Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2020, 10:30   #137
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
W ciemności rozległ się stukot drewna uderzającego o podłogę. Kilka chwil potem mrok został nacięty kolejnym snopem światła, który to ukazał gościom kraniec stołu oraz ulokowane przy nim drewniane krzesło o imponujących rozmiarach i ilości żłobionych zdobień. Wkraczając w sferę luminancji, z lewej strony przy meblu zatrzymała się wysoka, odrobinę przygarbiona postać. Miała sękaty kostur z bulwiastą głownią, czarne szaty o srebrnym wykończeniu oraz dymiastą brodę sięgającą do połowy torsu. Włosy starca odpowiadały kolorem zarostowi, władał nimi artystyczny (mistyczny?) nieład. Rozstrzelone ku górze, kołysały się leniwie z lewej strony na prawą, jak przyszpilone do czaszki niesforne smugi dymu.


- Przyjaciele. Przepraszam za tę zwłokę. Cieszy mnie, że mieliście czas rozgościć się i złapać oddech - rzekł przepraszająco, samemu również zajmując siedzisko.
- By uniknąć nieporozumień, jestem... “dozorcą” Czarnej Metropolii. Lud tych ziem, moi poddani, nadaje mi wiele imion i tytułów, ale chciałbym, byśmy w naszym dzisiejszym gronie zaniechali tych... uciążliwych formalności. Na potrzeby niniejszego spotkania zwracajcie się do mnie po prostu Fajuum, dobrze? - Zerknął na zebranych, a potem wyswobodził z połaci szaty skrawek materiału przypominający chusteczkę do nosa. Uniósł ją do czoła i otarł je z kilku zagubionych perełek potu.
- Ja jestem Nana, a to mój towarzysz Valerius. - Zakonnica wskazała na stojącego obok rudowłosego anioła. Ten nieznacznie skinął głową.
- Przepraszam, jeśli sprawiliśmy kłopot naszym przybyciem, nasza podróż chyba nie do końca odbyła się tak, jak było to zaplanowane.

- Nie, to żaden kłopot - zapewnił wezyr. Na wpół uspokajająco, na wpół bagatelizująco skierował wewnętrzną stronę prawej dłoni w kierunku dziewczyny. Dopiero teraz Shateiel zarejestrował, że dłonie starca posiadały... nader dziwną kolorystykę. Od opuszków palców po ostatnie z kłykci, zdawały się zabarwione kolorem rdzawej czerwieni. Choć było to bzdurne skojarzenie, myśl, że ów wiekowy mężczyzna ma “krew na rękach” zdawała się teraz zakorzeniona w umyśle anioła.
- Wiem, kim jesteście, przyjaciele. Ta drobina taktu z waszej strony jest jednak mile widziana. Natomiast wydarzenie, spotkanie, które uzgodnione zostało kilka miesięcy wstecz rzadko kwalifikuję jako niedogodność. - Odsunął chusteczkę od czoła i, wywróciwszy ją na drugą stronę, zaczął usuwać z główni kostura jakieś czarne drobiny. Valerius na wspomnienie "kilku miesięcy" docisnął rękę do blatu stołu, pozostawiając przy pomocy swoich paluchów niewielkie kratery w lakierowanej powierzchni. Świadomość, że Eshat i tutejszy Hancho rozplanowywali niniejszą “partię szachów” na długo przedtem jak Nana zawitała na ziemskim padole zdawała się bardzo źle działać na jego ciśnienie. Pozostała dwójka gości siedziała spokojnie na swoich miejscach, ich twarze zastygnięte w ekspresji delikatnego zadowolenia.

Shateilowi jednak ten układ całkiem odpowiadał.
- O wspaniale. To pewnie sporo ułatwi. - Zwolniona z obowiązku tłumaczenia czegoś, czego sama nie rozumiała, zakonnica czuła sie całkiem komfotowo. Choć musiała przyznać, że ciekawość nie dawała jej spokoju i chętnie dowiedziałaby się, po co to wszystko. Ale najpierw wygrały inne kwestie. - Muszę jednak przyznać, że z uwagi na to, iż podczas podróży tutaj poznałam bardzo sympatyczną młodą osóbkę, bardzo chciałabym zadać jedno dziwne pytanie. Jeśli mogę oczywiście.

Siwobrody ożywił się na to pytanie, zaciekawienie zaiskrzyło w jego błękitnych oczach. Oderwał je od symbolu piastowanego stanowiska, zwracając całą uwagę na powrót w stronę skrzydlatych. Natomiast "ojciec i córka" kapkę zatracili na wesołości. Uśmiechy nadal gościły na ich twarzach, ale teraz jawiły się jako naciągnięte na siłę, wykwitłe raczej z wieloletniej praktyki niż z prawdziwych odczuć.
- Zamieniam się w słuch, kruszyno. Zadaj swoje pytanie.
- Na czym polega to całe święto, które się zbliża i czy krew na twoich palcach ma z tym coś wspólnego? - Nana wypowiedziała swoją kwestię, po czym zamyśliła się na chwilę. - Wybacz... to chyba jednak dwa pytania.
- Krew? - wymruczał odrobinę zdziwiony starzec, unosząc na wysokość oczu dłoń ściskającą chustkę. - Ach! Ta “krew”! Przez chwilę sądziłem, że... nieważne. Znamię to jest jednym z insygniów mojej domeny, sprawowanych przeze mnie rządów. Rozrasta się ono wraz z upływem czasu, nagromadzeniem obowiązków i, że tak pyszałkowacie to określę, rozrostem osobistego poznania. Nasze ludowe legendy głoszą, że pierwszy z apostołów miał skórę całkowicie okrytą tym rdzawym całunem - wyjawił starzec, nie kryjąc zadowolenia z obranej przez Nanę tematyki.
- A święto... zakładam, że chodzi o Festiwal. Ten skrywa dla nas wiele znaczeń i celów. Od wyrażenia wdzięczności dla krainy, która nas wykarmiła, przez oddanie tego, co jesteśmy jej dłużni, aż po kultywację równowagi pomiędzy światem zmysłów oraz tym idei. No i jest jeszcze odnalezienie swojego miejsca na pograniczu tych dwóch królestw, osiągnięcie we własnym ja tego kruchego, choć jakże pożądanego stanu równowagi.
Westchnął. Pocieszenie i z wewnętrznym spokojem. Jak ktoś, komu przynajmniej raz dane było skosztować manifestacji ideałów, o których rozprawiał. Efekt błogiej świętości został jednak natychmiast zniwelowany, gdy wezyr strzepnął chustkę, a Shateiel spostrzegł, że starte przez nią z kostura fragmenty czerni w nowym świetle zmieniły się w rozmazane smugi (prawdziwej) juchy. Ta z wolna wsiąkała w tkaninę.

- Yhym... - Nana wymownie podążyłą wzrokiem z kroplami krwi, które wylądowały na blacie. - Rozumiem... i do tego potrzebne są te dziewczyny?
- O potrzebie ich ofiary w czasie Festiwalu decydują wyłącznie one same - zauważył uprzejmie dozorca Czarnej Metropolii. Milcząca do tej pory Julia parsknęła sardonicznie na słowa Shateiela, negując swoją i tak już dogasającą iluzję uroku.
- Zastanawiam się, Nano.... to z Twojej strony prawdziwa troska, czy po prostu własny strach przed nieznanym - a może bardzo znanym? - przelewany na pos-
- Julio!
- upomniał natychmiast jej ojciec.
- Wybaczcie. To bystra dziewczyna, ale czasami nie umie trzymać języka za zębami...
- Głównie ciekawość. Choć przyznam, że niepokoję się o moją znajomą, mimo iż ona zdawała się oczekiwać całej tej ceremonii. - Shateiel beztrosko wzruszył ramionami, ale Nana w jego głowie nieco spanikowała.
- To jednak nie mój świat i nie moje realia. Nie wiem, czego miałabym się obawiać, skoro nie będę brać udziału w tym festiwalu.

Ta smarkula była niczym pies gończy węszący strach i towarzyszące mu negatywne emocje. Gdy z ust skrzydlatej padły słowa “nie wiem, czego” maleńkie, białe perełki Julii błysnęły w uśmiechu, który najlepiej prezentowałby się w szpitalu psychiatrycznym. Dla kryminalnie obłąkanych. Już otwierała usta, aby wygłosić dziesięciostronicowy elaborat na poddany przez Shateiela temat, ale... do prelekcji nigdy nie doszło. Figura ojcowska udaremniła jej przeprowadzenie pochylając się nad stołem i kładąc dłoń na barku podopiecznej. Tatko nie odezwał się słowem - wystarczył sam gest.


- Wiesz, dosrywanie innym to mój konik, po to żyję, ale z tą małą jędzą chyba w tango bym nie poszedł... - szepnął Val, wykonując niemal lustrzaną kopię gestu mężczyzny w czarnej marynarce. Siedzący na krańcu stołu wezyr lustrował te dwie sceny z pociesznością starszego pana, który nie mógł się nadziwić kuriozalnym zwyczajom współczesnej młodzieży. Gdy zaległa cisza, zabrał głos.
- Dobrze, z racji tego, że niektórzy zaczynają się już pieklić, przejdźmy może do formalnego dobicia targu. Czy macie przy sobie przedmioty wymiany?
- Nareszcie -
fuknęła pod nosem nastolatka i zaczęła plądrować kieszenie polaru.
- Dobra... rusz głową. Niekoniecznie swoją - podpowiedział rudy anioł, szturchając sojusznika w łokieć. Nana podeszła z trudem do biurka i położyła na nim torbę. Powoli wypakowała z niej spreparowaną czaszkę.
- Ale skoro już pozwolono mi pytać… wiecie, ta czaszka to było dla nas dużo zachodu. Po co wam to? - Nana spojrzała wprost w oczy starca.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 01-01-2021 o 11:10.
Highlander jest offline