Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2020, 07:33   #138
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Zastała tam subtelne skonfundowanie, które naprędce przerodziło się w zrozumienie.
- Nie, to... nieporozumienie. Nieporozumienie wymagające wyjaśnienia, jak mi się wydaje - odrzekł starzec na wzmiankę o pakunku dostarczonym przez skrzydlatych.
- Ani ja ani Czarna Metropolia nie czerpiemy żadnej bezpośredniej korzyści w przeprowadzeniu tej wymiany... to z mojej strony grzeczność wyświadczona za dawną przysługę. A właściwie za dwie. Próba odwzajemnienia się. Odpłacenia, że tak powiem. - Wezyr przytaknął energicznie samemu sobie, najwyraźniej zadowolony z udzielonego objaśnienia. Pat, z ostrożnością rekina finansjery podejmującego właśnie wątpliwą inwestycję, powielił gest starca.
- Zależało nam - zakładam z resztą, że podobnie jak komuś od was - żeby zamiana odbyła się na neutralnym gruncie, w kontrolowanym środowisku, którego nadzorca zadba o... uczciwy przebieg całej procedury. - dopowiedział mężczyzna w marynarce.
- Możliwe. My tu robimy tylko za kurierów. Choć nadal jestem bardzo ciekawa, po co wam to? - Nana przeniosła wzrok na Pata. Jej dłoń spoczywała na odsłoniętej z materiału czaszce. Odpowiedzią była uderzająca o stół, szklana ampułka z plastikowym wieczkiem. Julia w końcu znalazła to, za czym przeszperała całe odzienie wierzchnie.
- Budujemy łódź podwodną i potrzebny nam galion. A teraz odpuśćmy sobie to mielenie ozorem i przejdźmy w końcu do paktowania - odrzekła ozięble młódka.

Jeśli zaś o oziębłość chodziło, to jowialny do tej pory ton głosu wezyra ochłodził się o kilka stopni, gdy nadzorca Czarnej Metropolii odezwał się po raz kolejny. Tym razem zwrócił się bezpośrednio do protegowanej Patricka.
- Zważaj na ton, młoda damo. Zdaję sobie sprawę, że przywykłaś do górowania nad zwykłymi śmiertelnikami. Jednak tutaj znajdujesz się w towarzystwie osób, które dorównują ci mocą... a przewyższają znacznie rangą oraz doświadczeniem.
Dziewczyna zrobiła minę jakby ktoś właśnie dał jej w twarz. Kilkakrotnie. Jej poliki buchnęły żarem, a usta ścisnęły się w cienką, ołówkową linię. Spojrzała na ojca z wyrzutem - być może oczekując, że ten się za nią wstawi. Patrick zdawał się jednak podzielać opinię wezyra, czego świadectwem stało się jego pełne dezaprobaty dla córki kręcenie głową. Oczy Julii podeszły delikatnie łzami, a pulsujące nienawiścią żyłki wykwitły na jej - do tej pory nieskazitelnie gładkim - czole. Przez kilka kolejnych chwil na zmianę ściskała, to znów rozluźniała ręce, czemu towarzyszył niski, uwięzły w gardle warkot. Shateiel odniósł wrażenie, że dziewczyna walczy z kotłującym się w jej wnętrzu gniewem i że... za chwilę przegra tę walkę, co zaowocuje lekkomyślnym atakiem na wezyra. Do tego jednak nie doszło. Julia wciągnęła z świstem powietrze, zamknęła oczy i... powróciła do swego porcelanowego oblicza oraz pełni emocjonalnej kontroli. Na swój sposób było to bardziej złowróżbne niż uniknięty właśnie rozlew krwi.
- Przepraszam, wezyrze. Naprawdę. Faktycznie, zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko, ale to się już nie powtórzy, obiecuję! - Wszystko zwieńczył uśmiech niewinnego aniołka, dziecka idealnego, które nie miało pojęcia, czym jest zło. Obserwujący tę farsę Val nie skomentował nic, ale z jego facjaty można było to i owo odczytać - na przykład, że Julia zarezerwowała sobie miejsce w jego nocnych marach na kilka kolejnych miesięcy.

- Z mojej perspektywy nic się nie stało. To byłby ekscentryczny galion i dosyć kosztowny, ale o gustach się nie dyskutuje. - Shateiel wzruszyła ramionami i skupił wzrok na Patricku, uznając że z tej dziwnej pary to jest właśnie z osoba, z którą ewentualnie da się rozmawiać. - Czy będzie to galion?
Wystrojony mężczyzna, nieco złagodniał na twarzy widząc, że jego pociecha zdołała powstrzymać się przed dalszymi próbami samobójczymi. To, w połączeniu ze słowami anioła śmierci, wywołało nawet na jego przystojnej twarzy cień uśmiechu - choć ten w niczym nie przypominał pełnego jadowitej złośliwości półksiężyca, którym przedstawiła się Julia. Pat przechylił głowę na bok, kapkę teatralnie.
- Można tak powiedzieć. Ten metaforyczny galion, zupełnie jak prawdziwy, będzie miał za zadanie wspomóc nasze mistyczne przedsięwzięcia i wskazać nam drogę ku nowym, bogatym w zasoby tajemne krainom - był w tym nieskrywany, a nawet dobitnie akcentowany podtekst poczynań konkwistadorskich. “Nowe” ziemie oraz towarzyszące im zasoby (zwłaszcza te deficytowe) zwykle miały to do siebie, że ich dotychczasowi właściciele niezbyt chcieli się z nimi rozstawać. Ale sformułowania w wypowiedzi Patricka zdradzały, że jest przygotowany na taką ewentualność - lub nawet, że na myśl o niej otulają go ciepłe, nostalgiczne wspomnienia.

- Gdzie Julia będzie mogła sobie górować nad innymi? - Shateiel rzucił pytanie, pozwalając by jego mina nieco zrzedła. Ale czy jemu było decydować o tym, co kto robi, by zarobić? Najwyżej kiedyś ich poszuka i zabije, ale może nie kosztem Eshata. Na tę myśl Nana w jego głowie cała zadrżała. - No dobra... to co tam dla nas macie?

Pat, nie podejmując tematu silnych górujących nad słabymi - a zarazem nie siląc się, żeby zanegować dość dobrze ugruntowane przypuszczenia Halaku - ujął szklany pojemniczek i zbliżył się do krańca stołu, gdzie znajdowali się zarówno wezyr i Nana.
- Orichalcum. Określany także mianem oryszalku. Jeden z pierwotnych metali, o których pisał sam Platon nawiązując do zaginionego dobrobytu Atlantydy. Filozof, w swoich mądrościach, nadawał mu wysoką wartość. Co prawda niższą od złota, ale... jako że był zwykłym śmiertelnikiem, nie dane mu niestety było dostrzec pełni mistycznych koneksji charakteryzujących ten surowiec. - Biznesmen ulokował ampułkę na stole, równolegle do torby skrzydlatych. Cofnął dłoń. Pojemniczek nie imponował Nanie zawartością. Po prawdzie nie imponował jej czymkolwiek. W lekko mętnej zawiesinie chybotała się z góry na dół skromna bryłka metalu oraz garść złotawych (matowych) opiłków. Samorodek miał niespełna półtorej centymetra średnicy. Val - którego zakuty czerep znalazł się niewiadomo kiedy nad lewym barkiem Nany - patrzał na przedmiot spojrzeniem z cyklu “no chyba kurwa żartujesz. Po to się tu tłukliśmy?” Okupujący świadomość dziewczyny anioł śmierci podzielał ów sentyment.

Wezyr także lustrował wyłożone przed nim na stole towary. Przerzucał ciężar swego spojrzenia z pozbawionej ciała głowy Egipcjanina na niepozorną szklaną tubkę oraz jej zawartość. Wzrok ów faktycznie był ciężki, naznaczony tajemną mądrością, jakiej Shateiel oczekiwałby po kimś tak długowiecznym oraz znamienitym. Jednak przez cechy chwalebne przebijała się też iskra targowej rezolutności, w której zaklęte zostały niezliczone pokolenia ulicznych szklarzy, bałamuciarzy i hochsztaplerów. W końcu starzec odchylił się na swym zdobionym krześle i, jakby w znudzonym zmęczeniu, przyklasnął. Wydzielony fragment blatu oplotła znikąd srebrna łuna, mozolnie przybierając kształt półprzezroczystego klosza, wewnątrz którego spoczęły przedmioty targu.


- Wszystko jest w najlepszym porządku - orzekł brodacz. - Na wymianę przedłożono to, czego pragnęły obie strony - dodał, a była zakonnica wychwyciła w jego mimice coś, co miało subtelnie załagodzić jej (niestety kiepsko kamuflowane) obawy.
- Skoro tak mówisz. - Nana nieco smutno spoglądała na czaszkę, przywykła do jej obecności - do jej ciężaru? - ale co było robić?
- Wezmę to już, jeśli można - powiedział Pat, sięgając przez barierę i zabierając pozbawioną ciała makówkę. Działaniu towarzyszył uśmiech inwestora, który właśnie zrobił interes życia. Kosztem kogoś innego, rzecz jasna. Kiedy mężczyzna wysuwał dłonie zza warstwy migoczącego srebra, na jego lewym nadgarstku zmanifestował się jakiś symbol. Zniknął jednak natychmiast, a Shateielowi nie dane było pojąć jego znaczenia.
- Geas. Dość silny. Ma zagwarantować, że wszystko jest na legalu - powiedział ryży anioł kuźni, nie kryjąc swojego - wymieszanego ze zdziwieniem - uznania dla zabezpieczeń przewidzianych przez nadzorcę Metropolii.
- A i owszem. - brodacz przytaknął w potwierdzeniu.
- Kruszyno, jeśli nie jesteś pewna jakości otrzymanych dóbr, być może rozważnie byłoby przyjrzeć się im bliżej? - kontynuował, wysuwając w stronę Nany pomocną sugestię.
- To nie tego nie jestem pewna. - Nana ciężko westchnęła. Pomysł przekazania artefaktu komuś takiemu jak Pat i jego córka napełniał ją lękiem i niechęcią. Mimo to, ostrożnie zanurzyła palce w srebrnej łunie, chcąc przy ich pomocy odnaleźć niewielki przedmiot, który właśnie stał się własnością upadłych. Dłoń pochwyciła ampułkę. Ciemność komnaty eksplodowała złotem. A jedyną rzeczą, jaka zdołała przebić się przez ową erupcję koloru, dźwięku oraz koncepcji był rechot wezyra obmalowany po równi drwiną i rozradowaniem.


 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 03-01-2021 o 11:26.
Highlander jest offline