Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2020, 02:03   #205
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FROn3LtGFl0[/MEDIA]
Pobyt w Mason City trwał może kilkanaście godzin, jednak w żaden sposób nie był to czas stracony. Mijając wyjazd z miasta Lamia żałowała konieczności ewakuacji z powrotem do Sioux Falls. Najchętniej zostałaby jeszcze jeden dzień, znów wieczorem spotkała z resztą Bękartów i po prostu nacieszyła oczy oraz duszę ich rozwydrzoną, krzykliwą obecnością. Parę godzin wystarczyło, aby po części przypomniała sobie co to znaczy być częścią rodziny, tej frontowej. Znalazła swoje miejsce na jeden wieczór, odzyskała spokój i gdy razem ze Stevem jechali pustą drogą na południe, oddychało się jej jakoś tak lżej, przekonana naocznie, że reszta braci z oddziału ma się dobrze. Nie potrzebowali wsparcia, radzili sobie doskonale, robiąc to co umieją najlepiej. Trzymali się przy tym razem i nie zapomnieli o starszej sierżant, wręcz przeciwnie.
- Zajebiście! - Na pytanie Mayersa jak podobało się jej spotkanie z kumplami, dziewczyna wyszczerzyła zęby, unosząc oba kciuki do góry. W tę stronę również jechali we dwójkę, z tym że jej kapitan miał na sobie koszulę równie oczojebną co gustowną: żółtą w zielone palemki… cholerny modniś. - Już nie mogę się doczekać soboty za dwa tygodnie! Cholera… naprawdę się ucieszyli - pokręciła głową, wracając do patrzenia przez przednią szybę. Milczała chwilę, zanim dodała - Nie myślałam, że się ucieszą, albo ogarną niespodziankę… to było - westchnęła lekko, nie umiejąc znaleźć słów. Międliła parę na języku, aż wreszcie dała za wygraną - Dziękuję, że mnie do nich zabrałeś. Wreszcie mogłam się pochwalić jakiego zacnego kawalera wyrwałam na to bycie damą w permanentnej opresji - mrugnęła.

- O to nic specjalnego. Kwestia odpowiedniej koszulki. Każdy kalifornijski surfer ci to powie. - kierowca machnął skromnie ręką jakby nie było o co robić wielkiego halo. Ale okazywał pogodę ducha na twarzy więc jemu ten pobyt w sąsiednim mieście też widocznie przypadł do gustu.

- Też się cieszę, że ich poznałem. Fajna paczka. Przypominają mi trochę moich chłopaków. - powiedział kiwając w zadumie głową gdy porównywał pewnie tych wojskowych z różnych formacji a co jednak wpisywali się w jakichś podobny schemat.

- W takim razie też muszę sobie skołować taką koszulę… życie jest prostsze, jeśli masz odpowiedni uniform… niestety nie podzielę się szpilkami, mogą być na ciebie za duże - brunetka zaśmiała się wesoło, z torby wyjmując termos i pomachała nim do kierowcy - Kawy? Dobrze, że przypadliście sobie do gustu. To moje chłopaki, jesteśmy w pakiecie. Trochę… hm, nie o ciebie się martwiłam, bo wiedziałam że się dogadacie. Bardziej chodziło… - wzruszyła ramionami - Trochę się zmieniłam, nie do końca ich poznaję… ale wiem, że… - pokręciła głową znów nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa - Są moi, a ja ich. Gdy mówili parę rzeczy mi się przypomniało - oparła potylicę o zagłówek, a na jej twarz powrócił uśmiech - Wreszcie coś dobrego, bardzo dobrego. Miła odmiana.

- No jakoś czułem pismo nosem. Jak mówiłaś, że chcą się z tobą spotkać. I chyba nie było tak źle co? - pokiwał swoją ciemną głową zerkając na ciemnowłosą pasażerkę. - Może po kawałku ci się przypomni wszystko? W końcu kiedy się obudziłaś? Dwa, trzy tygodnie temu? No to jeszcze dość krótko. Może po kawałku będzie ci się przypominać. A te spotkania to chyba dobry pomysł. Zobaczymy kto za dwa tygodnie z nich przyjedzie. - mówił spokojnie jakby był pewny ostatecznego sukcesu. Tego, że wszystko się ułoży. Kawałek po kawałku. Poklepał ją po udzie by dodatkowo dodać jej otuchy.

- A o czym myślisz za dwa tygodnie? Co chcesz im zorganizować? - skoro byli już przy tym następnym spotkaniu z resztą bękarciej paczki to zapytał o pierwsze plany z tej okazji.

- Balet w Honolulu? - odpowiedź była automatyczna. Po niej przyszła chwila zadumy zakończonej cichym mruknięciem - Albo jeszcze pomyślę… chyba że najpierw offroad u Travisa, a wieczorem na balet. Zobaczymy. Jeszcze jest czas, aby uszyć plan. Na razie próbuję się skupić na dzisiaj - powachlowała rzęsami - Mam tylko nadzieję, że Isaac tym razem niczego nie odwali… kurde. On… - skrzywiła się, mrużąc oczy - Chyba zawsze coś odwala, albo komuś dowali, ale to dobry chłopak. Jeśli chodzi o resztę… chcę sobie przypomnieć - nagle zrobiła się poważna - Wtedy przestanę się miotać. Kto wie? Może to recepta na koniec ataków… i tak, niecałe trzy tygodnie… i zobacz - posłała Krótkiemu ciepły uśmiech - Obudziłam się sama i zagubiona. Bez niczego, nawet przeszłości… a teraz? - położyła mu rękę na kolanie - Rodzina, przyjaciele, dom, biznes… ty i Eve. Cywil nie jest taki tragiczny.

- Aha. - zgodził się ogólnie i pogodnie. Wziął jej dłoń ze swoich kolan, podniósł do swoich ust i pocałował. - Nie taki zły to skromnie powiedziane. Powiedziałbym, że idzie ci zajebiście. Spróbuj iść do przodu. Myślę, że może być z tego sporo dobrego. - powiedział zerkając na nią z ciepłym uśmiechem.

- A dzisiaj racja, mamy jeszcze dość napięty grafik przed sobą. Ciekawe co dziewczyny robią jak nas nie ma. - zgodził się także na to by zacząć od pierwszego kroku na dzisiaj. Ten który czekał na nich w Sioux Falls. A przecież też zapowiadał się ciekawie.

Pochwała zadziałała na brunetkę jak polanie syropem klonowym i obsypanie jabłkami. Uśmiechała się ciepło, gapiąc się na partnera gdy mówił, a potem siedzieli przez dłuższy moment, po prostu wymieniając się pozytywnymi emocjami.
- Jakoś, gdy ty to mówisz, nie idzie w to nie wierzyć. Masz rację, będzie pięknie - wymruczała, lekko się otrząsając. Wróciła na ziemię i do czarnej terenówki - Szczerze to trochę mam wyrzuty sumienia, że zostawiłam dziewczyny same, gdy tyle jest do przygotowania… - odkręciła termos i nalała kawy w nakrętkę - Eve i Karen miały dziś coś jeszcze nagrywać, poza tym wesele… a potem latanie po mieście i dopinanie planu. Ale z reakcji Karen chyba… spodoba się wam.

- O to daj tej kawy jak już masz. - kierowca jakby zapomniał o tym termosie ale skoro w kabinie roztoczył się aromat gorącej kawy to sobie o tym przypomniał i sięgnął dłonią po tą nakrętkę. Chwilę trwała cisza gdy dmuchał w parujący płyn po czym siorbnął pierwszy łyk.

- O tak. Nie ma jak gorąca kawa na drogę. - uśmiechnął się widocznie umiejąc się cieszyć nawet z takiego drobiazgu. Nie było widać by prowadzenie jedną ręką sprawiało mu jakąś trudność. Z drugiej strony droga wiodła prosto jak w mordę strzelił i przez płaski teren o uroku wielkiego stołu. Widoki więc nie bardzo były urozmaicone.

- Z dzisiaj w “Honlulu” nie musisz się martwić. Dla chłopaków wystarczy spokojne miejsce do chlania. Jakby połowa dziewczyn była co tydzień temu to już będzie komplet co im trzeba by przehulać wieczór. - uspokoił jej obawy na znak, że wbrew pozorom ci bolci wcale nie są tacy skomplikowani w obsłudze. - I mówiłaś, że wynajęłyście ten błękitny basen? - zapytał zerkając w bok. - No to zajebiście. Chłopcy lubią to miejsce. A w ogóle nie wiem czy ci mówiłem. Ale zaprosiłem kolegę na dzisiaj. Nie wiem czy przyjedzie. Ale go zaprosiłem. Też kapitan. Cesar. Mówimy mu Ces. Jest w porządku. Adiutant starego. - powiedział jakby mu się właśnie przypomniało skoro mówili o dzisiejszym wieczorze.

- Och… zaprosiłeś kolegę z pracy - Lamia wyprostowała się, patrząc na kierowcę z pogodnym uśmiechem - Mam nadzieję… że Cesar przekroczy Rubikon - zaśmiała się, przekrzywiając lekko kark - Jeśli mówisz, że jest w porządku, to na pewno w porządku z niego facet. Dobrze, że go zaprosiłeś… długo się znacie? I weź - prychnęła nagle, krzyżując ramiona na piersi - Słyszałeś co Donnie naopowiadał o tym co będzie w niedzielę? Że niby imprezy Hefnera to pikuś... - przewróciła oczami - Zresztą jakby nie patrzeć to nie jest zwykła impreza, tylko podziękowanie. Uratowaliście nas, zajęliście wszystkim… teraz my zajmiemy się wami - skubnęła dolną wargę zębami - Abyście mieli co wspominać. Wy przez tydzień, a reszta twoich misiaków pewnie przez miesiąc. Zaczerpnęłyśmy opinii Karen, mówiła… cóż, będziecie zadowoleni. Tylko błagam… nie śmiej się na początku - parsknęła - Trochę będę się wygłupiać na starcie, ale potem już… powinno być normalniej.

- Brzmi ciekawie. - zgodził się ze słyszalnym zaciekawieniem. Ale upił łyk kawy i nie chciał chyba sobie psuć niespodzianki. - A z Cesem już trochę się znamy. Ale odkąd zostałem kapitanem po prostu częściej mamy ze sobą coś do załatwienia. Gdzieś w moim wieku. Taki Latynos. Tylko woli jak mu mówić, że jest Hiszpan. To jak chcesz mu zrobić dobrze to mów mu, że jest Hiszpan czy inny konkwistador. Tylko nie Latynos. Chociaż na moje oko to z niego jest 100% amigo. - zaśmiał się trochę gdy w skrócie opowiedział trochę o tym swoim koledze co go zaprosił dzisiaj.

- Oooch… mogę wreszcie zrobić komuś dobrze bez zdejmowania bielizny? Młody, przystojny kapitan z jednostki specjalnej pod naszym cudownym miastem… ciemnowłosy, pewnie ciemnooki oficer… i jeszcze go nam pchasz w ręce. Kochanie… im więcej mówisz, tym lepszym pomysłem się to wydaje. - dziewczyna zrobiła wielkie oczy, udając żywe zaskoczenie i ulgę. Zachichotała - Rozumiem, spytam czy przypadkiem nie jego dziadkiem nie był Antonio Banderas, bo go przypomina… a jak się poznaliście? - spytała nagle, pakując papierosa między wargi.

- Normalnie. Jak byłem porucznikiem to go widywałem dość rzadko. Ale jak dostałem kapitana i własną kompanię no to sporo jest do załatwiania z samym szefem. A jak z szefem to Ces jest jego prawą ręką więc często to z nim się załatwia a ze starym to co już nie da się przeskoczyć. No to tak się poznaliśmy. - Krótki pokręcił głową znów upijając z nakrętki łyk kawy na znak, że nie widzi w tej swojej znajomości z latynoskim kapitanem z tej samej jednostki czegoś niezwykłego.

- A z tym Banderasem dobry tekst. Ucieszy się. - uśmiechnął się unosząc palec przy kubku do góry by podkreślić za jak dobry pomysł to uznaje.

- Zwykle mam monopol na dobre teksty, nie zauważyłeś? - Mazzi zamrugała na swojego żołnierzyka, przybierając minę wcielenia niewinności - Przyznam, że spodziewałam się czegoś… wiesz Tygrysku, nie każdego kumpla z roboty zapraszam na nasze weekendowe imprezy w Honolulu. Z chłopakami bujasz się na co dzień i w weekendy, misiaków zaprosiliśmy z wiadomego powodu, a Ces jest tu kompletnie nowym elementem. Jestem ciekawa motywu - wachlowanie rzęsami zintensyfikowało się - Twojego.

- Lubię go. Pomaga mi załatwić wiele rzeczy. A jakoś nam zazwyczaj nie po drodze do “Honolulu”. No ale teraz jak taka okazja to się zgodził. - kierowca odparł bez większego zastanowienia. Oddał pasażerce już pustą nakrętkę termosu i mówił tak całkiem zwyczajnie. - Nie bój się nie odwali żadnego numeru. Tak sądzę. - dopowiedział przy okazji jakby przyszło mu do głowy, że partnerka może mieć jakieś obiekcje co do tego zaproszenia kolegi kapitana.

- Nie boję się. Jeśli go lubisz, znaczy gość jest w porządku - odpowiedź przyszła razem z czarną strugą ponownie lejącą się do kubeczka, który dziewczyna podała kierowcy, okraszając kawę czarującym, spokojnym uśmiechem - Baby są ciekawskie, lubią dużo wiedzieć. Najlepiej wszystko, przyzwyczaj się - posłała mu całusa w powietrzu - Bardzo się cieszę, że nie odczuwasz wstydu, ale nas z Eve pokazujesz kolegom. Słowo skauta… nie zrobimy ci siary. - siorbnęła czarnego naparu prosto z termosu.

- No to załatwione. - kierowca uśmiechnął się skoro mieli ten punkt programu odhaczone. - Zresztą jak przyjedzie to same będziecie mogły się przekonać. - nieco machnął trzymaną nakrętką i upił z niej znów czarny łyk.

Na twarzy saper pojawił się zdziwiony grymas, skubnęła krótko dolną wargę i wybuchła głośnym śmiechem, uważając aby nie rozlać kawy na jasną sukienkę którą wybrała na podróż.

- Nie bój nic, urobimy ci go, cokolwiek będziesz potrzebował na przyszłość - mrugnęła do kierowcy, podkulając nogi pod brodę - Wiesz co lubi? Rodzaj alkoholu, słodycze? Pokażesz który i spuścisz ze smyczy swoje ogary, a one załatwią co trzeba… i własnie! Co z resztą misiaków? Karen mówiła że tylko Martineza nie będzie

- No tak. Martinez ma sprawy rodzinne. Ojciec jest w ciężkim stanie. Nie wiadomo czy dożyje następnej przepustki. Więc co tydzień Martinez jak wyjeżdża to nie wie czy nie na pogrzeb. Dlatego go nie będzie. - dowódca kompanii specjalnej pokiwał swoją krótkoostrzyżoną głową potwierdzając informacje Karen o koledze z oddziału.

- A Ces właściwie to nie bardzo wiem co ci o nim tak prywatnie powiedzieć. Właśnie dlatego, że znamy się głównie służbowo. Myślę, że jak będzie szwedzki stół to alk sam sobie dobierze. Z dziewczynami nie jestem pewny. Bo ma kogoś. Właściwie to nawet nie wiem czy z nią nie przyjedzie. Ale jego laski to nie znam. nawet jej nie widziałem. Jakaś miastowa. Nikt z jednostki. Więc nie wiem jak Ces do dziewczyn podejdzie. Zapewne jakby miał na coś ochotę to skorzysta. - kierowca zastanawiał się chwilę nad gustami i preferencjami kolegi z jednostki. Ale wyglądało na to, że prywatnych detali zbyt wielu o nim nie wie.

- A reszta chłopaków chyba powinna być. W każdym razem w piątek nic nie zgłaszali, że ich nie będzie. No i każdy dał 50 papierów na zrzutę. Zapomniałem powiedzieć. Ale kasę zostawiłem w domu. Martinez też dał, prosił by wypić za jego zdrowie i przepraszał, że go nie będzie. - Krótki znów przypomniał sobie coś co było z okazji wieczornej imprezy w ich ulubionym kompleksie rozrywkowym w mieście.

- Na pewno wypijemy, aż mu zdrowia starczy do końca tej dekady - Mazzi parsknęła, pilnie przyglądając się chłopakowi. Wpierw dziwiło ją, że tak niewiele wie o kumplu… a potem doszło do niej w jaki sposób zwykli ludzie zawierają znajomości i niekoniecznie są one od razu równoznaczne z wyskakiwaniem z ciuchów albo masowymi zabawami w najróżniejszym gronie.

- Cesar ma laskę… ciekawy czy jakaś fajna - zabujała brwiami, prychając pod nosem i machnęła ręką - Może lepiej niech przyjdzie sam, bo potem będą pretensje jak za dużo alko pójdzie i ktoś kogoś komuś odbije czy co - wzruszyła niewinnie ramionami, a potem wychyliła się w stronę kierowcy - Tygryyyyskuuuu… a gdyby cię zaprosili na balet, to byś skorzystał z lasek jakby mnie lub Eve nie było obok, coby się pobawić wspólnie?

- Ale cię wzięło na trudne pytania. - roześmiał się krótko i upił łyk gorącej kawy z nakrętki. Zastanawiał się chwilę nad tym zagadnieniem. - Cholera wie. Zależy od sytuacji. Jak dotąd nie bardzo bywałem w związkach i to podwójnych. To trochę abstrakcja. A dlaczego by miało was nie być? - mruczał wpatrzony w pustkowie przecięte wąską nitką czarnej asfaltówki gdy się głowił nad tym zagadnieniem. W końcu widocznie uznał, że potrzebuje więcej danych by na nie odpowiedzieć.

- Bo powiedzmy prowadziłbyś ćwiczenia w innym mieście i byś nie mógł zabrać nas ze sobą… i byśmy tak zostały same i samotne w Sioux - zrobiła smutną minkę - Albo miał inny wyjazd służbowy - westchnęła.

- Zależy jak leży. Jakby była okazja i jakieś fajne dziewczyny to czemu nie. Zwłaszcza jakby potem dałoby się je poznać razem z wami. Ale jakby się nie składało albo było jakieś “ale” to pewnie nie. Zależy jak leży. - wzruszył ramionami pozwalając sobie na takie luźne rozważania.

- A ty? Trafiłby ci się jakiś amant w tygodniu jak mnie nie ma. Skorzystałabyś z okazji? - zapytał odbijając piłeczkę i zerkając z zaciekawieniem na pasażerkę.

Brunetka podrapała się po nosie, udając że zastanawia się nad tym zagadnieniem, chociaż bardziej myślała jak ubrać myśli w słowa.
- Kojarzysz Crystal? Ta czarnulka z niedzieli, od Olgi. Kelnerka ze starego kina… - zaczęła powoli, a widząc błysk zrozumienia w oczach partnera kontynuwała - W piwnicach kina mają czerwony pokój, wylądowałyśmy tam z Olgą, Crys i Betty. Betty patrzyła zza szyby, my byłyśmy w środku… razem z szóstką byczkowatych ochroniarzy. Jednego znałam wcześniej, bo gadaliśmy przy okazji koncertu RB. Naprawdę nieźle odkarmieni, ruscy gieroje. Świetnie wyglądali bez ciuchów. Zapinali też jak marzenie - wyjęła papierosa, z paczki i odpaliła go aby zyskać na czasie, aż podjęła - Przynajmniej po minie Crys dało się to poznać, my z Olgą stałyśmy z boku i dowodziłyśmy co jej mają zrobić. Taka kara za lepkie łapy, a że z łaskawą panią wpadłyśmy na herbatkę, więc wyszło tak, a nie inaczej. Naprawdę byli świetni - wzruszyła ramionami - Ale żaden z nich nie był tobą. Zostałam w ciuchach i po wszystkim spiłyśmy we trzy drinka i wróciłyśmy furą Betty do domu… i jakiś amant nie musi mi się trafiać - parsknęła nagle bardzo wesoło, szczerząc się odrobinę - Ten ma skórę i gitarę… i też nie jest tobą.

- Ooo… Zrobiłaś to dla mnie? - Steve wydawał się poruszony i wręcz zachwycony takimi wieściami co się działo jak jego nie było w pobliżu. Objął pasażerkę ramieniem zakończonym dłonią trzymającą nakretkę z kawą i przyciągnął ją do siebie aby ją pocałować.

Dziewczyna chętnie przywarła ustami do jego ust, smakując je z wyraźną przyjemnością, a gdy skończyli ufnie oparła się o jego pierś, zniżając się aby mógł spokojnie raczyć się kofeiną.
- Tak, jestem głupia. Nie musisz mi tego uświadamiać - parsknęła, łypiąc do góry. Dłoń z fajkiem trzymała na swoim kolanie - Po prostu skoro coś się obiecałam… widzisz jak to zbałamucenie przez okropnego oficera ma konsekwencje długofalowe, aż strach - westchnęła i przeniosła spojrzenie za szybę, dodając poważniej - Nie zrobię nic, co by ci mogło sprawić przykrość, nie o to chodzi w byciu razem. O Eve też nie musisz się martwić. Jesteśmy twoje.

- Jej… A to narobiłem… Musi być wam ciężko jak mnie nie ma co? - kierowca westchnął gdy chyba próbował uświadomić sobie ile jego gorące dziewczyny kosztuje dotrzymanie takie zobowiązania. Upił znów łyk kawy i nie bardzo mając wolne ręce głaskał odkryte ramię pasażerki swoim kciukiem.

- No mam nadzieję, że sprostam takiemu poświęceniu i też was nie zawiodę. - rzekł po paru chwilach zastanawiania się nad konsekwencjami dla całej trójki. Upił jeszcze łyk i wytrzepał końcówkę kropel za okno po czym oddał już pustą nakrętkę Lamii.

- Odkąd się pojawiłeś bardzo się te tygodnie do weekendów dłużą - dziewczyna przyznała szczerze, zakręcając termos. - Ale nagroda jest warta czekania, zresztą będziemy wpadać z raz w tygodniu, jeśli się da - wyprostowała się, całując go w policzek, pocierając to miejsce czubkiem nosa zaraz potem. Przypomniała się jej Diane, machająca ręką, że w razie czego będzie kryła saper w kwestii RB...tylko przed sumieniem ukryć by jej nie dała rady - Ale muszę przyznać, że dziewczyny nam pomagają wytrzymać do tego weekendu - mrugnęła do niego, zmieniając całkowicie pozycję. Oparła się plecami o drzwi pasażera i przeniosła nogi boltowi na kolana, dzięki czemu dmuchała dymem przez uchylone okienko gapiąc się jednocześnie na najlepszą dupę w całym Sioux Falls - Kociaczek mówi, że takie rozłąki pomagają trzymać nudę z daleka. Człowiek się nie nudzi, albo coś… tylko ciężko tak kiedyś pojechać do twoich albo jej starych i się przedstawić - parsknęła i naraz pstryknęła palcami - Właśnie! Mamy wrzesień, niedługo Święto Dziękczynienia! Dadzą ci wolne? Moglibyśmy gdzieś pojechać i tam się nażreć jak tradycja nakazuje - dokończyła wesoło.

- No tak. Święto. Racja. - kierowca skoro już miał wolne dłonie to jedną wykorzystał aby głaskać łydki i stopy pasażerki. Ale znów mu przypomniała o jakiejś dacie to się musiał chwilę zastanowić. Poza tym wciąż wydawał się być zadowolony i pod wrażeniem postępowaniem swoich dziewczyn pod swoją nieobecność.

- No na święta zawsze jacyś pechowcy mają dyżur. Wiesz drużyna szybkiego reagowania i takie tam. Ale postaram się załatwić wolne. To faktycznie można by gdzieś pojechać. - powiedział z namysłem w głosie. Jak zwykle na 100% nie mógł zapewnić o swojej dyspozycyjności no ale wyglądało na to, że szanse na wolne święta są jednak realne.

- A chciałabyś gdzieś pojechać? Albo Eve? Gadałyście coś już o tym? - zaciekawił się czy przypadkiem jak o to pyta to czy nie ma już jakiś planów na te nadchodzące święto.

- Jeszcze nie, teraz mi to wpadło do głowy - Mazzi przyznała bez mrugnięcia okiem, ćmiąc spokojnie papierosa - Spytamy Kociaczka gdzie by chciał pojechać i jak spędzić te parę dni. Dla mnie obojętne gdzie wylądujemy, byle razem - uśmiechnęła się - Zawczasu pogada się z Amy, żeby zrobiła kolejne idiotoodporne skrypty przepisów… a nie chcesz odwiedzić rodziny? W Kaliforni? Posurfować na falach. Mógłbyś nas nauczyć podstaw, na pewno byłoby ciekawie.

- Do Kalifornii to kawał drogi. Nie wiem czy by przepustki starczyło by dojechać w jedną stronę. Jeżdżę tam raz na kilka lat. - skrzywił się trochę zdając sobie boleśnie sprawę jak geografia ZSA utrudnia takie wizyty na drugim krańcu kontynentu.

- Ale surfować znów na falach… - na twarzy spłynął mu wyraz błogości jakby znów wracał do złotych czasów z dzieciństwa i młodości. Gdy jeszcze nie był komandosem i był pewnie całkiem kimś innym.

- Jak już mówimy o listopadzie to wcześniej jest dzień weterana. Zwykle wtedy jest wielka parada, bankiet i takie tam. Też nam dają wtedy trochę wolnego z tej okazji. Krótko, dzień przed i po. Poza dyżurującymi pechowcami oczywiście. No niestety taki mamy profil jednostki, że musimy utrzymywać pluton w gotowości do natychmiastowych działań. A cała kampania ma być gotowa do działań w ciągu 12 do 24 godzin. Dlatego rzadko nas puszczają gdzieś dalej i na dłużej. Zwłaszcza dowódców. - rozłożył ręce na znak jak bardzo funkcja oficera i dowódcy całej kompanii przywiązuje go do Wild Water. Fajnie było być komandosem no ale w takich urlopowych rozważaniach to była kula u nogi. Zwłaszcza dla oficera kluczowego do funkcjonowania takiej kompanii.

- Wiesz kochanie… można też zaprosić kogoś z Kalifornii tutaj - dziewczyna uderzyła w weselszy ton, gładząc stopą udo w szortach - Na parę dni, albo i tydzień lub dwa. 8 mila ciągle kursuje, karawany tak samo… a dlaczego w ogóle wstąpiłeś do woja? - rzuciła naraz kolejnym genialnym pytaniem, przypatrując się partnerowi uważnie - Tutaj ciężko o złoty piasek i palmy.

- Oh wiesz jakie to ma się genialne pomysły jak ma się 19 lat. - uśmiechnął się z rozbawieniem głaszcząc okolice jej kostki. - Wydawało mi się, że jak się zaciągnę to wygram tą wojnę. Wrócę jako bohater, laski będą na mnie lecieć tuzinami, starzy będą się mną chwalić i tak dalej w ten deseń. - machnął ręką na znak, że chyba niewiele do dzisiaj zostało mu tamtych młodzieńczych fantazji.

- I nie miałbym sumienia wyrywać kogoś z jego życia po to by wieźć go tutaj przez pół kontynentu. Dlatego jak już to ja tam jeżdżę. No ale porucznikowi łatwiej było sie wyrwać niż kapitanowi - szefowi kompanii. Ktoś by musiał mnie zastąpić na ten urlop. A nie bardzo ma kto. - pokręcił głową na znak, że bycie szefem kompanii ma też swoją przykrą i uciążliwą stronę.

Saper westchnęła cicho, pochylając się aby objąć pocieszająco partnera. Każda fucha miała plusy i minusy, a im wyżej na świeczniku, tym minusów robiło się więcej, tak samo jak obowiązków.

- Pogadaj ze Starym, kiedyś ten urlop będą ci musieli dać… albo z konkretnego powodu - wróciła do poprzedniej pozycji, opierając plecy od drzwi pasażera. Kiep poleciał za okno, a ona przepiła suchość w ustach kofeiną z termosu - W ważnych sprawach rodzinnych muszą cię zluzować i to już ich brocha kogo dadzą na zastępstwo na ten czas. - wyszczerzyła się wesoło, jakby miała wycinać jakiś dowcip, albo układać plan zbrodni - Słuchaj Stevie, jeśli najdzie cię wyjątkowa tęsknota za bliskimi i poczujesz, że musisz jechać, a te gnojki z koszar będą kręcić nosem… wystarczy że powiesz. Któraś z nas się z tobą hajtnie, chyba że przejdziesz na inną wiarę, wtedy spokojnie możesz mieć w papierach dwie żony. Muslimy tak działają, jeśli stać ich na dwie baby w domu, to sobie biorą dwie baby, nieistotne. Liczy się, że to ważna sprawa rodzinna i urlop się należy jak psu micha. Tak długi, abyś dał radę kopnąć się w dwie strony i chwilę w domu posiedzieć.

Facet w kanarkowej koszuli w zielone palemki roześmiał się na całego rozbawiony taką propozycją. Popatrzył na pomysłową pasażerkę i pogłaskał ją po stopie.
- Zobaczymy. To nie tak, że mnie tam przyspawali do koszar. Po prostu jako kapitan jeszcze nie starałem się dłuższy urlop. Zwykle dłuższe urlopy bierzemy na święta. Ale też dlatego najwięcej osób wtedy chce to z jednej strony najłatwiej dostać bo idą zwykle nam na rękę a z drugiej najtrudniej bo każdy chce na święta wrócić do domu albo chociaż mieć wolne. Zobaczymy. Pogadam ze starym. Może jak nie będzie innego wyjścia to poproszę o urlop okolicznościowy. - mówił jakby chciał ją pocieszyć, że nie jest aż tak źle z tym jego urlopem. I może się uda załatwić coś dłuższego. Zostawało mu uwierzyć i uwierzyć w niego, przecież nie od dziś Lamia wiedziała, że gdy tylko chciał, potrafił zburzyć cały świat w posadach, łamiąc jego reguły aby osiągnąć swój cel, a był w tym na tyle magiczny, by nikomu po drodze nie robić krzywdy.


Weekendy w koszarach wszelkiej maści miały to do siebie, że kto tylko mógł, desantował się do najbliższego miasta na przepustkę, aby chociaż przez te dwa dni odwiesić mundur na kołek i zapomnieć o hierarchii, rozkazach, ćwiczeniach, oraz całym wojskowym drylu, na rzecz przyjemności, odpoczynku i resetu głowy przed nadchodzącym tygodniem. Weekendy były po to, aby się wyszaleć, wyszumieć. Schlać jak zwierzę, zawrzeć parę przelotnych znajomości, rozwalić tygodniowy żołd… bądź zjechać do rodziny, jeśli akurat należało się do grona statecznych żołnierzy, zwykle oficerów. Mazzi przeczuwała, że Floresa nie znajdą za biurkiem tego pięknego, niedzielnego przedpołudnia i najwyżej zostawią mu lakoniczną kartkę, aby koleś dalej bujał się nią w swoim tempie od poniedziałku… a tu los postawił na drodze parki z Sioux panią porucznik w gali i to przy niedzieli. Wpierw jej pojawienie się wywołało w sierżant zdziwienie, zdusiła je jednak, zakładając na gębę czarujący uśmiech, z którym podeszła do blond oficer, holując ze sobą Tygryska jako wsparcie bojowo-techniczno-merytoryczno-duchowe.

- Dzień dobry, pani porucznik. Starsza sierżant Lamia Mazzi. W stanie spoczynku - przywitała się, szybko obrzucając jej klapę, ale podobnie jak u Rodneya, próżno tam było szukać odznaczeń bojowych. Czyli dziewczyna wspomagała walkę zza biurka, tak jak wspomniany porucznik - Doszły mnie słuchy, że kapitan ma jakąś sprawę do mnie. Zostawił mojemu przyjacielowi wizytówkę i prośbę, abym się skontaktowała… więc jestem - rozłożyła trochę bezradnie ręce. - Ponoć ważne.

- Ah, Lamia Mazzi! - kobieta w oliwkowym mundurze z początku patrzyła na nich po równo. Może nawet trochę bardziej na rosłego Kalifornijczyka jakby spodziewała się, że to on zacznie rozmowę. Albo ten urok kalifornijskiej koszuli tak działał. Ale gdy Lamia się przedstawiła to zainteresowanie pani oficer zdecydowanie skoncentrowała się na nią. Pokiwała głową jakby personalia ciemnowłosej podoficer nie były jej obce.

- Tak, tak, rzeczywiście. - pokiwała głową jeszcze raz i na twarzy zakwitł jej grymas zastanowienia. Tak samo jak niedawno sierżant w stróżówce głowił się jak to rozwiązać. Więc trafiła się okazja to przewalił problem dalej. I to na oficera od których niejako służbowo i moralnie wymagano by mieli jakiś plan i widzieli co robić dalej.

- Ale to rzeczywiście lepiej porozmawiać z kapitanem. - przyznała po tej chwili zastanowienia. - Możecie pojechać ze mną. Właśnie do niego jadę. Pogrzeb mamy. Ale powinien się już kończyć. - oficer rzeczywiście miała dla nich jakąś opcję do wyboru. Spojrzała na nich by sprawdzić jak na to zareagują.

W pierwszym odruchu sierżant wzdrygnęła się, odruchowo patrząc w dół, na kusą, bladoróżową kieckę z koronki. Sięgała może ze dwa palce poniżej bielizny, od góry miała odkryte plecy i ramiona, a jej najbardziej rozbudowanym elementem były rękawy z rozkloszowanymi mankietami - jednym słowem pasowała do pogrzebu jak pięść do nosa.
- Jeśli to pogrzeb nie chcemy przeszkadzać - powiedziała podnosząc wzrok na drugą kobietę - Proszę powiedzieć mniej więcej o co chodzi, zostawimy adres do kontaktu… - przeniosła wzrok na towarzysza.

- Ale ja wam nie pomogę. Nie wiem o co chodzi. Kojarzę tylko twoje nazwisko. Dlatego lepiej porozmawiajcie z kapitanem. Możecie zaczekać w samochodzie. Poproszę go aby porozmawiał z wami po pogrzebie. - porucznik Buccaneer pokręciła głową na znak, że ona sama nie jest za bardzo zorientowana w sprawach kapitana dotyczące Lamii Mazii. Ale zaproponowała też nowy wariant rozwiązania.

- Kochanie… kiedy najpóźniej musimy wyjechać, aby dotrzeć do Sioux na czas? - saper zwróciła się do partnera, ściskając go za rękę dla dodania sobie otuchy. - Damy radę z godzinę tu jeszcze zostać? Skoro już jesteśmy… - westchnęła zmęczonym westchnieniem - Miejmy to za sobą.

- Nie ma problemu. - kierowca czarnej Ghurki uśmiechnął się łagodnie po czym zwrócił się do lokalnej oficer. - Pojedziemy za tobą. Tamtą czarną terenówką. - wskazał na zaparkowanego pickupa a porucznik Buccaneer spojrzała i skinęła głową, że widzi i wie o co chodzi.

- Postaram się jechać spokojnie. - obiecała i wróciła za bramę gdy ich dwójka ruszyła w stronę zaparkowanej fury.

- I co? To jest ten kapitan? Fajna lala. To czemu ją spławiliście? I co ona taka odstawiona w pełnej gali? - zagaiła do nich Wilma przez otwarte okno swojej terenówki pozwalając sobie na łobuzerski uśmiech i spojrzenie gdy widocznie zdążyła sobie pooglądać całą scenę i dojść do własnych wniosków.

- To zastępca tego kapitana… jedzie na pogrzeb, a my za nimi - Lamia wyjaśniła szybko, w przelocie całując drugą bękarcicę i posłała jej szybki uśmiech. - Niestety będziemy czekać przed cmentarzem, nie wstrzeliliśmy się w dress code. Jedźcie za nami, dobrze Willy?

- Pogrzeb? Cholera. Jasne, pojadę za wami. Jakby co to wrócę tutaj. - Wilson uniosła brwi gdy zdała sobie sprawę ze skuchy. Ale nie robiła problemów. Uruchomiła samochód i czekała aż druga para wsiądzie do siebie. I po chwili dwie terenówki, wojskowa i czarna, ruszyły za osobówką. Znów jechali przez to samo miasto tylko w odwrotnym kierunku. W końcu dojechali na cmentarz odgrodzony częściowo zdezelowanym płotem od okolicy. Na parkingu było sporo pojazdów więc widocznie był ten pogrzeb. Porucznik wysiadła ze swojej osobówki i wyjęła z niej mały wieniec albo bukiet. Steve jej machnął na znak gdzie są i gdzie będą czekać a ona też odmachnęła mu dłonią po czym weszła na cmentarz.

- Właściwie to całkiem niezła ta porucznik. Szkoda, że u nas nie ma takich poruczników. Ciekawe czy nie myśli o przeniesieniu do Wild Water. - skoro czekali to Mayers pozwolił sobie na komentarz pod względem lokalnej oficer która na galowo, w oliwkowym mundurze który ładnie podkreślał jej talię i zgrabne nogi go połowy zakryte spódniczką mogła wpadać w oko zgrabną figurą.

- Chcesz to zapytamy - Mazzi mruknęła wesoło, obserwując jak tylny profil blondyny znika między nagrobkami i gwizdnęła cicho, uśmiechając się pod nosem - Chętnie bym ją widziała zamiast Rodneya, jako oficera prowadzącego w Sioux. Moglibyśmy się nią dzielić. U ciebie by nocowała w dni parzyste, u mnie w nieparzyste albo w weekendy. Teraz do kołchozu masz dodatkowe kołdry, poduchy i koce, a nie znam lepszego materaca do spania… półkę jej znajdziesz. - pokiwała głową, łypiąc na bruneta rozbawiona - Ale w weekendy ja bym chętnie spała na niej, albo koło niej… a najlepiej pośrodku między nią i tobą. Z Eve na górze… kurde, zobaczymy… - pokręciła głową - Jak myślisz, co ten Flores może chcieć?

- No. Ale by było. - Krótki uśmiechnął się i westchnął. Akurat porucznik zniknęła im z oczu i gdy tak sobie ładnie ją zaczęli we dwójkę rozpracowywać w różnych wariantach i konfiguracjach. Oparł łokieć o ramę otwartego okna i złożył głowę na dłoni. Przyglądał się swojemu kciukowi skrobiącemu kawałek kierownicy.

- Cholera wie. Chyba niezbyt coś służbowo. Znaczy tak oficjalnie. Jak widział twoje papiery to chyba powinien wiedzieć, że jesteś w Sioux Falls. No chyba, że mają taki burdel w papierach, że tego nie ma. No ale chyba mu zależy skoro bujnął się stąd do Mason za tymi papierami. Może byłaś ważna w jakiejś sprawie? Albo chcą coś ustalić? Wyjaśnić. Cholera wie. - Steve na koniec wzruszył ramionami gdy tak na głos sam się zastanawiał o co może chodzić temu drugiemu kapitanowi. Właściwie to zbyt mało wiedzieli więc pole do spekulacji było ogromne.

- Ta Bucaaneer chyba nie wiedziała kim jesteś póki się nie przedstawiłaś. Tak mi to wyglądało. - odezwał się po chwili gdy skojarzył to zachowanie szczupłej blond porucznik.

- Musi chodzić o naszego starego - Mazzi poprawiła włosy, a potem po prostu sapnęła ciężko, podnosząc się z fotela i trochę pomanewrowała aby usiąść bokiem na kolanach kierowcy. Wtuliła się w jego pierś, obejmując ramieniem i tak siedziała, gapiąc się przez okno od strony pasażera - Wydaje mi się… kazali nam zostać w Kotle, mimo że byliśmy ostatnimi ludźmi po tamtej stronie rzeki. Reszta zdołała się ewakuować, a my… - przełknęła ślinę - Nam kazali zostać, mimo wszystko. Albo inaczej… nie dali rozkazu do odwrotu. Andy wydał go sam, zebrał nasze resztki i się przebijaliśmy. Trochę dezercja… chciał nas ratować, przynajmniej część która jeszcze dychała. Isaac mówił że się udało, w końcu jesteśmy tutaj, nie? Ja, Willy, chłopaki. Przetrwaliśmy… Andy nas odstawił - objęła bruneta mocniej - A ledwo odsapnął i już go wywalili do dowodzenia odwodem. Tyle wiemy… Chudy trzyma rękę na pulsie. Nie wiem Tygrysku, nie pamiętam. Stary trzymał mnie blisko - kłapnęła szczękami, aby nie mówić więcej.

- Zobaczymy. Jeśli chce coś wiedzieć od ciebie to zapyta. A ty masz amnezję potwierdzoną przez lekarza i masz na to papiery. Może nie przy sobie ale jak będzie trzeba to mu wyślemy. - kapitan w kanarkowej koszuli mruknął do niej pocieszająco. Położył jej swoją dłoń na ramieniu i potarł jakby chciał jej przekazać swoje ciepło.

- Nie ma co się zamartwiać w ciemno. Poczekamy co powie. Może po prostu chce uzupełnić twoje akta czy co. - powiedział rozkładając dłonie na znak, że być może chodzi o jakieś głupstwo w papierologii. Pomachał do Wilmy bo ona też do nich pomachała gdy siedziała w swoim wozie. Ale widocznie miała dość siedzenia bo wysiadła z łazika i oparła się tyłkiem o maskę swojego wozu by rozprostować nogi.

Z opowieści Chudego nie wyglądało jakby to były błędy w papierach. Saper zmilczała ten szczegół, woląc nie siać defetyzmu. Zamiast tego chłonęła spokój i ciepłą aurę hawajów o zapachu wody kolońskiej.

- Ciekawe co z niego za typ. Podobno bardziej stateczny niż młody, oczy jak kalkulatorki… w razie czego go pogryzę - powiedziała pogodnie, machając do Willy - Mam papiery na bycie odpałem - parsknęła - Nie bój się, nie zacznę gadać o maczetach.

- Słusznie. Dingo mógłby zacząć widzieć w tobie konkurencję. Chociaż cholera wie. Może byś zyskała w jego oczach. Chodź na zewnątrz jeszcze się nasiedzimy po drodze. - komandos odparł nieco rozbawionym tonem gdy wspomniał o swoim indiańskim wielbicielu maczet. Ale sam wysiadł z wozu aby rozprostować nogi. Przeciągnął się, podskoczył parę razy w miejscu i oparł się na masce obok Wilmy.

Mazzi też wyszła, ale nie dołączyła do pozostałej dwójki. Zamiast tego odpaliła papierosa i zaczęła chodzić wokoło samochodów, ćmiąc papierosa, a głowa jej uciekała w kierunku cmentarza. Czyj pogrzeb odbywał się zaledwie rzut beretem? Rozmyślania przerwała honorowa salwa ślepakami - huk zastopował saper, głowa schowała się jej w ramionach, którymi się szybko objęła. Trzy oddechy na uspokojenie i podjęła marsz, tym razem w przeciwną stronę.

Ślepakowa palba poderwała okoliczne ptactwo do lotu. Nie wiadomo skąd przez ulicę czmychnął jakiś spłoszony kot jakiego wcześniej nie dało się dostrzec. Pozostałe dwie głowy i może te parę pojedynczych osób co czekało przy samochodach albo budce ze zniczami też odruchowo spojrzało w stronę cmentarza. Jakaś starsza pani przeżegnała się na to wszystko.

- Oj to chyba nie jest cywilny pogrzeb. - mruknął cicho Steve i pewnie miał rację. Cywilom rzadko strzelano palbę w ostatnim salucie. Więc pewnie jakiś wojskowy. Ale palba oznaczała też, że pogrzeb zbliża się do końca. I z kwadrans później rzeczywiście przez bramę cmentarza zaczęła się wylewać grupka żałobników. Gdy okazało się, że sporo w nich jest w wojskowych mundurach można było być już prawie pewnym, że żegnali jakiegoś mundurowego.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline