Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2020, 19:46   #130
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Irlandczyk jadąc tutaj kiwał głową słuchając wywodów Thomasa. Zgadzał się z nim całkowicie, także nie w przechodzeniu od razu do użycia przemocy. Może był mięśniakiem grupy jak i ojciec Adam, ale to nie znaczyło że kipiał od testosteronu i agresji… i tylko szukał okazji, by komuś przywalić. Healy był bowiem osobą dosyć spokojną i jowialną. I co więcej, nigdy nie tracił zimnej krwi. Nawet w gniewie nad sobą panował.
To czyniło go groźniejszym. Tak jak Ćwikła w jednej, a drugi pistolet w drugiej kaburze.
Widok jaki zastali nie zszokował, ani nie zbulwersował Healy’ego. Co najwyżej zniesmaczył.
Niemniej… nie miał powodu się wtrącać w zwyczaje miejscowych. Usiadł więc w milczeniu dając okazję odezwać się gospodarzowi… lub Thomasowi jako nieformalnemu dowódcy wyprawy. Od czasu do czasu dyskretnie pocierał szkiełko pierścienia pogwizdując coś pod nosem i odnawiając barierę chroniącą umysł.
Erik nawet z powodzeniem zabawiał ich, czy stwarzał pozory, iż zabawia towarzystwo ciągnąc niezobowiązującą rozmowę praktycznie o niczym. Kilka razy próbował niby przy okazji wyciągnąć jakieś informacje, w zasadzie gdyby nie byli z Tomasem czujni, może udałoby się mu. Opustoszały wytwarzał wokół siebie specyficzną aurę łotrowskiego uroku, iż trudno było mu mieć za złe te małe podchody.
- Polecam wódkę z lodowców, najlepsza. Pijecie, Tomasie? Słyszałem, iż wielu z wasze tradycji nieszczególnie lubuje się w trunkach.
- Arthaśastra odradza tego - eutanatos wyjaśnił spokojnie - ci których korzenie sięgają Indii często unikają.
- A jak to jest z wami?
Eutanatos nie zdążył odpowiedzieć, chociaż z jakiegoś dziwnego powodu ociągał się z odjęciem wątku dłużej niż zwykle, ze spokojem wpatrując się w drzwi. Drzwi które po chwili otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem, a po chwili przez próg przeszedł nie kto inny jak Jony jednocześnie chowając w kieszeń ramoneski małe, okrągłe lustrzanki. I nagle się zatrzymał.
- Co do kurwy nędzy.
Spojrzał na Erika cedząc słowa przez zęby, potem na Patricka i Tomasa. Chłopca celowo wzrokiem omijał, z pewnym wysiłkiem.
- Teraz wystawiasz mnie wsiurom z Tradycji?
- Nie powiedziano nam, iż nie jesteś poinformowany - Tomas powiedział spokojnie.
- I temu wzięliście tego dupka co za mną węszył - westchnął wskazując na Patricka palcem w geście strzelającej broni.
- Gwoli ścisłości nie za tobą. Szukałem przyjaznych wtajemniczonych przebywających na tym obszarze. By się przedstawić i przywitać, co by mnie myśleli że z my tu z buta pchamy się na ich teren. No i spotkałem wtajemniczonego… ale przyjazny to on nie był. - wzruszył ramionami Healy i spojrzał z uśmiechem na Jony’ego. - I skąd ten pomysł że wtedy za tobą węszyłem? Czyżbyś miał powody do spodziewania się łowców jakiejś Tradycji? Grzeszki na sumieniu?
Opustoszały włożył powoli ręce w kieszenie z wystawionymi kciukami. Stojąc w lekkim rozkroku, lekko napinając mięśnie, przypominał trochę cowboya szykującego się do pojedynku w samo południe poddanego wariancji subkultury metalowej. Po chwili pokręcił głową.
- Lepiej zajęlibyście się tym pierdolonym zbokiem - lekko spojrzał na Erika - albo tymi potworami w mieście. Czego chcecie?
Erik widząc gotową postawę Patricka, lekkim gestem pokazał, iż ten może mówić pierwszy. Camilla siedziała cicho ze spuszczoną głową i jakimś dziwnym smutkiem na twarzy.
- Jesteśmy magami Tradycji nie policją obyczajową. Nawet jeśli osobiście niespecjalnie mi się podobają jego obyczaje, to nic nie mogę zrobić. Zresztą… o ile w grę nie wchodzi magiczny przymus, to jakim prawem miałbym? A co do potworów to… jakoś przy naszym ostatnim spotkaniu nie raczyłeś się podzielić z nowo przybyłym magiem informacjami na ich temat. Bardzo nielogiczne podejście… ja bym tam się cieszył z potencjalnego wsparcia przybyłego do miasta i od razu bym je wtajemniczył.- zaczął rozważać Healy siadając tak, by mógł w jednej chwili sięgnąć do Ćwikły i strzelić w Jony’ego. Nie był on wszak tu jedynym “rewolwerowcem”.
- Sądzę, że masz wiele racji - Tomas zwrócił się do Jonego - Patrick słusznie mówi, lecz z tego co słyszałem, nie byliście pewni kontaktu z Tradycjami. Dobrze mówię?
- A tyś co za jeden?
Jony zmrużył oczy.
- Tomas, jeden z magów śmierci - Erik przedstawił eutanatosa lekkim głosem - mój ty gniewny przyjacielu.
- Tak, a potem ta wasza jak mnie śledziła to co? Wylizała się? - Opustoszały burknął.
- Waleria… wyjechała - Tomas zaczął delikatnie - to było nieporozumienie.
- Tak, cóż za niefart - Opustoszały zmierzył ich wzrokiem - najpierw Tradycje wszczynają śledztwo w sprawie morderstw, potem dziwnym przypadkiem ja jestem w głównym centrum zainteresowania. Jeszcze na koniec dwa razy przypadkiem spotykam kogoś z waszych.
Cisza, Jony na chwilę zamilkł patrząc na Tomasa i Patricka wymownie.
- Fatum. Poza tym… Miss Storm łaskawie wystawiła cię twierdząc, że jesteś jej sprzymierzeńcem. Możliwe, że tylko po to, by namieszać… w końcu jej wtyka w Tradycjach została odkryta i zdjęta.- Healy uznał, że trzeba Opustoszałych wtajemniczać, w te kwestie które i tak są znane wrogom ich Fundacji.
Jony chwilę chwilę analizował słowa Irlandczyka, szczególnie chwilę zajęło mu skojarzyć termin burza, pewnie sami używali innego określenia. Nie dane mu było jednak długo pomyśleć. Gdy tylko Erik usłyszał o sprzymierzeńcu, chuda twarz wykrzywiła się w szerokim uśmiechu, charakterystycznym dla ludzi którzy są zbyt wzburzeni emocjonalnie, wściekli i zasmuceni aby panować nad odruchami, a to co my bierzemy za uśmiech, jest bezładnym skurczem twarzy.
- Ty skurwysynie… - Erik parsknął i jakby nie obawiając się wulgarności wyciągnął dłoń… mrugnęli, w tej dłoni znajdował sie staromodny rewolwer.
Potem sprawy potoczyły się szybko. Chłopak Erika uskoczył w bok, Tom skoczył na Erika, a Patrick widział jak Jony skacze bokiem, po skosie w jego stronę.
Healy zrobił to samo. Zerwał się ze swego siedziska i rzucił się jak pantera na zdobycz. Cel był prosty, powalić Jony’ego na glebę zdejmując go linii strzału Erika i obezwładnić na tyle, by całą sytuację dało się bezkrwawo zakończyć.
Patrick słyszał nagły krzyk Camilli który jednak nie zagłuszył dwóch wystrzałów broni, chyba też upadku czegoś metalowego i innego wrzasku, zdecydowanie bardziej przeraźliwe. On sam w tej samej chwili zderzył się dosłownie z Jonym. Co stanie się jak niepowstrzymana siła napotka nieporuszalny obiekt?
Kto wie. Natomiast zmaganie Jonego i Patricka było piękna, artystyczną wizualizacją tego zagadnienia. Ciągle stali na nogach, nie mogąc się powalić, niczym dwa niedźwiedzie w brutalnym klinczu. Patrick zebrał potężny kolanem w żebra, sam odpłacił się dwoma łokciami, przydepnięciem nogi (przeklęte glany chroniły stopę opustoszałego).
Po chwili do Patricka dotarło, iż Jony nie był tak głupi. Przyjął zdecydowanie więcej ciosów niż Irlandczyk, był w gorszej pozycji, tak, iż po chwili Patrick miał go na ziemi z wykręconą ręką. Tylko, że Jony nie chciał wygrać, wykorzystał chwili klinczu aby osłonić się ciałem Patricka przed strzałem.
Teraz syn eteru mógł ocenić sytuację. Erik siedział blady i zgarbiony zawijając w koszulę pociętą rękę. Tomas spokojnie mierzył jego gardło ceremonialnym nożem, ręka mu nawet nie drżała.
Jony zaśmiał się z chrypką znaną każdemu, na czyje płuca naciska wkurzony Patrick. Wypluł krew.
- Wiedziałem, że z tego eutka swój gość.
- A z Erika wyszła drama queen… ale też ma jaja. I pewnie zabolała go tamta śmierć.- stwierdził chłodno Irlandczyk unieruchamiając Jony’ego. - Potworzyca twierdziła, że jesteś jej sojusznikiem? Co ty na to?
- Gdy wasza mnie śledziła, to ja śledziłem to całe monstrum. Tylko, że faceta, jest mniej czujny - rzucił lekko dysząc.
Tomas lekko odsunął ostrze od Erika patrząc na niego uważnie, ten natomiast mętnym wzrokiem pełnym bólu patrzył jak plamy na koszuli robią się coraz większe.
- I co takiego udało ci się odkryć ? Może zróbmy sobie wymianę informacji? Na zabijanie się w imię vendetty znajdzie czas, gdy już rozwiążemy lokalne problemy z potworami. Mam wrażenie, że byłoby mniej problemów i agresji, gdybyśmy wszyscy po prostu wyłożyli kawę na ławę.- westchnął z odrobiną frustracji w głosie Patrick.
- Jestem bardziej gadatliwy, gdy nie liżę syfnego dywanu..
Jony warknął lecz nie stawiał oporu, tak jakby cała ta sytuacja mu odpowiadała. Patrick dostrzegł, iż stał przy nim najmłodszy z magów. Chłopak wpatrywał się z Jonego z milczeniu, lecz w oczach rosła jakaś agresja, lecz… chyba nie była skierowana w stronę powalonego maga. To była bardziej złość na cały świat.
Erik drżał jak w febrze, lecz ledwo mówił. Tomas odczekał chwilę nim podjął temat.
- Masz wszystkie palce - eutanatos, sądząc po minie Erika, chyba trafił w dziesiątkę z wyjaśnieniami w kontekście niepokojów rannego maga - jak który krąży w twoich żyłach zmniejsza czucie, powodu dreszcze oraz silnie rozrzedzenie krwi. Utrudnia też koncentrację, temu pewnie bardzo trudno zebrać się do właściwej riposty. Teraz powoli odsunę ostrze, bądź grzeczny.
Jak mówił, tak zrobił, chowając ceremonialną broń w poły kurtki z dziwną, mechaniczną sprawnością, zimną tak jak zimne były oczy eutanatosa.
- Patrick, wrzuć go na kanapę, przesłuchania z ziemi nie są dobre gdy mamy za dużo do omówienia.
Healy posłusznie podniósł Jony’ego i bezceremonialnie rzucił go na kanapę. Jedną dłoń nonszalancko oparł na magicznym pistolecie. Sugerując w ten sposób co się stanie, przy kolejnym wybuchu agresji. Ponieważ planował w takim przypadku zranić agresywnego osobnika, musiał unikać używania Ćwikły. Chaotyczny efekt artefaktu z pewnością mógłby być bardzo… śmiercionośny.
Jony był zasadniczo potulny, jak na siebie. Oczywiście musiał wykazać pewien opór, jak na samca alfa przystało, lecz Irlandczyk widział, iż to tylko pewne pozory. Wyglądał na zamyślonego.
Camilla patrzyła teraz na Patricka w milczeniu jakby nie wiedząc co ze sobą. zrobić. Tomas natomiast wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał. Mimo spokojnego, beznamiętnego oblicza, coś w zachowaniu eutanatosa sugerowało, iż targają nim jakieś emocje, może wątpliwości.
- Byłoby bardzo fortunne gdyby ktoś zastrzelił domniemanego barabiego, prawda Eriku?
Opustoszały jeszcze dochodził do siebie, lecz powoli odzyskiwał rezon, co widać było po jego minie. Jony natomiast założył ręce za głowę, nogi rozstawił szeroko i rozsiadł się wygodnie na sofie dominującej pozycji.
- Wiesz co Erik - Jony nawet nie odwrócił do niego twarzy - powinienem cię odjebać jak tylko tutaj się pojawiłeś, albo chociaż tłuc i kazać wypieprzać. Życie byłoby prostsze.
- Możecie swobodnie jebać jak już załatwimy sprawę z tymi kreaturami. Do tego czasu lepiej zwierać szeregi… i szukać rozwiązania.- ocenił Healy ponurym głosem. Tutejszy Opustoszali, cóż… byli nimi nie bez powodu.
- A co takiego robię od początku - Jony skrzywił się - byłoby łatwiej gdybym nie miał na karku śledztwa Tradycji.
- Zapewniam ciebie, że akurat mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie niż obserwowanie twojej kudłatej głowy.- stwierdził sceptycznie Irlandczyk. - Nie jesteś nawet dziesiąty na liście naszych priorytetów.
- Może wy - Jony ocenił sceptycznie - ale rozumiecie ostrożność.
Erik rzucił trzeźwe spojrzenie na Tomasa, celując w niego słowami.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zabić upadłego? To moje sprawo, straciliśmy przez niego jedną z naszych…
Żal ściskał głos maga. Natomiast Tomas… uśmiechnął się krzywo. Patrick dawno nie widział, iż ktoś może się uśmiechać w tak niepokojący sposób. Eutanatos do tej pory bywał albo śmiertelnie poważny albo próbował wyluzować, nigdy nie mieszał tych dwóch stanów.
- Kiedy przybyłeś do miasta? Dwa miesiące temu rozkręciłeś się na dobre, klub, śledztwo… Imponująco szybka kariera jak na tak długi czas bezczynności, można powiedzieć, iż ta kariera była niemal burzowa.
Eutanatos patrzył na Erika uważnie. Ten milczał przez chwilę.
- W co wy do cholery pogrywacie?
Healy nie wtrącał się, bo przecież był tu mięśniakiem. Poza tym, kiepsko mu wychodziło manipulowanie innymi. Nie umiał za bardzo kłamać.
- Nie mam potrzeby w nic pogrywać - Tomas wzruszył ramionami.
- Słuchaj - Erik dopiero teraz spojrzał na swoją rozciętą dłoń - to, że niedawno układa się nam lepiej to tylko owoce ciężkiej pracy. Naszej, bez wampirów, bez Tradycji, bez innych istot. Po prostu się staramy.
Camilla wbiła wzrok w podłogę, nie ze wstydu, tylko jakby z bezsilności. Nieco bardziej wyluzowany Jony gestem zawołał chłopaka do siebie. Ten podszedł, w milczeniu. Opustoszały się lekko do niego uśmiechnął jakby dodając mu otuchy. Nie było w tej relacji nic erotycznego, a raczej dziwna intymność przyjaciół, ojca lub mentora.
- A kiedy natknęliście na pierwsze ślady burzowych istotek? Może jakieś legendy miejscowe? Albo bajki, plotki? - zapytał Irlandczyk spokojnie.
- Legendy - Jony fuknął - gówno nie legendy, chyba, że Lovecraft pisał prawdę. Wcześniej słyszałem o seryjnych morderstwach, ale to problemy jak każde inne, jeszcze jak przez pół kraju biegną pogłoski o ruchach wampirów. Zainteresowałem się tą sprawą - Opustoszały podkreślił liczbę pojedynczą - gdy została zamordowana jedna z naszych. To w jaki sposób się nią zajęło to coś…
Jony zamilkł na chwilę.
- Od tamtej pory śledzę ich. Zauważyłem, iż kumają się z pijawami. Potem odkryłem, iż jest ich dwoje. Śledziłem aktywność, wywęszyłem dodatkowy węzeł. Trochę też badałem, nie jestem za dobry w tym. Oni się bardzo hamują z pokazywaniem prawdziwego oblicza, i to nie do końca ze strachu, nie wiem… Zresztą, bawią się nami. Dwa razy przeszkodziłem tej suce w żerowaniu. Ot cała historia.
- Czują się jeźdźcami apokalipsy… czy też ragnaroku, takimi z takiego dyskontu. Dążą do zniszczenia wszystkiego. To dobry powód dla nas, by zwierać szeregi i bratać się także z pijawami, które nie stanęły po ich stronie.- stwierdził po namyśle Healy.- Są twardzi, niezniszczalni nie ma… ale można ich uwięzić.
- To trochę nie moja liga - Jony przyznał spokojnie - zajmowałem się całą sprawą tylko temu, iż wleźli na moje podwórko. Ale wiesz co - spojrzał na Patricka - nie wiem czy czują się. Dla mnie to pozerzy, a mam dobry nos do pozerów.
Tomas natomiast milczał dziwnie skupiony.
- To są pozerzy. Wielkie słowa, małostkowe czyny. Tacy jeźdźcy tandety… ale twardzi. - zgodził się z nim Irlandczyk, bo miał podobne odczucia.- A my akurat nie mamy wyboru… może to i nie nasza liga, ale lepiej zginąć w walce niż skamleć pod ścianą, gdy będą cię pożerać żywcem.
- Dobrze gadasz amigo - Jony uśmiechnął się półgębkiem opuchniętej wargi.
Erik siedział skołowany, patrząc raz na Patricka, raz na Tomasa. Dopiero teraz podjął wątek.
- Mamy pakt o nieagresji z tutejszymi wampami, i tyle z tego. Te istoty są poza naszym zasięgiem, stwierdziłem, iż lepiej się nie miesza…
Śrubki w kieszeni Patricka mocno zawibrowały, lecz i bez tej pomocy mistyczny technomanta poczuł z lewej silną falę psychicznej energii (jak to mówił starszy Szkot, zaburzenia w polu psionów) wprostu uderzającą w Erika. Opustoszały padł nieprzytomny, zdezorientowany tym co się stało, w dość komicznej pozie z otwartym półgębkiem.
Camila i Jony wlepili w magów tradycji pytające spojrzenia. Na twarzy eutanatosa znowu malował się przekąs.
- Sondowałem go, dla pewności - stwierdził zimno - poznałem już na wejściu. Patrick, tylko spokojnie - zwrócił się pytająco do eteryka.
- Spokojnie?- burknął Healy już zaciskając dłoń na pistolecie. - Mogłem kogoś… ech… może takie rzeczy ustalajmy przed spotkaniem?
- Nie chciałem spłoszyć - eutanatos powiedział spokojnie - przesłanki zyskałem dopiero jak dostrzegłem jego echo. Potem musiałem się upewnić, szpiegostwo w myślach nie jest takie proste jeśli zrobić to po cichu.
Mag śmierci pokręcił głową z jakąś goryczą.
- Poznałem go ze wspomnień Twej dziewczyny.
Healy wyciągnął broń i wycelował w Eryka, dłoń mu drżała… wściekłość zasnuwała wzrok karmazynem.
~ Dyscyplina to duma maga, byle maruder może zmieniać rzeczywistość. Mag jest panem otoczenia, ale przede wszystkim siebie.~ zrzędził mu nad uchem gnom i z jego akcentem szkota.
Dłoń obniżyła się. Padł strzał, kula przeszyła kolano niszcząc rzepkę kolanową.
Dwa szybkie oddechy… Dyscyplina… jeszcze potrzebowali Eryka żywego. Jeszcze…
- No pięknie - Jony z dziwnym spokojem skomentował jak bezwiedne ciało Erika upada w nieproporcjonalnie dużej kałuży krwi. Camilla już ruszyła zakładać opatrunek, chłopak był jednak… jakby patrzył na zupełnie inny świat.
Tomas natomiast tylko położył dłoń na ramieniu Patricka, po czym lekko go klepnął w geście zrozumieniu. Eutanatos nie oceniał, po prostu w najprostszy sposób pokazał, iż jest z nim.
Jony przyłączył się do patrywania, chociaż widać było, iż walczy ze sobą, nie tak jak Patrick, a raczej jak ktoś, kto pomaga komuś, na kogo wolałby napluć.
- Możecie mi wyjaśnić co tutaj się odjebało?
- Typ kreatywnie współpracuje z mięśniakiem od Miss Storm. Ma szczęście, że go nie wykastrowałem. Ale później może będzie czas i na to.- syknął gniewnie Healy… wyjątkowo lodowatym głos. Gdzieś wyparowała cała jowialność i optymizm tak charakterystyczne dla tego Syna Eteru.
Jony momentalnie przestrzał opatrywać ranę, zostawiając wszystko chłopakowi. Wyglądał na zaskoczonego, nawet bardzo. Po chwili dotarło do niego nieco więcej, jakby układał jakieś fakty.
- Powinien się wykrawić - spojrzał na Erika jak się patrzy na fekalia, zrobił kilka kroków bokiem.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - fuknął z całej siły uderzając pięścią w ścianę. Potem drugi raz, trzeci, kolejny. Dyszał lekko. Mętnym wzrokiem powiódł na chłopaka, ten już nie zajmował się raną opustoszałego.
- Czy oni mogą mieć rację?
Chłopak zapytał Jonego z jakąś nadzieją w głosie, tak jakby wszystko było dziwnym, surrealistycznym koszmarem. Jony po prostu poklepał go po plecach.
- Katharsis - stwierdził tonem który, tak samo jak to słowo, nie pasowało do tego grubo ciosanego, agresywnego jegomościa. Podszedł do Patricka i Tomasa podając im dłoń.
- Możecie mi mówić Jony.
- A mi Patrick…- Healy uścisnął dłoń maga i spojrzał na Erika.- A on jest nam potrzebny żywy. W innym przypadku rozwaliłbym mu łeb… zaraz po jajach.
Tomas też podał dłoń Jonemu w porozumiewawczym spojrzeniu. Ten kiwnął głową, nie odpowiadając im.
- Będzie długo spał?
- Tak - Tomas powiedział pewnie - co najmniej kilka godzin.
- Dobra. Knut - spojrzał na chłopaka w dziewczęcych ubraniach - mogę na ciebie liczyć, ogarniesz ten bałagan?
Chłopak kiwnął pospiesznie głową, chociaż widać, iż nie było to dla niego łatwe.
- Sprawdź czy wygłuszenia pokoju jeszcze się spisują i nikt nie słyszał strzałów. My chwilę pogadamy.


Erik leżał nieprzytomny na ziemi, z opatrzoną z grubsza dłonią i kolanem. Krwi nie stracił za dużo, lecz i tak nie wyglądało to wesoło. Wedle Tomasa powinien żyć. Gdy czekali na Knuta, Jony stał się jakby bardziej rozmowny.
- Jeśli poznał się z tymi monstrami przed śmiercią… Kurwa, to co jej zrobiono. Była nas tutaj trójka, potem czwórka z tym sukinkotem. Płotek nie liczę. Długo opiekowałem się resztą, ale widać z jakim skutkiem. Też nie byłem pewny Erika, ale jak wiadomo, wszyscy jesteśmy razem, godzimy się…
Zamilkł, po chwili wstał do barku.
- Ja muszę czegoś mocnego. Wy?
Tomas grzecznie odmówił. A Patrick nie odmawiał nigdy.
- Dobra - zaczął polewać wódkę - Knuta sam odszukałem, Alma odnalazła mnie, zresztą była już obcykana w te klocki. Erik przybył do nas później, jakoś trochę ponad rok w sumie. I jak kurwaaaa widzicie - Jony popił kieliszek wódki przy barku, dopiero po tym nalał kolejny i przyniósł do stolika - zaczął mi ucznia pedalić.
- Wiadomo skąd przylazł? Nam urobili mistrza… i przy okazji tak nastraszyli, że służył tylko po to by pożyć dłużej nim wszystko pójdzie w pizdu.- ocenił Healy, a Mechanicles zaczął coś sarkać o głupich starcach kurczowo trzymających się swojego żywota, zamiast przejść do inkarnacji w kolejne ciało.
- Z południa - Jony stwierdził cierpko - jak ktoś żyje tak jak my to za dużo informacji o nim nie ma. Poza magami, mam kilkoro śpiących pod opieką - Jony wrócił do stolika siadając z impetem - trzymam ich teraz na dystans, starając się nie dawać tropów. Jeszcze ten węzeł, tankuję ile się da, ale ten rezonans soczku jest jak dobra amfa - stwierdził rzeczowo.
- Rozumiem, iż Erik nie zajmował się takimi problemami - zapytał Tomas.
- Gdzie mu do tego. Imprezki, Knut, klub. Młody pół roku temu przejął pełnię własności. Dalej trzymał menadżera, lecz decyzje kreatywne to
- O ile pozwolisz mu przeżyć do końca jego przesłuchania, to ja nie widzę problemu. - bardziej spytał niż stwierdził Healy patrząc na Tomasa.
- To co mam zamiar robić nie powinno być oglądane przez nie rozumiejących Koła, dla waszego dobra. Oczywiście podzielimy się z tobą wynikami, Jony.
Opustoszały zastanowił się.
- Eutanatosowe rzeczy, hę?
- Mniej-więcej.
Healy tylko mądrze skinął głową starając się zamaskować swoją ignorancję w tym temacie.
- Ten wasz mistrz… czy to możliwe, iż on na mnie napuścił waszych? - Jony bardziej stwierdził niż pytał.
- Tak sądzę - Tomas potwierdził.
Healy potwierdził to skinieniem głowy. - Był wysoko postawiony, miał swoją wieżę.
- Jebańcy - Jony wypił pół kieliszka - wydaje się mi, iż te istoty akumulują soczek, czasem na odległość, gdy zajmą jakieś miejsce.
- Sabat na powitanie próbował porwać nam magiczkę… tę która cię śledziła. Przypuszczam, że właśnie dla nich.- wtrącił się Irlandczyk ze swoimi domysłami.
- Wampiry nie potrzebują kwintesencji - wtrącił Tomas.
- A co z tym waszym zdrajcą?
- Załatwione - Tomas powiedział spokojnie.
Jony zasępił się nad kieliszkiem, gdy do magów wracała lekko zmęczona Camilla. Chłopak odwrócił zwłok od leżącego na ziemi Erika, jakby nie chcą przypominać sobie co zaszło.
- Prawie działało, ale załatwiłam - powiedział ocierając pot z czoła chusteczką.
- Załatwiłeś - Jony nacisnął na koniec słowa - Patrick, mi nie przystoi polewać Knutowi. Polejesz?
- Jasne… po tym co się stało, przyda mu się coś na ukojenie nerwów.- stwierdził Irlandczyk nalewając Camillci kolejkę.
Knut przysiadł się do nich odrobinę osowiały. Spojrzał na kieliszek i upił… wypił wszystko duszkiem, a po tym rozkaszał się jakby miał zaraz wypluć płuca. Jony zaśmiał się, jakby wrócił mu humor.
- Los nam sprzyja - Jony powiedział do chłopaka pewnie - trzeba było tej katastrofy.
- Wiesz może… o tym co właściwie Erik robił w mieście, poza…- tu Healy skinął głową na Knuta.- Z pewnością skaptowały go do konkretnych zadań.
- Pomagał wyciągnąć moje interesy - Knut powiedział smętnie - klub, bar i tartak. Tartak najmuję, bar jest mały. Poza tym głównie bawił się, organizował eventy… nic strasznego.
- Nie zauważyłeś niczego nietypowego w jego działaniach. Z pewnością jego mocodawcom nie zależało na klubie bądź na eventach.- zastanowił się Irlandczyk.
- Dużo sam wychodził - Jony stwierdził spokojnie - ale to typowe dla przebudzonych, łazimy jak koty. Cholera wie co wtedy robił. No i wystawił naszą na to wygląda. I.. kurwa - Jony syknął pod nosem - ten zbok chyba ją tak urządził. A już myślałem, że to te potwory są jakimiś gwałcicielami.
- Raczej mają mentalność seryjnych morderców.- ocenił Healy drapiąc się po karku.
~Lub kotów. Bo te miauczące dranie też bawią się posiłkiem.~ Mechanicles nie lubił kotów. Irlandczyk nie wiedział czemu. On sam nic nie miał przeciw kotom.
- Jesteś w stanie obronić swój węzeł? Oraz ten o którym wiesz?
Tomas zapytał chłodno. Jony mierzył go długo wzrokiem, jakby starając się wyczytać cokolwiek w ponurego oblicza uzdrowiciela. Niestety, twarz Larsena była zimna i szara jak cmentarz.
- Jebać to - Jony stwierdził emocjonalnie - gdy zechcecie wytargać te źródełka to i tak już mnie macie. Mój jest skryty, drugi… kręci się tam za dużo wampirów. Chyba nie lokalni albo jakaś frakcja militarna, nie wiem.
- Sądzę, że będzie trzeba je zabezpieczyć - Tomas ocenił spokojnie.
- Czyli co? Przejąć? - Knut nagle włączył się do dyskusji żywo.
- Tymczasowo utrudnić z niego czerpanie - Tomas powiedział powoli - jeden z naszych mistrzów już tak załatwił jeden węzeł, i wygląda na to, iż to podziałało. Problem w tym, że jak ostatnio to robiliśmy, trzeba było zaangażować siły małej armii.
Jony kiwnął głową jakby w akceptacji.
- Nie było łatwo… ale się udało. Ich rzeczywiście nie można zniszczyć. Ale można unieruchomić na różne sposoby. - podzielił się swoimi doświadczeniami Healy.- Może i są niezniszczalni ale niepokonani.
- Na babkę mocno działał czas - Jony ocenił - udało się mi ją sprowadzić do normalnej prędkości gdy brałem nogi za pas. Niestety, nie na długo. Wyglądało, iż długofalowo rozkładała wszystkie wzorce, również te które powołałem magyą.
Tomas wtrącił się nagle.
- Długo się uczyłeś u mistrza?
- Aż tak widać - Jony skrzywił się w ironii - zaczynałem u ekstatyków.
- Terminy Tradycji - eutanatos wyjaśnił. - Czas, nasz mistrz wysłał ją w przyszłość. Rozkład… tego się spodziewam. To jakby chcieć zamknąć kwas w korodującym metalu. Tymczasowe.
- Chyba że metal się wymienia regularnie.- zaproponował Healy w ramach tego gdybania.
- Tak, nazywa się to praktykami religijnymi - Tomas powiedział z dziwnym smutkiem, cokolwiek to miało znaczyć.
- Dobra - Jony lekko rozciągnął dłoń - teoria. Zrobimy tak, bierzecie Erika…
- Nie - Knut funął ostro - kłamca. Sam mówiłeś, nie wydajemy swoich, mamy tylko siebie, jesteśmy wyłącznie tak silni jak silna jest grupa. Teraz sprzedajesz jednego z naszych…
- ...bierzecie Erika - powtórzył mocno - a ja jadę z wami. Najwyżej będę miał kilka koszmarów, też mam z nim parę uprzejmości. Potem poproszę o jakieś streszczenie innych informacji, ja ogarnę węzły. Myślę, że to uczciwy układ.
- Bardzo - Tomas powiedział poważnie.
- Knut… nie ma niestety was. Jony z Erikiem na naszych oczach próbowali się pozabijać, Erik was wystawił potworom, tak jak nasz zdrajca zrobił to z nami. Nie ma “was”… niestety. Grupa została rozbita od środka. - westchnął ciężko Irlandczyk.
- Ja nikogo nie próbowałem zabić - Jony stwierdził z niezbyt pasującym do niego spokojem - nie dziś. Raczej myślałem o prewencyjnym wpierdolu za kilka dni…
- Od początku miałeś z nim kosę - Knut wypiął pomalowane usta w oburzeniu.
- Chyba wiadomo czemu - uśmiechnął się półgębkiem, lecz chłopak najwidoczniej nie zrozumiał.
Healy nie wtrącał się w te przekomarzania uznając, że Knutowi przejdą te fochy gdy w końcu do niego dotrą fakty. To że był wykorzystywany i to że Erik wystawił jego znajomych na odstrzał bestiom.


W zasadzie Patrick mógł spodziewać się, iż Tomas zorganizował sobie szopę w lesie w roli katowni. Już na pierwszy rzut oka technomanta zrozumiał, iż została ona wyciszona. W chwili gdy Jony i Tomas zniknęli za drzwiami, niosąc powoli budzącego się Erika, został na sam z Camillą. Chłopak jakby nie wiedział co ze sobą zrobić. Na zewnątrz było zimno i ani śladu ludzi, jakieś dziesięć kilometrów dalej minęli mały, zapuszczony bar. Dobrze chociaż, że samochód miał ogrzewanie. I dość miejsca na czterech pasażerów plus barabiego w bagażniku.
I wtedy dostał Irlandczyk dostał smsa.
- …atak depresji… Mervi… - mruknął do siebie Healy po przeczytaniu. Cudownie, po prostu cudownie. Irlandczykowi zdarzało się dostawać kosza, ale że był facetem o dużej dawce testosteronu w żyłach, otrząsał się z takich porażek szybko. Jak nie ta to inna.
Ale Mervi… wszystko przeżywała za mocno. Nawet takie drobiażdżki jak nieodwzajemnione uczucie.
- Więęęc… szkolił cię w jakiej sztuce? Jakie sfery kształtowania rzeczywistości opanowałeś?- zapytał znienacka Kopciuszka. Bo takie imię nadał w swojej głowie Camilli.
- Pierwsza zasada, nie pokazuj czy masz pod kurtką nóż, pistolet czy kasę - chłopak uśmiechnął się szeroko jakby ten cytat wzbudził w nim jakieś ciepłe uczucia dodając mu otuchy.
- Raczej wskazówka… w zależności od sytuacji.- wzruszył ramionami Patrick i dodał. - Jeśli pokażesz pistolet, to nie zauważy noże którego wbijasz mu w plecy.
- Tak - stwierdził krótko patrząc martwo w stronę szopy. Chyba cisza jeszcze bardziej go niepokoiła.
- Nie pytam cię o sposoby czarowania… więc… nie odkrywasz kart.- wzruszył ramionami Irlandczyk. - Po prostu jestem ciekaw. Jony praktykuje chyba Czas, może Życie.
- Jony ma dużo sztuczek - chłopak rzucił pozornie od niechcenia - i dużo wie. Nawet ja nie wiem co właściwie potrafi, a co udaje. A jak to jest z wami?
Ciągle patrzył na szopę.
- Z nami? Tak samo jak wszędzie. Są mistrzowie i są uczniowie. Tradycje to bardziej skupiska osób o podobnym podejściu do magyi… takie szkoły filozoficzne. Poza Hermetytami… to sekciarze. No i chórzyści… ale oni są uzależnieni od wiary w siły wyższe. “Architekta” który nadzoruje to wszystko. - zażartował Healy udowadniając jak mało przykładał się do polityki między Tradycjami.
- Boga nie ma - chłopak zagryzł wargi, zdzierając lekko ustami zbyt tłustą szminkę - co oni tam robią?
- Co do Boga to dowiemy się po śmierci. - odparł Patrick ironicznie się uśmiechając. - Nie daj się nabrać na własny potencjał. To że potrafisz więc od Śpiącego nie znaczy, że nie kogoś na szczeblu wyżej od ciebie. Wampiry zresztą się za takich… uważają.
- Są grube ryby - chłopak pokręcił głową - dłużej rozmawiałem tylko z jednym wampirem. Jakby szef ochrony tutaj. Może… powinienem tam iść?
Dłonią wskazał katownię.
- Nie jeśli nie chcesz się nabawić jakiejś traumy. Euathanatosi nie bez powodu cieszą się kiepską opinią. - rzekł żartobliwie Irlandczyk.
- Erik pomagał mi się realizować - rzekł pewnie - Jony go zabije.
- To… znaczy… jesteś jakimś artystą? - zapytał ostrożnie Irlandczyk.
Chłopak się zarumienił kręcą przecząco głową.
- Jesteś śliczną dziewczynką. Znajdziesz dość admiratorów i bez niego.- wzruszył ramionami Irlandczyk.- Choćby na tej imprezie, na której się poznaliśmy.
Chłopak milczał. Chyba go ten kierunek rozmowy ostatecznie krępował.
- Daj spokój… - machnął ręką Healy. -... jesteśmy dorośli, a ty już pokazałaś się mi od tej strony. Nie mam zamiaru cię potępiać. To twoja sprawa, jakie rozrywki lubisz.
- Jony twierdzi co innego, że to wina Erika… a jeśli to diabeł, to… nieważne. Dużo was tu zjechało?
- Wina czy nie… z naturą nie ma co walczyć. To że lubisz takie rzeczy nephandi cię nie czyni. - wzruszył ramionami Irlandczyk.- Kultyści Ekstazy miewają podobne pomysły.
- Jony był w kulcie - chłopak żywiołowo zaprotestował - pierwsza lekcja to samokontrola, balans przed… degeneracją? Nie traktuj mnie jak wieśniaka któremu trzeba tłumaczyć wielki świat - fuknął.
- Ja też byłem w kulcie… przez tydzień i pół… - wzruszył ramionami Healy i uśmiechnął się dodając.- Nie traktuję… po prostu nie powinieneś się obwiniać z powodu tego co lubisz. Każdy ma swoje fetysze.
- Idę tam do nich - powiedział wychodząc z samochodu.
- Nie mów że cię nie ostrzegałem.- Healy nie był aż tak chętny do szpiegowania Tomasa. A poza tym… ktoś musiał stać na czatach.
Chłopak wyszedł do szopy, zaniknął w zadziwiająco ciemnym pomieszczeniu. Potem tylko słychać było jego wrzask i szamotaninę. Jony zablokował go w drzwiach drzwiach barkiem, chwycił i drące się plątaniną wyzwisk wyprowadził z szopy. Opustoszali rozmawiali chwilę na zewnątrz, raczej w żołnierskich słowach starszy tłumaczył coś młodszemu. Jony wydawał się lekko blady.
Healy zaś wydawał się bardziej zainteresowany obserwowaniem otoczenia. Na wypadek niezapowiedzianych odwiedzin. Chłopak wrócił do samochodu, lecz już nie dało się z nim porozmawiać. Minęło dobre pół godziny, może nawet więcej, gdy z szopy wyszedł eutanatos. Tomas wyglądał na solidnie zmęczonego. Nie śpiesząc się, podszedł do okna w aucie.
- Opustoszały zajmuje się właśnie resztą - oznajmił Patrickowi chłodno - wiemy więcej niż po wizycie w głowie Einara. Jeśli było w tym dużo prawda, a raczej było, to zapomnij o więzieniach, i o pokonaniu. Trzeba to cholerstwo wrzucić za Horyzont albo faktycznie mamy problem.
Na chwilę zamilkł, otarł pot z czoła. Patrick miał wrażenie, iż wilgoć na czole Tomasa jest również chłodna.
- Te stwory chcą umrzeć, Patrick. Po prostu nie widzą innej opcji niż śmierć całego stworzenia - eutanatos wygładał na zaaferowanego i jeszcze poważniejszego.
Healy wydawał się niewzruszony tymi słowami. Nie był też przerażony. W końcu Tomas nie odkrył przed nim niczego nowego. Te potworki reklamowały się jako dyskontowi jeźdźcy apokalipsy, a samo zamknięcie ich miało być rozwiązaniem tymczasowym… do czasu aż wymyślą rozwiązanie ostateczne.
- No to wypchniemy ich za Horyzont. Jakoś. Odkryłeś czemu dopiero teraz zaczęły realizować swoje plany? Skąd się wzięły? - zapytał spokojnie.
- Realizują je od zawsze - eutanatos pokręcił głową - od pieprzonego zawsze. Tylko, iż całe stworzenie woli istnieć niż zostać zintegrowanym. Jesteśmy po prostu na etapie jednej z setek, może tysięcy prób jakie podejmują. Tylko nie miej tego za nieskuteczność - eutanatos powiedział jakby tłumaczył coś uczniowi - oni się nie wzięli. To jest tak - zamilkł na chwilę - składam to z tego co powiedział Erik i na ile sam znam upadłych, mogę się mylić, ale szczerze wątpię. Więc wedle tego co wiem, oni nie wzięli się od wczoraj. Tradycje opowiadają o Czystych, pod różnymi nazwami. O pierwszych Bogach, o nutach, mgławicach, nazywaj to jak chcesz, więcej opowieści nie kojarzę. Wyobraź sobie, iż część pierwszego wrzechświata nie tyle spaczyło się… po prostu nie chciało istnieć. Była taka część stworzenia które stworzone być nie chciało, które z samej swej natury nie chce istnieć. Oni są tak starzy jak to, cokolwiek nazywamy Bogiem. Tylko to, iż jesteśmy tutaj, w części teurgii, w początkach istnienia, nie zrobią nam holocaustu od ręki, bo to nie nasza wspaniała siła. Oni z każdym oddechem tutaj walczą z całym wszechświatem istnienia.
Eutanatos skończył. Spojrzał na ziemię.
- Kurwa.
- Ale nie zniszczyli nic. A szczególnie siebie.- stwierdził Irlandczyk wsuwając dłonie w kieszenie. - Nie daj się zaślepić ich naturą.
- Zniszczyli - Tomas uciął krótko - są w zaświatach rzeczy o których się nie mówi. To też oni - fuknął.
Syn Eteru spojrzał wprost w oczy Eutanatosa. Spokojnie i beznamiętnie. - Więc są potężni. No i… co z tego.
- Nie o to chodzi - Tomas wyjaśnił zimno - ich moc ogranicza świat. Po prostu są niespotykani, unikalni.
Patrick zrozumiał, Tomas nawet nie bał się, a był bardziej zafascynowany potworami. Ktoś kto studiuje Cykl, uczy się o początku świata i jego końcu, ktoś kto wierzy, iż jego moc czerpie siłę z samego obrotu koła zniszczenia wszystkiego, a on synchronizuje się z energiami pierwotnego kosmosu - ktoś taki napotyka istoty będące uzupełnieniem tego świata, widząc go osobiście od dawna, niszczycieli którzy chcą zniszczyć świat. I chyba też wpisując się dziwnie w misję eutanatosów. Dobrą śmierć.
Healy mógł rozumieć, ale zupełnie tego rozumowania nie podzielał. Po pierwsze był Synem Eteru skupionym na innym podejściu do świata, a po drugie był żołnierzem z Belfastu. Stwory z zaświatów obchodziły go tylko jeśli były przydatne lub były zagrożeniem. I jedynie praktyczne informacje go interesowały.
- I chcą umrzeć. To dobrze. Bo ja też tego chcę.- odparł więc kwaśno i ironicznie.
- Pierwszy krok do zostania barabi - Tomas rzucił niechętnie - idę pomóc Jonemu.
Młody Opustoszały przysłuchiwał się ich rozmowie ze wzrokiem jak na tureckim kazaniu.
Irlandczyk tylko wzruszył ramionami sądząc to samo o Tomasie. Fascynacja tymi stworami, w jego mniemaniu, też była owym krokiem ku piekielnej przepaści. A choć Healy nie przepadał za Miss Storm i jej bratem, to nie nienawiść nim kierowała. A logika. Potwory chciały zniszczyć świat, Healy zaś nie chciał by świat został zniszczony. Prosty konflikt interesów.
Tomas i Jony wynosili czarny worek z ciałem Jonego w las mieli nawet ze sobą łopatę. Chłopak przygryzł wargę do krwi.

 

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-05-2020 o 20:09.
abishai jest offline