Dom pielgrzyma, 1 lipca 2595
Połączony z oględzinami miejsca zbrodni długi spacer, słowne utarczki z krnąbrną tłuszczą, wreszcie wysiłek włożony w zawiłą dedukcję - wszystko to sprawiło, że wracający do kwatery Adbel Sanguine najchętniej od razu zasiadłby do posiłku. Jego plan spełzł jednak na niczym w obliczu obowiązku, który już na niego czekał w domu pielgrzyma.
Dziewczynka miała jakieś osiem, może dziesięć lat: Abdel nigdy nie potrafił dokładnie szacować wieku bachorów. Przeraźliwie chuda, aczkolwiek nie wygłodzona, żylasta od fizycznej pracy i całych dni spędzanych na świeżym powietrzu. Towarzyszyli jej wyraźnie zatroskani rodzice: brodaty mężczyzna w ubraniu jakiegoś rzemieślniczego cechu oraz kobieta o ukrytych pod chustką włosach, obnosząca się z przedwcześnie postarzałą twardą twarzą.
- Oto świadek, którego zawezwał śledczy domu Benesato - oznajmił na widok dziedzica zarządca przybytku. Pierworodny pojaśniał na dźwięk tych słów, skwitował je uprzejmym skinięciem głowy zadowolony z faktu, że wieść o decyzji namiestnika obiegła już widać całe miasteczko.
- Jak cię zwą, drogie dziecko? - zapytał smarkulę rezygnując jednocześnie z szaleńczego pomysłu pogłaskania jej po głowie i narażenia się w ten sposób na niepożądany kontakt z miejscowymi pasożytami - Czy wysławiam się wystarczająco biegle w twej mowie, byś mnie rozumiała?
- Tak, królu Franki - odpowiedziała nieco spłoszonym głosem dziewczynka, a jej słowa przywołały na oblicze Suriela uśmiech dobrotliwej wyrozumiałości. Niektórzy członkowie frankańskiej delegacji również mimowolnie się uśmiechnęli na dowód tego jak mocno w świadomości miejscowych prostaczków zapadły opowieści przygarniętego w drodze grześcijanina.