Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2020, 17:47   #222
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 58 - 1940.IV.13; sb; wieczór; Scapa Flow

Czas: 1940.IV.13; sb; wieczór; godz. 21:30
Miejsce: Pn. Wlk. Brytania; Orkady; Scapa Flow, pokład Short Sunderland
Warunki: pokład pasażerski łodzi latającej, ciemno, chłodno, sucho,



Noémie Faucher (kpt. D.Perry); George Woods (por. M.Finney); Birgit



- Proszę zapiąć pasy. Schodzimy do lądowania w Scpa Flow. - z głośników dobiegł ich głos kapitana łodzi latającej. Sądząc po akcencie raczej nie był Brytyjczykiem. Ale to nie było dziwne, brytyjską tradycją było, że w wojnach Albionu biorą udział wszelkie dominia. Łodzią latającą trochę trzęsło ale lot był dość stabilny. Teraz dało się wyczuć, że dziób zaczyna łagodny spadek w dół i zaczynając podejście do lądowania.

Atmosfera niezbyt sprzyjała rozmowom. Przez większość trasy panowały nocne ciemności gdy pora doby przeszła z dnia w noc. Do tego ogrzewanie działało jakby chciało a nie mogło. Więc było dość chłodno. Lepiej więc było siedzieć w kurtkach i płaszczach. No i sam lot był dość monotonny. Praktycznie nie widzieli innych samolotów. Może na początku jeden czy dwa. Trochę statków na dole. Ale widoki nie były zbyt pasjonujące. Zresztą dość szybko zapadał zmierzch nawet gdy już startowali ze stalowych wód zatoki. A potem zapadła pełnoprawna noc więc właściwie nie było czego oglądać za oknami. Wewnątrz można było zapalić małe lampki o ile zasłoniło się żaluzje okien by nie zdradzać pozycji wrogim nocnym myśliwcom.

Samą łódź latającą wysłano dziś rano ze Scapa Flow. W południe wodowała na wodach zatoki lofotów tak samo jak poprzedniczka co odleciała wczoraj. I wraz z zapadającym zmierzchem wystartowała z nowym ładunkiem. Agencja widocznie użyła swoich wpływów by nie czekać na swoich agentów aż jednostki Royal Navy skończą swoje zadanie i zorganzowała im tą łódź latającą która właśnie zaczynała wodowanie na wodach mrocznej zatoki.

Dwójka agentów spędziła ostatnią noc z piątku na sobotę na wodach zatoki. Mieli więc okazję obserwować noc polarną. Taka dziwna pora gdy dzień był jak angielski dzień. Tylko końcówka trafiła się z prawdziwą burzą śnieżną. Ale gdy następował zmrok to robiła się taka szarówka jak i podczas kontynentalnego zmroku. Tylko, że zamiast nocy zamierała ta szarówka aż do świtu. Słońca co prawda nie było widać ale też nie następowały nocne ciemności. Do rana śnieżyca ustąpiła i zrobiło się po prostu szaro, zimno i ponuro.

Ten czas agenci spożytkować by rozłożyć klatkę na części. Gdy George już rozgryzł jak to zrobić a porucznik Abbot przydzielił im ludzi i narzędzia do pomocy to nie było już takie trudne. A mógł już im przydzielić ludzi bo sytuacja na dziobie unormowała się. Niemcy widząc beznadziejność stawiania oporu, nawet w przypadku odzyskania swojej jednostki zaprzestali stawiać ten opór. Wrócili do dziobowej ładowni gdzie wcześniej ich przetrzymywano więc znaczna część brytyjskich marynarzy mogła być zwolniona do innych zadań. Potem tą rozłożoną na części klatkę dało się zapakować na szalupę i przewieźć ją na łódź latającą przysłaną przez agencję.

W tym czasie Birgit nie bardzo miała o tym wszystkim pojęcie. Większość czasu przesypiała w szpitalnym łóżku. Ale był z tego jakiś pożytek bo ciepłe, regularne posiłki, sen i wygodne łóżko pomagały wracać do zdrowia. A te środki uśmierzające ból pozwalały o nim zapomnieć. Ten doktor jaki się zajmował i nią, i resztą rannych przedstawił się jako Hobbs. Traktował ją raczej jak pacjentkę niż więźnia albo wroga. Przedstawił jej swoją diagnozę. Była w ciężkim stanie. Oberwała odłamkami granatu które nadwyrężyły jej zdrowie a fala uderzeniowa przenicowała jej trzewia. Ale obrażenia nie były zbyt poważne. Za to rana na łydce była groźna. Brzydka, szarpana rana. Trochę dziwiła lekarza bo ocenił ją jak od ugryzienia psa lub jakiegoś innego zwierzęcia. Ale skąd na statku pies? No ale zaczynała się goić. Chociaż wolno. Lekarz zalecał udanie się do szpitala. Pozszywał co się dało no i kości nie były naruszone, stopa też reagowała poprawnie i nie straciła czucia więc nerwy też nie uległy zbyt wielkim uszkodzeniom. Więc diagnoza dawała pozytywne rokowania. O ile pacjentka będzie o siebie dbać i nie będzie forsować tej uszkodzonej nogi. Zalecił jej używanie kuli. No i miała tą kulę obok siebie nawet teraz.

Widziała rozłożoną klatkę jaką Anglicy zapakowali z tyłu ładowni. Jak płynęła razem z nimi w szalupie a potem ją pakowali do tej łodzi latającej jaką teraz lecieli. A raczej wodowali. Dało się wyczuć pierwsze uderzenie wody i podskok. Potem znów uderzenie i tak kilka razy nim maszyna przestała się zachowywać jak kaczka puszczona na wodzie a zaczęła jak porządna motorówka. Zwolniła, pomruk silników zmienił brzmienie i teraz sunęli ciemnymi wodami zatoki. To pewnie była ta słynna, brytyjska główna baza floty wojennej. Ale była tak samo zaciemniona jak niemieckie porty i miasta więc właściwie i tak nic nie było widać.

Za to niemiecka naukowiec była prawie pewna, że na pokładzie nie ma konstruktu. Ani, żywego ani martwego. Nie tylko dlatego, że nie widziała niczego co by go przypominało w szalupie jaką płynęli czy potem w ładowni wodnego samolotu. Ale także dlatego, że wszyscy czuli się normalnie. Żadnych mdłości, zawrotów głowy ani nic takiego. Nie miała wcześniej okazji zbadać konstrukt czy choćby poznać się z jego dokumentacją. Ale zajmowała się konstrukcją klatki. A tak jak kwas można zneutralizować zasadą tak i na podobnej zasadzie działały składniki immaterium. Więc mogła przyzwoicie oszacować z czego się składał. Na tyle przyzwoicie by wiedzieć, że ta toksyczna aura to efekt samego skondensowanego Eteru jaki został uwięziony w konstrukcie. Więc gdyby tu był, nawet zabity, to by raczej to odczuli. Zwłaszcza jak lot trwał kilka godzin. A nic się nie działo więc widocznie nie było go na pokładzie.

- Proszę o chwilę cierpliwości, zaraz ktoś do nas podpłynie. - głośnik odezwał się głosem kapitana gdy dla odmiany silniki ucichły i zrobiło się dziwnie cicho. Dziwne uczucie po kilku godzinach miarowego pomruku silników za ścianą. Teraz dało się wyczuć i usłyszeć kołysanie wody jaka odbijała się od burt łodzi.

Para agentów też miała własne rozważania. Co prawda wrócili z przedpola Narviku. A na wodach tego portu rozegrała się dzisiaj regularna bitwa. I to zwycięska dla Royal Navy! Okręty brytyjskie wpłynęły w wody fiordu i zatopiły te niemieckie niszczyciele jakie ocalały po pierwszym starciu sprzed trzech dni. Kapitan łodzi tak się podekscytował tymi wieściami, że przekazał im tą wiadomość w trakcie lotu. A alianci obiecywali rozprawić się z Niemcami na poważnie zaczynając właśnie od Norwegii. Wysłali tam swoje wojska które powinny być w drodze więc kampania norweska, pomimo początkowego zaskoczenia niemieckim atakiem, zaczynała wchodzić w decydującą fazę. Ta “phoney war” wreszcie się skończyła i alianci zabrali się do poważnego prowadzenia tej wojny. Do tej pory toczonej głównie na morzach i oceanach gdzie Royal Navy zmagała się na olbrzymich atlantyckich przestrzeniach z niemieckimi rajderami i u-bootami. A francuska marynarka koncentrowała się na zachodnich rejonach Morza Śródziemnego chociaż jej jednostki też zwalczały Niemców przy norweskim wybrzeżu.

Ale to było dość daleko od łodzi latającej w spokoju bujającej się na falach. Czekając na przypłynięcie łodzi czy motorówki mieli okazję się zastanowić co dalej. Dzisiejszą noc spędzą pewnie w bazie a poranny samolot powinien ich zabrać do Londynu. Jakby poszło bez problemów w południe powinni być już w swoich biurach. Tam czekało ich składanie raportu przed obydwoma kapitanami. Wynik akcji raczej nie był zły. Wracali w komplecie chociaż nie do końca w pełni zdrowia. Zdobyli niemiecki artefakt jaki rozłożony spoczywał z tyłu ładowni. Mieli małe próbki tego co zostało z tego stwora chociaż nie samego stwora. No i mieli niemieckiego eksperta który obecnie siedział na sąsiednim krzesełku z kulą pod ręką. Coś załomotało we właz od zewnątrz i po chwili mechanizmy ustąpiły a w drzwiach ukazała się blada plama czyjejś twarzy

- Dobry wieczór, zapraszamy na pokład. - jakiś brytyjski akcent zaprosił ich na swój chybotliwy pokład.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline