Wątek: Pandemia Z
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2020, 02:30   #10
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Dobra… - Griffith podniosła dłoń do twarzy i przetarła odrętwiałe mięśnie. Nie czas i miejsce na rozklejanie, mieli robotę do wykonania - Z Tammy rzucimy najpierw okiem czy niczego tam nie ma, damy wam cynk i wchodzicie, tylko cicho. Tam za płotem jest jedna 20stka, ale obija się o wiadro - dodała pośrednio wytłumaczenie dla Kanadyjczyka, a na koniec popatrzyła na zamaskowaną dziewczynę - Staniesz na czatach? My popakujemy co się da. Też bym pilnowała, ale przydam się w środku. Umiem otwierać zamki.

Dziewczyna z kuszą pokiwała głową na znak zgody i najpierw we dwie weszły do spustoszonego sklepu. Jedna z pistoletem druga z kompozytową kuszą. Sam sklep rzeczywiście nie sprawiał obecnie zbyt dobrego wrażenia. Nie wiadomo ile osób się przez niego przewinęło szukając czegoś do jedzenia czy po prostu czegoś użytecznego. Pułki świeciły pustkami a to co na nich zostało nie bardzo było sens brać. Wejście na zaplecze jawiło się ponuro. Nie było tam tak dużych okien a bez światła nawet w środku słonecznego dnia panował tam półmrok.
Ale gdy weszły właśnie tam widziały, że nie są pierwsze. Na podłodze były ślady ich poprzedników. Niejako one też prowadziły ich do magazynu pełnego półek i regałów. Sporo już było puste. Ale jednak trochę puszek, paczkowanych makaronów, paczek herbaty jeszcze zostało. Ostatnie nie rozszabrowane resztki.
Gdy wyszły już spokojniej dając znać reszcie, że jest w porządku trochę się uspokoiło. Pstrokata gromadka weszła do sprawdzonego sklepu a zamaskowana kuszniczka została przy drzwiach mając oko na ulicę gdy reszta poszła na zaplecze by zabrać to co jeszcze zostało.

- Trochę mało. - mruknął Kanadyjczyk gdy ocenił stan regałów i lodówek które były raczej puste niż pełne. Jak się nie brało pod uwagę tego co już dawno nie nadawało się do spożycia bo zgniło, spleśniało, rozpadło się czy ktoś to rozdeptał to aż tak dużo nie było.

- Tam jest jeszcze skrytka. - Lisa wskazała na coś z drzwiami jak do jakiegoś schowka. No tam było trochę więcej. Kanadyjczyk coś nie bardzo miał fart w tych łowach bo albo ci młodsi go wyprzedzali zgarniając co im tylko wpadło w ręce a to co sam wziął nie sprawiało zbyt dobrego wrażenia. W końcu więc ograniczył się do trzymania toreb i plecaków w które pozostali ładowali co się dało.

- O, aż tyle znalazłeś? - Tracy zdziwiła się jak Aaronowi się pofarciło. Napełnił swoją torbę i teraz ładował do pozostałych. Im trzem udało się uzbierać do swoich toreb ale kierowca miał jakiś fart, oko czy rękę i był zdecydowanym rekordzistą tych łowów.

- Trochę toreb jeszcze jest. - mruknęła Lisa patrząc jak mają się teraz zabrać z tymi wszystkimi puszkami, paczkami i słoikami. Właściwie to już każdy miał co nieść. Nawet były dwie nadprogramowe torby. Za jedną wziął się Kanadyjczyk po drugą zgłosiła się Sil. Ale jeszcze trochę rzeczy było do zabrania no i torbę czy dwie jeszcze mieliby to zabrać. A było ryzyko, że jak przyjdą tu następnym razem to metę ktoś im zdąży obszabrować do reszty.

- Hej! Ktoś tu idzie! - z zewnątrz doszło ich ostrzegawcze syknięcie Tammy. Cała pstrokata grupka w pierwszej chwili zamarła a potem popatrzyli na siebie spłoszonym wzrokiem. Pierwszy ruszył się Jesper wracając do sklepu i poprawiając dodatkową torbę, zaraz za nim poszedł Aaron biorąc znów w ręce karabin który odłożył by mieć wolne ręce przy pakowaniu.

Za nimi szła Griffith, machając na pozostałe dziewczyny, aby również się schowały. Jeśli w ich stronę szedł żywy trup i nic nie zwróci jego uwagi, polezie dalej w cholerę, a oni zyskają okazję do przemknięcia z powrotem nad rzekę.

- Szz… - przyłożyła palec do ust, klękając przy wybitym oknie, aby móc przez nie dyskretnie zerkać na ulice. Dłoń sama powędrowała do broni, lecz zatrzymała się zanim po nią sięgnęła. Broń robiła hałas, hałas ściągał niepotrzebną uwagę. Cisza, spokój i opanowanie - tego teraz potrzebowali.

- Cholera. - Lisa zaklęła cicho gdy wyjrzała za okno. Pozostali też mieli niepewne miny. A czasu na reakcję było mało. Ulicą z przeciwka szły cztery postacie. Zamaskowane, w czapkach, chustach kapeluszach. Z bejsbolami i maczetami w dłoniach. Jeden miał chyba strzelbę w łapach, drugi pistolet. Szli ostrożnie, zupełnie jak obecni klienci sklepu. I wyglądało na to, że też zmierzają prosto do tego sklepu. No chyba, że nie i w ostatniej chwili pójdą jednak gdzieś indziej.

Nie wyglądało aby byli tu przypadkiem, w końcu sklep był znanym miejscem, gdzie jeszcze dało się liczyć na cokolwiek do jedzenia. Musieli być głodni, szukali zapasów, a w tych czasach każdy żywy na granicy śmierci z głodu był chodzącą determinacją. Silvia szczerze wątpiła aby pozwolili im odejść bez spiny, zaś każda spina i awantura groziły ściągnięciem uwagi, choćby grubej, martwej baby grasującej z ogródku rzut beretem od nich. Potrzebowali planu, na już, teraz. Najlepiej na wczoraj.

- Lisa, musi tu być tylne wyjście, od zaplecza. - szepnęła gorączkowo, ściągając z ramion ciężkie torby. Podała je blondynce, a sama wyciągnęła z kieszeni scyzoryk, nadając gorączkowo - Wyjdźcie tyłem, idźcie do łodzi na około. Zachowacie ciszę to ich wyminiecie. Aaron, osłaniaj ich… Jas, wkurwisz się… ale potrzebuję cię - popatrzyła na Kanadyjczyka, przykładając ostrze do wnętrza dłoni. Zacisnęła wokół niego palce, zacisnęła też zęby i szarpnęła, momentalnie czując ukłucie bólu i pieczenie przeciętej skóry - Daj im swoje torby… kurwa - syknęła, zgrzytając zębami. Otworzyła czerwoną pięść i uniosła ją do twarzy, rozsmarowując krew po skórze, zwłaszcza w okolicach ust i brody - Ich jest czterech, nie podejdą jeśli zobaczą dwie 20stki. Damy reszcie czas aby się ulotnili i spadamy za nimi.

Blondynce nie trzeba było powtarzać. Dziewczyna w błękitnym berecie miała minę jakby chciała coś powiedzieć czy zrobić ale dłoń blondynki złapała ją za nadgarstek i pociągnęła znów w kierunku zaplecza. Kuszniczka rzuciła na nie okiem, na trójkę ze wschodu i podążyła za dziewczynami.

- Jak padnie strzał to cała okolica się zleci. - ostrzegła ich cicho przed odejściem. Kanadyjczyk zaś spojrzał krytycznym wzrokiem na rudzielca i jej pomysły.

- Samobójstwo w kwiecie wieku chyba naprawdę jest twoim skrytym marzeniem. - Jasper mruknął cicho ale szybko ocenił sytuację. Wziął torbę od Griffith i schował się za ladą. Tam miał przyzwoity widok na cały sklep i częściowo na ulicę od strony wejścia.

- Chyba se jaja robicie! - Aaron zaprotestował ale czas uciekał. Tamci już byli prawie przy przeciwległej stronie ulicy.

- Zostaw torby, zaginaj z karabinem na górę. - poinstruował go Kanadyjczyk i wydziarany kierowca skinął głową i zniknął na zapleczu. Czy było tam jakieś wejście na górę to nawet nie zdążyli sprawdzić. A Sylvia widziała jak tamtych czterech przycupnęło za samochodem obserwując sklep i okolicę przed pokonaniem kolejnego odcinka.

- Jeśli będą dalej leźć, wyjdź i ty. Będziesz drugą 20stką… przygotuj się - rzuciła cicho Kanadyjczykowi, czochrając włosy i sklejała je juchą aby wyglądały odpowiednio dramatycznie, przy okazji zasłaniając trochę twarz aby ruda mogła obserwować okolicę, ale okolica miała problem z dostrzeżeniem jej oczu. Zrzuciła kurtkę, rozpięła bluzę, spuszczając ją z jednego ramienia. Czarna koszula z długim rękawem nie potrzebowała brudzenia, bo i tak była ciemna, za to parę smug czerwieni pojawiło się na szyi i dekolcie. Wiedząc że czas się kończy, dziewczyna skończyła przygotowania. Podniosła się do pionu powoli, ostatni raz zerkając na Jaspera i lekko kiwnęła głową, zanim nie przekrzywiła karku i nie uchyliła ust aby przybrać nieobecny wyraz twarzy.

Ruszyła powoli, sennym, kołyszącym krokiem. Trzymała barki przekrzywione, powłóczyła jedną nogą, obijając się od regałów i porozrzucanych stolikach. Nie spieszyła się, posapując pod nosem tak jak często 20stki robiły. Z pozoru jej spacer nie miał celu, po prostu błąkała się po wnętrzu, co pewien czas depcząc po rozbitym szkle i rzuconym na podłogę śmieciu - lunatyk zostawiony sam sobie i swoim marzeniom spoza jawy, choć serce prawie wyskakiwało jej z piersi, dłonie się pociły. Krople potu spływały też po kręgosłupie, lecz tam były one lodowato zimne. Jasper miał rację, zwariowała i prosiła się o śmierć. Obcy mieli broń, w każdej sekundzie rudzielec mógł poczuć ból rany postrzałowej, albo od razu paść martwy na ziemię wiedząc, że ten strzał ściągnie wszystkie okoliczne potwory, a jej kumple nie uciekną…

Szafowała nie tylko własnym życiem, narażała całą szóstkę… musiała się postarać. Dla lepszego efektu wpadła na filar tuż przed wybitą witryną, aby tamci na pewno widzieli. Otarła się poczochraną głową o beton, cofając się pół kroku i znowu zderzyła się lekko z filarem, aż za czwartym razem odrobinę przekrzywiła ciało, wymijając go i jedynie zahaczając barkiem.

Ciemna głowa chemika i farmaceuty pokręciła się z dezaprobatą ale nic nie powiedział. Już nie było okazji. Zresztą rudzielec sama widziała jak czwórka za oknem ją dostrzegła. Znieruchomieli dokładnie tak samo jak ich grupka parę chwil i kroków temu gdy ciche syknięcie Tammy zaalarmowało ich o nieznanym jeszcze wówczas zjawisku. Ta czwórka też zamarła gdy już pewnie mieli ruszyć dalej ale dostrzegli ruch wewnątrz sklepu. Ten ze strzelbą wycelował prosto w źródło tego ruchu. Ten z pistoletem tak samo. Ale nie strzelił. Żaden z nich. Schylili się tak, że widziała tylko czubki ich głów i pewnie naradzali się co dalej robić.

Pierwsze ziarno niepewności zostało zasiane, wróg okopał się kombinując co zrobić z niespodziewaną obsługą sklepu. Sil prawie słyszała ich rozmowę, gdy dyskutowali czy mają szansę we czterech podejść jednego potwora i wykończyć go bez wzbudzania zainteresowania okolicy. Problem był ciężki do zrealizowania, sam kontakt z zarażonym stanowił już śmiertelne zagrożenie, do tego jeszcze jeśli blisko podchodzisz, przeciwnik ma mniejszy dystans aby cię dopaść, a wręcz chyba nie został nikt żywy na całym ich pieprzonym świecie, kto by dał radę pokonać 20stkę… jedną, pojedynczą 20stkę snującą się po sklepie. Co innego, gdyby nie była sama…

- Jas… wychodź… - dziewczyna skorzystała z okazji że tamci koczują za furą, jej somnambuliczny marsz odbił na chwilę do środka sklepu, gdzie szepnęła gorączkowo do towarzysza i już wracała przed główną witrynę, przystając gdy była jakoś w połowie szerokości. Tylko idiota zaatakowałby dwa potwory naraz, do tego będąc tak blisko. W okolicy zostawała stacja benzynowa, inne jeszcze nie do końca rozszabrowane domy - o całe boskie niebo lepsze opcje niż użeranie z parą nieżywych bestii.

Zatrzymanie rudzielca było nagłe, wykrzywionym ciałem wstrząsnął dreszcz. Ostry impuls przekrzywił kark dziewczyny, gdy kierowała głowę prosto na czających się za wrakiem mężczyzn, jakby nagle poraził ją prąd. Zakrwawione usta otworzyły się szerzej, wydając z siebie bulgający charkot. Widywała i słyszała podobne zachowanie aż zbyt często. Śniło się po nocach, wybudzając z nerwowych drzemek tak wiele razy, że przestawała liczyć - widok i dźwięki 20stki, która zaczyna wybudzać się z lunatycznego transu.

Kanadyjczyk miał minę jakby za cholerę nie zamierzał cyrkować z tym aktorstwem. Lub nie dowierzał w swoje możliwości albo sukces takiego numeru. Więc pokręcił przecząco głową dalej chowając się za ladą. A tamci czterej co jakiś czas wyglądali zza samochodu i zerkali na front sklepu i okolicę ale zaraz ich głowy znów się chowały. Widocznie sam widok 20-ki nie robił już na nich wrażenia za to wrażenie robiło ewentualne starcie z zarażoną osobą. Dalej się naradzali co dało się poznać jak gestami rąk co chwila sobie coś pokazywali.

Chemik w końcu chyba uznał, że warto zaryzykować. Wstał, przeskoczył ladę i chwilę doprowadzał się do nieporządku. W końcu oparł się ramieniem o wnętrze frontowej ściany i trzymając pistolet w opuszczonej ręce nachylił się nieco. Pokazał się we framudze okna jakby się o nie opierał. I chwiał się trochę jak pijany. Od razu został dostrzeżony przez czwórkę za samochodem. Pokazywali go sobie spojrzeniem i znów zaraz zniknęli za bryłą pojazdu. W końcu po paru chwilach odpuścili. Chyłkiem wycofali się w głąb ulicy z jakiej przyszli często oglądając się za siebie pewnie by sprawdzić czy 20-ki nie rzuciły się za nimi w pogoń.

Dopiero kiedy zniknęli między wrakami na końcu ulicy, Silvia odetchnęła, wracając do wnętrza sklepu i z ulgą przysiadła na jednym z przewróconych regałów. Chodzenie pod czyimiś lufami było nieprzyjemne… hm, mało powiedziane. Grunt, że się udało. Nie doszło do starcia, obcych udało się odgonić, a oni mogli spokojnie zabrać łupy i wracać do siebie.

- Mówiłam że się uda? - podniosła głowę, patrząc wesoło na Kanadyjczyka. Posłała mu zakrwawiony uśmiech, po czym odgarnęła posklejane juchą włosy na plecy. Teraz już musiała się umyć gdy wrócą. Parsknęła z ulgą, wstając i szybko przeszła te parę kroków dzielącą ją od starszego kumpla, po drodze poprawiając bluzę. Zarzuciła też kurtkę tam gdzie jej miejsce. - Zbierajmy się… i dzięki Jas. Jednak nie wszyscy Kanadyjczycy to sztywniaki - zastopowała marsz, na krótki moment kładąc mu głowę na ramieniu ufnym gestem.

- Taa. - starszy mężczyzna skrzywił się cierpko jeszcze stojąc przy framudze okna obserwując ulicę jakby sprawdzał czy ktoś jeszcze się nie przypałętał.

- Możesz mi powiedzieć Jes jak zginęła moja siostra? No wyszła na środek dachu na środku autostrady i zamachała do obcego i ten ją wziął i rozwalił. Albo udawała 20-kę przed jakimiś palantami no i ich poniosło i profilaktycznie ja rozwalili. - mruknął zgryźliwie patrząc z tą irytacją na młodszą siostrę głowy ich gangu. - Idziemy do reszty. - mruknął w końcu wracając w stronę zaplecza sklepu. Znów założył sobie na plecy tą torbę co miał wcześniej a w rekę wziął tą jaką zostawił Aaron.

- Co zrobiliście, że sobie poszli? - w przejściu pojawił się kierowca który odebrał od chemika swoją torbę i też założył ją na ramię. W drugim ręku miał swój karabin ale chyba ciekawiło go jak to się stało, że obcy odpuścili sobie wizytę w sklepie.

- Kandydatki na samobójczynię się pytaj. Którędy nasi poszli? - Jesper pokręcił glową ale zatrzymał się przy otwartym tylnym wejściu. Widać było jakieś podwórze i tak na czuja to w stronę rzeki trzeba by iść na przełaj przez te wszystkie posesje.

- Tamtędy a potem nie wiem gdzie poszły bo właziłem na górę. - Aaron machnął dłonią w stronę przewróconego płotu jaki oddzielał tą posesję od sąsiedniej.

- Goń się, Jasper… - Griffith prychnęła równie zirytowana co ich chemik. Patrzyła na niego zła jak osa, zaciskając szczęki i posyłając gromy spojrzeniem. Stanęła tuż przed nim, zgarniając własne torby i gapiła się dłuższą chwilę, ograniczając ruch do pulsującego zaciskania szczęk.

- Poszli? Poszli. Udało się bez ściągania uwagi? Udało. Mamy żarcie? Mamy. Czego kurwa brzęczysz? Chcesz to ich dogonimy, dawaj - gdy się odezwała ponownie syczała ledwo hamując złość. Ruchem karku wskazała ulicę gdzie zniknęli intruzi - Zrobimy po twojemu, pokrzyczymy i postrzelamy się żeby było męsko i gangstersko. Albo kurwa wojskowo… i od Marcusa się odpierdol - dodała, trzęsąc się ze złości aż nagle sapnęła, opuszczając głowę. Stała tak moment, zaciskając pięści i walcząc z dławiącą kulą zalegającą w gardle. Oczy ją piekły, usta drżały. Liczyła oddechy aż doszła do pięciu, wtedy się wyprostowała, patrząc na Kanadyjczyka obojętnie.

- Wystarczy że będę mu musiała opowiedzieć jak te bydlaki rozerwały żywcem mamę. Zeżarły ją, kawałek po kawałku, zaczynając od rąk. Jeden wgryzł się w jej twarz, odrywając policzek aż do kości, inny wbił pazury w brzuch, wywlekając na wierzch jelita które reszta zaczęła szarpać. Wyrywali ją sobie… kawałek po kawałku, obgryzali ramiona, nogi… miała szczęście, że przed snem zawsze brała końską dawkę leków nasennych i jeśli Bóg istnieje - zacięła się, przełykając ślinę, a maska spokoju na sekundę opadła. Założyła ją więc na swoje miejsce, wzruszając ramionami - Modlę się o to, aby sprawił że nic nie czuła… dawajcie, idziemy. Swoje tu załatwiliśmy - mruknęła, wymijając ich obu aby dojść do wyjścia przez które uciekły dziewczyny.

- Mogliśmy się wycofać razem z resztą. - mruknął cicho Kanadyjczyk do jej pleców. Aaron miał minę jakby nie do końca wiedział o co im chodzi i po czyjej stronie powinien stanąć. Ale skoro Sil wyszła na zewnątrz a swoje sprawy w sklepie mieli już załatwione to obaj też ruszyli jej śladem. Czy mieli coś do siebie czy nie to nadal byli na wrogim terenie. Gdzieś po przeciwnej stronie posesji snuła się jedna 20-ka a kto wie ile ich było w okolicy.

Ruszyli ku przewróconemu płotowi w jakim ostatnio kierowca widział odchodzące dziewczyny. Za płotem ukazała się zdewastowana i zapuszczona posesja. Też zacieniona od drzew i krzaków jakich na tej ulicy było pełno. Przeszli przez nią a potem przez kolejne. Torby wyraźnie przeszkadzały Sil w marszu nie były ani dyskretne ani poręczne. Te wszystkie zakupy ocierały się o siebie brzęcząc i stukając przy każdym kroku. Ale wreszcie wyszli na znajomy pas ośmiopasmówki. Po skręcie w prawo był już ten parking z wywrotkami i betoniarkami. A zaraz za nim stok na dół, wprost ku wyciętym w płocie dziurom. I z góry już widać było rzekę i plamę lasu na wyspie. Ale poniższe drzewa jeszcze zasłaniały widok na najbliższy brzeg. Zeszli po stoku, przeszli przez tory i gdy wyszli z alejki na ten szutrowy nasyp prowadzący do rzeki wreszcie zobaczyli swoją łódź i trzy sylwetki w środku. Dziewczyny pomachały do nich, uśmiechnęły się i gestami zachęciły by wrócili jak najszybciej. Zwłaszcza dziewczyna w berecie nie ukrywała swojej radości i zdawała się być duszą towarzystwa.

- I co? Nic wam nie jest? - Tracy brała od nich torby gdy po kolei przechodzili przez burtę łodzi pakując się do środka. Panowie znów obsiedli środkową ławeczkę by zabrać się za wiosłowanie.

- Jest ok, nic nam nie jest - Sil mruknęła, z ulgą oddając manele i przysiadła na dziobie, podciągając kolana pod brodę oplatając je ramionami, a na głowę nasunęła kaptur, odcinając się dzięki temu od zewnętrznego świata, a zwłaszcza Kanadyjczyka. Ciemność uspokajała, miarowy plusk wody też koił nerwy. Złość mijała, tak jak odchodził smutek. Zostawała pustka, ale to dobrze. Griffith jej potrzebowała, aby nie stać się kolejnym trupem. rozsądek, opanowanie - emocje im nie sprzyjały.

Łódź napędzana dwoma parami ramion ruszyła całkiem raźno odbijając od nieprzyjaznego brzegu. Na dnie leżały torby ze zdobytymi fantami a załoga obsiadła wolne ławki. Łódź wypłynęła najpierw na szerokie wody rzeki a potem wpłynęła do zatoki. Tam skierowała się ku lewej jej stronie gdzie widać było ten wystający w wodę złom który tworzył naturalną zatoczkę zasłaniając widok od strony rzeki. Więc nie było widać choćby przycumowanej tam łodzi. Parę minut później obaj wioślarze dopłynęli i opłynęli ten sztuczny cypel i wreszcie przybyli do piaszczystego brzegu. Po kolei wszyscy zaczęli wysiadać a panowie wyciągnęli łódź na brzeg poza zasięg fal.

- No to teraz trzeba to jakoś przenieść do magazynu. No i zrobiło nas się trochę więcej. - Tracy wzięła swoją torbę i obowiązki gospodyni. Pozostali też chwycili za resztę bambetli z fantami i ruszyli za dwiema tubylczymi dziewczynami.

Silvia ciągnęła się gdzieś w ogonku, objuczona tobołami. W myślach już widziała uzupełnioną spiżarnię, do tego wygodne wyro z nową pościelą i przyjemnie zapełnione ciuchami półki w szafce.

- Zostaniesz z nami? - w pewnej chwili podeszła do Tammy, uśmiechając się do niej pogodnie wbrew nastrojowi - Miejsce się znajdzie, a tu przynajmniej nie ma żadnych 20stek… a nam będzie cholernie miło, mieć przy sobie kogoś normalnego.

- No tak… Na to wygląda… Już tak dużo dnia nie zostało. - westchnęła zamaskowana kuszniczka jakby wciąż czuła trochę zawód, że nie są w samochodzie który nie pruje międzystanówki na wschód ku bardziej cywilizowanym terenom.

- To możesz się rozpakować w tym kontenerze. - przechodziły obok tych mieszkalnych kontenerów więc Lisa wskazała na tym gdzie może trzy czy cztery godziny wcześniej rozpanotowała się trójka gości.

- Ale mamy dzisiaj szczęście do gości! Tyle tygodni i nikogo a dzisiaj już czwarta osoba. - Tracy była wyraźnie podekscytowana tyloma nowymi twarzami i wcale tego nie ukrywała.

- Chodźcie do magazynu. Trzeba to rozpakować i zobaczyć co nam się udało znaleźć. - Lisa okazała się bardziej pragmatyczna i powściągliwa. Nie tryskała radością jak jej koleżanka w błękitnym berecie.

- A będzie jakieś żarcie? Zjadłbym coś. - Aarona też nieco interesowało co innego. Chociaż zerknął ciekawie na Tammy gdy okazało się, że chyba będą mieszkać razem. Przynajmniej na tą noc.

- Zaraz coś zrobimy. Tylko musimy sprawdzić co mamy. - berecica pokiwała głową i już wchodzili do magazynu o tym hangarowym dachu. Można było postawić te torby na stole i zacząć wykładać towary. Sprawdzić co dokładnie znaleźli i w jakim było stanie. Bo po niewłaściwej stronie rzeki to nie bardzo kto miał do tego głowę, czas i nerwy.

Na metalowych półkach stanęły rzędem puszki z groszkiem, kukurydzą i czerwoną fasolą, albo pomidorami. Przy nich dziewczyny układały paczki ryżu i woreczki kaszy. Obok nich w karnym rządku ustawiono paczki mąki, cukru i soli. Znalazła się nawet puszka mleka skondensowanego i druga z ananasem w syropie. Własną półkę dostały konserwy mięsne: drobiowe, wołowe, wieprzowe, rybne. Dla Silvi najciekawszym odkryciem okazała się torba mieszanki naleśnikowej do której wystarczyło dodać wody i usmażyć na patelni, a baniak oleju też ze sklepu przytargali. Poza tym złapali najróżniejsze, dziwne produkty jak mleko kokosowe, puree błyskawiczne, saszetki przypraw, oliwki, pasztety w słoikach, ocet jabłkowy który chyba ktoś pomylił z sokiem. Najwięcej, prócz mięsa, zgarnęli makaronów przeróżnych: kolanka spaghetti, tagliatelle, kokardki, literki i coś co przypominało ryż, ale paczka mówiła, że jest cholernym makaronem. Była też kawa, mielona i czarna jak marzenie.

- Schowajmy to na potem - powiedziała, na wyższe półki odkładając paczuszki beef jerky i kartony bulionu drobiowego. Za to schowała paczkę marshmallows… też na czarną godzinę. Po wszystkim spojrzała na gospodynie - Spaghetti? Chyba najszybciej i każdy się naje.

- Tak, to dobry pomysł. A z czym zrobimy to spaghetti? - Tracy podchwyciła pomysł z którym bez zastrzeżeń się zgadzała. Panowie widząc na co się zanosi i pewnie uznając, że ich część łowów zakończyła się na przyniesieniu padliny do ogniska wykonali taktyczny odwrót zostawiając kobietom ich kuchenne królestwo.

- A ty będziesz w tej masce chodzić cały czas? - Lisa popatrzyła pytająco na kuszniczkę która wciąż była w czapce, goglach i masce. Tylko kaptur pozwoliła sobie zdjąć więc okazało się, że ma kasztanowe włosy spięte w krótki warkocz.

- Właściwie to chyba najpierw powinnyśmy wziąć prysznic. Zmyć to wszystko z siebie i wrzucić rzeczy do prania. My tak zwykle z Lisą robimy. Ale z tego wszystkiego zapomniałam wam powiedzieć. - Tracy zamachała rączką gdy widocznie przypomniała sobie tą kwestię wzajemnego bezpieczeństwa.

- Tak, najpierw się ogarnijmy, potem ogarniemy żarcie - Silvia zgodziła się z marszu, rozglądając się po półkach - makaron, pomidory, padlina z puszki, może groszek żeby było kolorowo. Przyprawy… sól. Proszek do prania, mydła, szampony są tam - wskazała dłonią pękate pakunki zrobione z poszewek na kołdry. - Skoro mamy tu jeszcze trochę miejsca, zostawmy chemię po drugiej stronie żarcia - kopnęła regał po drugiej stronie pomieszczenia.

- Niech każdy bierze co potrzebuje, jak u komunistów - parsknęła - Wszystkie naraz nie wejdziemy pod prysznic, w międzyczasie da się nadrobić robotę. Nanieść wody, zacząć ją gotować. Przynieść drewno na opał… - rozłożyła ręce - Mogę się myć na końcu.

- Ale możesz wziąć prysznic u nas. Nasz działa. Znaczy ty też jak chcesz. - Tracy pokręciła swoim błękitnym beretem na znak, że to nie musi być takie skomplikowane. Zaprosiła obie nowe koleżanki by mogły skorzystać z dobrodziejstwa gorącego prysznica.

- Ten wasz też działa. Tylko tam leci zimna. Bojler słabo grzeje. A jest prąd to wodę można zagotować grzałką i wymieszać. - Lisa podsunęła jak to mogłoby wyglądać z drugim prysznicem, ten co był w koedukacyjnym baraku.

- Macie prysznic który działa? - Tammy była wyraźnie zdziwiona takim dobrodziejstwem techniki.

- Tak, oba działają. Tylko w tym waszym nie ma ciepłej wody. Na początku jest taka letnia a potem jeszcze gorzej. Ale można zagrzać grzałką i wymieszać. No albo jak macie ochotę to u nas jest ciepły bo nasz bojler działa. - Tracy popatrzyła na nie obie i jeszcze na Lisę na koniec by sprawdzić jak która reaguje na te prysznicowe opcje.

- Cholera… Nie pamiętam kiedy ostatni raz brałam prysznic… I to gorący… - westchnęła kuszniczka pod wpływem impulsu zdobywając się na takie wyznanie.

- Widzisz? Teraz masz okazję na prysznic jak za starych, dobrych czasów. I to nie tylko raz - ruda szybko podłapała wątek, szczerząc się wesoło do ich najnowszej znajomej. Podniosła wory z rzeczami z domu, wykładając wszystko na półkach podobnie jak wcześniej żarcie. Tym razem chemia domowa zajęła sporą część powierzchni. Na taborecie obok układała nowe ubrania, oglądając je na spokojnie. - Potrzebujesz ciuchów to wybierz sobie - wskazała na wory i ułożone kosmetyki - Szampony, płyn do kąpieli, mydła w płynie, odżywki… częstuj się. Szczoteczek do zębów wolałam nie brać, a nowych nie dowieźli. Ale je znajdziemy - pokiwała głową spokojnie - Idź pierwsza, sama zobacz, że ten jeden czy dwa dni tutaj jeszcze da się wytrzymać.

- O! Ale ci się udało! Przyda się! Nam już mało zostało a w sklepie też niewiele. Tam chodzimy głównie po jedzenie. - Tracy nie ukrywała radości gdy odbierała od Sylvii kolejne kosmetyki i pomagała ustawić je na półce.

- Ubrania też się przydadzą. Tu jest ich całkiem sporo. Ale głównie robocze i męskie. Jak to na budowie. Jakby uprać nawet można by w nich chodzić no ale proszku też nie mamy zbyt wiele to pierzemy głównie swoje rzeczy. - blondynka też pokiwała głową biorąc w dłoń żel pod prysznic który podała jej dziewczyna w berecie a ta wzięgła do od rudej.

- No cholera jak macie żel pod prysznic i gorący prysznic no to może zostanę dzień czy dwa. - pod maską dało się wyczuć, że Tammy uśmiechnęła się gdy żel na sam koniec wylądował w jej dłoniach. Obejrzała butelkę zupełnie jak kiedyś gdy się w sklepie wybierało co najbardziej człowiekowi pasuje.

- No to może pokażesz Tammy co i jak? - zaproponowała dziewczyna w berecie i blondynka popatrzyła pytająco na kuszniczkę.

- Chętnie. Prowadź do tych luksusów. Mam dość mycia się w menażce. - Tammy uśmiechnęła się już na całego i blondynka machnęła dłonią by poszła za nią.

- Ty też idziesz? - Lisa zerknęła na rudzielca by sprawdzić czy już załatwią wszystko za jednym zamachem.

- Jasne, tym razem nie odpuszczę - Griffith w locie zgarnęła szampon i parę kolorowych buteleczek do kieszeni kurtki, a przez ramie przewiesiła ręcznik. Zabrała też odłożoną świeżą bluzę i koszulkę która się jej wyjątkowo spodobała, bo miała rzemienie z przodu i długie rękawy. - Tylko chciałabym wziąć prysznic ostatnia - mruknęła nagle, równając się z blondynką.

- Weźmiesz prysznic kiedy będziesz chciała. - blondynka z wymalowanymi kocimi oczami była zgodna i pogodna. We trzy wyszły na zewnątrz i przeszły do pierwszego z kontenerów jaki zajmowały obie gospodynie. Wnętrze okazało się bliźniaczo podobne do tego co wcześniej Sylvia widziała w sąsiednim kontenerze w jakim zadomowiła się ze swoimi chłopakami. Też było sporo piętrowych łóżek na końcu kontenera, trochę wolnej przestrzeni wspólnej na mały stół nad którym wisiał telewizor jeszcze sprzed plazmowej ery. No a w rogu, przy samym wejściu był kącik na toaletę i prysznic. Trudno byłoby tam wejść na raz więcej niż dwóm osobom. No ale jednak ten kontener widać było, że jest używany i częściej i był dokładniej wysprzątany niż ten którego dotąd wyspiary właściwie nie używały.

- Działa? - telewizor przykuł uwagę kuszniczki więc zapytała o niego. Blondynka też podniosła głowę i trochę pokręciła głową.

- Chyba tak. Ale nie bardzo jest co oglądać. Tracy się na tym lepiej zna. Jakiś problem z anteną czy coś. Mówi, że jakby mieć magnetowid czy coś takiego można by podłączyć i wtedy nawet filmy oglądać. Cholera ale bym obejrzała jakiś film… - Lisa westchnęła tłumacząc jak to jest z tym telewizorem. Wychodziło na to, że niby był ale jednak tak nie do końca. Kuszniczka pokiwała głową na znak, że rozumie a gospodyni machnęła reką by wrócić się do tej małej toalety.

- No tutaj wszystko działa jak normalnie. Jest ciepła woda. - podeszła do małej umywalki gdy zaczęła mówić jak to tutaj co działa. Odkręciła wodę w kranie i co obecnie wcale nie było takim znowu standardem, woda z kranu poleciała. Tammy podeszła do umywalki, zdjęła rękawiczkę i sprawdziła tą wodę.

- Ciepła… Naprawdę ciepła… - zaśmiała się jak dziecko które właśnie dostało obiecaną zabawkę od rodziców.

- No tak, ciepła. W prysznicu też. To tu już sobie poradzicie. A teraz chodźcie pokaże wam ten bojler. - gospodyni też się uśmiechnęła i ruszyła znów do wyjścia ale zatrzymała się bo Tammy niespodziewanie zdjęła bejzbolówkę, zsunęła gogle z głowy a maskę na szyję. I z lubością zanurzyła dłonie a potem twarz w czystej, ciepłej wodzie.

- Nie wierzę… Normalnie aż nie wierzę… - mruczała z zadowoleniem gdy celebrowała to uczucie. Po czym energicznie zaczęła przemywać sobie twarz i dłonie.

- To ile już się włóczysz? - blondynka z progu obserwowała te ablucje. Odezwała się po chwili gdy już nowa zaczęła bardziej nad sobą panować.

- Zależy jak liczyć. Jak od prysznica… Ciepłego… To cholera chyba od wiosny… - Tammy westchnęła i otrzepała dłonie z nadmiaru wody odwracając się wreszcie do nich z odkrytą twarzą.
Była zdecydowanie starsza niż pozostała trójka, musiała być po trzydziestce, albo koło niej. Ładna, pociągła twarz i duże oczy które Griffith wydawały się smutne… niby nic niezwykłego w tych czasach. Dobrze, że chociaż ciepła woda sprawiała trochę radości, nawet więcej niż trochę.

- Była wojskowa, glina, preppers czy drużynowa obozu skautów? - ruda uśmiechnęła się do kuszniczki - Niezły sprzęt, wygląda legitnie i musi działać, skoro tu jesteś… właśnie. Dziewczyny są stąd, znaczy z miasta - kiwnęła symbolicznie głową na “drugi brzeg” - Jak jest z tobą? Poza tym powiedz o co ci chodziło z tym czystym miejscem na wschodzie? Skąd masz te ploty?

- Z radia. - odezwała się z łagodnym uśmiechem wskazując na jedną z kieszeni plecaka gdzie pewnie miała to radio. - I Gwardia Narodowa. - dodała uśmiechając się jeszcze trochę cieplej zwłaszcza do kobiety która o to zapytała. - Ale zawsze się interesowałam surwiwalem. Chociaż tak hobbystycznie. Nie sądziłam, że kiedyś od tego będzie zależeć moje życie. - przyznała trochę smutniejszym uśmiechem.

- To chodźcie do tego bojlera. A potem możemy pogadać. Pijecie coś? Mam nadzieję, że nie jesteście jakimiś abstynentkami? - zapytała blond gospodyni dając znać by przeszły do sąsiedniego pomieszczenia. Czy raczej wnęki w większości zajęte przez beczkowaty bojler, rury i chyba system grzewczy.

- Cholera jak wezmę gorący prysznic to jest to świetna okazja by to opić. Jak jestem sama to nie mogę sobie na to pozwolić. - Tammy pokiwała głową i chyba miała coraz weselszy humor.

- No to tu macie licznik i resztę. - Lisa zaczęła tłumaczyć jak używać tego bojlera. Nie było to zbyt trudne zwłaszcza jeśli wszystko, tak jak w tej chwili, było ustawione. Bojler miał pojemność podobną do standardowej wanny więc na szybki prysznic albo nawet trochę dłuższy starczał bez problemu. A gdy się zbiornik opróżnił automat pompował wodę. Gdzies tu musiała być pompa i studnia głębinowa bo czystej wody nie brakowało. I bojler potrzebował około kwadransa do dwóch aby nagrzać znów wodę. Zależy ile było tej zimnej do nagrzania. A do tego można było ustawiać temperaturę od ledwo co letniej po taka, że aż parzyła w dłonie.

- No a tam, w magazynie jest jeszcze pralka. Więc jak macie coś do prania to tam. Teraz jest lato to pranie od rana do wieczora raczej wysycha. No ale dobrze mieć jakieś ubrania na zmianę. - gospodyni już kończyła oprowadzać ich po tych zasadach działania nowego domu i popatrzyła na nie czy coś jeszcze chcą wiedzieć.

- Przejeżdżaliśmy przez Wielkie Równiny - Silvia oglądała sprzęt i kiwała głową. Nic skomplikowanego, powinny dać radę. Trochę ciężko szło uwierzyć w to co widziały oczy. Okruchy cywilizacji zachowane w stanie umożliwiającym ich użycie. Ruda nie pamiętała kiedy ostatni raz myła się w ciepłej wodzie… chyba jeszcze przed całym tym szaleństwie, jeszcze w domu podczas kwarantanny. Wieki temu, w innym świecie. - Nie jest tam źle, ale dobrze też nie… chociaż faktycznie mało tam 20stek, ale to chyba dlatego, że teren ogólnie był słabo zaludniony. Poza tym od cholery krów tam się szwenda, łatwo ubić coś na obiad… płaski teren ułatwia rozeznanie i pilnowanie perymetru… czy jak to się tam zwie - skrzywiła się, bo to Jasper często używał takich określeń, a samo jego wspomnienie jeżyło w tej chwili rudzielcowi włosy na przedramionach - Ogarnij się pierwsza, ja poczekam - zwróciła się do Tammy, siadając na stole.

- Miałam nadzieję, że jak jest baza na lotnisku to lotnisko wciąż działa. I uda mi się przedostać górą na wschód. No ale nic z tego. I muszę tam dostać się dołem. - brunetka westchnęła z żalem nad załamaniem się jej planów i oczekiwań w starciu z rzeczywistością. Ale wróciła do łazienki i zaczęła z siebie zdejmować plecak, kamizelkę, kurtkę i całą resztę.

- Byłaś tam? My się raz próbowałyśmy z Tracy tam dostać. Ale nie dałyśmy rady. - blondynka oparła się o jedną stronę framugi zaglądając i słuchając z zaciekawieniem tego co ta była gwardzistka mówiła. - Lotnisko jest na drugim krańcu miasta. Tam jest chyba największy obóz ocalałych w mieście. - wyjaśniła dziewczynie spoza miasta lokalną topografię.

- Byłam. Ale jak coś jeszcze lata to lokalnie. Ale przylatują też Herculesy z zapasami, żywnością, lekami i tak dalej. Nie wiem skąd. A jak kogoś zabierają to taki nikt jak ja nie ma szans tam się dostać. Więc w końcu postanowiłam działać na własną rekę. No ale na równiny, na piechotę to kawał drogi. - Tammy mówiła już znacznie mniej radośnie. Wyzwoliła się z kurtki, bluzy i wreszcie podkoszulka. Została w samym staniku gdy podeszła do drzwi aby je zamknąć.

- A spotkałaś kogoś kogo wołają Angel? - Silvia nie podarowała, po prostu musiała spytać - Brunet, koło trzydziestki. Nosi na szyi łańcuch ze złotym, greckim krzyżem. Marcus Griffith, może ci przemknął gdzieś w tle na tym lotnisku… szukam go - wbiła ręce w kieszenie - Cała nasza trójka go szuka, jest gdzieś w mieście, tylko kurwa nie wiemy gdzie. Gdyby udało się dostać na lotnisko, albo gdzieś gdzie ciągle nadają przez radio… przez twoje da się nadawać? - nagle uniosła kark, patrząc na zamknięte drzwi.

- Mam tylko odbiornik. A tego o kogo pytasz nie kojarzę. - doszło jej z drugiej strony drzwi i odgłosy świadczące, że ta druga się rozbiera. - Potem pogadamy teraz idę pod prysznic. - rzuciła jeszcze Tammy i słychać było tupot bosych stóp po podłodze.

- Chodź, napijemy się czegoś. - Lisa klepnęła ją w ramię i wróciła do tej części socjalnej. Przeszła dalej, gdzieś w stronę łóżek i po chwili grzebania tam w jakiś zakamarkach wróciła z kubkami i butelkami. - Siadaj. - zaprosiła ją do stołu rozstawiając butelki i szkło. Po czym zaczęła rozlewać drinki z obu butelek do każdego z kubków.

- Tak! Tak, tak tak ooo taakk! - zza ściany poza szumem odkręconej wody nagle doszły ich okrzyki zachwyconej Tammy. Brzmiało co najmniej dwuznacznie i Lisa się roześmiała ubawiona tymi odgłosami.

- Musi znać jakąś sekretną technikę brania prysznica. Mam nadzieję, że się nią podzieli. - powiedziała gospodyni przysuwając pełen kubek w stronę gościa a sama biorąc swój do ręki.

- Brzmi nieźle, szkoda że nie macie wydrapanej dziury w ściany aby sobie popatrzeć… byłoby lepsze niż film., nieważne. Mamy zaległy toast - Silvia uśmiechnęła się pod nosem, biorąc kubek i stukając nim w kubek gospodyni - Za spotkanie, sama przyjemność.

- O tak! - blondynka uśmiechnęła się i chętnie przepiła toast lekko stukając się kubkiem o kubek. Upiła łyka i okazało się to być połączenie oryginalnej whisky na co wskazywała firmowa butelka i owocowego napoju.

- I tak, ta dziura by się przydała. O tutaj. - pomysł jej się spodobał i wskazała na ścianę prawie dokładnie przed sobą. Chyba rzeczywiście zaraz za nią była kabina prysznicowa. - Widziałaś ją? Byłoby co oglądać. - kocie oczy roześmiały się rubasznie pozwalając sobie na taki osobisty żarcik. - Z dziurą świetny pomysł. Wcześniej jak byłyśmy same z Tracy to nie było takiej potrzeby. Ale teraz… - powiedziała rozweselona blondynka wskazując kubkiem na ścianę i odgłosy jakie zza niej dochodziły oraz na sylwetkę siedzącą obok, przy tym samym stole.

- Tylko prośba. Na mnie się nie gapcie, nie ma na co. Naprawdę - Sil podniosła wzrok znad kubka, przybierając dość poważną minę - W ramach rewanżu wywiercę dziurę u nas... akurat na Aarona dobrze popatrzeć jak nie ma nic na sobie - parsknęła, wystawiając "szkło" po dolewkę. Dziś zamierzała się wykąpać jak człowiek, najeść i upić. Urżnąć w trupa aby nie pamiętać. Mogła sobie na to pozwolić, skoro znaleźli się na bezpiecznym terenie... miła odmiana po miesiącach nerwowej tułaczki. Zapomnieć o tym co poza wyspą, chociaż na parę godzin. Brzmiało jak kurewsko dobry plan.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline