Miejsce: Ostland; Kalkengrad; karczma “Pełny Antałek”
Czas: 2519.VIII.19 Wellentag (1/8); ranek
Warunki: ciepło, gwarno, jasno na zewnątrz, jasno, chłodno; pogodnie; si.wiatr
Karl i Tladin
W karczmie mimo wczesnej pory panował gwar. Lub późnej. W zależności jak na to patrzeć. Było już raczej po porze na zwyczajowe śniadanie ale przed obiadem.Na zewnątrz było chłodno i mocno wiało aż trzeszczały okiennice. Ale wewnątrz było ciepło i przyjemnie. Grupka siedzących przy stole osób była kolejną która okupowała jakiś stół. Konkurencja była spora bo “Pełny Antałek” był jedną z pierwszych karczm jakie w odzyskanym mieście otworzyły swoje podwoje. Dlatego wciąż wśród gości dominowali wojacy biorący udział w walkach z hordą zwierzoludzi.
Przez parę ostatnich dni zarówno Karl jak i Tladin dochodzili do siebie po wysiłku wojennym jaki nadwyrężył ich ciała i zdrowie. Młody szlachcic był lżej ranny od krasnoluda ale rany jakoś nie bardzo chciały mu się goić. Dopiero wczoraj można było uznać, że rany się zabliźniły i całkowicie wrócił do zdrowia. No a Tladin dziś rano wyzdrowiał ostatecznie i łapiduchy wypuściły go z mroków sukiennic w jakich spędził ostatnie kilka dni.
No i mogli się wreszcie spotkać wszyscy razem, w jednym miejscu. Przez ostatnie parę dni armia częściowo zwinęła obóz pod miastem z jakiego wyruszyli by odbić miasto z rąk zwierzoludzi. Częściowo oddziały zaczęto rozpuszczać do domów, zwłaszcza okoliczne milicje. Częściowo bardziej regularne oddziały odmaszerowały w stronę swoich macierzystych jednostek. Więc zrobiło się luźniej pod względem zagęszczenia wojowników wszelkiej maści. Za to do miasta zaczynali z wolna wracać dawni mieszkańcy. Ci którym udało się przetrwać w spustoszonym mieście albo ujść pod ochronę armii i teraz na nowo próbowali ułożyć sobie życie.
Na razie miasto miało etap przejściowy między stopniowym przekazywaniem władzy przez armię władzom cywilnym. Z każdym dniem proporcje coraz bardziej się wyrównywały. Na razie okolice miasta, a zwłaszcza placu, były zdominowane przez przewoźnych handlarzy, ciury i markietanki którzy zwykle podążali za każdą armią. A to co zostało z majątków dawnych właścicieli było przywłaszczane lub plądrowane przez nowych. Na razie pustostanów było całkiem sporo i w każdym była szansa coś znaleźć ciekawego więc mimo surowych kar dla takich praktyk sporo amatorów niczyjej własności buszowało po mieście. Zwłaszcza w nocy.
Nadal kusiła wysoka nagroda za złotą buławę generała która przez ostatnie dni jakoś się nie znalazła. Co z jednej strony budziło zaciekawienie a czasem i złośliwości wśród biesiadników. Nagroda była spora to wielu się zastanawiało czy może nawet szukało tej buławy no ale widocznie bez rezultatu.
A w jednej z niewielu otwartych już karczm w tym spustoszonym wojenną zawieruchą mieście dało się dostrzec sporo znajomych widoków. Dwa stoły złączyli dla siebie gwardziści razem ze swoją brązowowłosą kapitan w chabrowych barwach. W innym zakątku sali urlykanki hałaśliwie świętowały zwycięstwo i na swój dziki sposób opłakiwały poległe siostry. Dało się dostrzec też barwy kawalerzystów jacy przyszli w sukurs walczącym na placu oddziałom ale też czarno - białe barwy regularnej piechoty czy pstrokaciznę milicyjnych oddziałów. Tych którzy wyglądali na lokalnych mieszkańców czy podróżnych było niewielu i byli w zdecydowanej mniejszości. Wśród nich uwijały się kelnerki roznosząc pełne kufle i szklanice a znosząc puste. Ktoś grał na jakimś instrumencie, ktoś do tego tańczył skoczny taniec a do tego markietanki zachwalały swoje wdzięki i usługi. Bez względu na stan posiadania i pozycję radość z przetrwania bitwy i zwycięstwa była powszechna.