Dom pielgrzyma, 1 lipca 2595
Zwrot jakim tytułowała go dziewczynka mile połechtał ego dziedzica rodu Sangliere. Ostatecznie to właśnie o tytuł króla Franków, toczył się wieczny bój w matni Sanguine. Jednakże, biegły w pałacowych gierkach młodzieniec nie dał po sobie poznać jak słodkim było mu owo pochlebstwo. Przez chwilę zastanawiał się jak nagrodzić to jakże uprzejme dziecko, w stosowny i honorowy sposób godny przyszłego króla Franki. I tylko jedna rzecz przychodziła mu do głowy. Przez chwilę wyobraził sobie to jej małe chuderlawe ciałko, leżące na podłodze i związane sznurami. Z czerwoną kulką w zębach, służącą tłumieniu krzyków bólu i dziecięcego płaczu z policzkami na których rysował się niepopisany wyraz bólu, a po policzkach płynęły łzy jak grochy. I wyobraził tam sobie siebie, stojącego nad kościstym ciałkiem z kawałkiem solidnego rozwidlonego pejcza na którym już widniały świeże ślady krwi. Mógłby z powodzeniem zatrzymać tą dziecinę na całą dzisiejszą noc. Po prostu każąc użyć swojemu kuzynowi jego magicznego pierścienia i wspierając się namiestnikowi mocą bawić się przednio do ranka. Uśmiechnął się na tę jedyna pocieszającą myśl tego wieczora.
Abdel nigdy nie był wielbicielem tak młodego wieku, który to kiedy przyszło co do czego nie potrafił oddać nawet owego pełnego bukietu bólu i strachu jakim potrafiły go obdarzyć dorosłe dziewczęta. Jednak tym razem w duchu przyznał, że mógłby zrobić wyjątek. Tego typu młódki były bardziej w stylu jego przyjaciela, którego ciało gniło gdzieś teraz w delcie Rhóne. Po tym jak został wydziedziczony i rodzina wyparła się go czyniąc z niego tym samym zwykłego sanga posyłanego na głupawy front.
Własna rodzina! Merde, co za świństwo mu uczynili. Jak tak można się obchodzić z synem tylko dlatego, że przejawia jakieś tam drobne słabości. Tak się nie robi do diaska. Czy oni wszyscy poszaleli!
Zdusił w sobie złość na tę myśl oraz silną falę obrzydzenia jakie napłynęło na wyobrażenie gnijącego w bagnie przyjaciela. Przybrał spokojną maskę ambasadora.
- Proszę, oto owi dobrzy ludzie o których nam tak wiele mówiono... ale, nie stójmy tutaj, jak jacyś niecywilizowani dzikusi. Proszę, zapraszam serdecznie na nasze nader skromne apartamenty, które to niestety nie pomieszczą wszystkich. - obciął wzrokiem grupę kogo się pozbyć. - Ale to nie szkodzi. Strażnicy wszak nie będą nam w ogóle potrzebni albowiem to przecież przyjacielska wizyta jest, nieprawdaż? Proszę, panie Barthez niech nasi ludzie wymienią się w tym czasie z miejscowymi wojskowymi, angdotami z pola bitew, opowiastkami i takimi tam żołnierskimi... - Abdel ruszył dłonią w nieokreślonym geście. - Proszę też coś zamówić na nasz rachunek, ale oczywiście z uszanowaniem czasu postu, Czyli obawiam się, że jedynie dania gorące będą... A dla małej... dla małej też mamy coś specjalnego...
Abdel uśmiechnął się z błyskiem w oku kucając obok dziewczynki.
- A dla ciebie młoda damo, mamy prawdziwy rarytas... specjalne cukierki z Frankorii. - powiedział mrugając do niej porozumiewawczo okiem.