Gablota nie była przesadnie gitna, ale dawała radę w ciasnych uliczkach miasta. Rozwalone radio grało jakąś muzę i nie dało się jej ani zmienić, alni wyłączyć. Varn próbował kręcić gałkami ale ani to, ani metoda „z łokcia” nie pomogło. Droga do kryjówki była bardziej skomplikowana, niż się z początku wydawało. Były skazaniec dobrze radził sobie z orientacją w terenie, ale odnalezienie ulicy XV było jak szukanie igły w stogu siana, bo ulice nie były ułożone po kolei, ale według jakiegoś innego algorytmu.
-Zatrzymaj się na chwile, zapytam tych jełopów – powiedział do Mikenheima. –Procesja jakaś czy co… – mruknął już do siebie. Wychylił się nieco przez okno, żeby zadać pytanie, ale dostał w czoło jakimś miękkim, nadgniłym owocem. Bez ceregieli posłał potok bluzg w rzucającego, mieszając z błotem jego, jego matkę, ojca i ze dwa pokolenia wstecz. Musiał co prędzej podciągnąć do góry szybę, bo pozostali frajerzy zaczęli ciskać zgniłymi owocami w vana. Koniec końców, mieli ujebany furgon, ciuchy i szpej.
Ostatecznie, po paru godzinach jazdy dostali wskazówki od wolontariuszy prowadzących ciężarówki z żywnością. Nie dość, że otrzymali za darmochę sporo żarcia, to jeszcze dowiedzieli się, że ulice w dystryktach są numerowane w kolejności w jakiej zostały wytyczone, a nie w jakimkolwiek rozsądnym ułożeniu logiczno-geograficznym. A XV była niedaleko.
Wejście na kwadrat przebiegło niemal bez zgrzytów. Przywitała ich lufa autoguna. Chwila moment, a byłaby strzelanina, na szczęście poprawna kombinacja hasło-odzew złagodziła sytuację. Zza winkla wyszła ich mącicielka w sportowej bieliźnie. Coś tam powiedziała, czego Varn już nie słuchał, odwróciła się i poszła do łazienki. Mężczyzna dobrze przyjrzał się jej ładnie umięśnionemu ciału i gwizdnął.
-Fiu-fiu, no niczego sobie. Może wpadnie do mnie pod derkę na bajerkę – po czym rzucił swoje klamoty na dolną część łóżka piętrowego i ogłosił –To jest moje kojo.
W planach Varn miał jedzenie i mycie – przynajmniej podstawowe – jak i czyszczenie ubrania i torby. Brud mało mu przeszkadzał, ale nie lubił jak się wszystko kleiło. To mogło ściągnąć muchy a muchy często prowadziły do zarazy. Choć kto wie, jak jest na tej planecie…. Następnie chciał skombinować jakieś szmaty, wiadro czy szlauch i umyć furę. Była kijowa, więc i tak na mało jakiej lasce by zrobiła wrażenie. A śmierdząca zgnilizną to już w ogóle.
Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 09-05-2020 o 00:45.
|