Wątek: Pandemia Z
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2020, 01:39   #8
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PC7nWwx2-CM[/MEDIA]

Podróż łódką miała w sobie coś relaksującego. Natura, jako całość, była dziełem dużo bardziej godnym podziwu niż człowiek. Cisza wokoło, ciepły wiatr pieszcząc skórę i w miarę czyste niebo nad głową. Wysoko w górze płynęły powoli pierzaste chmury, między nimi, a ziemią kołowały maleńkie, czarne plamki ptaków. Powietrze przeszywał zapach lasu, mułu i żywej zieleni, otaczającej małą skorupę na falach oraz siedzących w niej ludzi. Na pierwszy rzut oka istna sielanka, pozwalająca się wyciszyć… niestety Silvi i jej towarzystwu daleko było od spokoju. Rozglądali się nerwowo, trzymając dłonie w okolicach broni. Dyskutowali przyciszonymi głosami, dzieląc uwagę między sprawdzanie mapy i brzegu. Odruchowo dzielili się pilnowaniem - podczas gdy Jasper i Lisa pochylali się nad kartami papieru, Aaron obstawiał lornetkę, a Griffith łypała na najbliższe brzegi, albo łypała w ciemną toń rzeki, sprawdzając czy nie płyną prosto na łachę piachu.

Na razie panował spokój, nie widzieli żadnych zarażonych. Żywych ludzi tak samo… pocieszające i smutne jednocześnie. Przy kwestii kto powinien wyprawić się na drugi brzeg zmarszczyła brwi i głębiej nasunęła kaptur na głowę. Nie za bardzo potrafiła sobie wyobrazić jak tak liczna grupa ma się bezszelestnie przekraść przez wyludnione ulice nie zwracając niczyjej uwagi.

- Posłuchajcie, to bez sensu - przerwała rozmowę towarzyszy, zaciskając dłonie na burcie łodzi. Patrzyła na brzeg gdzie zostawili furę i zgrzytała zębami przez ćwierć minuty - Nie pójdziemy tam na hurra bez rozpoznania. Widzicie te budynki? - pokazała dłonią na parę zabudowań przy brzegu - Wyższe punkty w tej okolicy, widać z okien najbliższe trzy-cztery ulice. Dobre miejsce aby się zasadzić… - odwróciła twarz ku reszcie - Próbuję powiedzieć, że całą grupą bez wcześniejszego rozpoznania możemy władować się w syf i nie tylko chodzi o 20stki. Ci co przetrwali są gorsi. Nie wszyscy, ale wystarczająco żeby zachować ostrożność - skrzywiła usta pod kapturem, wbijając spojrzenie w Kanadyjczyka - Wysadźcie mnie na brzegu, wy wrócicie po Tracy i torby, ja sprawdzę czy jest bezpiecznie… poradzę sobie - uprzedziła zanim starszy mężczyzna zdążył się odezwać - Cały miesiąc w najgorszym syfie początku tego gówna przetrwałam sama, bez ogona poradzę sobie sprawniej. W razie czego ucieknę do rzeki, 20stki chujowo pływają. Ustalimy punkt zbiórki, w razie kłopotów oddam dwa strzały w powietrze, usłyszycie i zostaniecie na wyspie. Dopłynę do was… tak będzie bezpieczniej.

- Możesz się rozejrzeć. Ale na pewno nie zostaniemy na wyspie jak usłyszymy strzały. - odparł Kanadyjczyk gdy przemyślał sprawę. Jego odpowiedź chyba zaskoczyła pozostałą dwójkę pasażerów, zwłaszcza Aarona.

- Chcesz ją puścić samą?! Zgłupiałeś?! - kierowca kompletnie nie aprobował takiej decyzji. Popatrzył na nich oboje jakby sprawdzał które z nich gada większe głupoty.

- Uspokój się młody. Niech się rozejrzy. Jak ona nie przejdzie to my też nie. Trzeba będzie wymyślić coś innego. I tak potrzebujemy toreb i Tracy. Myślę, że z pół godziny… powinno nam wystarczyć. - chemik zastanawiał się na głos jak wygląda sytuacja całej grupki i powoli dzielił się swoimi spokojnymi przemyśleniami. Na koniec popatrzył na Lisę gdy sprawdzał te lokalne czasoprzestrzenie w których blondynka w kapturze musiała się lepiej orientować. Ta pokiwała twierdząco swoim kapturem.

- Jak dasz radę to spróbuj odnaleźć nasz samochód. To będziemy wiedzieć czy w ogóle jest co ratować. - Jasper zwrócił się do tej trzeciej z całego trio a potem złapał za wiosła i zaczął kierować się w stronę skrytego za drzewami brzegu.

- Postaram się - ruda obiecała bez mrugnięcia okiem, zdziwiona brakiem sprzeciwu starego trepa. Zamrugała nie do końca wierząc w to co słyszy: zaufał jej. Uwierzył i nie traktował jak głupiego dzieciaka. Raz jeszcze łypnęła na mapę, zapamiętując gdzie są i mniej więc gdzie może znajdować się ich samochód. Zaczęła poprawiać kurtkę, zapinając suwaki i potrząsając rękawami aby sprawdzić czy nic nie brzęczy. Resztę przygotowań należało poczynić już na brzegu.

- Pół godziny… mamy dwa zegarki? - spytała towarzystwa - Jeden dla mnie, drugi dla was… i nie martw się - popatrzyła na młodszego z kumpli i poklepała go po kolanie - Diabli mnie nie wezmą, swój swego nie rusza. Szczęście dopisze i kto wie? Powitam cię paczką fajek i zimnym browarem?

- Po prostu mnie powitaj i to wystarczy. - mruknął Aaron jakby był zły. Tylko nie bardzo było wiadomo za co i na kogo. Na nią, na Jaspera czy na siebie samego. Z suwakami kurtki było tak sobie. Niby nie były zbyt głośne ale też nie były bezszelestne.

- Mamy teraz 14:08. Powiedzmy 10 po. To umawiamy się na 14:45. Wysadzimy cię na tamtej drodze. I tam podpłyniemy. - wskazał brodą na jakąś szutrową drogę co wyglądała jakby nasyp kończył się w rzece. Ale na tym pasie wybrzeża faktycznie rzucała się w oczy jako punkt orientacyjny. No i była prawie naprzeciwko wejścia do zatoki wewnątrz wyspy więc gdyby wracali w komplecie w to miejsce to mieliby bliżej.

- 14:45, zrozumiałam - rudzielec powtórzył, podejmując decyzję o zdjęciu skóry. Rzuciła ją na dno łodzi, zostając w samej bluzie z kapturem. Przełożyła też gnata za plecy, chowając za pasek od spodni. Trochę dziwiła ją reakcja Detroitczyka… pewnie chodziło o obietnicę daną Marcusowi, którego nie chciał rozczarować. Albo może nawet trochę lubił siostrę kumpla, mimo że miała genialne pomysły i ciężki charakter.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, już nie rób sobie nadziei - uderzyła w weselszy ton, na koniec zwróciła się do blondynki - Będziesz mieć oko na moich chłopaków? Potrzebują kogoś rozsądnego, skoro ja chwilowo idę na zakupy i poszwendać się nostalgicznie po mieście?

- Pewnie. Jak wrócisz to wiesz, tamto z kabiną nadal aktualne jakbyś miała ochotę na coś gorącego. - Lisa mruknęła jakby od niechcenia ale mimo kaptura też miała dość nietęgą minę. Aaron prychnął i też machnął ręką i Sylvia już była prawie pewna, że chodzi mi o Jaspera. Za to, że ją puścił. W końcu te najważniejsze decyzje w ich trójce podejmował zwykle Kanadyjczyk no a nawet jak nie to przynajmniej dobrze było by wyraził swoją akceptację. No a teraz wyraził. Więc chłopak z Deroit trochę nie bardzo miał opcji by ciągnąć temat dalej.

- Przygotuj się. - Kanadyjczyk rzucił raczej pro forma bo i tak widać było, że zaraz dobiją do tej łachy.

- Jak pójdziesz prosto to tam stoją takie ciężarówy. Wywrotki i betoniary. Sporo. No a potem jest ta droga którą pewnie jechaliście. A za nią zaczynają się domy. Takie przedmieście. - Lisa próbowała jakoś pomóc tej nowej koleżance wskazując ręką na ten kawałek wybrzeża do jakiego właśnie podpływali. Akurat na tym kawałku drzew było wyraźnie mniej więc było widać ten przybrzeżny nasyp w całej okazałości. Był gdzieś tak pewnie do wysokości pierwszego, może drugiego piętra gdyby liczyć parter od poziomu rzeki.

- O zobacz, tam coś jest. Może tam wejdziesz i na nas poczekasz. - Aaron machnął wydziaranym ramieniem wskazując na jakąś metalową, beczkowatą, konstrukcję stojącą niedaleko drogi. Stała przy rzece i widać było drabiny po których można było się wspiąć. I dokładnie nie było z dołu widać co może być widać z góry tej ogromnej beczki ale była szansa, że jest na tyle wysoka, że będzie coś widać co jest na nasypie.

- Nie właź nigdzie gdzie widać tylko jedno wejście. Bo wystarczy jedna 20-ka co tam stanie i… - Jesper pokręcił głową i dość sceptycznym tonem i spojrzeniem ocenił propozycję młodszego kolegi. Ale już łódź przybijała do brzegu, wioślarz zaczął hamować wiosłami i wodny pojazd zwalniał aż się zatrzymał całkowicie.

- Chłopaki… nic mi nie będzie - wstając i wytaczając się z łodzi do płytkiej wody, Silvia rzuciła przez ramię uśmiechem w teorii mającym ich uspokoić. Popatrzyła na trójkę wewnątrz plastikowej łupiny, najwięcej uwagi poświęcając temu młodszemu - Ogarnijcie co trzeba i widzimy się o 14:45. Jeśli mnie tu nie będzie idźcie drogą do betoniarek… tą o której mówi Lisa. Jeżeli będzie niebezpiecznie, zostawię wam znak, wtedy szukajcie innej drogi - z kieszeni wyciągnęła czerwoną bandanę - Uważajcie na siebie, ok? Wszyscy - powiodła po nich poważnym wzrokiem, mentalnie drapiąc się po głowie co do diabła odstawia. Zamiast się skupić na własnym zadaniu, zaczynała się martwić o pozostałą trójcę.
- Do zobaczenia wkrótce - przystawiła dłoń do skroni w czymś podobnym do salutu, kiwając na koniec Kanadyjczykowi głową, po czym odwróciła się aby ruszyć po trasie blondyny.

- Poczekaj! - zdążyła zrobić ze dwa kroki gdy powstrzymał ją głos blondynki. Gdy się odwróciła zauważyła, że chłopaki chyba też byli tak zaskoczeni jak i zaniepokojeni tym stoperem. A dziewczyna w kapturze wyjmowała coś z kieszeni swojej bluzy.

- Masz. Weź to. Jest ustawiona na naszą częstotliwość. Wystarczy kliknąć by mówić i puścić aby słuchać. - powiedziała trzymając w wyciągniętej dłoni krótkofalówkę którą Silvia widziała już u niej wcześniej.

Kolejne zdziwienie, znów pozytywne i na pewno niespodziewane. Dla rudej niewielkie radyjko na pewno się przyda, do cholery ułatwiało komunikację jak diabli.
- Dziękuję… oddam za parę kwadransów - powiedziała zduszonym głosem, przyjmując pomoc i uwiesiła krótkofalówkę za paskiem na biodrze. Uśmiechnęła się też do blondynki ciepło - Dam znać czy bezpiecznie… zabiłabym za puszkę Mr. Peppersa. - pomachała im na pożegnanie.

Lisa też jej pomachała ze dwa razy. Aaron raz. A Kanadyjczyk naparł na wiosła odpływając od tego nieprzyjaznego brzegu zostawiając sylwetkę w bluzie samą. Pierwsze kilka kroków było proste i oczywiste. Wejść pod górę tej zatopionej drogi czy co to tam było by w ogóle rozejrzeć się w okolicy. Widok właściwie nie był zbyt porywający.

Po swojej lewej i prawej widziała podobny widok. Czyli tą linię kolejową za płotem i asfaltową drogę. Dość wąska. Albo wąska aleja albo ścieżka rowerowa. Obie strony lekko się wyginały wraz z łagodnym łukiem rzeki więc widziała po kilkadziesiąt kroków w obie strony. Za nią była rzeka i malejąca sylwetka łodzi z trzema mniejszymi sylwetkami ludzików wewnątrz. A przed nią był ten nasyp. No i siatka ogrodzeniowa i tory wcześniej.
Za to poza tymi trzema ludzikami w odpływającej łodzi żadnych innych nie widziała. Ani nie słyszała. Panował naturalny bezwład. Tym bardziej, że nawet przez tym całym syfem okolica musiała być półdzika. Były te tory, alejka ale żadnych budynków. Dopiero wyżej, nieco wystające z tego nasypu było coś widać.

Ogrodzenie z siatki nie zatrzymało jej na zbyt długo. Chociaż gdyby zrobiło się gorąco to pokonanie jej mogło zająć te kluczowe parę chwil. Zwłaszcza, że oddzielało przestrzeń rzeki od reszty. Tory też nie stanowiły żadnego wyzwania. Chociaż zbiegając po ciemku to pewnie mogły robić za niezłą plączynogę. Potem znów siatka, pewnie po to by ci z góry nie włazili na tory. Poszło tak samo jak z tą pierwszą. Gdy wylądowała po drugiej stronie został jej ten nasyp. Z bliska wydawał się tajemniczy i o tyle niepewny, że za cholerę nie było widać co tam może być na jego szczycie. Jeszcze mniej niż z rzeki.

Nasyp miał może z kilkanaście metrów pod górkę. Dość stromą ale bez przesady. Za to jakby z niej zbiegać pewnie trudno by się było zatrzymać inaczej niż na siatce. Bez niej łatwo było wpaść na tory. Trochę się zasapała włażąc na górę ale poza tym poszło gładko. Parę chwil później była już przy czubku nasypu i widziała parking o jakim mówiła Lisa. Faktycznie stało to trochę ciężarówek, betoniarki i wywrotki. Parking ciągnął się na kilkadziesiąt metrów a dalej była ta trzypasmówka. Chyba ta jaką wczoraj jechali. A jeszcze za nią znów było widać drzewa i jakieś dachy, pewnie tych domów o jakich mówiła blondynka.

- Do parkingu czysto. Weźcie nożyce do drutu - wciskając guzik rudzielec nadał przez krótkofalówkę. Jeśli przyjdzie uciekać, najlepiej mieć czystą drogę odwrotu zamiast siatkowych przeszkód. Garbiąc plecy ruszyła ostrożnie do przodu, przystając co parę kroków aby nasłuchiwać. Samochody mijała w stosownej odległości, chociaż kusiło zajrzeć do środka, pociągnąć za klamkę czy wybić szybę. Gorzej, że większość miała alarmy, a hałas był ostatnim, czego dziewczyna potrzebowała w tej chwili. Kierowała się do autostrady.

- Silvia? A gdzie jest Lisa? Co się stało? - w eterze prawie od razu usłyszała zaskoczony i zaniepokojony głos Tracy. Sama wyszła na otwartą przestrzeń parkingu. Tych ciężarówek widziała na jego końcu całkiem sporo. Ale nie dostrzegła wśród nich żadnego ruchu.

Gdy podeszła do autostrady dostrzegła dość znajomy widok. Autostradę upstrzoną nieruchomymi bryłami różnorakich samochodów. Takie widoki w ciągu ostatnich paru tygodni nie były żadną sensacją. Raczej normą. Na prawo widziała jakiś łagodny łuk szerokopasmówki który zaczynał się z dwieście, może trzysta kroków dalej. Po lewej chyba była jakaś prosta ale samochody stojące to tu to tam zasłaniały widok w głąb drogi. Przed sobą widziała pierwszą posesję jaka zdradzała początek osiedla widzianego na mapie.


Gdy tak chwilę się rozglądała dostrzegła bardziej znajomą barwę karoserii. Jakiś narożnik samochodu wbity w barierkę. Z kilkaset metrów dalej, w lewą stronę. Nie dostrzegła jednak żadnego ruchu w okolicy. Tylko że drzewa na poboczu i mnóstwo nieruchomych aut dość mocno ograniczały pole widzenia.

- Lisa z chłopakami płyną do ciebie. Dała mi radio bo jestem na drugim brzegu, sprawdzam teren. - ruda kucnęła na asfalcie, nadając cichym głosem przez radio - Przygotuj torby, plecaki i nożyce do drutu. Niedługo u ciebie będą. Bez odbioru - skończyła nadawać, ostrożnie sunąc po popękanej jezdni. Przeszkody skutecznie ograniczały pole widzenia, potrzebowała lepszej perspektywy… przykładowo z okien domu obok. Ssący z głodu żołądek wysyłał do głowy obrazy pełnych spiżarni, puszek zagubionych wśród szafek. Do tego w domu mogły się znajdować ciuchy, chemia domowa. Noże, nożyczki, linki. Podpaski i tampony. Leki. Pościel, koce… potrzebowali mnóstwa pierdół, jeśli chcieli na poważnie zaadaptować kontener na wyspie. Najbardziej jednak Griffith marzyła o jedzeniu. Sutym, solidnym posiłku… bądź chociaż jednej konserwie i paczce ryżowych wafli. Opuszczony dom kusił, tym bardziej im bliżej podchodziła. Prawie szło zapomnieć, że wciąż mógł mieć mieszkańców… niekoniecznie żywych. Albo odwrotnie - zdziczałe zwierzęta, zdziczali ludzie cudem unikający 20stek do tej pory. Z bluzy dziewczyna wyciągnęła broń, tak na wszelki wypadek, sunąc powoli ku otwartemu garażowi, zaś ruda głowa kręciła jak szalona chcąc zawczasu odkryć zagrożenie, nim ono odkryje ją.

Szła ostrożnie najpierw przez krzaki porastające podjazd, potem przez sam podjazd. Wreszcie sam garaż. Wewnątrz był pusty. Nie było pojazdu jaki pewnie wcześniej go zajmował. Przejście do wnętrza domu zdradziło dość smutny krajobraz splądrowanego i opuszczonego pustostanu. Miejsce życia i pamiątek jakiejś rodziny. Teraz cmentarzysko ich dawnego życia. Porozrzucane meble, ubrania, buty, wybite okna, porzucone butelki… Kuchnia wyglądała tak samo. Lodówka dała się otworzyć ale nie było prądu a to co tam było już od paru miesięcy nie nadawało się do jedzenia. W sypialni na górze to samo. Chociaż ubrań było sporo, tak samo jak zabawek i pościeli. Coś można było z tego wykorzystać ale jedzenia nie znalazła.

Dziewczyna zerknęła na zegarek i skrzywiła się. Jeszcze był czas, więc zabrała się za przeszukiwanie szaf. Wyciągała swetry, skarpety i bieliznę. Podkoszulki które mogłaby założyć ona, albo któryś z chłopaków. Zbierała wszystkie potrzebne fanty na zapadniętym łóżku, a potem zapakowała do jednej poszwy na kołdrę, robiąc z niej solidny wór. Pościel również została zabrana i zrolowana, a potem związana prześcieradłem w spory tobół. Najbardziej jednak Silvia ucieszyła się wchodząc do łazienki. Od razu zgarniała wszystko z półek do innej poszewki. Ściągała żele do mycia, proszki do prania, mydła, pasty do zębów, perfumy, oraz to czego zawsze potrzebowała każda kobieta: paczki materiałów higienicznych, z papierem toaletowym na czele. Zwinęła też szczotkę do włosów, ręczniki i zadowolona z efektu zniosła toboły na dół. Z wolnymi dłońmi wróciła na piętro, szukając okna od strony drogi, aby z wyższej perspektywy móc rzucić okiem na drogę i sprawdzić, czy da się dostrzec ich furę. Albo zagrożenie.

Toboły fantów okazały się może nie takie ciężkie ale mocno nieporęczne. No i trochę grzechotały tymi fantami wewnątrz. Ale z drugiej strony nie miała tak daleko. Przez osiem pasów jezdni, ten parking z ciężarówkami jak z budowy a potem na dół tym nasypem do torów i dalej do rzeki.

Za to widok z okna nie był zbyt pomocny. Dom stał w szeregu między tą glówną drogą a jakąś osiedlową z drugiej strony. Od tej głównej nieźle widziała z piętra ten parking z jakiego przyszła. Ale te krzaki i drzewa jakie mijała skutecznie ograniczały widoczność w dalej perspektywie. Z przeciwnej strony był widok na osiedle o jakim mówiła Lisa. Gdzieś tam miał być ten sklep w jakim bywały po zaopatrzenie. Ale z tego miejsca nie bardzo miała pojęcie gdzie dokładnie miałby być ten sklep.

Ruszyła więc w stronę gdzie chyba widziała samochód, przyklejając się od wraku do wraku, aby podejść bliżej i móc się rozejrzeć.

Szło się trochę dziwnie. Nieswojo. Szła samym środkiem ośmiopasmówki a nikt na nią nie trąbił. Nawet nikt nie jechał. Chociaż samochodów było pełno. Małe i duże. W różnych kolorach. Osobówki, suvy, vany, kombiaki, ciężarówki… Cały przekrój przez światową motoryzacje. I wszystko to zastygło w ciszy i bezruchu. Pewnie już jakiś czas temu sądząc po brudzie na szybach i karoserii. Jedne auta były zamknięte inne otwarte na oścież. I spotkała kilka ciał. Wewnątrz pojazdów, przy samochodach, na jezdni, czasem na poboczu. Zalatywało od nich padliną i też już były w stanie zaawansowanego rozkładu. Ale żadne się nie ruszało.

Idąc od samochodu do samochodu znalazła parę przydatnych drobiazgów. Jakieś zapasowe baterie które leżały na miejscu pasażera w otwartym wozie. Nie wiedziała czy działają ale były akurat jak na kieszeń. Między samochodami leżał też bejzbol. W z jednej z porzuconych czy zgubionych damskich torebek wysypały się kobiece drobiazgi w tym paczka paracetamolu. Ale w końcu dotarła do najważniejszego znaleziska. Czyli własnego samochodu. Był wciąć wbity w betonową barierkę jaka oddzielała oba kierunki ruchu odległa już tylko o kilka samochodów. Wciąż widziała otwarte drzwi tak jak chyba je wczoraj zostawili uciekając przez 20-kami. Ale tych 20-tek coś na razie żadnej nie spotkała.

Znów pożałowała, że nie zna się na mechanice. Dla niej bryka wyglądała… jakby się wbiła w barierkę i tyle. Żadnej szansy na sprawdzenie jej mobilności czy szansy na ponowne odpalenie. Rudzielec widział pogiętą blachę, stłuczony reflektor, ale co najważniejsze - miała wgląd w ich manele, wciąż tkwiące grzecznie wewnątrz fury Z duszą na ramieniu zbliżyła się jeszcze trochę, prostując plecy tylko po to, by sprawdzić, czy gdzieś w okolicy nie pojawi się lunatyczna sylwetka zbłąkanego żywego trupa. Wreszcie odetchnęła cicho, biorąc strach za pysk, mimo że ciężko szło wygonić z pamięci rozpaczliwą ucieczkę sprzed kilkunastu godzin.

Skoro samochód namierzyła, zostało potwierdzić, czy teren jest w miarę czysty. Dlatego zaczęła obchodzić ich brykę po kole, przemieszczając się pomiędzy wrakami. Te otwarte sprawdzała wewnątrz, zaczynając od schowków, na tylnych siedzeniach i porzuconych torbach kończąc.

Zegarek mówił, że do umówionego spotkania miała jeszcze z 10 minut. Akurat by wrócić na parking. A gdy podeszła do ich samochodu nic się nie stało. Nikt ani nic na nią nie wyskoczył, nie strzelał ani nic nie wybuchło. Samochód wyglądał kiepsko. Chociaż nie była w stanie ocenić czy to tylko powierzchowne obrażenia czy na poważnie coś się schrzaniło. Przedni narożnik był zdeformowany po zderzeniu z barierką. Przez co maska też się trochę wygięła. Ich rzeczy były częściowo rozwalone po wnętrzu samochodu i w jego pobliżu. Czy to zrobiły 20-ki czy ktoś inny to nie była pewna. Ale jakby to byli jacyś zdrowi pewnie by zabrali choćby karabin Aarona a dalej go widziała na kufrze kombiaka. Chyba większość ich rzeczy tutaj nadal była chociaż w tym chaosie nie była pewna. No i nie było szans by w pojedynkę zabrała to wszystko ze sobą.

Po karabin właśnie Silvia sięgnęła w pierwszej kolejności, przewieszając go przez plecy, a w głowie już widziała uśmiechniętą gębę ich kierowcy, gdy mu wciśnie zgubę w łapy. Syf i rozpierdziel sprawiały dyskomfort, zaczęła się zastanawiać czy znajdzie wszystkie swoje graty… ale najpierw karabin i paczka amunicji… i fajki ze schowka pasażera. Liczyła po cichu, że gdy Aaron zobaczy że nie stało się jej nic złego, do tego przyniosła fanty, przestanie się boczyć na Jaspera oraz na nią. Myśl o tym, że wytatuowany skurczybyk będzie się fochał sprawiała Griffith nieprzyjemne wrażenie straty. Wolała się z nim przekomarzać, gadać i po prostu egzystować obok siebie.

Powrót okazał się względnie spokojny. Trudno było być spokojnym gdy w każdej chwili na człowieka mogła wypaść rozwścieczona 20-ka ale nie liczac tego to wróciła na to rozdroże między domem a parkingiem bez przygód. Gdy zerknęła na zegarek zorientowała się, że do spotkania zostało niewiele czasu.

Z tego też powodu na razie zostawiła przygotowane pakunki, ruszając z powrotem pod parking… ale zatrzymała się. Zamiast tego cofnęła się w ruiny domu i w garażu przykucnęła w kącie za szafkami z narzędziami.
- Jest czysto, ale bądźcie cicho - odpowiedziała do krótkofalówki - Wejdźcie pod górę, potem macie płot, tory i drugi płot… a potem parking ciężarówek. Idźcie cały czas prosto, będę tam na was czekać. Znalazłam furę.

Odpowiedzi się nie doczekała. Wróciła na wybrane stanowisko i nikt, nic nie nadawał. Ale też i nic się nie działo. Nie dostrzegła ani nie słyszała żadnego ruchu zdradzającego obecność istot dwunożnych. Mijała właśnie pora gdy umawiali się na spotkanie a nikt się nie zgłaszał ani nie pokazywał. a. Wróciła n

- Lisa? Tracy? Jasper? - spróbowała jeszcze raz ich wywołać, a z jej twarzy powoli odchodziła krew. Stało się coś? Ktoś ich napadł? Wpadli na 20stki? Utonęli?

- Jest tam kto? - spytała, patrząc na krótkofalówkę, sprawdzając czy nie wyciszyła draństwa, albo się nie rozładowało.

Wydawało się, że krótkofalówka powinna działać. Słyszała szum eteru na ustawionej częstotliwości ale nikt się nie zgłaszał. Tylko ten eter szumiał z głośnika.

Poza nim jej towarzyszką została cisza - dławiąca, duszna. Stawiająca włosy na karku i wypełniająca żołądek lodowymi kostkami. A jeśli grupa z jeziora trafiła na niebezpieczeństwo i wyciszyła radio? Griffith zwiesiła głowę, wydychając bardzo powoli powietrze. Pozwoliła sobie na pół minuty zastoju, zanim nie podniosła się do pionu. Z zaciśniętą determinacją twarzą, ruszyła w drogę powrotną nad brzeg.

Przeszła przez ten szlak w odwrotnej kolejności. Schody na dół, wybebeszony garaż, zadrzewiony podjazd a potem ośmiopasmówka, parking i ten nasyp. Na nim musiała uważać bo o ile wchodzenie było mocno utrudnione to przy schodzeniu nogi same uciekały do przodu. Aż trzeba było hamować by nie polecieć na łeb i szyję. Potem jeszcze przejść przez ogrodzenie z siatki, tory, znów ogrodzenie kolejnej siatki i ten asfaltowy spacerniak. Dopiero tam widziała rzekę i czekającą niedaleko łódkę z czteroosobową obsadą. Oni dostrzegli ją w tym samym momencie bo dziewczyny zamachały do niej a chłopaki naparli na wiosła aby dobić do brzegu.

Ich widok sprawiał ulgę, pobladła i skupiona twarz rozluźniła się, zaciśnięte usta skrzywił uśmiech. Zdjęła duszę z ramienia, na powrót wciskając ją w głąb trzewi i powoli podeszła pod brzeg, udając że wcale jeszcze minutę temu nie miała ochoty zwymiotować z nerwów prosto pod nogi. Teraz w miarę rozluźniona kucała przy linii wody, szczerząc zęby i odmachała krótko. Patrzyła na Aarona, doskonale zdając sobie sprawę, że nie musi im nic mówić, zwłaszcza jemu.

- O! Mój karabin! To znalazłaś naszą furę?! - Aaron chyba z początku chciał powiedzieć coś innego ale jak dojrzał co Silvia ma na plecach to o tym zapomniał i gdy pierwszy wyskoczył na brzeg to zaraz chciał go dostać, obejrzeć i w ogóle się nim nacieszyć.

- Zapomniałam ci powiedzieć, że mamy tylko jedną krótkofalówkę. Więc jak wszyscy wyszliśmy to nie ma kto siedzieć przy radiu. - Lisa rozłożyła ręcę w przepraszającym geście. Ale zaraz się odwróciła by pomóc pozostałej dwójce wyciągnąć łódź na brzeg by jej prąd nie porwał.

- A jak było? Widziałaś jakieś 20-ki? - Kanadyjczych trochę stękał z wysiłku mocując się z łodzią ale we trójkę dali radę.

- Jej, jesteś bardzo odważna jak tak się odważyłaś sama pójść. Jak Lisa. Ja to chyba bym nie dała rady. - dziewczyna w błękitnym berecie otrząsnęła ramiona a w dłoni trzymała solidne nożyce do drutu. Ale samotna eskapada chyba robiła na niej wrażenie.

- Dałabyś, nie ustępujesz mi przecież odwagą - Silvia uśmiechnęła się do niej, mrugając jednym okiem. Ściągała w międzyczasie broń i wręczyła ją prawowitemu właścicielowi, tak samo jak paczkę naboi i ramę szlugów z zapalniczką. Szczerzyła się przy tym jakby wygrała na loterii główną nagrodę, albo została Świętym Mikołajem. Niestety szybko trzeba było wrócić na ziemię.

- Na razie czysto, żadnych 20stek, ani nikogo żywego. Kompletnie nic żywego… ale i tak zachowajmy ciszę - poradziła, patrząc na Kanadyjczyka - Zaraz za nasypem są tory, potem parking i autostrada. Potem dom i po lewo stoi nasza fura. Nie wiem, wszędzie porozpierdalane nasze graty, ale to chyba nie żywi, bo zostawili pukawkę Aarona. W chałupie w garazu są wory z ciuchami i chemią z łazienki. Zdązyłam jeszcze ogołocić piętro zanim do was nie wróciłam - wyszczerzyła się jeszcze szerzej, na koniec patrzac na Lisę - Spoko, najważniejsze mamy - wskazała nożyce do drutu.

- Znakomicie. No to prowadź. - Jesper przejął od Tracy nożyce do drutu i machnął ręką by rudowłosa przejęła rolę przewodniczki. Nieco wcześniej sama berecica trzepnęła żartobliwie ramię rudzielca by ta nie przesadzała chociaż chyba jej słowa sprawiły brunetce przyjemność. Aaron też już się uspokoił i przestał robić zbiegowisko po tym jak za każdym wręczonym przedmiotem robił “Ooo!” tylko za każdym razem nieco dłuższe i bardziej zdziwione. Bojowo sprawdził zamek który szczęknął metalicznie, wyjął magazynek, obejrzał nabój i znów z suchym trzaskiem wbił go w łoże i sprawdził co widać przez lunetkę. Jesper uznał, że przesadził jak jego głowa znalazła się po niewłaściwej stronie lufy. Wtedy zirytowany ekscytacją młodszego zbił mu broń w dół i kazał się uspokoić.

W końcu mała grupka ruszyła za kobietą w kapturze pod górę krótkiego podjazdu kończącego się w rzece. Tam musieli na chwilę stanąć gdy Kanadyjczyk wycinał im drogę w siatce z drutu. Ta się trochę trzęsła i druty pstrykały cicho gdy nożyce pokonywały ich opór. Wydawało się to trwać dość długo bo każde jedno oczko trzeba było przeciąć oddzielnie. Ale poszło dość gładko. Potem jeszcze druga strona torów i ta sama operacja. By wreszcie wleźć pod górę nasypu. Jeszcze kawałek przez parking i autostradę i byli już przy worze przygotowanym przez Sylvię.

- A gdzie nasza fura? - zapytał Aaron chyba oczekując, że to gdzieś w pobliżu a nie kilkaset metrów dalej.

- Tam prosto, za tym czerwonym pickupem - Silvia ruchem głowy wskazała kierunek, ściszając głos do nieco głośniejszego szeptu. Automatycznie zgarbiła plecy, przyklękując na asfalcie jednym kolanem. Duża grupa robiła dużo hałasu, a goniące ich wczoraj 20stki przecież nie wyparował, tylko kręciły się gdzieś po okolicy. - Bądźcie cicho, nie wychylajcie się i uważajcie pod nogi. Sporo tu potłuczonego szkła… chodźcie, to już niedaleko.

Idąc do samochodu znaleźli mały baniak z jak się okazało paliwem. Nie był zbyt poręczny, jak to baniak pełen cieczy, ale jednak dawało to kilka litrów cennego paliwa. Do samochodu dotarli po paru minutach ostrożnego marszu. Trasa była dość wygodna bo szło się po równym asfalcie i było może kilkaset metrów do przejścia.

- No faktycznie trochę porozwalane. - Kanadyjczyk pokiwał głową widząc chaos bagaży jaki panował wewnątrz i na zewnątrz samochodu. Aaron szybko wsiadł za kółko i chciał odpalić maszynę zostawiając karabin opartu o wnętrze otwartych drzwi kierowcy. Ale Lisa złapała go za ramię powstrzymując go gestem i syknięciem.

- Co ty robisz?! Zostaw to! Jak odpalisz to się zaraz sąsiedzi zlecą! - syknęła do niego ostrzegawczo i całkiem mocno złapała go za ramię. Tracy z obawą rozejrzała się po cichej i nieruchomej okolicy jakby już ktoś miał się do nich skradać.

- Spokojnie. Odpal stacyjkę, zobaczymy czy w ogóle reaguje. Sama elektryka. To jest praktycznie bezgłośne. - Jesper wtrącił się w ten początek kłótni między dwójką młodszych towarzyszy. Oboje spojrzeli na niego i w końcu Aaron posłał pytające spojrzenie blondynce.

- Niech będzie. Ale nie odpalaj silnika! - burknęła dziewczyna w kapturze puszczając jego ramię i rozglądając się dookoła.

- A może z tym poczekamy? Najpierw zabierzemy co się da. Macie jakieś jedzenie? Jak macie to może nie trzeba będzie iść do sklepu. Bo to tam kawałek dalej trzeba iść. - Tracy też się wtrąciła w tą dyskusję. Ale akurat ona mówiła łagodnym, proszącym tonem pokazując dłonią na bagaże widoczne wewnątrz kombiaka.

- Też jestem za tym żeby najpierw pozbierać nasze graty - Sil stojąc z boku na moment popatrzyła na towarzystwo, przerywając obserwację najbliższej okolicy. Wreszcie westchnęła, podchodząc do fury i rozbebeszonych rzeczy. Gdzieś w mieszaninie rzeczy zaczęła grzebać za jedzeniem… i albumem ze zdjęciami - Tracy, Lisa… pomożecie z tym? Szkoda żeby się to tu walało… kurwa mać - wzięła oddech - Mam nadzieję, że odpali.

- Ale po co chcecie odpalać? Na wyspę i tak go nie zabierzecie. - zapytała blondynka wciąż sceptycznie nastawiona do pomysłu uruchamiania kombiaka. Ale z bagażami i pakowaniem pomogła przejmując razem z dziewczyną w błękitnym berecie część bagaży. Niestety jedzenia okazało się być niewiele. Trochę puszek i suchego makaronu. Na ich trójkę starczyłoby to na jeden dzień. Może jeszcze na skromne śniadanie czy kolację. Na piątkę nawet na jeden dzień to byłyby skromne te posiłki.

- Trochę mało. Chyba trzeba by jednak spróbować w sklepie. Może coś jeszcze zostało. - Tracy widocznie podobnie oceniła te skromne zapasy żywności. Ledwo to powiedziała gdy Sylvii wydawało się, że wreszcie dostrzegła ruch. Z kilkaset metrów dalej, na autostradzie pomiędzy samochodami tam gdzie jeszcze nie byli.

- Ruch na lewo, na ziemię! - syknęła, kucając ze zgarbionymi plecami i dłonią dawała znaki pozostałym. - Szybko! Kurwa… pod bryki! Wczołgajcie się pod bryki! - wydyszała, odchodząc kawałek dalej, aby spróbować rozeznać się czy mają przesrane bardzo, czy jak jasna cholera.

Wszyscy zareagowali całkiem żwawo i żywo padając na ziemię i kryjąc się za samochodami. Aaron wyskoczył na asfalt i padł plackiem na ziemię. Jesper kucnął za samochód a dziewczyny które stały razem z Sylvią przy otwartym bagażniku kucnęły przy niej a potem przeszły do chłopaków.

Po tym pierwszym momencie zaskoczenia i strachu Griffith ruszyła się do najbliższego samochodu. A potem do kolejnego. Przez co dość szybko zaczęła tracić towarzyszy z widoku. Po paru samochodach już widziała tylko kawałek ich samochodu. Za to coraz lepiej widziała to coś co przykuło jej uwagę.

To był człowiek. Sądząc po zaplanowanych ruchach jak zaglądał do samochodów i sprawdzał czy jest coś wartego zabrania zupełnie jak oni niedawno to raczej nie pasowało na 20-kę. Z drugiej strony nie znaczyło, że nie jest zarażony bo w końcu okres inkubacji wirusa wynosił dwa do trzech tygodni gdy właściwie nie dało się stwierdzić jego obecności do wystąpienia pierwszych objawów. A te gdy występowały były różne. Od grypopodobnych po te identyczne z 19-ką. Właściwie dopiero po śmierci można było mieć pewność. I tamten ktoś był jeszcze dość daleko, ze trzysta, może dwieście kroków. A luźne ubranie, maska na twarzy, czapka z daszkiem nie pozwalały dostrzec zbyt wielu detali z kim ma się do czynienia.

Był sam, czy podobnie jak ona miał gdzieś za plecami kumpli i szedł na szpicy? Nosił w sobie zaraźliwy syf, a może udało mu się przetrwać bez zdrowotnych perturbacji? Najważniejsze pytanie brzmiało jednak: jak niebezpieczny był? Szedł z drogi naprzeciwko, więc przynajmniej teoretycznie trasa tam nie zawierała nadmiaru 20stek, ale jeżeli zaczęliby strzelać zaraz mogły się zlecieć - muchy zwabione zapachem padliny… chociaż lepiej pasowało określenie rekinów wyczuwających kroplę krwi ofiar w masie wody morskiej i to z odległości kilku mil.
Należało unikać hałasu, kłopotów, a ludzie byli kłopotem. Mimo że Silvia miała ogromną ochotę podejść i zagadać, wycofała się chwilowo, wracając do swoich garujących przy furze.

- No i co? - zapytał Jesper gdy po paru minutach wróciła do swoich. Czekali w napięciu patrząc na nią wyczekująco. Poza Tracy wszyscy mieli spluwy w łapach. Aaron położył się na asfalcie pod tyłem samochodu i lustrował teren przez lunetkę swojego karabinu. Ale czy przez te koła i nadwozia cokolwiek widział to nie było pewne. Jak już to co najwyżej nogi i buty. A przez te parę chwil Sylvia zdołała się trochę przyjrzeć obcej sylwetce. Zachowywał się jakby szukał fantów w samochodach. Ale przez plecy miał przewieszone coś to mogło być bronią. Podobnie na sobie miał kamizelkę w panterkę jaką zwykle nosili wędkarze czy myśliwi. No i ten kaptur, maska na twarz i reszta nie pozwalały jednak na dokładniejszą identyfikację kto to może być.

Podzieliła się z otoczeniem spostrzeżeniami, kucając obok Kanadyjczyka chociaż głową zwracała w stronę obcego. On był jeden, ich cała paka. Do tego ilością luf brali go już od startu.
- Załatwmy to jak ludzie cywilizowani - mruknęła cicho, ściągając kaptur z głowy i w popękanym lusterku bocznym poprawiła włosy. Rzeczywiście gdyby wzięła prysznic efekt byłby lepszy niż potargany wiewiór ze smugami kurzu na policzku. W duchu rudzielec zgrzytnął zębami. Gdyby Marcus tu był, nie liczyłoby w czym i w jakim stanie wychodzi… u niego to nie było istotne, wystarczyło że otworzył gębę. Niestety Silvia nim nie była.

- Aaron, Jasper osłaniajcie mnie. Lisa, Tracy spróbujcie pozbierać fanty - popatrzyła po ludziach, ignorując fakt, że jest tu jedną z młodszych. - Ja sobie wyjdę i zagadam do typa, zobaczymy czy ma nam do powiedzenia coś ciekawego. Nosi sprzęt myśliwego albo innego preppersa… cholera wie - skrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu - Przydałby się ktoś kto ogarnia okolicę i umie polować.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline