony, przystojny, bajecznie bogaty i wciąż wolny, co czyniło go jedną z najlepszych partii w Cesarstwie. - A kim jestem? Powiedzmy że przyjacielem. - Choć mogło się wydawać że wciąż patrzy na czarodziejkę, jego oczy błyskawicznie omiotły otoczenie. Żadnego poruszenia, ktokolwiek podsłuchiwał, wciąż tu był.
-Before we go any further, are the observers your subordinates, or some scums and I should get rid of them? - Zapytał, zmieniając język na wypadek gdyby był to ktoś z zewnątrz.
- Tylko my tu jesteśmy i nie rozmawiam z ludźmi, którzy nie dorastają mi do pięt. - to powiedziawszy, obróciła się na krześle w stronę stołu, stawiając na nim nogi. O mal nie chybiła i prawie zbiła swój komputer. Silver widział kątem oka, jak wciska coś pod stołem.
Wciąż mówiła wyniośle, ale jej nonszalanckie zachowanie było wyraźnie wymuszone. Demon był pewien, że ich obserwują a ona twierdziła że nikogo tu nie ma, trzeba więc było to sprawdzić. Temperatura wokół zaczęła gwałtownie spadać.
-Kiedy mój instynkt mówi że ktoś obserwuje, zazwyczaj tak właśnie jest. - Rzucił jedynie, gdy robiło się coraz zimniej. W powietrzu powoli pojawiała się para, nie ujawniła jednak żadnych kształtów w polu widzenia, ani oddechów. Niezrażony obniżał temperaturę dalej, w końcu zimno zacznie przeszkadzać nawet mechanicznym szpiegom.
-Może nie jestem piosenkarzem, ale z pewnością jestem na topie. - Dodał po chwili, posyłając pstryknięciem mikro-projektor na jej biurko. Błyskawicznie zaczęły wyświetlać się okładki różnych czasopism ozdobionych jego wizerunkiem i listy najbardziej pożądanych partii matrymonialnych. Trzy lata z rzędu wybrano go “Najgorętszym Ciachem Cesarstwa”, ale to było zanim dorobił się szponu zamiast prawej ręki. Nadal był oczywiście w czołówce, a jeśli już wypłynęło że odziedziczy nie tylko Futuristics, ale również Auger, w tym roku z pewnością wróci na szczyt. Nie zależało mu na takim typie popularności, ale skoro tylko to przemawiało do June, trzeba było zrobić z tego użytek. Jakże nisko musiał upaść, by pokazać że dorasta jej znacznie wyżej niż do pięt.
- Co to, fotoszop? - zdziwiła się June, wyrzucając za siebie pusty już kartonik soku. Pojemnik poszybował łukiem w stronę kosza, uderzył o jego krawędź, pokoziołkował wokoło wzdłuż niej i z ledwością zsunął się do środka. - Myślisz, że nie wiem, jak ładny człowiek wygląda? - uroda nie była silnym argumentem na Pars, gdzie każdy, kto znaczy cokolwiek, ma swój własny sztab fryzjerów, kuratorów mody i kosmetyczek.
Uszu Silver zaczął dochodzić marsz dziesiątek butów. Ktoś szarżował w stronę pomieszczenia.
Demon szybko ściągnął projektor do siebie. Najwidoczniej przychodziła pora się zmywać.
-Widać się nie dogadamy. - Odwrócił się, by odejść. Niemniej przyszedł tu w konkretnym celu, nawet jeśli June go lekceważyła, uznał że ją ostrzeże. - Już się raczej nie zobaczymy, Magica Icaria po Ciebie idzie. - Oczywiście nie miał na myśli kroków w korytarzu. Ustawił punkt zamrażający tuż za swoimi nogami i z potężnym podmuchem powietrza zwiał, by poza budynkiem wmieszać się w tłum.
Silver bez trudu przeskoczył nad naciągającym zgromadzeniem policji. Najprawdopodobniej dziewczyna uruchomiła cichy alarm, gdy z nią rozmawiał.
Po wyskoczeniu z hali koncertowej Silver znalazł swoją załogę przy wejściu, pijącą kawę.
- I jak poszło? - spytał Jack. - Od razu wezwała policję za wtargnięcie, czy uwiodłeś ją jednym zdaniem? - spytał, siorbiąc.
-Ha ha ha… - Odparł Demon niezbyt zadowolony z przebiegu wydarzeń. - Ani jedno, ani drugie, po prostu nie dało się z nią dogadać. Niestety nie mogę Ci powiedzieć co o niej myślę, bo June w trakcie koncertu rzuciła na nas wszystkich urok. Kiedy już znajdę sposób żeby go złamać, przedstawię Ci dobitnie jakim typem osoby jest twoja ulubiona piosenkarka. A dla mnie macie kubek? - Skrótowo wyjaśnił, po czym spojrzał na swoich towarzyszy pytająco, w nadziei że o nim pomyśleli. Jedną sprawę miał z głowy, teraz trzeba było namierzyć Jannę. Jeśli jej ochroniarz wciąż tak namiętnie korzystał z komórki nie powinno być to trudne. Silver połączył się z siecią i zaczął namierzać zapisane wcześniej IP.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline