Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2020, 19:01   #31
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Podróż zaczynała się dłużyć. Często musieli zwalniać albo stawać w korkach. Niby motostrada, ale jednak ruch nie dość, że gęstniał, to jeszcze wiele pojazdów zjeżdżało z drogi i vice versa. Rozpoczynały się wiosenne prace na polach. Bez względu na pogodę i związane z nią zabobony. Zagajony rolnik powiedział, że przyszedł rozkaz z pałacu gubernatorskiego. „Zbiory na Daninę i potrzeby populacji nie mogą zostać zakłócone”, tak rzekomo publicznie wypowiedział sam lord gubernator. Cywil po cichu dodał, że pewnie chciał jak najszybciej zebrać podatki póki większość sprzętu jeszcze działała – bo dostaw części zamiennych do wiejskich warsztatów technomatów i kaplic Omnissiaha było ze świecą wyglądać teraz, kiedy Świątynia Maszyny milczała, a stoliczniaki nie wiedziały gdzie dupa a gdzie twarz bez prikazów z gór.

Ruch znacząco zmalał dopiero przed zmrokiem i dopiero wtedy mogli przygrzać. Były może dwa kwadranse do zmierzchu, kiedy dojechali do ostatniej dużej wioski, Agro-Stacji 3-B. (sześć tysięcy mieszkańców, zabudowana ich wiek podobne do Miasta Danin) przed Barahestami, jakieś 20 kilometrów w inii prostej od Świątyni Maszyn. W oddali wydawało się, że majaczyły już ich szczyty. Marion zarządziła postój w zajeździe. Tubylcy byli nieźle przelęknieni wizytą uzbrojonych obcych, ale zaraz zmienili płytę kiedy siostra zapewniła ich, że byli specjalnymi agentami z rządu wysłanymi w celu zbadania sprawy. Ekipa miała okazję się stołować i nażłopać wzmocnionego recafu, a także kupić parę rzeczy. Szef zajazdu sprowadził sołtysa i wspólnie rozmówili się z Marion. Kiedy komórka akolitów ruszała dalej, wytłumaczyła: tutejsi cierpieli z powodu coraz częstszych porwań. Zarządzono godzinę policyjną, ludzie zorganizowali się w milicje. Ilość porwań zmalała, ale wciąż się zdarzały – przede wszystkim pojedynczym osobom lub małym grupom, które traciły czujność bądź wystawiły się na uboczu. Starano się prowadzić patrole, warty i inne środki zaradcze, ale bez porządnych technologii obserwacyjnych nie mogli zbyt wiele wskórać w wysokich gąszczach plantacji pseudo-kukurydzy, którymi ta agrostacja była otoczona.

Sołtys z przestrachem wspomniał także, iż jedna z ostatnich agrostacji przed Świątynią, a wciąż przy motostradzie, całkiem zamilkła trzy dni temu. Od razu powiadomiono szeryfa, który zebrał grupę funkcjonariuszy i pojechał tam z nimi dwa dni temu. Porządkowcy nie wrócili ani nie dali znaku życia poprzez vox, mimo prób skontaktowania się. Wczoraj pojechało tam paru śmiałków – też nie wrócili.

Marchand, zwalona po całym dniu podróży jako kierowca tej puchy na tej zakorkowanej drodze (i o ochrypniętym gardle od wzywania pomsty do nieba) warknęła do Bekenheima by ją zmienił. Sama próbowała zasnąć choć na godzinę w tym ostatnim etapie podróży.

A teraz mieli jechać tam Akolici. Miejscówa, Agro-Stacja 14P-B, była na pogórzu, jakieś dziesięć klików od Świątyni w linii prostej. Jazda była dość długa, gdyż motostrada zmieniła się w górską serpentynę. Okolica dość skalista, ale uporządkowana – lasy bardzo ograniczone, za to obszerne hale do wypasu zwierząt. Sama wioska liczyła nieco ponad trzysta dusz – pasterze wraz z rodzinami. Ciężko powiedzieć, czy powinny się palić światła w domach. Wieśniacy szybko szli spać i szybko się budzili, bez względu na planetę. Latarnie uliczne działały.

Ciche podejście nie wchodziło w rachubę. Dwusuw podjechał na skraj wioski i zatrzymał się, wchodząc na jałowy bieg. Bertan, znający zakamarki „Synfordów”, wygrzebał skądś trzy zapasowe taśmy z amuną do cekaemu. Przed dojazdem do wioski załadowano także wyrzutnię RPG granatem p.panc. typu Krak. Tak na wszelki wypadek.

- Akolici. – chrypnęła siostra, korzystając z faktu, że stojąca maszyna nie warczała już tak głośno – Pokażcie mi jak operujecie. Musimy sprawdzić tą agrostację. Co z mieszkańcami, co z szeryfami, może co z tech-adeptami. Wszelkie poszlaki zebrać. Musimy się dowiedzieć, co tu się stało. Ja będę was kryła z wieżyczki. Do roboty, wyłazić! Mikenheim, jazda z nimi. Dajcie mi cynk na voxie albo w inny sposób, że czysto, to podjadę maszyną dalej.

Otworzyli drzwi luku pasażerskiego i wysypali się. Wioska była dość nieduża: kilkanaście budynków mieszkalnych i garaży z prefabrykatów. Na peryferiach były obory dla tutejszych zwierząt pastewnych, magazyn i spichlerze, transformator (dopiero teraz zauważyli, że przecież przez całą drogę widzieli wielkie stelaże z mnogością kabli rozchodzących się to tu, to tam), jakaś spora hala, trochę ubitych dróg i asfaltowych podjazdów. Wszystko ciemne i głuche. Tylko parę latarni rzucało słabe, ciepłe światło na główną drogę.

Wstępne oględziny potwierdziły, że wydarzyło się tutaj coś złego. Na skraju wioski była wartownia zrobiona z myśliwskiej budy. Padła na bok, rozwalona. Tamże – ciemne ślady na trawie, krew. Kilka łusek po nabojach karabinowych. Sztancowanie sugerowało na słabszy nabój bocznego zapłonu – popularny w lekkiej broni myśliwskiej.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline