Wątek: Pandemia Z
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2020, 02:01   #9
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Przez chwilę panowała cisza gdy wszystkie twarze najpierw spojrzały na nią, potem na siebie nawzajem a potem w naturalny sposób skierowały się na Kanadyjczyka. Ten po chwili zastanowienia skinął głową.
- Dobra. Ale postarajmy się nie strzelać. Jak to jakiś nerwus to może być nerwowy. Pół biedy jak zacznie zwiewać. Gorzej jak strzeli. - powiedział w końcu zarośnięty chemik patrząc najpierw na Sylvię a potem na resztę by sprawdzić czy ci załapali o co chodzi.

- Zlecą się. Jak padnie strzał to my z Tracy od razu spieprzamy do łódki. I wam radzę to samo. - Lisa pokręciła głową na znak, że nie wierzy w dobre zakończenie jeśli zacznie się strzelanina. Ale klepnęła w ramię Tracy i wróciły do zgarniania śpiworów i reszty rzeczy z bagażnika wozu. Chociaż teraz klęczały przy kufrze by nie zwiększać sylwetki.

- Uważajcie na siebie. - Tracy życzyła im powodzenia a Sylvię nawet na pocieszenie złapała za rękę i uścisnęła ją by przekazać jej tą przyjazną życzliwość.

- Aaron znajdź sobie jakąś lokację ale zostań tutaj. Ja pójdę z Sil. - chemik zwrócił się do kierowcy a wytatuowany skinął głową, złapał za swój karabin i zaczął rozglądać się dookoła skąd by można mieć widok w głąb autostrady.

- Idziemy. Idź pierwsza będę zaraz za tobą. - rzekł Kanadyjczyk wskazując jej kierunek z jakiego dopiero co przyszła. Na razie przez te wszystkie wozy znów nie bardzo widać było obcego. No ale gdzieś tam powinien być.

Sil wpierw rzuciła mu przez ramię spojrzenie pod tytułem “no tato weeeź…”, sznurując usta gdy ruszyła przed siebie, znów klucząc między wrakami. Rozglądając się czujnie, myśląc czy nie lepiej było zajść gościa od tyłu i po prostu nie wbić mu noża w bebechy… na pewno szybciej i skuteczniej biorąc pod uwagę niebezpieczeństwo nieznanego elementu. Broń dziewczyny wróciła za pasek, aby nie kusić nikogo. A przede wszystkim nie denerwować.

Dziewczyna w bluzie skradała się od zaparkowanego samochodu do kolejnego. Ciemnowłosy facet w ciemnej kurtce postępował podobnie tak samochód albo dwa za nią. Zostawili za sobą pozostałą trójkę tracąc ich z oczu. Jak gdzieś tam byli to i tak nie mogli ich dostrzec. Gdy jednak Grifith wydawało się, że doszła do miejsca w którym zatrzymała się ostatnio nie dostrzegła nikogo. Żadnego ruchu. Kanadyjczyk jak zwykle czekał na kolejny skok kryjąc się za kufrem jakiejś zakurzonej osobówki kilkanaście kroków za nią.
Minęło sporo czasu, obcy pewnie odszedł. Albo schował się i teraz obserwował, a oni mogli go dalej szukać… tylko ta opcja marnowała czas jaki dało się wykorzystać choćby na pakowanie rzecz.

- Mogłam wziąć lunetkę Aarona - mruknęła do Kanadyjczyka, a potem westchnęła przeciągle, patrząc mu prosto w oczy - Zmiana planu. Nie rób nic głupiego, ok? - poprosiła posyłając mu uspokajający uśmiech - Daj mi działać… i nie wkurwiaj się, proszę. Jeżeli przypałetają się 20stki weźcie co się da. Przypilnuj żeby dotarli na wyspę w całości, ja je odciągnę i wrócę wpław. Lepiej biegam, ty lepiej strzelasz - klepnęła go delikatnie w ramię, wycofując się do tyłu, a potem nagle wstała i po masce najbliższej fury wlazła na metalowy dach, rozglądając się po okolicy z dłonią osłaniającą oczy przed promieniami słońca.

- Czy samobójstwo w kwiecie wieku jest twoim skrytym marzeniem?! - zapytał zirytowanym tonem Kanadyjczyk gdy nagle odkrył co zrobiła siostra jego kumpla i szefa. Nie miał wyboru i sam skitrał się za wóz obserwując ze spluwą w garści co się teraz stanie. Wcześniej widząc, że się na dłużej zatrzymała podszedł do niej by sprawdzić co się stało więc mogli swobodniej rozmawiać. Ale teraz zostało mu czekać i liczyć na to, że nie trafili na psychola co mógł strzelić do tak ładnie wyeksponowanego celu choćby dla fantów jakie mogła mieć przy sobie. Albo mogły zaciekawić się nią jakieś 20-ki które mogły być w pobliżu. Poza poboczem drogi był z jednej strony stok porośnięty drzewami przypominając pas lasu, ten sam który z rzeki przysłaniał widok na miasto. A z drugiej pas domów gdzie zaczynało się podmiejskie osiedle. Więc też widok był mocno ograniczony. Kto czy co się tam kryło nie było wiadomo.

Ale z perspektywy dachu osobówki miała całkiem dobry widok. Cztery pasy w jedną i drugą stronę ciągnęły się z dobre kilkaset metrów dalej. Aż na wjazd do mostu który zaczynał się niedaleko wyspy i jaki wcześniej widzieli z łodzi. Te osiem pasów asfaltu było zawalone samochodami które zamarły w tym korku tak samo jak ten kawałek co do tej pory przeszli. I tam, gdzieś daleko dostrzegła jakiś ruch. Na drodze, pomiędzy tymi nieruchomymi samochodami. To mogła być ludzka sylwetka chociaż nie była pewna. Ale czy ktoś w tym czasie jaki potrzebowała by wrócić tam i z powrotem mógł oddalić się tak daleko? Na dwoje babka wróżyła. Może tak a może nie.

Ale wtedy zorientowała się, że jednak są we trójkę. Widziała kawałek sylwetki jaka kryła się za bryłą jakiejś furgonetki. Z kilkadziesiąt kroków dalej. Akurat wyjrzała zza tego rogu więc zauważyła ruch. Ostrożny, powolny, ktoś kto wiedział jak się ukrywać. To i pewnie musiał ją dostrzec. Możliwe, że wcześniej, zanim weszła na dach skoro zdążył się ukryć.

- Uważaj… patrz dalej na drogę. Coś tam się rusza, ale daleko jeszcze - powiedziała ściszonym głosem do towarzysza, a potem kucnęła na dachu, wystawiając puste ręce na wysokość ramion i lekko podniosła głos, aby doleciał do obcego.

- Jestem Sil, nie mamy złych zamiarów. Nikt z nas nie jest zainfekowany, bez obaw. Wyjdź zza tej furgonetki. Gdybym chciała cię zdjąć zrobiłabym to gdy grzebałeś w tamtym żółtym pontiacu - wskazała kciukiem za plecy, gdzie pierwszy raz dostrzegła ruch - Weź nie rób sobie jaj… wbrew temu co mówi mój kumpel lubię swoje życie, a je kurwa właśnie wystawiam tak jak dupę i świecę nią neonem, żeby do ciebie zagadać. Pomyśl, ryzykowalibyśmy gdyby chodziło o durne sprzątniecie obcego? Chcemy pogadać, a to nasz gest dobrej woli.

Przez chwilę nic się nie działo. Fragment sylwetki ponownie schował się za furgonetką i Sylvia straciła go z oczu. - Pięknie. Chorągiewkami zacznij machać. - kanadyjska głowa pokręciła się z dezaprobatą na te wszystkie przemowy. Widziała jak chemik nerwowo zaciska dłonie na pistolecie próbując dojrzeć coś za swojego bagażnika. Pewnie nie miał za bardzo szans dostrzec tego kogoś czy czegoś przy moście. Sil też tego nie widziała póki była na dole.

- To chodź tu! Nie ma co się tak drzeć! - gdzieś zza furgonetki doszedł ich w końcu krótki okrzyk. Krótki, napięty, zdenerwowany i podejrzliwe. A co najważniejsze kobiecy. To miała być jakaś kobieta.

- Mowy nie ma! Zostajesz tutaj! - Jesper chyba w pierwszej chwili się zdziwił, że głos należy do kobiety. Ale szybko się otrząsnął i potrząsnął głową na znak, że nie wyraża zgody na takie układ.

- Połowa drogi… ta niebieska coupeta po prawo - Silvia zeskoczyła na asfalt, na razie wycinając problem zza pleców na rzecz tego sprzed pleców - Idę i tam się zatrzymam. Nie mam broni, wyluzuj.- uśmiechnęła się pod nosem. O to chyba Kanadyjczyk nie powinien mieć aż takiego żalu.

- Nosz kurwa Sil! - usłyszała wkurzone syknięcie Jespera gdy zignorowała jego polecenie. No ale jak nie chciał lecieć za nią to nic więcej nie mógł zrobić. Tylko obserwować i celować ze spluwy. Tamta zza furgonetki znów się wychyliła obserwując ich poczynania. Gdyby się nie odezwała to nadal nie dałoby się poznać płci. Chociaż na razie to dlatego, że niewiele jej było widać. Obserwowała jak Grifith maszeruje do tego niebieskiego, sportowego wozu. Czasem znikała na chwilę ale po chwili znów pojawiała się jej zakapturzona głowa i jakaś ciemna maska na dolną połowe twarzy. Czapka z daszkiem wystająca spod kaptura. I chyba okulary albo jakieś gogle między nimi. Poczekała aż rudzielec zatrzyma się w połowie drogi. Teraz już dzieliło ich może ze dwa tuziny kroków. Tamta obca znów się na chwilę znikła.

- Ręce do góry! Obróć się! - powiedziała głośniej gdy ukazała się ponownie. Tym razem stała wyprostowana. Chociaż częściowo wciąż kryła ją furgonetka. Sądząc po tym jak się ustawiła i gdzie poza Sil zerkała musiała dojrzeć Jespera i starała się kryć przed jego lufą. Sama lufy nie miała. Ale celowała do negocjatorki z kuszy. Takiej nowoczesnej jakiej do niedawna używali myśliwi. Miała niezły zasięg no i nie robiła huku jak broń palna. Zamaskowana była spięta i podejrzliwa. Jakby węszyła podstęp, że Sil ma ją zagadać a reszta nie wiadomo co.

- Spokojnie, nie ma co się spinać. Jak masz na imię, co? Ja jestem Silvia, ale mów mi Sil, a tam jest Jasper - rudzielec za to wydawał się tryskać spokojem, uśmiechając się do tego sympatycznie. Ręce podniósł na wysokość piersi - Nie będę się obracać, wybacz. To już by było trochę przegięcie, nie wyszłam żeby robić ci za zakładnika, ani ciebie komuś wystawiać. Po co? - wzruszyła ramionami - Szukamy żarcia, bo jesteśmy głodni. Ty chyba tak samo. Mieszkałaś tutaj, w okolicy? My jesteśmy przejazdem… z Illinois.

Zamaskowana kobieta dalej celowała do tej bardziej rozmownej. Dalej dzieliła uwagę między nią a Jasperem. Mimo maski dało się wyczuć jej zdenerwowanie i niepewność. Co chwila zaciskała dłoń na orzechu kuszy i rozluźniała ją jakby to miało pomóc jej podjąć decyzję. A gdzieś tam za plecami Sil był Kanadyjczyk ze swoimi spoconymi łapami zaciśniętymi na swojej broni który na ile mógł to celował w kuszniczkę.

- Przyjechaliście z Illinois? Macie wóz? Da się przejechać? - po chwili wahania kobieta zadała szybkie pytania jakby to co się dzieje poza miastem najbardziej ją ciekawiła z tego co powiedziała Sil.

- Właśnie sprawdzamy… przydałaby się nam pomoc w obstawieniu terenu, bo ja i Jas to trochę mało, a tam koło mostu coś się rusza. - wskazała palcem za plecy - Reszta ogarnia furę, wbiliśmy się wczoraj w barierkę, potem 20stki nas przegoniły. Jeśli nie pierdolnęło nic ważnego, fura jest na chodzie. Miejsce też się znajdzie. Poza tym niedaleko mamy bezpieczną melinę bez intruzów i tych martwych oszołomów. Tylko żarcie się kończy… a co z tobą? Jesteś tu sama? Jak ci na imię?

Obca wahała się. Dało się poznać po kuszy. Która w końcu trochę się opuściła. I zatrzymała się w połowie drogi między pełnoprawnym celowaniem a luźnym opuszczeniem wzdłuż ciała. Zamaskowana kuszniczka zastanawiała się chwilę nim się znów odezwała.

- Tammy. - odpowiedziała krótko. Opuściła kuszę jeszcze niżej i zerknęła dalej, na kitrającego się za osobówką chemika. - Niech on przestanie do mnie celować. - powiedziała raczej do Silvii bo wątpliwe by mężczyzna odległy od niej o kilkadziesiąt metrów ją usłyszał gdy mówiła prawie normalnym tonem.

- Tammy, ładnie. Miło cię poznać, Tammy… to co? - ruda machnęła ręką za plecy, dając Kanadyjczykowi znak aby schował swoją pukawkę - Przybijemy sobie w trójkę żółwika i pójdziemy obie zobaczyć co się tam telepie przy moście? Jas wróci do reszty, pogonić ich przy furze. Lepiej wiedzieć czy nam coś nie lezie na plecy zanim nie skończymy… i gdzie chcesz dojechać, hm? Szukasz kogoś, albo czegoś?

- Chcę się stąd wydostać. Podobno na wschodzie coś organizują. Bez tego syfu. - kobieta widząc, że Jesper co prawda nie schował spluwy ale opuścił ją i wyprostował się też w końcu opuściła swoją broń. Po chwili zwłoki wyszła ostrożnie w kierunku obcej dla siebie kobiety. Zresztą Kanadyjczyk też ruszył dołączyć do tego spotkania. Szedł szybciej od niej więc przy podobnej odległości dotarł do Sylvii pierwszy.

Popatrzył na nią cierpko jakby zastanawiał się jak zbluzgać ją w odpowiedni sposób. Ale w końcu zachował to dla siebie. Ale irytację dało sie bez trudy wyczytać. Zaraz potem podeszła do nich Tammy. Wciąż gotowa użyc kuszy gdyby ją zaatakowali no ale już do nich nie celowała.

- O co chodzi z tym mostem. - zapytała zatrzymując się ze trzy kroki od nich. Trochę dalej niż na standardową rozmowę no ale już dało się rozmawiać normalnymi głosami. Przez tą maskę głos kuszniczki był nieco przytłumiony. Stanęła bokami wzdłuż drogi więc lekko odwróciła na moment głowę w stronę mostu ale tylko na chwilę. Wolała obserwować tą dwójkę jaka stała parę kroków od niej. Z tej perspektywy to i Sylvia nie widziała takich widoków jak wcześniej z dachu osobówki.

- Widziałam tam ruch - mruknęła wskazując kiwnięciem głowy właściwy kierunek - Najpierw myślałam że to ty tak odsadziłaś, ale skoro gadamy, ktoś tam wciąż się plącze. Albo coś… więc może po prostu na razie odłożymy co mamy przeciwnego i skupimy na wspólnych mianownikach? - popatrzyła na nich oboje i pokręciła głową - Jas przepraszam, widzę że jesteś wkurwiony… nie, nie mam zapędów samobójczych. Nie urwiesz mi kieszonkowego, co? - spróbowała uderzyć w weselszy ton, chociaż i tak zerkała za plecy, ściszając głos.- Wracajcie do reszty… zaraz wrócę. Tylko… zobaczę co to, albo kto. Na pewno to nikt od ciebie? - tu popatrzyła na Tammy.

- Na pewno. - burknęła zamaskowana spoglądając już uważniej w kierunku mostu. Ale stad nie było widać aż tak daleko jak ponad dachami samochodów.

- Niech ona idzie. Cały czas prosto. Jak zobaczysz faceta i dwie laski to nasi. - tak, po tym jak mówił Griffith mogła być już absolutnie pewna, że jest na nią wkurzony jak jasna cholera. Nawet jeśli nie wrzeszczał, nie groził ani nie machał rękami. To był na nią wkurzony jak jasna cholera.

- Żeby pomyśleli, że was załatwiłam? Nie ma mowy. Nie idę do nich sama. - kobieta w bejzbolówce pod kapturem pokręciła głową na znak, że nie zgadza się na taki wariant.

- Cudownie. - Kanadyjczyk prychnął jakby dostał drugą niesforną, dorastającą pod swoje skrzydła. - Więc chodźmy razem. - mruknął rozeźlony i ruszył w kierunku mostu. Tammy chwilę patrzyła na jego plecy okryte ciemną kurtką a potem pytająco spojrzała na Sylvię.

W powietrzu wisiała ostra awantura, taka przy której Hiroshima to był mały pikuś… ale jeszcze nie teraz, o nie. Silvia poznała starego trepa na tyle, by wiedzieć, że wyżyje się na niej aksamitnym terrorem kiedy zrobi się bezpiecznie i wrócą do tymczasowej bazy. Wtedy też zaprosi rudzielca na stronę i zryje mu beret… na szczęście wciąż pozostawali w mało bezpiecznej strefie.

- A się kurwa za ten numer nasłucham dziś… - jęknęła cicho, ruchem głowy zapraszając nową znajomą do spaceru za Kanadyjczykiem. Sama też ruszyła z miejsca, przyspieszając aby chociaż gościa wyminąć i iść na szpicy. Starzy ludzie biegali wolniej, poza tym jeśli się na nią napatrzy to mu przejdzie przynajmniej częściowo, tak po cichu dziewczyna liczyła.

- To nie było zbyt mądre. Ale między innymi dlatego nie strzeliłam. - burknęła Tammy do jej pleców a potem ruszyła zaraz za nią. Raczej nie miały kłopotów dogonić starszego od nich mężczyzny. Ten dał się dogonić i wyprzedzić. Sam zrównał się z zamaskowaną kuszniczką. Chociaż szli różnymi pasami jezdni. On tym właściwym a ona pod prąd. Chociaż teraz oba były równie słuszne lub nie co do wybranych kierunków. Przez to jednak trochę wyglądali jakby boczyli się na siebie nawzajem gdy tak szli jakby musieli ale nie mieli na to ochoty. No ale też zwiększało szansę, że jeśli jakiś niespodziewany atak to trudniej będzie zgarnąć ich za jednym zamachem.

Przeszli tak z dobrych parę domów widocznych po prawej. Może nawet kilkanaście. Po lewej niezmiennie dominował zadrzewiony pas. Ale gdzieś tam musiało być zbocze a poniżej te tory i rzeka. Od swoich musieli oddalić się już dobre kilkaset metrów. Już od dawna ich nie widzieli więc pewnie i tamci stracili ich z oczu.

Przez drogę i rozmowę była okazja przypatrzyć się Tammy. Wyglądała zdrowo chociaż na wzrost była niższa od chłopaków Sil. Ale miała na sobie niezły sprzęt. Jakby udało jej się obrabować sklep dla myśliwych albo surwiwalistów. Miała wygodny chociaż niezbyt duży plecak, kawał liny, karimatę, śpiwór, maczetę, toporek i w ogóle jakby się szykowała do biwaku za miastem. Na udzie miała jeszcze kaburę z jakimś pistoletem. Ale przez te gogle, czapkę, kaptur i maskę właściwie nie było widać jej twarzy. Nawet kawałka włosów.

Szli tak z parę minut. Może z pięć, może z dziesięć. No niezbyt długo. Rozglądając się przed siebie i dookoła siebie. Pokonali może jakieś pół kilometra. Drzewa po lewej skończyły się i widać było i most i rzekę. Jak się obejrzało trochę do tyłu to nawet ich wyspę. Gdzieś tam gdzie niedawno pływali łódką. I właśnie gdzieś w tej okolicy Lamia zorientowała się, że znów idzi jakiś ruch. Jak czubek czyjejś głowy jaki poruszał się między dachami samochodów. Pewnie chodził między samochodami. Może jakąś setkę kroków przed nimi. Może trochę dalej.

Podskórny lęk drapał Griffith od środka. Nie wyobrażała sobie, że oto trafią na kolejnego człowieka, co oznaczało… ten najgorszy scenariusz. Podniosła dłoń, stopując pozostałych i tylko popatrzyła na nich rozszerzonymi oczami. Jej wzrok padł na kuszę, cichą broń która nie zwracała niczyjej uwagi. O ile daliby zabić to cholerstwo póki ono ich nie dopadnie. Praktycznie na klęczkach, zrobiła pierwszy, potem drugi krok i kolejny, prawie przestając oddychać. Musiała zobaczyć, zbliżyć się jeszcze trochę, odrobinę. Upewnić… a potem?
Łypnęła na towarzystwo po raz drugi.

Co potem? Odciągnąć? Dać czas innym na ewakuację? Przypilnować i nie zgrywać bohatera?

Westchnęła bezdźwięcznie, na razie przede wszystkim musieli mieć pewność na czymś i przed kim stoją.

Zrobiło się nerwowo. Pozostała dwójka schowała się każde za swoim samochodem gdy dała im znać, że coś jest nie tak. Sama ruszyła do przodu. Jesper chyba znów się wściekał za tą samowolkę ale znów nie bardzo miał wpływ by ją zatrzymać. Więc został za jej plecami. Ona sama przemykała się od samochodu do samochodu skracając dystans do tego człowieka. Była już praktycznie pewna, że to człowiek. Chodził wyprostowany a nie jak zwierzę. Ale przez te same samochody jakich korzystała by się podkraść bliżej przysłaniały jej widok na tamtego drugiego.

Tutaj droga była węższa. Miała tylko po dwa pasy z każdej strony. Chociaż betonowa barierka jaka je oddzielała wyglądała na tą samą, solidną konstrukcję jaka wczoraj zastopowała ich kombiaka. Zaczynał się bezpośredni zjazd pod wiaduktem. Nad sobą miała tą drogę jaka prowadziła na most. Po swojej lewej znów miała stok prowadzący ku rzece a dalej była estakada jaka prowadziła na most. Z prawej wzniesienie prowadzące na inne przecznice. Robiło się dość wąsko. Właściwe w przód i w tył czyli wzdłuż drogi było odpowiednio dużo miejsca.

Doszła jakieś kilkadziesiąt metrów od tego obcego. Już go widziała dość wyraźnie, zwłaszcza, że akurat wyszedł w przerwę między samochodami. Był ubrany w poplamioną, kraciastą koszulę. I poruszał się dość niemrawo. Błądził jakby w jakimś amoku. Ale takie widoki znał każdy kto w ciągu ostatnich paru miesięcy miał dostęp do telewizji i wiadomości. Tak poruszały się 20-ki gdy błądziły w tym swoim lunatykowaniu. Była jakaś szansa, że to jednak jakiś zamroczony nie-zarażony ale niewielka. Widocznie jej nie zauważył bo dalej lunatykował w okolicy wiaduktu. Ale układ był bardzo 0-1-kowy. Jeśli to była 20-ka to prawie z miejsca mogła wejść w swoją aktywną formę. A wtedy jak się nie biegało jak Usain Bolt to trudno było się z nimi mierzyć ich paru miesięcy miał .

Nie żeby ktokolwiek zamierzał się z potworem mierzyć, na pewno do tej grupy nie zaliczała się Sil, wycofująca ostrożnie cztery litery z powrotem do tyłu i już praktycznie nie oddychała, aby przypadkiem nie zwrócić jego uwagi. Patrząc jak ospale się porusza prawie szło zapomnieć, że skurwysyn spokojnie mógłby rozerwać na strzępy całą czającą mu się za plecami trójkę. Szanse z nim miał chyba jedynie Aaron i to gdyby zdołał oddać więcej niż jeden celny strzał w łeb. Zwykłe szaraczki co najwyżej mogły się cieszyć, że stwór jest jeden i w stanie uśpienia. Szczęście dopisze, a nie podejdzie na tyle blisko aby przeszkodzić żywym w szabrowaniu okolicy. Pójdzie chujowo… cóz. O tej opcji lepiej na razie było nie myśleć.

- I co? - zapytał szeptem Jesper który nie mógł się chyba doczekać kiedy wróci i z jakimi wieściami. Ale udało jej się wrócić cało bez zwracania na siebie zbędnej uwagi. Człowieka lub byłego człowieka. Ciekawa wieści kuszniczka też zaczęła przemykać w ich stronę by usłyszeć jak się sprawy mają.

- Dwudziestka. Jedna. Noktambulik - odszeptał rudzielec, dłonią wskazując żeby wracali do pozostałych - Ostrzeżemy resztę i będziemy mieć go na oku jakby zechciał za nami leźć. Jedna osoba filuje, reszta zbiera graty. Na końcu sprawdzamy silnik, gdy będzie pewność że damy radę zwiać, a bagaże są bezpieczne.

Pozostała dwójka wysłuchała co ma do powiedzenia. Popatrzyli na nią, na siebie i pokiwali głowami. Wstali i chyłkiem zaczęli wracać tą samą trasą co przyszli. Powrót znów zabrał im z kwadransa. Może trochę mniej lub więcej. I znaleźli wywaloną reklamówkę z puszkami kukurydzy. A przy wbitym w betonową barierkę furze czekała na nich zniecierpliwiona i zirytowana trójka.

- Gdzie byliście?! Kto to jest?! - Aaron nie ukrywał swojej frustracji. W końcu mieli pójść sprawdzić kogo widziała Sil a nie było ich jakieś pół godziny. Z czego przez większość czasu pewnie nawet przez swoją lunetkę ich nie widział.

- To Tammy. Nowa koleżanka Sil. - prychnął Kanadyjczyk niedbale wskazując ruchem na zamaskowaną kuszniczkę. Ta budziła takie samo zaciekawienie i podejrzliwość jakie wcześniej okazywała podczas negocjacji między furgonetką a niebieskim coupe.

- To jest wasza bryka? - kuszniczka krytycznie oceniła wbitą w barierkę furę i nie kryła swojego rozczarowania. Wyglądała jak powypadkowa i rozszabrowana. Głównie dlatego, że widać było sflaczałe poduszki powietrzne i część rzeczy leżała wciąż w samochodzie a część dziewczyny z wyspy i Aaron zdążyli jakoś przygotować do zabrania.

- Bez obaw, tu się da trochę szpachli, tam trochę wyklepie, walnie lakier i będzie jak nowa - Griffith wyszczerzyła się w wesołej minie, rozkładając łapy - Wczoraj mieliśmy zderzenie z barierką jak widać - skrzywiła się, ale na sprawę machnęła ręką, bo mieli coś ważniejszego na tapecie - Poza tym taka rozbita mniej się rzuca w oczy, a teraz się ewakuujemy nad rzekę z bagażami. Potem zakupy i wracamy do domu - klepnęła dłońmi o skrzyżowane przedramiona - Gdzieś tu podobno jest sklep, a nam brakuje żarcie… najpierw przeniesienie gratów, potem dopiero próbowanie silnika - poparzyła na ich kierowce poważnie - Mamy 20stkę przy moście, na razie się grasuje koło fur przy rozjazdach, ale przyleci tu gdy usłyszy hałas. Dlatego wpierw przenosimy rzeczy, potem testujemy silnik, ok? Pomożesz nam? My z Jasperem zerkniemy na szybko w jedno miejsce i zaraz wracamy - na koniec spojrzała na ich nową znajomą.

- Jak odpalicie tą furę to ta 20-ka spod mostu będzie tu w minutę. Mogę się mylić o 10 sekund w każdą stronę. - Tammy pokręciła głową nie tracąc sceptycyzmu co do fury i jej możliwości. A przynajmniej jeśli chodziło o pomysł odpalania fury w tej chwili.

- Minutę? Dziewczyno! Wiesz gdzie ja mogę nią zajechać w minutę!? - kierowca prychnął wyraźnie urażony takim brakiem wiary w moce swojej i swojej maszyny.

- Jeśli odpali od razu. A jak nie? - Tracy zgłosiła jednak pewne zastrzeżenie swoim ostrożnym ale miłym tonem.

- I dokąd chcesz jechać? Do parkingu jest kawałek. Jak tam widzieliście jednego a wczoraj goniło was całe stada to on pewnie jest z tego stada. To reszta też gdzieś tutaj pewnie jest. Zlecą się tak samo jak wczoraj jak usłyszą hałas. - Lisa pokręciła głową po raz kolejny powtarzając, że nie uważa uruchamiania samochodu za zbyt dobry pomysł.

- No właśnie. Poza tym na dół nie ma drogi by zjechać. A i tak musimy zanieść te rzeczy do łódki. A samochodu na łódkę nie zabierzemy. - Tracy poparła blondynkę chociaż starała się być miła tak jak tamta była bezpośrednia.

- Chwila, chwila, jaką łódkę? To nie wyjeżdżacie z miasta? - kuszniczka zorientowała się, że coś chyba nie jest dokładnie tak jak się w pierwszej chwili spodziewała.

- Nie. Nie w tej chwili. Dopiero co przyjechaliśmy i szukamy kogoś. - Jasper nadal wyglądał na podminowanego a taka chaotyczna dyskusja pewnie nie działała na niego zbyt kojąco.

- Cholera co wy pieprzycie?! Ta fura przejechała pół stanów to i da radę jeszcze kawałek. Podjedziemy do parkingu a potem damy dzidę w długą. - wydziarany wydawał się za to zirytowany, że był tak blisko własnej fury i miałby nawet nie zasiąść za kierownicą nie wiedząc nawet czy działa.

- One są dość głupie. Ale kojarzą gdzie się włóczy żarcie. Jak je nauczysz, że tutaj to będą się tu kręcić. Lepiej poczekać by się rozeszły. I zwabiło je coś innego. - teraz Tammy pokręciła głową ale nie ustępowała w negacji pomysłu uruchamiania samochodu.

- Słuchajcie…- ruda wcięła się, wchodząc między strony rodzącego się konfliktu. Uniosła dłonie na wysokość piersi w uspokajającym geście. Najpierw spojrzała na kierowcę i podeszła do niego. Znała go na tyle, by wiedzieć że jeszcze chwila, a Aaron zapewne podniesie głos i zacznie bluzgać. Komuś puszczą nerwy, zrobi się niewesoło… a nie o to chodziło.

- Jeden dzień - poprosiła stając przed nim i po momencie wewnętrznego wahania, położyła mu dłonie na ramionach, ściskając je delikatnie jakby robiła lekki masaż - Daj nam jeden dzień. Zbierzemy graty, znajdziemy żarcie. Zrobimy zapasy i wtedy tu wrócimy. Jas zmajstruje coś do odwrócenia uwagi 20stek, zyskamy czas aby pogrzebać tutaj i zwinąć naszą furę ze sobą gdzieś dalej na parking… nikt jej tu nie ruszy, dobrze że jest wgnieciona. Wygląda jak pozostałe wraki, ale to nie wrak i tylko my o tym wiemy, więc jest bezpieczna. Na pewno ma się lepiej niż my, z żołądkami przyschniętymi do kręgosłupów. Poza tym nie wiemy gdzie jest Marcus, ani jak wygląda droga do miasta. Posłuchajmy audycji, dziewczyny wypisały częstotliwości i godziny nadawania. Zróbmy plan, zbierzmy info i działajmy rozsądnie. Też mi się to kurwa nie podoba, zresztą nie tak dawno to wy mnie uspokajaliście, pamiętasz? Jutro tu wrócimy, odgonimy tamtych zjebów i zgarniemy nasze maleństwo.. ale teraz musimy iść po zapasy, przygotować się i zabezpieczyć.

- No właśnie. Mieliśmy iść do sklepu. Żarcie nam się kończy. - Lisa podchwyciła ten pomysł rudowłosej i pokiwała swoją blond głową popierając to co mówi przy okazji przypominając jaki przynajmniej one obie z Tracy miały priorytet. Zamachała nawet pustą torbą jaką zabrali właśnie na jedzenie.

- One mają racje Aaron. No zobacz nikogo tu nie ma. Nawet twojego karabinu nikt nie zwędził. Postoi tutaj jeden dzień więcej nic jej nie będzie. A my musimy coś jeść. - Kanadyjczyk niejako przechylił szalę bo młodszy z żalem popatrzył na Sil, na niego, na ich wybebeszonego kombiaka i w końcu widać było, że dał za wygraną.

- Bierzcie te rzeczy. Zostawimy na parkingu. Zabierzemy jak będziemy wracać do łódki. - chemik dał przykład biorąc pierwszą torbę na ramię a kolejną wręczając kierowcy by dać mu jakieś zajęcie. Wyspiarskie dziewczyny same schyliły się po wcześniej przygotowane toboły.

- A w ogóle jak się idzie do tego waszego sklepu? - Kanadyjczyk zagaił obie tubylcze dziewczyny.

- To tam dalej, za parkingiem. Na zakręcie. Trzeba iść w lewo. I właściwie tam też jest stacja benzynowa. Ale wątpię by coś tam jeszcze zostało. - Lisa podjęła temat podczas tego powrotu całkiem chętnie pokazując ręką co i jak. Chociaż na razie ledwo widać było ten parking i tylko dzięki wysoki sylwetkom stojących tam wywrotek i betoniarek.

Griffith za to wykorzystała zamieszanie i fakt skupienia uwagi grupy na celu w oddali. Poczekała aż ich kierowca będzie przechodził obok wtedy wstrzymała go, łapiąc delikatnie za łokieć. Udawała przy tym zapatrzenie w kompletnie innym kierunku, do tyłu gdzie samotna 20stka.

- Z pełnym żołądkiem będę miała ochotę na deser. Na przykład loda - zerknęła szybko na twarz kompana, nadając praktycznie szeptem i na koniec wypchnęła sugestywnie wnętrze policzka językiem. Wtedy też puściła go, udając że absolutnie nic nie zaszło.

Brwi kierowcy najpierw skoczyły do góry a potem gęba roześmiała mu się wesoło i dąsy poszły precz. A póki co przeszli te kilkaset metrów wracając do budowlanego parkingu.

- Tam na dole mamy łódkę. A mieszkamy tam. - Tracy wyjaśniła nowej koleżance nieco więcej skoro była okazja. Kuszniczka skierowała wzrok na zadrzewioną plamę pośrodku rzeki.

- 20-ki chujowo pływają. Więc na wyspie ich nie ma. - dodała blondynka na wypadek gdyby to nie było oczywiste.

- Dobra to chodźcie do tego sklepu. Ale to któraś z was musi prowadzić jak wiecie gdzie to jest. - chemik gangu rzucił torbę zaraz za barierkami parkingu i zwrócił się do tubylczych dziewczyn. Te pokiwały głową i Tracy zrobiła zmartwioną minę.

- Nie bój się. Nic mi nie będzie. - pocieszyła ją krótko blondyna krótko całując ją w usta i sama machnęła dłonią by iść za nią. Znów musieli wrócić przez parking i wyjść na drogę. Ale tym razem Lisa poprowadziła ich w prawo, w stronę łagodnego zakrętu jaki już za pierwszym razem w oddali widziała Sylvia. Przeszli ten kawałek między samochodami tak samo jak dotychczas. Aż dogonili czekającą na nich przewodniczkę niedaleko stacji benzynowej która faktycznie była po wewnętrznej stronie łagodnego wirażu. Wyglądała na spustoszoną. Ale tak wyglądało teraz z pół stanów. I nie tylko stanów bo przecież pandemia nie uznawała ludzkich granic a jedynie żywicieli.

- No sama nie wiem… - przyznała z wahaniem blondynka. Widząc, że nie bardzo jest to precyzyjne wyjaśniła dokładniej. - Można spróbować z tą stacją. Do sklepu idzie się tędy. Tamtędy też można. Ta jest bardziej pusta a tamta ma więcej drzew. - blondynka tłumaczyła jakie ma dylematy co do wyboru tych obu tras. Jedna wiodła tuż przy wjeździe na stację i miała być mniej drzewiasta. Druga była praktycznie tuż przed nimi, trzeba było tylko przeskoczyć barierki po lewej.

- One lubią się kryć w cieniu. Ale jak jest więcej drzew to i więcej kryjówek. I dla nich i dla nas. - mruknęła kuszniczka też zastanawiając się czy iść w tą bliższą ulicę czy tą koło stacji.

- Im dłużej tu jesteśmy tym mamy większe szanse, że coś nas znajdzie. - szepnęła cicho Tracy wyraźnie spiętym głosem.

- A którędy jest bliżej do tego sklepu? - Jasper zapytał swoich przewodniczek. Lisa wskazała na tą trasę co miała być bardziej zadrzewiona.

Żadna z dróg nie podobała się rudzielcowi, stojącemu dwa kroki od reszty grupy z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Każda opcja miała minusy, nie było stuprocentowo bezpiecznej trasy, ale jaki mieli wybór?

- Idźmy między drzewami - poparła blondynkę i tę drugą w masce. Jeśli chcieli żreć, należało podjąć ryzyko. - Pójdziemy z Tammy na przedzie i w razie kłopotów damy wam znać.

- Ale ja nie wiem gdzie jest ten sklep. - kuszniczka zaprotestowała przeciw takiemu podziałowi ról.

- Wystarczy iść tą drogą. Przy pierwszych krzyżówkach jest ten sklep. Zaraz na rogu po prawej. - Lisa z kolei wydawała się cieszyć, że ktoś inny będzie przecierał niepewny szlak.

- Będziemy zaraz za wami. Jakby co to wam podpowiemy. - Tracy poparła pomysł uśmiechając się do nich zachęcająco.

- Aaron będzie nas osłaniał. Będziemy kawałek za wami. - Jasper też uznał taką opcję za korzystną i wskazał na wydziaranego z karabinem. Ten uśmiechnął się do dziewczyn i poklepał swój karabin z optyką. Pod względem zasięgu to była chyba najbardziej dalekosiężna broń jaką mieli.

- No dobra. Niech będzie. - pod wpływem tego zbiorowego poparcia Tammy niechętnie zgodziła się iść na czujce. Chwilę jeszcze wszyscy się zbierali po czym dwie kobiety z czujki wstały i kierowane machnięciami tubylczych dziewczyn skierowały się w widoczne krzaki.

Podeszły do barierki odgradzającą skrajny pas autostrady od pobocza. Za nią rozciągała się strefa cienia dawanego przez drzewa. Pas jednak nie był zbyt szeroki. Nawet ze skraju autostrady widać było kawałek drogi osiedlowej i najbliższe, parterowe, drewniane domy typowego przedmieścia. Wyprzedzały resztę grupy o dwie, trzy długości samochodu. Zwykle gdy przechodziły obok jednej posesji pozostali byli na poprzedniej.

Ulica rzeczywiście okazała się mocno zacieniona. Co wcześniej nie było wadą. Rosnące przy chodnikach i na posesjach drzewa i krzaki dawały przyjemny cień w gorące, letnie dni. A w końcu był środek lata. Tylko ten zdewastowany chaos i bezludzie budził instynktowny niepokój. Czasem widać było ślady krwi, przestrzeliny lub osmolenia od ognia. Jakiś zaparkowany samochód zmienił się w czarny, wypalony wrak a inni wbił się w płot i dom dewastując siebie i ścianę. Przy okazji Sylvia mogła się przekonać, że kuszniczka chyba jednak nie tylko ma ten surwiwalowy sprzęt ale też jakieś umiejętności przynajmniej w ostrożnym przemykaniu się.

W tej nienaturalnej ciszy udało jej się usłyszeć nowy odgłos. Dochodziły już do końca tej ulicy i krzyżówek o jakich mówiły dziewczyny. Nawet już widać było reklamę tego sklepu. Po prawej też, tak jak mówiły. No ale ten dźwięk. Gdzieś po lewej. Jakby potoczyło się jakieś puste wiadro czy coś podobnego. Gdzieś za najbliższym domem. Może gdzieś na jego tyłach czy na podwórzu. Ale przez ten dom, krzaki i drzewa nie było widać co mogło wywołać ten dźwięk.

Silvia spojrzała na drugą dziewczynę i ruchem głowy pokazała w tamtym kierunku, wiedząc już, że będzie nieciekawie. Goniące ich zeszłej nocy 20stki gdzieś musiały się zabunkrować. Albo trafiły na wściekłego psa… to by było jeszcze do ogarnięcia. Dobrze czasem pomarzyć.
Sapiąc cicho zaczęła iść w tamtym kierunku, chociaż nie wybrała drogi na zewnątrz. Przekradła się pod ścianę, wyglądając otwartego albo wybitego okna, żeby wślizgnąć się do budynku i z jego wnętrza rzucić okiem co dzieje się w ogrodzie. Domy miały drzwi, zawsze dodatkowe zapory i liche dodatkowe sekundy przy ucieczce.

Kuszniczka pokiwała głową a następnie ruszyła w tą samą stronę co Sylvia. Tylko zatrzymała się przy płocie i wycelowała kuszę jakby coś tędy miało wylecieć. Pozostali też się zatrzymali chowając się za samochodami albo pniami przydrożnych drzew. Wycelowali swoje lufy ale na razie czekali. Zaś sama Griffith ruszyła na frontowe podejście. Potem ganek. Drzwi okazały się w połowie uchylone więc nie miała kłopotów by wejść do środka. Wnętrze okazało się typowe dla dzisiejszych czasów. Typowy amerykański dom z amerykańskich przedmieść. Tylko spustoszony, zdemolowany, z chaosem porozrzucanych ubrań. Salon, wejście pewnie do kuchni i do reszty domu. Gdy otworzyła drzwi do kuchni okazało się, że te napotkały opór. Gdy spojrzała za nie zobaczyła trupa. Chyba facet sądząc po ubraniu i krótkich włosach. Na w pół siedział a na wpół leżał oparty o ścianę. Nogami zawadzał o drzwi nie pozwalając im się swobodnie otworzyć. Był martwy. Od dawna. Zwierzęta, szczury i robactwo dawno się nim zajęły więc trudno było dostrzec jakieś detale. Ale krwawe plany przestrzelin w brzuchu i na piersi wskazywały, że zginął z ludzkiej ręki. Ale to nie on mógł wywołać ten hałas. Hałas wywołał ktoś na podwórku. Widziała przez brudne okna zarys stojącej sylwetki. Ktoś sporej tuszy. Ale żaluzje w oknach nie pozwalały dostrzec szczegółów. Tylko zarys górnej sylwetki. Ktoś tam stał i chybotał się jak liść na wietrze z kilkanaście kroków od tylnej ściany domu.

Z duszą na ramieniu, przeklinając własną głupotę, podeszła ostrożnie jeszcze parę kroków. Byle kucnąć przy oknie i uchylić kawałek żaluzji, od dołu. Gdzieś jeszcze Silvia miała jakiś cień nadziei, że to może wisielec, choćby świeży… albo mniej nieświeży niż jego kumpel z kuchni. Jeszcze wierzyła, że ten ospały ruch może zwiastować coś normalnego, a nie pojebanego jak koleś przy rozjeździe. Albo banda oszołomów z zeszłej nocy. Jeden kwartał bez pieprzonej 20stki, aby na spokojnie zrobili zakupy i wynieśli z powrotem na wyspę… czy pragnęła tak wiele?

Przeszła przez zagraconą kuchnię która wyglądała jakby była miejscem jakiejś walki. I do tego została splądrowana. Do tej pory nowoczesna lodówka wyższa od człowieka była częściowo otwarta i raczej pusta. Przeszła ponad przewróconymi krzesłami, pustymi butelkami i częściowo zgniłymi kartonikami z przyprawami. Doszła do okna i wyjrzała przez te żaluzje.

To była kobieta. Tęga. Widziała ją od tyłu i trochę z profilu. Ubrana była w podartą spódnicę i rozchełstaną koszulę. Ubranie miała brudne i zdawały się jej nie przeszkadzać muchy jakie chodziły po jej ramieniu. Kobieta lekko chwiała się na boki i co jakiś czas dawała równie chwiejny krok do przodu. Niedaleko niej leżało przewrócone, metalowe wiadro które pewnie Sylvia słyszała z przeciwnej strony domu.

Widok sprawił, że dziewczyna miała ochotę zakląć i to głośno. Zaciskając zęby wycofała się, zostawiając kolejnego żywego trupa jego żywotrupim zajęciom. Wracając do wyjścia nie umiała pozbyć się gorzkiej myśli, że to wszystko bez sensu. ci którzy przeżyli zmienili się w przemykające chyłkiem szczury, nie marzące nawet o tym aby wrócił dawny świat. nie było powrotu do tego co kiedyś, już nigdy nie będzie normalnie. Na razie moli szukać żarcia w sklepach, ale co potem? Nawet jeśli odnajdą Marcusa, co dalej? Ile uda im się przeżyć zanim nie skończą rozerwani na strzępy, albo nie zdechną z głodu?

W ponurym nastroju minęła martwego trupa, nie zwracając na niego większej uwagi aż do chwili gdy prawie go przeskoczyła. Wtedy przystanęła, wracając aby profilaktycznie przeszukać mu kieszenie. Chwila dla siebie, aby zebrać myśli i wrócić do reszty. Przekazać wesołe wieści. Mogli próbować, 20stka lunatykowała, czyli jeśli zachowają ciszę i ostrożność, wyminą ją na miękko. Szczególnie że i tak stała za płotem, kawałek od sklepu.*

W kieszeniach nie znalazła nic ciekawego. A gdy wyszła z powrotem na ganek najpierw napotkała skitraną za płotem kuszniczkę. Co prawda w cieniu drzew, daszka bejzbolówki prawe nie widziała jej twarzy ale i tak wyczuła nieme i nieco nerwowe pytanie. Na reszcie ulicy nic się chyba nie zmieniło. Te kilka osób też czekało na swoich pozycjach z wycelowaną przed siebie bronią nie bardzo wiedząc co się dzieje.

Rudzielec podniósł jeden palec, wskazując tył domu, a potem przyłożył go do ust, nakazując ciszę. Następnie machnął ręką na sklep i sam zaczął iść w tamtą stronę. Wpierw doszła do Tammy, nachylając się nad nią.
- Jedna 20stka w ogródku, ale lunatykuje i tłucze się o wiadro. Mamy szansę, warto zaryzykować.

Kobieta w bejzbolówce spojrzała w przestrzeń między ścianą domu a ogrodzeniem skąd mogła w każdej chwili wylecieć ta 20-ka. Po czym skinęła głową na znak, że rozumie i obie wróciły do swojej roli. Reszta też chyba załapała o co chodzi w tym uniwersalnym migowym bo cicho ruszyła za nimi. Do narożnika ze sklepem mieli ostatni kawałek. Przeszły do środka i wyjrzały na przecznicę. Ale nie widać było żadnego ruchu. Za to przez brudne szyby widać było wnętrze spustoszonego sklepu. Tak na pierwszy rzut oka wyglądało to dość zniechęcająco. Widocznie nie tylko oni wpadli na pomysł zakupów bez płacenia. I to pewnie tak było od dłuższego czasu.

Reszta grupki po chwili ich dogoniła i spotkali się w przejściu. Wszyscy wyglądali na spiętych i ostrożnych. W końcu nie byli na przyjaznym i bezpiecznym brzegu wyspy tylko gdzieś gdzie w każdej chwili mogło coś na nich wyskoczyć z kłami i pazurami.

- Tak, to tutaj. - szepnęła cicho Lisa zaglądając nerwowo do środka. Wyglądało na jakiś typowy wielobranżowy sklepik osiedlowy.

- Co tam było w tym domu? - Kanadyjczyk skorzystał z okazji by zapytać o coś innego. Wciąż się odwracał w tamtą stronę podejrzewając pewnie coś niedobrego.

- Nie stójmy tak. Sprawdźmy czy coś zostało. - Tracy szepnęła swoje też sprawdzając co widać przez uchylone drzwi i brudne okna.

- Ostatnio jak byłyśmy to w sklepie już mało zostało. Pewnie nie tylko my tu przychodzimy. Ale na zapleczu jeszcze trochę było. - blondynka w kapturze wskazała na widoczne wejście jakie pewnie prowadziło na zaplecze. Z wejścia wydawało się mroczne, tajemnicze i kryjące potencjalne niebezpieczeństwo.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline