Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2020, 22:05   #16
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Mężczyźni się określili co do warunków bytowych - Perkele i Varn w pokoju dziecięcym, na piętrowym łóżku; Mikenheim, Sotanus i Plox w salonie - z czego ten ostatni na kanapie a ci pierwsi na podłodze; Boticelli i Metzenbaum w sypialni - na dwóch połowach małżeńskiego łoża (co mogło wywołać uśmieszki i sprośne komentarze u obserwatorów).

Po piętnastu minutach siostra Marion Marchand (gdyż, jak się później okazało, to była właśnie ona) czmychnęła chyłkiem z łazienki do pokoju gościnnego. Chłopy po kolei zaczęli się ogarniać, myć, rozkładać, prać ciuchy w automatycznej dużej pralce (zbytek łaski), myć samochód i sprawdzać oraz czyścić sprzęt. Co bardziej sprawni w temacie gotowali w kuchni i sporządzili wieczerzę - i to całkiem niezłą, bo szafki były zaopatrzone w "normalne" jedzenie.

Miłym, acz dość niespodziewanym akcentem była... wizyta sąsiadów. Starsza kobieta zakutana w spódnicę i chustę. Przywitała się wylewnie nieco ciężkim akcentem niskiego gotyku (jakby... ze wsi, co miało sens) i zaoferowała tacę z wypiekami - ciasta i ciastka. Siostra Marchand o mały włos by nie odmówiła, pewnie nawykła do surowych reguł zakonnych, ale chyba się zreflektowała (mniejsza o powody, acz tych mogło być kilka) i przyjęła podarek, dziękując babci wespół z paroma chłopami. Babcia trochę dziwnie spojrzała na całą grupę. W jej głowie pewnie już dochodziło do jakichś nieprzyzwoitości - grupa facetów z jedną babą, i to same pozaświatowce. Bezeceństwa, sprośności i w ogóle haram. Marion jeszcze raz grzecznie jej podziękowała i zamknęła drzwi.

Słodkości były cholernie dobre. Swojskie - jeśli takie coś mogło istnieć pośród miliona różnych planet Imperium Ludzkości. Nie przetrwały nawet dziesięciu minut.

Wszyscy potem stali, siedzieli lub półleżeli na kanapie i deskach salonu. W dłoniach lub na stoliku mieli kubki z parującym recafem. Na stole infoczytnik i dokumenty z torby siostry. Planetarne datafaxy dla Tsade I i Tsade II. Rozkazy od Inkwizytor Astrid Skane. Pełnomocnictwo Marion Marchand jako "oczy i uszy" Skane oraz nadzorczyni operacji. A operacja była bardziej skomplikowana, aniżeli było mówione na Fenksworld i srajtaśmie.

Śledztwo w sprawie zniszczenia pierwszej kolonii na Tsade I przez nieznanych sprawców i przelot tamże zostały zawieszone, gdyż były nowe, bardziej palące problemy tu, na Tsade II. Na tapecie priorytetem było coś, co się urodziło jeszcze kiedy Akolici przelatywali na i z Fenksworld. Teraz trwał Festiwal Zgniłych Owoców (co tak drastycznie odczuła cała ekipa, z Marchand włącznie, i co o mały włos nie rozjechało im terminu zbiórki). Okres oznajmiający czyszczenie magazynów po zbędnych już zimowych zapasach, którym i tak skończył się termin ważności. Teraz były zbiory pozimowe, dystrybucja zaopatrzenia spoza planety i wiosenne prace na polach, bez których nie będzie późnoletnich i jesiennych zbiorów. Aby te prace się odbyły, maszyny musiały być sprawne - mnogie ilości i warianty Land Crawlerów i innych pojazdów, silosy, harvestery, maszyny i urządzenia na halach produkcyjnych/przetwórstwa, wreszcie bioniczne kończyny, cep-ręce i inne augmetyki powszechne u chłopów pańszczyźnianych. Tym wszystkim zajmowali się rokrocznie tech-adepci ze Świątyni Maszyny w Górach Barahest. Ci tech-kapłani Adeptus Mechanicus niższego szczebla wylegali w dużej ilości na pola, do stacji agrarnych, kołchozów i Miasta Danin aby dbać o Duchy Maszyn. Bez ich pracy kapryśne Duchy buntowały się, machiny odmawiały posłuszeństwa, produkcja spadała prawie do zera, rokroczna Imperialna Danina nie zostałaby opłacona. A to spowodowałoby, że na przykład ludzie na Fenksworld zaczęliby masowo głodować i umierać milionami. Co automatycznie spowodowałoby bunty, zaprzestanie produkcji setek milionów wyrobów przemysłowych dziennie, a te nie trafiłyby na inne planety - ani na fronty walk imperialnej machiny wojennej z wrogami Ludzkości.

Niedopuszczalna sytuacja.

Marchand przeprowadziła już wstępne śledztwo w tej sprawie. Pod koniec zimy doszło do potężnych burz i wichur, które nieźle przeorały tereny pozamiejskie. Tubylcy uznali to za bardzo zły znak. Pomijając ich przesądy, tech-adepci z Gór Barahest nie przybyli. Wieśniacy i lokalne władze wysyłali do Świątyni Maszyny petycje. Podobno nikt nie powrócił. A wkrótce potem ludzie zaczęli znikać z okolicznych wiosek. Posłańcy ruszyli teraz w drugim kierunku, do stolicy, gdzie podchwycili to informatorzy Świętych Ordos, którzy następnie przekazali to do =][=. Astrid Skane odpowiedziała, wysyłając nowe rozkazy do Marion Marchand. Świeżo utworzona komórka Akolitów miała się tym zająć w pierwszej kolejności. Zbadać, dlaczego Tryby z Barahestów nie wywiązywali się ze swoich obowiązków. Wprawdzie AdMech formalnie nie należał do Imperium Dominatus (od zarania dziejów Imperium Mars był na papierze tylko sprzymierzeńcem Świętej Terry) i mieli swoją własną wewnętrzną służbę (Collegiate Extremis), to Inkwizycja nie miała oporów przed zwalczaniem herezji nawet na łonie tej insularnej organizacji.

Wszak sprzeniewierzanie się obowiązkom, które prowadziło do nieopłacenia Imperialnej Daniny było złamaniem jednego z żelaznych filarów przynależności planety do Imperium. Pluciem na Imperialne Kredo i Lex Imperialis. Odbieraniu Złotemu Tronowi tego, co mu się należało. Herezją.

Drugim zadaniem miała być podróż do odległej Agro-Stacji 720-SX i zbadanie miejscowych bajań na temat jakiegoś "Mosiężnego Byka", potwornej bestii. Podobno pierdołowate horror-historyjki opowiadane przez znudzonych wsiurów przy ognisku. Ale skoro Skane chciała "marnować" na to czas swoich sług, to może jednak nie były to takie pierdoły... a może i były, ale Inkwizytor była paranoiczką. Albo chciała sprawdzić świeżaków.

Trzecim zadaniem dopiero był przelot na Tsade I i śledztwo w sprawie zniszczenia kolonii przez nieznanych sprawców - o czym już wiedzieli. Ale wszystko po kolei.

Marion była Nadzorczynią Komórek, wyżej postawionym agentem Inkwizycji w "formalno-nieformalnej" hierarchii. W teorii miała absolutną władzę nad wszystkimi komórkami ludzi Inkwizytor Skane na danym terytorium (planecie), tym bardziej z pismem opatrzonym podpisem i osobistą pieczęcią Inkwiza. I była siostrą Adepta Sororitas (fakt, że nowicjuszką, ale jednak), wychowaną w Schola Progenium. Służbistka to mało powiedziane. Ale na tyle już obyta w Inkwizycji, że wolała trochę poluzować rejce.

Zaproponowała, że jutrzejszy dzień miał być na przygotowania, zakupy i ewentualne zasięganie języka. O świcie dnia następnego mieli udać się do zamkniętego garażu na wschodnim skraju miasta, gdzie na ekipę czekał specjalny pojazd na tą misję, za pomocą którego mieli udać się do wsi wokół Barahestów, a następnie do samej Świątyni Maszyny. Zbadać sprawę u źródeł. Ale Marchand była też otwarta na propozycje. Niejeden "niskopienny" Akolita zaskakiwał nawet Lordów Inkwizytorów kreatywnością, inwencją i dostrzeganiem szczegółów, które przeoczyli inni. "Materiał na Przesłuchującego", tak mówili o takich bystrzakach. Może ktoś z tej grupy taki był?

Tak czy inaczej, ta dziupla była nowa - z grubsza niesprawdzona. A Festiwal mógł być (dla paranoika) niezłą przykrywką pod włam i zamach albo skrytobójstwo. Dlatego tej nocy, mimo zmęczenia przelotem i łagodnymi objawami ague, mieli się zachowywać jak w obozie polowym - zaciemnienie, cisza nocna i vox, warta w systemie zmianowym. Pierwszą wartę miała wziąć Marion, potem ochotnicy lub wyznaczeni przez siostrę. Za dnia mieli czas wolny - przygotowania, rekonesans, co tam chcieli. W granicach rozsądku.

Na dobry początek służby dostali także prezent od mocodawczyni - Marion otworzyła całkiem sporą sakiewkę, wysypała zawartość na blat i odliczyła. Stypendium po dwadzieścia geltów na głowę, w brzęczącej monecie.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline