- Jak to co teraz? Bogowie nie wezwali cię do siebie, Jonasie, będziesz więc żyć dalej, i to tak, żeby ofiara tych, którzy tu zginęli, nie poszła na marne.
Poraniony, zakrwawiony i wyczerpany Geldmann padł na kolana gdzieś u podnóża skał, na których stał do niedawna zamek Wittgensteinów. Spod skórzanej kurty wyciągnął zawieszony na łańcuszku srebrny młot i ucałował go.
- Żegnaj bracie... – szepnął. – Niech cię Sigmar i Morr dopuszczą przed swoje oblicze.
Stanął potem nad brzegiem Reiku, patrząc na północ. Gdzieś tam, daleko, stało Middenheim. Leonard nigdy tam nie był, ale wiedział, że tam wiedzie go teraz los. W mieście tym miał przebywać Gotthard, ostatni członek przeklętego rodu. Dopóki żył, zemsta Geldmanna nie będzie kompletna.
- Idę po ciebie, Wittgenstein.