Wątek: Pandemia Z
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2020, 00:26   #5
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EHrHTuWm7WA[/MEDIA]
Nie da się nigdy nikogo poznać do końca. Dlatego jest to jedna z najbardziej przerażających rzeczy - przyjmowanie kogoś na wiarę i nadzieja, że on przyjmie nas tak samo. Jest to stan równowagi tak chwiejnej, że aż dziw, iż w ogóle ktokolwiek się na to decyduje. Wychodząc bez broni do nieznajomych Silvia mogła mieć jedynie nadzieję na dogadanie, kontakt zakrawający o dawne normy społeczne. Nić porozumienia, pomocy potrzebnej zarówno jej, jaki dwóm mężczyznom pozostawionym w chatce pośrodku lasu. Tej samej, pod jaką stała teraz z Lisą. Role się zmieniły, pozostawała wiara… w równowagę losu, albo karmę. Niewypowiedziane marzenie o potraktowaniu podobnym do tego zaserwowanego niecałą godzinę temu. Na razie stanęli na etapie niepewności, wzajemnego obwąchiwania mogącego zmienić się w jeden szybki strzał od strony Jaspera. Albo właśnie Lisy. Tym razem żadna Tracy nie stała na linii ognia, osłaniając obcy element przed gniewem i strachem towarzystwa.
Przyroda jednak nie lubiła pustki, ani niesprawiedliwości… tak przynajmniej Griffith sobie tłumaczyła, żywiąc głęboką, gorącą wiarę, że za dobro należy odpłacać dobrem. Widząc obu kumpli pomachała im, uśmiechając się wesoło, zaś w głowie gorączkowo próbowała ułożyć argumenty aby nikogo nie poniosły nerwy. Potrzebowali się, nie musieli niczego brać siłą. Wystarczyło pogadać, tak zwyczajnie. Po ludzku.

- Hej chłopaki, widzę że nic wam nie jest, to dobrze. - zaczęła pogodnie, przybierając wyluzowaną pozę aby pokazać że obecność blondynki za plecami nie czyni z niej zakładnika. Tego mogli się spodziewać, skoro nieznana im laska ciągnęła się krok za nią, a biorąc poprawkę na popaprane czasy, bardziej niż pewnym było, że jest uzbrojona.

“Chcesz żeby cię słuchali, nie bierz ich na litość” - W głowie rudzielca zadźwięczał głos z przeszłości. W krótkim przebłysku ujrzała poważną, zmęczoną twarz brata. Stali oboje na molo przy rzece, obserwując zatopione w mroku nocy miasto, lśniąca milionami świateł tętniącej życiem aglomeracji. Oparci o barierki zajadali się burgerami, popijając colą z tekturowych kubków.
“Daruj sobie empatię, nikogo nie obchodzą łzy i tragedie. Ofiary są bezużyteczne, to tylko mięso. Słabość jest warta pogardy, co innego profit. Wskazuj zyski, skup się na korzyściach. Sprzedaj to co chcesz wcisnąć tak, aby ci którzy cię słuchają nie umieli wyobrazić sobie dalszego życia bez ciebie i twojej racji”.

- Kazałeś mi iść się rozejrzeć, więc to zrobiłam - Griffith zwróciła się do Jaspera, wiedziała że trzeci z ich paczki i tak zrobi co Kanadyjczyk powie. Tak jak wcześniej brunetka w berecie, teraz ona stanęła pomiędzy Lisą, a nowym zagrożeniem. Akurat na linii strzału - Spotkałam Lisę, to ona. Jest w porządku i jest ze mną. Dogadałyśmy się - kciukiem wskazała za plecy, próbując naśladować pewność siebie tyle razy widzianą u brata - Razem z kumpelą siedzą w starym magazynie pół godziny drogi stąd. Jest tam ciężki sprzęt, koparki, wywrotki… mają cb radia. Dziewczyny są stąd, z miasta. Znają teren tutaj i po drugiej stronie rzeki. Tracy, ta druga, naprawia motory i chyba furę też da radę. Powiedziałam im, że rozbiliśmy się na autostradzie, ale nie mam pojęcia w jakim stanie jest bryka i trzeba pogadać z wami. Dziewczyny mają łódkę, przypłynęłyśmy nią… bo to cholerna wyspa. Dlatego nie ma 20stek. Słabo pływają - wzruszyła ramionami, wbijając dłonie w kieszenie spodni - W mieście są jeszcze bezpieczne punkty, ale daleko. Za daleko na pieszą wędrówkę. Samochodem damy radę się przebić… a gdzie jechać wiedzą, bo siedzą na nasłuchu radiowym. Nie słyszały nic o Marcusie - skrzywiła się krótko i sapnęła - Jednak w mieście ktoś jeszcze żyje, możemy tam poszukać i popytać… zbierajcie graty, wracamy tam, do tego magazynu. Dużo miejsca, pomieścimy się - sięgnęła pod bluzę, wyjmując termos i paczuszkę z jedzeniem - A na razie Tracy zrobiła wam herbatę, powinna być jeszcze ciepła. Podzieliły się też jedzeniem, bo mówiłam, że od dawna nie jedliśmy. - zrobiła parę kroków, kładąc prowiant na stole i wskazała wytatuowanego typka - To Aaron… a to Jasper. Mówiłam ci o nich - wskazała na starszego. Na koniec, jakby to nie było wystarczająco jasne, wskazała blondynkę - A to Lisa. Siedzimy razem w tym gównie, chyba możemy sobie podać ręce i pomyśleć wspólnie jak z niego wypłynąć.

Sporo tego był jak na pierwsze powitanie. Dlatego pewnie poza Silvią chwilowo nikt się nie odezwał. Przynajmniej nie słowem. Chociaż widziała jak Aaron zareagował żywiej spojrzeniem na wzmiankę o lasce co może może naprawić ich wóz jeśli to by okazało się potrzebne i drugi raz gdy doszła do wyspy i łodzi. Ale gdy skończyła i pewnie Jasper by może coś powiedział to jedzenie i termos przykuło uwagę całkiem skutecznie.

- Żarcie? Masz jakieś żarcie? - wytatuowany kierowca nawet przerwał składanie spluwy gdy zobaczył niewielką paczuszkę i termos. - Pokaż no co tam masz. - trochę nerwowo oblizał wargi i poklepał blat obok siebie. Gdy położyła i odwinęła i ukazało się pieczone mięso Aaron aż się zaśmiał z niedowierzania. Bez wahania sięgnął po te pieczyste. Jasper też wyszedł z progu chaty i usiadł obok aby się poczęstować. Ale zdołał lepiej panować nad sobą chociaż po nim też było widać, że jest głodny. W końcu nie jedli nic sensownego od wczorajszego obiadu. Wyglądało na to, że coś było w tych prawidłach, że dzieląc się jedzeniem łatwiej przełamać pierwsze lody. Widząc jak obaj przestali chwilowo zwracać na nią uwagę blondynce też chyba ulżyło. Trochę kiwała głową do tego co mówiła ruda chwilę wcześniej ale na razie się nie odzywała.

- Dobre. Co to jest? - Aaron zapytał pochłaniając pieczeń z kawałkami ryżu i kiełków jakimi zajadała się Tracy.

- Pies. Ostatni jaki nam został. Dlatego trzeba w końcu przeprawić się przez rzekę aby coś znaleźć. - Lisa odparła szybko i dość prosto. Może nawet czekała na jakąś reakcję ze strony obydwu obcych. No i faktycznie na chwilę ich szczęki zatrzymały się i obaj popatrzyli na nią a potem na Silvię.

- Dobry ten hot dog. Trochę nie całkiem hot ale dobry. - Aaron wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Kanadyjczyk pokiwał głową na znak, że się zgadza i w końcu Lisa nawet jakby trochę się uśmiechnęła półgębkiem.

- Duża ta wyspa? Skąd wiecie, że nie ma tu 20-ek? - Jasper zaspokoił pierwszy głód na tyle, że był skłonny podjąć jakiś dialog.

- Niezbyt duża. Dlatego wiemy, że żadnego tu nie ma. Już by nas znalazły jakby były. Jesteśmy tu od paru tygodni. Za rzeką jest ich sporo ale na wyspie nie trafiłyśmy na żadnego. - blondynka mruknęła obserwując pozostałych dwóch obcych z jakimi z Tracy podzieliły się skromnym posiłkiem z dzisiaj pewnie nie obliczonym na pięć osób.

- A budynki? - do rozmowy włączyła się też Silvia, stając z plecami opartymi o ścianę i ramionami skrzyżowanymi na piersi - Inne niż ten kurnik i wasz magazyn? Stare bryki? Skąd w ogóle ciężki sprzęt, co tu budowali? A te barki które mijałyśmy?

- Nie wiem skąd tu te wywrotki i reszta. Musieli je jakoś kiedyś przywieźć jakimś promem czy co. Teraz nie zostało tam nic wielkiego do pływania. Nawet tą łódkę to wzięłyśmy z tamtej drugiej strony. - blondynka z mocnym, kocim makijażem przy oczach oswoiła się na tyle, że podeszła do stołu. Ale jeszcze nie usiadła. Spojrzała na rozłożony pistolet Aarona który już wymagał tylko kilku ruchów do złożenia w zabójczą całość.

- To poza wyspę tym złomem się nie ruszy? Szkoda. A mają paliwo? To by się chociaż paliwo można było spuścić. Takie ciężkie to pewnie diesle. - kierowca chwilowo bardziej był zajęty jedzeniem i całą resztę widocznie spychał na kiedy indziej.

- Nie znam się na tym. Nie miałyśmy samochodu ani tu ani po drugiej stronie to paliwo i ten złom nas dotąd nie interesowały. Jest studnia głębinowa więc mamy czystą wodę. Tylko generator musi działać ale jak oszczędzamy energię to na razie starcza. Jest też maszt radiowy więc mamy dobry odbiór radia. Tracy próbuje coś zdziałać byśmy mogły też nadawać. - dziewczyna w szarej bluzie zdradziła kilka dalszych detali z ich bezpośredniej okolicy w jakiej wszyscy wylądowali.

- A te baraki to mają najlepszy social. Jest jeszcze trochę magazynów i garaży ale średnio się nadają do zamieszkania. Kiedyś, znaczy zanim ten syf się zaczął, to tu wydobywali piach czy coś takiego. Dlatego tyle tu koparek, wywrotek i reszty. Potem ładowali je na barki i rozwozili do miasta albo gdzieś dalej po rzece. - blondynka w kapturze mówiła dalej trochę chyba znów się oswajając z nowymi przybyszami.

Widok jedzącego towarzystwa sprawiał, że Silvii znów zaburczało w brzuchu. Kucnęła więc, aby nie musieć patrzeć na żarcie, w końcu jej tura na posiłek minęła bezpowrotnie. Pozostali też byli głodni. Zamiast na ssących bebechach, skupiła uwagę na czymś kompletnie innym.
- Diesel… czyli ropa, albo podobny badziew - zarzuciła kaptur na głowę, przyjmując pozycję kulki niedaleko wejścia - Nieźle się jara, znajdziemy trochę szkła i szmat to zrobi się parę koktajli. Poza tym środki odkażające, detergenty i sodowy syf do czyszczenia rur - łypnęła na Jaspera i uśmiechnęła się pod nosem - A jeżeli mają tu ciężkie maszyny kto wie? Jeśli trafiali na warstwę kamieni w tym ich cennym piachu, mogli je rozsadzać czymś mocniejszym niż kapiszony z 4 lipca. Od biedy poszukamy apteczek, zimnej wody pod dostatkiem. Metalowe wiadro do mieszania nitrogliceryny znajdziemy niejedno. - odwróciła głowę do blondynki - W jednej z wywrotek znalazłam mapę… kabiny były poza tym zamknięte. Do czegoś jeszcze nie dałyście się rady dobrać?

- Po trochu do wszystkiego. Aż tak wiele tego nie ma. Ale szukałyśmy głównie czegoś do jedzenia a z tym krucho. To co mamy już się kończy. Trzeba uderzyć za rzekę. Jak wasza fura będzie sprawna można się bujnąć tam czy tu a potem wrócić na wyspę. - zakapturzona blondynka usiadła w końcu na ławce przy stole. Chociaż na samym brzegu by nadal mieć całą trójkę na widoku.

- Dobrze, zobaczymy jak to będzie wyglądać na miejscu. Wtedy zdecydujemy. Macie nas gdzie przenocować? Nie uśmiecha mi się kolejna noc w tym miejscu. - Jasper wskazał kciukiem na ścianę o jaką się opierał. Sądząc po ich ruchach to chyba zbliżali się do końca tego szybkiego i zaskakującego posiłku.

- Coś się wam znajdzie. - Lisa skinęła głową na znak, że akurat z tym chyba nie powinien być większy problem.

Nie wyglądało jakby się mieli zaraz wziąć za łby, albo wyciąć numer jaki nie spodoba się nikomu po drugiej stronie barykady. Rudzielec mógł odetchnąć spokojniej.
- Nie gadaj Jes, że ci się nasz Hilton nie podoba - wyszczerzyła zęby pod kapturem, gapiąc się na Kanadyjczyka - Żeś się zrobił wymagający na starość, jeszcze powiedz że ci mamy skołować wodne łóżko i kawior z łosia pod lodem… czy co wy tam jadacie w tej Kanadzie.

- A wiesz? Nie pogniewałbym się. - Kanadyjczyk uśmiechnął się łagodnie i widocznie skończył posiłek bo zaczął wycierać ręce w papier. Aaron jeszcze dokończał końcówkę gdy brunet powoli wstał zerkając na siedzącą naprzeciwko niego blondynkę. Ta znów się spięła i Sylvia widziała ruch jej dłoni w kieszeni kangurki.

- Idę do chaty. Tam chyba widziałem jakiś ręcznik. - powiedział spokojnie jakby prawidłowo odczytał nagłe zaciśnięcie się ust blondynki. A potem niespiesznie minął rudzielca w kapturze i wszedł na ten ganek na jakim ich przywitał a potem zniknął w środku chaty.

- Mnie też przynieś! - krzyknął do niego wytatuowany po czym zaczął grzebać w otwartej paczce jakby sprawdzał czy może jednak jeszcze coś tam nie zostało.

- Ooo, to teraz wysługujesz się Jasperem? - Sil szybko skorzystała z okazji, gdy ta tylko się pojawiła. Uniosła głowę, szczerząc się do kumpla najsympatyczniej jak tylko umiała - To już nie “Sil przynieś”, “Sil Idź tu”, “Sil podaj”, “Sil zrób”? Nie powiem, miła odmiana. Wreszcie przejąłeś tok rozumowania który jestem skłonna zaakceptować - posłała mu całusa w powietrzu, zwracając się na koniec do blondynki - Jak będzie ci smędził że nie ma skarpetek to zignoruj. Wbrew pozorom sam umie je prać doskonale, a gdy zobaczy że jęczenie nie przynosi efektów to się sklei i sam weźmie za robotę. A w ogóle dzięki za żarcie. Widzisz? Tak im smakowało że nawet buraki nie zaproponowali nam łyka herbaty - pokiwała smutno głową i westchnęła - Widzisz, co ja sie z nimi mam.

- To wreszcie w XXI wieku wymyślili model faceta co sam sobie pierze skarpety? - Lisa pozwoliła sobie się nieco rozluźnić i nawet się uśmiechnęła.

- Sil, przedstawiasz mnie w złym świetle przed nową koleżanką. A w ogóle to jeszcze herbata jest? - Aaron posłał rudej rozczarowujące spojrzenie i prawie przytknął łapą do koszulki ale się w porę powstrzymał. Za to przypomniał sobie o termosie.

- Łapy wytrzyj. - mruknął Jasper rzucając jemu czy raczej w niego ręcznikiem. To znów rozbawiło blondynkę bo się uśmiechnęła nieco szerzej. I teraz chociaż Jasper znów podszedł do stołu i to od jej strony to już tak się nie spinała. Zwłaszcza, że przejął on kontrolę nad termosem rozlewając herbatę do nakrętki. I widać było jak paruje. Sprawdził zapach, mruknął z uznaniem i zaczął od poczęstowania gospodyni. Ale ta podziękowała kręcąc głową więc następną w kolejce była Griffith.

Ona też spasowała, przekazując termos dalej, mimo że ślina prawie ciekła jej po brodzie. Może chodziło o paranoję, a może nie chciała odejmować chłopakom od gąb, skoro docelowo żarcie miało być dla nich.

- Chlapnę na miejscu, to dla was. - powiedziała spokojnie, dodając niewinnym tonem - Żebyście mieli siłę nosić nasze manele i wiosłować… bo nam z Lisą starczy tego treningu jak na jeden dzień… i nie przesadzaj - pokazała młodszemu kumplowi język - To nie złe światło, ale realistyczny punkt widzenia… Jes, jesteśmy w stanie zabrać stąd jakieś graty? Koce? Poduszki? Cokolwiek?

- Tak, koce można zabrać, poduszki też. - Jes skinął głową podając nakrętkę Aaronowi który już zdołał się wyczyścić tym ręcznikiem. Ten wychylił napar jednym tchem i oddał puste naczynko. - To młody pakuj nas. No i tak, damy przyszły w odwiedziny to wypada gacie założyć. - Kanadyjczyk uśmiechnął się oszczędnym uśmiechem gdy pozwolił wreszcie sobie napić się gorącego napoju.

- A jak wy dałyście radę powiosłować na drugą stronę to my z Jasperem też damy radę. - wydziarany kierowca wstał ze swojego miejsce i obszedł stół a przy okazji siedzącą Lisę. Jes zaś też zaraz za nim zniknął w chacie pewnie by z kolei skompletować swoje ubrania. Więc na zewnątrz zostały tylko obie panie.

Ruda odczekała aż obaj zajmą się sobą, tracąc zainteresowanie tym co na zewnątrz. Wtedy też podniosła się i przeniosła do stołu, naprzeciwko blondynki.

- I co? - spytała, chociaż było to pytanie retoryczne, gdyż ciągnęła dalej - Mówiłam że są w porządku… odpada nam też wiosłowanie w powrotną stronę. Zobaczymy co z koparkami i resztą, przygotujemy się… a potem przeprawimy na drugą stronę po furę. Wspominałaś, że w mieście są bezpieczne meliny. Masz tam znajomych, kogoś kogo widziałaś już wcześniej?

- Nie. Nie wiem. Nie byłyśmy tam odkąd się zamelinowałyśmy na wyspie. Ostatni raz to nie wiem… Chyba jeszcze w czerwcu. Potem byłyśmy ze trzy razy po żarcie ale tylko w pobliskich sklepach i domach. I tylko blisko rzeki. Ale przez radio słychać co niektórzy mówią. - kaptur blondynki pokręcił się na znak, że nie ma co u niej liczyć na osobiste znajomości za rzeką.

- Rozwiniesz? - Griffith poprosiła cicho - Co mówili? Nie jesteśmy stąd, nikogo tu nie znamy. Tym bardziej teraz ciężko się złapać na punkt informacyjny. Jeśli gadali w eterze musieli używać choćby przezwisk, wspominać charakterystyczne punkty okolicy gdzie się znajdują. Łatwiej z kimś gadać, gdy chociaż wiesz jak się do niego zwracać… albo masz pojęcie o jego charakterze, a to słychać. W głosie, w tonie w jakim prowadzi rozmowy. Sposobie jaki to robi.

- Oj to Tracy bardziej jest oblatana w tym radiu. - Lisa westchnęła jakby nie bardzo był to jej ulubiony temat. - Największy punkt jest chyba na lotnisku. Stamtąd mają chyba łączność z resztą kraju. Tam była przed tym wszystkim jednostka Gwardii. Mieli samoloty i w ogóle. Nie wiem co teraz z tego zostało. Ale stamtąd podają prognozę pogody. Nadają prawie co godzinę albo dwie. Dość często. No i są jeszcze inne punkty na mieście i w okolicy. Kojarzę gdzie to zwykle jest. Ale już mówiłam, że na piechotę i we dwie to nie było sensu się tam pchać. - dodała niechętnie ale coś jednak powiedziała pewnie wczuwając się w rolę kogoś nowego w tym mieście.

- I pewnie żadnych wieści o szczepionce, albo ewakuacji… ehhhhh - Silvia westchnęła ciężko, unosząc dłoń do twarzy żeby przetrzeć czoło i lewy policzek. To by było za piękne, rząd dawno się na nich wypiął. O ile jeszcze w ogóle istniał. - Dobra, zagadamy z Tracy gdy wrócimy. Na razie chyba i tak czekamy aż się księżniczki zbiorą - wzrokiem wskazała wejście do chaty, a na jej twarzy nagle zagościł szeroki, wyjątkowo szczery uśmiech kogoś, kto absolutnie nie wpadł na nic zdrożnego, czy w jakikolwiek sposób złośliwego.
- No wiem… niezłe ma te dziary - powiedziała tonem pogawędki, ściszając głos, aby reszta w domu na pewno nie usłyszała - Teraz w podkoszulku to i tak niewiele ich było widać, ale mówię ci, nie ma co sobie robić złudnych nadziei. Tydzień przed nim paradowałam w samym staniku i nic, zero zainteresowania - przybrała zbolały ton - Tylko macał tą swoją spluwę i mruczał z Jasperem po kątach… nie chcę nic mówić,ale coś mi tu śmierdzi... szkoda że wódki nie mamy. Napiłabym się.

- To jakiś lewus? - blondynka odruchowo ściszyła głos i też popatrzyła na drzwi chaty. Właściwie to przez okna nawet było ich trochę obu widać chociaż zwykle w przelocie jak się ubierali albo pakowali te koce.

- Lubię dziary. Trochę szkoda jakby był jakiś lewy. Z Tracy się trochę tentegujemy ale jakoś tak samo wyszło. Dla zabicia nudy i stresu. W końcu od paru tygodni jesteśmy tu same. Żadnego człowieka. Najwyżej 20-ki za rzeką. Gdyby nie te radio to w ogóle można by pomyśleć, że same zostałyśmy. - Lisa jakoś sama z siebie popłynęła z tymi zwierzeniami i na koniec jeszcze wzruszyła ramionami by podkreślić jak to wszystko samo się potoczyło.

- Albo nie jarają go rude - ryża czupryna przekrzywiła się odrobinę, a jej właścicielka przybrała pocieszający ton - Myślę że jak we dwie go przydybiecie i wyskoczycie z ciuchów, wyjdzie co z nim tak albo nie tak. Jak okaże się lewy to zawsze zostanie wam pół drogi do zabawy we dwie… no ale jeśli wyjdzie na normalnego chłopa, będzie wam o wiele weselej. O stara, jakie on ma dziary na plecach, kosmos. Na brzuchu to samo. Pierdolony żywy fresk. - zaśmiała się cicho, poważniejąc w mgnieniu oka, gdy zapatrzyła się na las za barierką ganku - Macie farta że tu trafiłyście i miałyście spokój… i co jeść. Pieczony pies jest o niebo lepszy niż surowy, jeszcze ciepły szczur… albo wegańskie paszteciki -wzdrygnęła się malowniczo - Co za chory zwyrol wymyślił weganizm? Zabiłabym za potrójnego cheeseburgera z dodatkową cebulą, bekonem i jalapeno. Do tego zimny browar i cały talerz brownie z lodami na deser… może mają tam gdzieś jeszcze jakieś lody. Jeśli zostały lody, ten świat wciąż jest wart ocalenia.

- Oojjj taakk… - Lisa uśmiechnęła się z rozmarzeniem chociaż Silvia nie była do końca pewna do której części z malowanych przez nią obrazków bardziej. Czy może niektórych z nich czy wszystkich. Wydawało się, że sporo rzeczy je mimo wszystko łączy ale właśnie drzwi skrzypnęły i wyszli przez nie panowie.

- No cholera mówiłem. Gdzie ty masz głowę? - Kanadyjczyk zapytał z wyraźną irytacją patrząc na stół przy jakim niedawno siedzieli.

- Oj weź zejdź ze mnie, nic się nie stało. Sil by dała znać jakby co. - Aaron zrobił minę i nie tylko jak nastolatek na tysięczne gderanie swojego starego. Ale minął obie dziewczyny rzucając im krótką minę w stylu “Czepia się mnie!” i wrócił do drugiej części stołu gdzie zostawił swoją klamkę. Złożył ją w paru ruchach i z rozmachem wsadził ją sobie za pasek. - Zadowolony?! - rzucił zaczepkę do obserwującego go z dezaprobatą Kanadyjczyka. Ten gromił go tym spojrzeniem z jakieś dwie sekundy nim nie dał sygnał do wymarszu.

- Idziemy. Prowadźcie do tej łódki. - rzekł spokojnie nie dając się młodszemu sprowokować. Ścieżka była na tyle szeroka by pomieścić dwójkę ludzi no ale nie więcej. Czekało ich może z kwadrans marszu, może trochę mniej do tej plaży gdzie zostawiły łódkę.

- To co, idziemy pierwsze? - Griffith wstała, a potem zeskoczyła z ganku, stając przy Staruszku i wyciągnęła rękę do blondynki, szczerząc się do niej wesoło - Dawaj, nie ma co marnować czasu i okazji aby wysunać się na czoło peletonu zanim znowu sobie ktoś nie przypomni o czymś arcyważnym - popatrzyła na Kanadyjczyka z niezwykle uprzejmą miną i zamrugała parę razy - Zaczynającym się od “A wiesz Sil, weź…”.

Teraz już cała trójka się roześmiała. A Lisa nawet chętnie wzięła podaną dłoń Silvii i śmiało ruszyła tym leśnym tunelem jaki miał ich zaprowadzić na plażę. Panowie zaś ruszyli za nimi. Z czego Aaron dźwigał niezbyt zgrabnie wyglądające zawiniątko pewnie z tymi kocami i resztą.

Przeszli tak ten pierwszy kawałek ścieżki i w pewnym momencie Lisa trochę się pogubiła gdzie poprzednio wyszły od strony plaży. Ale machnęła na to reką bo jak “gdzieś tu” pójdzie się “mniej więcej tam” to i tak się wyjdzie na tą plazę co trzeba. Najwyżej podejdą kawałek po plaży. Z tym, że na przełaj przez las to już łatwiej było iść rozsypanym szeregiem, jedno parę kroków za drugim z czego na czele szła szara bluza blondynki a pochód zamykał najwyższy i najstarszy z nich.

- Idziemy na plażę? A macie dziewczyny odpowiednie kostiumy na plażę? - chciał wiedzieć kierowca nieco zasapany od tego raźnego marszu na przełaj i dźwigania mało poręcznego pakunku. A do plaży się chyba zbliżali bo widać było coraz wyraźniejsze prześwity pomiędzy drzewami zwiastujące jakąś wolniejszą przestrzeń.

- Nie no stary… znowu to samo. Nie ogarnąłeś kluczowej rzeczy w rachunku naszego położenia - Silvia rzuciła przez ramię wyjątkowo rozczarowanym spojrzeniem. Akurat na gadającego młodego - Jakie niby mamy mieć odpowiednie kostiumy, skoro to plaża nudystów? Nie widziałeś tych znaków przy drodze? Ostrzeżeń przed starymi, pomarszczonymi dziadkami popylającymi na waleta… i tych drugich, żeby baby powyżej sześćdziesiątki zarzucały sobie wymiona na ramiona zanim zaczną się przemieszczać… bo urząd miasta nie bierze odpowiedzialności za wybite zęby gdy sie taka potknie o cyca i wywinie orła… jesteś gotowy w takim razie na wizytę na plaży, hm? - wyszczerzyła się do niego.

- Plaża nudystów co? No na taką co mówisz to niezbyt mi śpieszno. Ale podobno nie ma tu nikogo prócz nas. To jak chcecie to możecie fikać po tej plaży i na waleta. - wyglądało na to, że kierowcy całkiem podpasował plażowy temat, zwłaszcza gdyby chodziło o plaże młodych nudystek w wykonaniu dwóch idących przed nim dziewczyn. Zresztą zaraz wyszli na tą plażę. Faktycznie do łódki brakowało im z kilkadziesiąt kroków.

- To ma być ta plaża? Coś chyba mają słaby budżet na ten piach i dodatki - Aaron okazał się nieco rozczarowany, że plaża nie okazała się rajską plażą znaną z choćby folderów reklamowych dla turystów.

- Tam jest więcej piachu. - kobieta w szarej bluzie machnęła na przeciwległą stronę zatoki skąd wypływały pewnie godzinę czy dwie temu.

Stojąc na brzegu, żartując i patrząc na wcale nie tak odległy cel, szło na chwilę zapomnieć gdzie tak naprawdę są. To nie były wakacje na podmiejskiej wyspie, gdzie przypłynęli aby oderwać się od zgiełku wielkiej aglomeracji i pośpiechu dnia codziennego. Przybyli tu fartem, ledwo uchodząc z życiem, tyle samo farta mieli że wysepka była czystka. Mogli się odprężyć, odetchnąć pewniej… na parę minut udawać, że świat wciąż się kręci, zamiast wykoleić z wielkim hukiem. Niespodziewany luksus, prawie zapomniane uczucie: spokój.

- Na barkach po drodze też się znajdzie go całkiem sporo - Silvia wskazała ruchem brody na rzekę, poprawiając kołnierz kurtki. Nie widziała siebie latającej nago po brzegu, chyba że o północy, gdy księżyc zasłaniają chmury. Wtedy dopiero nikt nie krzywiłby się na ten widok. Ruszyła pewnie do przodu, robiąc zapraszajacy ruch do chłopaków - Dawajcie, teraz wasza kolej prężyć muskuły i pokazać wątłym kobietom siłę prawdziwych mięśni.

- Słyszałeś młody? Sprężaj się. - kanadyjska dłoń pacnęła bluzę skrywającą wytatuowane ramię. Aaron wzruszył ramionami i wrzucił wór z kocy do łódki.

- No to niech wątłe kobiety się pakują i dadzą prężyć muskuły prawdziwym mężczyznom. - oznajmił nieco przedrzeźniając ton Sylvii ale raczej w zabawny sposób. Blondynka zaśmiała się cicho i wskoczyła do środka przechodząc na rufową ławeczkę. Aaron i Jer poczekali aż Sil zrobi to samo po czym zepchnęli łódź na wodę i wskoczyli do środka.

- Cholera znów sobie zamoczyłem buty… - zamarudził kierowca patrząc na mokrą plamę jaka rośnie przy jego bucie którym widocznie zanurzył w wodach zatoki.

- Tracy my już wracamy. We czwórkę. Tak, wszystko dobrze. - niespodziewanie blondyna wydobyła krótkofalówkę z którejś kieszeni i odezwała się do “berecika” po czym schowała radio do kieszeni. Obaj panowie zaś usiedli na środkowej ławeczce i zaczęli wiosłować.

- To mówcie dokąd. - odezwał się Kanadyjczyk bez większych kłopotów napierając na swoje wiosło. Albo chcieli poszpanować przed dziewczynami, zwłaszcza ten młodszy albo naprawdę krzepa i masa robiła swoje bo łódź płynęła żwawiej niż gdy wiosłowała kobieca obsada.

- Widzicie tamtą łachę za zakrętem? - palec rudzielca wystrzelił w powietrze, jasno określając kurs - Tam gdzie pomost, uważajcie żeby silnika nie przegrzać i jedziemy z koksem - dodała, rozkładając się wygodnie na dnie łódki. Zsunęła kaptur, wystawiając twarz do słońca. Tak, w ten sposób o wiele przyjemniej się podróżowało. Nagle zaśmiała się cicho - Dobra, to który śpiewa? Skoro już jesteśmy w Wenecji, gondolierzy zawsze zarzucają nutę pasażerom. Jes, może się wykażesz? - łypnęła na kumpla, a raczej jego standardowo poważną minę - Nie daj się prosić, no! - trąciła go stopą - Jeśli Aaron zacznie wypłoszy wszystkie ptaki i inną zwierzynę i nic nie ustrzelimy na kolację.

- Kanadyjczycy nie śpiewają. - mruknął najstarszy z nich niby ponuro. Ale jednak spojrzenie miał pogodne jakby też udzielił mu się nastrój chwili i właśnie tak pogodnie patrzył w przyszłość.

- Taaa? - Griffith uniosła powątpiewająco brew, mrużąc do kompletu oczy - Szkoda że Justin Bieber o tym nie wiedział. Chyba z pięć lat wam zajęło przepraszanie świata za niego, co? No dawaj Jes, nie bądź ponurak.

- Co?! Ten pizduś w rurkach?! - Aaron prawie się zapowietrzył gdy to usłyszał. Popatrzył z niedowierzaniem na Sil, potem na siedzącego obok Kanadyjczyka a w końcu nawet siedzącą na rufie blondynę.

- Mnie się nie pytaj. Nie znam typa. - najstarszy z nich wzruszył ramionami obojętny na tą młodzieńczą porywczość.

- Cholera a myślałem, że Kanadole to sami ponuracy i twardziele. Jak ty. Albo Wolverine. - kierowca mówił jakby jakiś z jego hołbionych stereotypów właśnie doznał poważnego uszczerbku.

- Albo kanadyjska konna. - rzucił wiosłujący kolega na co po chwili wahania głowa drugiego wioślarza powoli zgodziła się na znak, że coś o tym słyszał ale właściwie to nie zna tematu.

- Nie no, Kanada ma całkiem sporo barwnych celebrytów i osobistości - Silvia zrobiła niewinną minę, patrząc na kumpli naprzemiennie gdy mówiła. Lisę też obserwowała, puszczając jej psotne oczko - Osobiście z racji płci zawsze najbardziej lubiłam słuchać o kobietach, albo dziewczynach… w sumie stamtąd pochodzą moje ulubienice. Zaczynając od topowej faworytki Jasmine Richardson. Słyszeliście?

- Taa. Zjebana zdzira. - mruknął Kanadyjczyk widocznie kojarząc temat i to z niezbyt dobrej strony.

- Dobra a teraz opłyńcie ten złom. - Lisa nakierowała dłonią jak dalej płynąć bo nie wiadomo kiedy byli już całkiem blisko dawnej wytwórni piachu gdzie dziewczyny miały swoją kryjówkę. Sama blondynka wydawała się być w dobrym humorze odkąd ruszyli w drogę powrotną.

- A co to za jedna ta Richardson? Jakaś fajna dupa? - Aaron widocznie nie kojarzył nazwiska ale skoro chodziło o jakąś laskę - celebrytkę to okazał jakiś stopień zainteresowania. Obaj też zaczęli nawigować łodzią by pod tym pochmurnym niebem z jakiego jednak jeszcze nie padało opłynąć to wystające z wody żelastwo.

- Jasmine? Runaway Devil. Całkiem niezła, mhrroczna gotka - Griffith poczuła się w obowiązku oświecić nieoświeconego, przy okazji łapiąc okazję aby podzielić się swoim hobby - Długie ciemne włosy, twarz anioła. Naprawdę śliczna dziewczyna - popatrzyła na kumpla, uśmiechając się delikatnie - Owinęła sobie wokół palca jednego typka, Jeremy’ego Sterinke, swojego chłopaka i poprosiła o drobną przysługę. Widzisz, miała zajebiście rygorystycznych starych. Kontrolowali ją, zamykali w domu, zabrali telefon. Zabronili wychodzić, a przede wszystkim spotykać się z Jeremym, a jej się chciało pić, ruchać i żyć pełnią życia. Normalne, nie? - jej uśmiech stał się krzywy - Więc metodą manipulacji namówiła swojego chłopaka, aby pomógł zamordować jej rodziców. W nocy z 22 na 23 kwietnia 2006 roku Jeremy najebany jak stodoła i naćpany jak Messerschmitt wbił się do ich domu przez okienko w piwnicy, które sama mu wcześniej otworzyła… narobił hałasu, norma w takim stanie. Obudził jej matkę, ta zeszła do piwnicy, zobaczyła napastnika… i było to ostatnie co widziała. - rozłożyła bezradnie ręce - Typ zadał jej prawie pięćdziesiąt ciosów nożem, potem w tej samej piwnicy zarżnął też ojca ukochanej. Staruszek umierając spytał się “dlaczego?”, na co nasz Romeo odpowiedział że “tego zyczyła sobie jego córka”. Całą scenę śmierci rodziców, J.R oglądała stojąc na schodach do piwnicy. Nie zapomniała wspomnieć swojemu chłopakowi, że został jeszcze jej brat, ale postanowiła że nim zajmie się osobiście. Pobiegła na górę i zaczęła dusić małego Jacoba a następnie, gdy nie dawała rady pomogła sobie nożem. Jeremy Steinke również przyłączył się do mordu. Chłopczyk walczył jak wojownik. Złapał zabawkowy miecz świetlny i próbował odpierać atak. Zginął jak mężczyzna, z bronią w ręku… ach i zapomniałam - rudzielec zamrugał szybko parę razy, patrząc na słuchacza cały czas - W chwili popełnienia zbrodni Jasmine Richardson miała… 12 lat. Dostała dychę… odosobnienia w psychiatryku. Jej mroczny luby dożywocie czy tam kanadyjską ćwiarę. Miesiąc temu laska chodziła sobie śmiało po wolności gdzieś w Kanadzie… Karla Homolka też jest zajebista! Chcesz posłuchać?

- Miesiąc temu? To niedawno. A Kanada nie tak daleko. - ocenił Aaron po chwili wiosłowania i trawienia tych informacji. - A miała jakieś fajne dziary? - zapytał o to co zawsze stało na szczycie jego priorytetów.

- Mówiłem, że jest zjebana. - odezwał się Jeremy jakby opowieść Silvii tylko potwierdziła coś co już wcześniej słyszał o owej Richardson.

- A ta druga co mówiłaś? - kierowca zaciekawił się kolejną opowieścią jaką szykowała ruda na dnie łodzi.

- Seryjna morderczyni… ale to akurat długa historia - ruda odpowiedziała tonem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie - Ona i jej chłopak, a potem mąż, Paul Bernardo, porywali młode dziewczyny. Więzili je, katowali, gwałcili i mordowali, a ciał pozbywali na przykład ćwiartując i zalewając w betonie. Paul ogólnie był seryjnym gwałcicielem, przypisuje mu się około 60 takich numerów, co nie przeszkadzało mu na co dzień zgrywać idealnego, szarmanckiego przystojniaka z dziewczyną i ułożonym życiem. Miał marzenie, chciał w lochu trzymać seksualną niewolnicę, więc Karla mu to ułatwiała i pomagała jak mogła. Gdy zażądał dziewicy oddała mu najpierw koleżankę z pracy którą spili i otumanili lekami, a potem własną siostrę - parsknęła niewesołym śmiechem - Cała historia rozgrywała się w czerwcu 1990 roku. Karla miała 15-letnią koleżankę z pracy, która spełniała wszelkie wymagania. Tak więc, zwyrodniała para zaprasza biedną dziewczynę na drinka. Napój oczywiście był z wkładką. Przyszła pani weterynarz miała dojścia do medykamentów dla zwierząt więc znalazła coś na uśpienie. Gdy ofiara zasnęła Paul ją zgwałcił. Nie ujmując jego ostro zjebanej naturze warto zwrócić uwagę na jego ukochaną. Karla nie tylko zgodziła się na gwałt, nie tylko go umożliwiła ale również sama brała czynny udział we wszelkich czynnościach. Tak więc nie pomylcie tej dziewczyny z ofiarą. Bo w tym związku jedynymi poszkodowanymi będą przypadkowe małolaty, które miały nieszczęście stanąć na drodze parze słodziaków. A co ze zgwałconą? Obudziła się i nic nie pamiętała. Sprawa wyjdzie na jaw dopiero dużo później...

Nastała krótka przerwa, gdy rudzielec musiał odkaszlnąć, bo jakaś mucha wleciała jej do gardła. Popluła przez barierkę, a potem wyprostowała się i podjęła opowieść.
- Wpierw jednak zdarzy się Tammy… a było tak. Święta Bożego Narodzenia. Rodzinka przy stole, rozmowy, śmiechy i życzenia. W końcu przychodzi późna pora. Ojciec i matka Karli udają się do sypialni. Psychopatyczna para zaprasza zaś przyszłą ofiarę do swojej sypialni w piwnicy. Modus operandi miał być taki sam. Tylko w tym przypadku ryzyko większe więc podczas gwałtu Karla cały czas trzymała przy nosie siostry szmatkę nasączoną czymś a'la chloroform. No i przesadziła. Ofiara w trakcie zaczęła wymiotować, leżąc na wznak zaczęła dławić się zawartością żołądka. Wystraszeni kochankowie zadzwonili po karetkę. Dziewczyna zmarła w szpitalu. Rodzice uwierzyli w nieszczęśliwy wypadek. Rodzicie nigdy nie chcą wierzyć ile zła czai się w ich dzieciach…. i na odwrót - pokręciła ryżą głową - W styczniu 1991 roku, miesiąc po śmierci Tamy - siostry Karli, prawdopodobnie zgwałcili kolejną dziewczynę, po czym wyrzucili ją na ulicę daleko od miejsca zdarzenia. Nikt się jednak nie zgłosił a ciała nie odnaleziono, więc sprawa została zamieciona pod dywan. Jedyne źródło to wspomnienia Karli z późniejszych zeznań. Niewiele później, bo 15 czerwca 1992 roku Paul porwał kolejną nieletnią dziewczynkę wprost z jej podwórka, kiedy ta wracała z pogrzebu swojej koleżanki. Mężczyzna przewiózł ją do swojego domu, zamknął w piwnicy i poinformował Karlę, że mają więźnia. Biedna Leslie Erin Mahaffy była gwałcona przez kilka dni na zmianę. Początkowo zasłaniano jej oczy z myślą, że po jakimś czasie się ją wypuści. W trakcie przetrzymywania para zmieniła jednak zdanie. Nastolatka została uduszona a jej ciało poćwiartowane i zalane betonem spoczęło na dnie najbliższego jeziora. Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji należy podkreślić, że ofiara poniosła śmierć 15 czerwca, zaś 22 czerwca Karla i Paul wzięli ślub. Niezły eklektyzm, nie? Z jednej strony żałoba po siostrze, z drugiej przymierzanie sukien ślubnych, a na deserek gwałcenie i rzezanie piłą zwłok niewolnicy we własnej piwnicy. Joseph Fritzl lubi to. W dniu ślubu odkryto bloki cementu, w których znajdowały się szczątki zamordowanej dziewczyny. Paul choć udawał wyluzowanego bardzo się zdenerwował i kiedy tylko nadarzyła się okazja brutalnie pobił swoją dopiero co poślubioną żonę. Czas mija, słonko świeci, dupka boli. Kolejna potrzeba Paula i kolejne przygotowanie do porwania. Tym razem padło na dziewczynę ze szkoły katolickiej. 16 kwietnia 1992 roku KH zaczepiła jedną z dziewczyn pod pretekstem spytania o drogę. W trakcie wyjaśnień Paul zaszedł ją od tyłu, przyłożył nóż do gardła i kazał jej wsiadać do samochodu. Tak jak w poprzednim przypadku - kilkudniowy gwałt w piwnicy. Tutaj dodatkowo Paul znęcał się nad ofiarą zamykając ją w szafie, włączając jej fragmenty wiadomości, w których jej rodzice apelują o pomoc w znalezieniu córki. Kristen, bo tak miała na imię dziewczyna nie była jednak potulną owieczką prowadzoną na rzeź. Walczyła do końca i nie ugięła karku przed oprawcami. Ciało Kristen French zostało porzucone przy drodze. Znaleziono je 30 kwietnia 1992 roku. Policja połączyła fakty i odkryła związek pomiędzy tymi zabójstwami. Powstała specjalna grupa dochodzeniowa, która działała w obszarze działania przestępców. Życie w raju bdsm i sado-maso jednak szybko okazało się pozorne i krótkie. Paul Bernardo stawał się coraz bardziej agresywny zarówno w domu, jak i poza nim. W tym samym czasie Karla, która była ciągle bita i zamykana w piwnicy również postanowiła przerwać milczenie. Chciała to jednak zrobić w taki sposób by pogrążyć swojego męża sama nie odnosząc poważnych szkód. Gdy Paul wyjechał w interesach udała się na posterunek policji i zagrała ofiarę, którą mężczyzna zmuszał do udziału w chorych zabawach i późniejszych morderstwach. Karla wynajęła również prawnika, który z perspektywy obrońcy zachował się wręcz wzorowo. Wywalczył dla dziewczyny korzystny układ z policją w zamian za szczegółowy opis przestępstw, których dopuścił się jej mąż. On dostał dożywocie, ona 12 lat więzienia. Tak niski wyrok dla Karli wywołał oburzenie w społeczeństwie. Dlaczego? Paul Bernardo widząc, że jego żona w opinii ludzkiej uchodzi za ofiarę wskazał swojemu prawnikowi miejsce, gdzie ukrył filmy na których znajdują się nagrania gwałtów. Podczas projekcji w sądzie wszyscy zebrani zobaczyli, że Homolka jest sprawcą nie ofiarą. Laska wyszła z więzienia 4 lipca 2005 roku. Jej mąż nadal odsiaduje wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Niech żyje sprawiedliwość - skończyła opowieść, unosząc ręce do góry w szyderczym geście pochwalnym.

- I chuj z nią. - mruknął swój komentarz Jasper miarowo machając swoim wiosłem. Opływali już ten pomost, budynek czy inną machinę i wpłynęli do tej wąskiej zatoczki z jakiej z Lisą wypłynęły na szersze wody zatoki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline