Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2020, 09:36   #136
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Schody bynajmniej nie prowadziły do nieba. Choć... wszystko w tym wypadku zależało od czyjejś definicji raju. Dlaczego? Ano dlatego, że kapitan, jego ludzie oraz skrzydlaci goście wyłonili się piwnicy winnej, otoczeni wbudowanymi w kamienne ściany stojakami, na których spoczywały najrozmaitsze trunki. Val - pół żartem, pół serio - wyraził chęć zostania w komnacie na dłużej, ale nie było mu to dane. Wmontowana w podłogę klapa nie zamknęła się jeszcze na dobre, a zebrani już opuszczali piwnicę przez jedne z wielu bocznych drzwi. Im dłużej szli, tym bardziej wystrój okolicznych powierzchni zyskiwał na przepychu. Co rusz pojawiało się więcej rycin, obrazów oraz podpierających ściany rzeźb i popiersi. Bizantynizm ten, w połączeniu z ciągłym kluczeniem, odbijaniem, zawracaniem, nadganianiem, sprawił, że poczucie kierunku Shateiela z każdym krokiem traciło na praktyczności. Gdy w wizytujący “dygnitarze” stanęli w końcu przed dwuskrzydłowymi, czarnymi jak otchłań drzwiami, Nana czuła, że jej percepcja przestrzenna wywleczona została na drugą stronę. Valerius, jakby odczytując znaczenie skonfundowania malującego się na twarzy dziewczyny, uspokajająco uniósł jedną ze swych masywnych dłoni. Szczwany - choć diablo konspiracyjny - uśmiech tańczący na jego gębie sugerował, że gdyby skrzydlatym przyszło brać nogi za pas, trafiłby do wyjścia na ślepo.

Kapitan zrobił krok w kierunku wrót. Zatrzymał skórzaną rękawicę przed ścianą obok framugi, a następnie wykreślił na powierzchni ciąg znaków przy pomocy palca wskazującego. Każdy taki ruch pozostawiał po sobie delikatną złotą łunę, która migotała w miejscu jeszcze przez dobrych kilka sekund, aby w końcu rozpłynąć się bez śladu. Po dwunastym geście, wiodący żołdak odsunął dłoń, po czym skrzyżował ręce za plecami. Czekał. Bogowie tylko wiedzieli na co.
Nana czuła, że takie spacery z nienaturalnie skrępowanymi nogami przyniosą jej następnego dnia porządne zakwasy. Shateiel był pewny, że zakonnicy chyba nigdy nie zdarzyło się aż tak kręcić biodrami, a właśnie tego wymagał od nich strój, którym zostali uraczeni. Widząc gest Vala odpowiedział jedynie uśmiechem, dając znać że cieszy się z domniemanej możliwości ucieczki.


- Co jest za drzwiami? - Nana odezwała się szeptem, wpatrując się w czarne wrota.
- Państwa umówione spotkanie - odpowiedział kapitan, zupełnie jakby stwierdzał najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Nie zrobił tego jednak ostentacyjnie czy prześmiewczo. Po prostu stwierdzał fakt, opisywał element swojej pałacowej codzienności, nie mając wystarczająco społecznego rozgarnięcia, żeby zrozumieć, iż skrzydlaci mogą jej nie podzielać. Val wyszczerzył się krzywo.
- Czyli moja trwała i manicure na dwunastą. Bomba... ugh! - Ale werbalne szpile musiał schować na powrót do zestawu krawieckiego, gdyż dokładnie w tym momencie nad wrotami pojawiła się buzująca sfera złota. Miała średnicę niespełna kilkunastu centymetrów, a z jej pulsującego wnętrza buchnęła migawka oślepiającego światła, która na poziomie metafizycznym... prześwietliła byty aniołów oraz towarzyszących im strażników. Potem zamknęła się niczym powieka i zniknęła jak kamfora, a drzwi... drzwi zaczęły z wolna się otwierać. Kapitan odchrząknął, jak to miał najwyraźniej w zwyczaju.
- Czy poradzi sobie pani dalej sama? - zapytał, sugerując, że zamierza zaprzestać pracy na pół etatu jako podpórka balowej kreacji Nany.
- Tak, oczywiście. - Nana puściłą ramię mężczyzny i podziękowała mu skinieniem głowy. -Dziękuję bardzo za pomoc
Jej wzrok szybko jednak przeniósł się na wejściu, które się przed nimi otwierało. Była ciekawa kim okaże się być wezyr. Przywódca zbrojnych pożegnał się i ruszył pewnym krokiem w kierunku kolejnych obowiązków. Jego podkomendni, podobnie jak ich poprzednicy w tunelu skrywającym spiralę schodów, bez słowa zajęli pozycje strażnicze.

Kolor drzwi zlewał się z tym zarezerwowanym dla znajdującej się za nimi przestrzeni. Ciemność panująca w pomieszczeniu audiencyjnym była znajoma. Nana po chwili uświadomiła sobie, że podobny mrok poprzedniej nocy otulał cały pałac, nie pozwalając jej nawet zobaczyć jego konturów. Co więcej, z powodu porannych potyczek władz z separatystami, nie dane jej było naprawić tego niedopatrzenia dnia dzisiejszego.
- Jestem pewien, że nasz gospoduncio okaże się przemiłym starszym pierdzielem uwielbiającym krakersy i chedda-
- Val…
- Nana przerwała mu szeptem. - zamknij się.
Zakonnica spróbowała wzrokiem przebić się przez obezwładniające ciemności, choć czuła jak bezskuteczne może się to okazać. Po chwili odezwała się nieco głośniej.
- Wezyrze?
Brak odpowiedzi. Bezkres ciszy przerywanej jedynie oddechami skrzydlatych.
- Osz, do kurwy nędzy...[/i] mruknął rudy i, z prychnięciem okrążając fortyfikacje stroju koleżanki, wkroczył wmaszerował buciorami w ciemność jakby nigdy nic.
- Val? - Nana spróbowała go złapać, ale tylko zachwiała się w kostiumie. Co było robić… powoli wykonała krok naprzód, a potem kolejny, badając czy grunt pod nogami nadal jest przed nią. Był. Przez chwilę.

Szarpnięcie. Jedno z tych fizycznych mniej, sprowadzających całe jestestwo anioła śmierci do jednego, obdartego z czczej materialności punktu. Siła wyrwała Shateiela na przód - o ile kierunki w ogóle miały w tej realności rację bytu - ciskając go w krąg - a więc istniały przynajmniej kształty - bieli (oraz kolory). Z miejsca odzyskał pełnię swojej mięsnej powłoki, doliczając doń również uciążliwy strój. Jakimś niewiarygodnym cudem zdołał utrzymać równowagi, unikając tym samym wyrżnięcia twarzą o kopiec poduszek ulokowanych po środku świetlanej oazy. Krąg blasku poszerzył się opiewając teraz sobą masywny stół o niskim blacie oraz... uśmiechającą się bezczelnie gębę Vala, który podpierał łeb nadgarstkami, opierając łokcie po przeciwnej stronie mebla.
- Wiesz, przez chwilę wyglądało, jakbyś miała zaorać tu tym kołnierzem pole - wybitnie odgryzł się za wcześniejsze wejście mu w paradę.
- Dobrze, że nie przeorałam ci twarzy. - Nana powoli złapała równowagę. Niespiesznie rozejrzała się po nowym pomieszczeniu szukając ich gospodarza.
- Moja mistrzyni ciętej riposty - mruknął płomienny anioł, podążając wzrokiem w ślad za spojrzeniem Shateiela. Drugi snop światła wykwitł po ich lewej stronie, ujawniając kolejny fragment stołu oraz... inną parę postaci. Dziewczyna, która wiekiem musiała być zbliżona do Kaali oraz mężczyzna na oko dobijający do trzydziestki. Miał na sobie czarną kamizelkę z czerwoną koszulę z długim rękawem. Ona nosiła polar w kolorze błękitnego nieba oraz różowy podkoszulek. Facet zwrócił się do nich. Miał ciepły, spokojny uśmiech, którego dopełnia uniesiona na powitanie dłoń.
- Witajcie. Nazywam się Patrick, a to moja córka, Julia. Musicie wybaczyć wezyrowi. Zatrzymały go sprawy wagi państwowej, ale... zaraz do nas dołączy - jego głos nie pasował do wizerunku. Był szorstki, ochrypły, na granicy bulgotania. Po chwili Nana uświadomiła sobie dlaczego - przez całą długość gardła mężczyzny biegła szarpana, stara acz niezwykle głęboka blizna. Dziewczyna pomachała do Nany oraz Valeriusa, układając wargi w nieme “hejka”. Nana nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony osoby te wyglądały na pochodzące z domowych stron, ale z drugiej było w nich coś.. Coś odpychającego?
- Nana i Valerius. - Zakonnica wskazała najpierw na siebie, potem na rudego towarzysza podczas gdy Shateiel w jej głowie starał się zrozumieć co tak bardzo nie odpowiadało mu w stojących naprzeciwko postaciach.
 
Aiko jest offline