Nie znaleźli porwanych z Polyan… Zgubili trop w skalnym labiryncie… Alyana cały czas jest tutaj… Gnimnyr myślał. Myślał tak mocno, że aż zrobił się cały czerwony i zaczął się pocić. Z trudem starał się obrać zaobserwowane fakty z otoczki mistycyzmu i magii, wtłoczyć je w uporządkowany wzór nauki. Powoli wyłaniały mu się kolejne fakty, które układały się w (nie)spójną całość. Porwani z Polyan to ci, których trupy wisiały na drzewach, a na które natknęli się wychodząc z tuneli, aby potem przebyć skalny labirynt z ostrzeżeniem o wojnie. Natomiast Alyana to nie była Alyana, a jej mroczny odpowiednik. Czarnooka wiedźma, która ostrzegała o wojnie i śmierci. Ale nie przeciwko czarnookim ludziom, tylko czarnookim goblinom i ich sprzymierzeńcom, których widzieli w otchłaniach pod pracownią alchemika. Pasowało? Chyba. Pozostawała zagadka czarnych oczu, ale ta chyba nadal była poza zasięgiem pojmowania Gnimnyra.
- Pieprzyć to – warknął do Gornova. Miał zasadniczo gdzieś ich wojny, ale zagadka nie dawała mu spokoju. – Zaprowadźcie mnie do Matki Olgi – ni to stwierdził, ni poprosił. Miał zamiar zapytać staruchę o Czarnookich, a przy okazji sprawdzić czy nie ma aby znów tej doskonałej zupy z rzepy. Byleby znowu w ten swój trans nie wpadła. Ostatnim razem dość mocno go to wystraszyło. Co to ona mówiła? Las i góry żyją… Idzie zło i śmierć… Jakoś tak znajomo brzmiało.