Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2020, 14:23   #293
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Wiatr był porywisty i zapewne zimny… ale bardka tego nie czuła. Skała grzała ją w ciało jak i ogólnie wokół kobiety panowała ciepła aura, także przez to, że jej ukochany tulił ją do siebie. Droga stawała się coraz bardziej stroma i coraz więcej tonęła w śniegu. Ale widoki za to… zapierały dech w piersiach.
Ścieżka zaprowadziła dwójkę poszukiwaczy do drzwi… a raczej drewnianych wrót w ścianie góry. Były po części przegniłe, po części poznaczone czerwonymi śladami - gryzmoły orków… ich “pismo”.
Wrota jak i framuga były jednak krasnoludzkiego rzemiosła i były stare… w przeciwieństwie do świeżych barbarzyńskich znaków. Droga prowadziła tutaj, ale dalsza jej odnoga ciągnęła się jeszcze wyżej. Sundari nie widziała jednak sensu w dalszej wędrówce. Ruiny nie były opuszczone, a więc zwiedzanie ich wiązało się z możliwością napotkania nowych mieszkańców. Wizja ta odbierała tawaif przyjemność, oraz napawała strachem o bezpieczeństwo czarownika. Orczy lud, przynajmniej na pustyni, słynął z okrucieństwa wobec obcych mężczyzn i zazwyczaj każdy męski jeniec kończył bez głowy. Kobiety miały o tyle dobrze, że spotykał je tylko gwałt.
“Tylko”.

Tak czy siak tancerce nie było śpieszno do, oczywiście tylko domniemanej, powtórki z historii i postanowiła zawrócić.
~ Wszystko w porządku? ~ zapytał czule przywoływacz tuląc ją do siebie, gdy zaczynała schodzić w dół.
~ Zobaczyłam dość… i nie chcę by Axa na nas długo czekał. Trzymaj się ściany ~ stwierdziła.
~ Obroniłbym cię ~ stwierdził kochanek dumnie całując jej ucho. W ich kierunków znów leciał rok… z kolejnym włochato-trąbiastym “posiłkiem”. Na szczęście dwie drobinki na szlaku nie stanowiły dla niego źródła zainteresowania. Wszak nawet na jeden kęs by nie starczyły. Niemniej oznaczało to, że roki miały gniazdo gdzieś w bliskiej okolicy.
- W to nie wątpię.
Dholianka odwróciła się w kierunku rozmówcy z czułym uśmiechem na ustach.
- Wiem, że walczyłbyś dzielnie i wiem, że ja też… Nie chcę się tobą dzielić nawet z przyjaciółmi i myśl, że łapska wroga mogłyby cię dotknąć, napawa mnie wstrętem, odrazą i gniewem. Nie musimy iść na sam szczyt, nie musimy zakłócać ich spokoju i nie musimy walczyć.
- Dobrze… zakłóćmy Axowi zbieranie skarbów - odparł magik cmokając dziewczynę w ucho. Powoli docierali do jaskini, weszli przez nią na schody i ruszając po nich usłyszeli cichy kobiecy chichot. Chaaya obejrzała się wymownie na Jarvisa i przewróciła oczami, cicho mówiąc - albo macania złodziejki…
- Po prawdzie… sami byśmy podobnie wykorzystali sytuację - zamruczał cicho przywoływacz cmokając z uśmiechem policzek tawaif. Ta prychnęła pogardliwie, jasno pokazując co myśli o zalotach podczas szukania skarbów.
- Macie ostatnią szansę, by oderwać ręce od siebie. Wchodzimyyy - ostrzegła beznamiętnie, przy okazji zastanawiając się co jest takiego fascynującego i epickiego w obściskiwaniu się w starych, obskurnych, brudnych i zarośniętych brudem zaułkach. Bo co jak co… ale zwykła miejska melina była czystsza od miejsca w którym aktualnie byli.

Czarownik nie wypuścił zaś pochwyconej bardki ze swoich objęć, co chwila ją cmokając i wodząc po krągłościach jej pupy. Jemu to chyba nie przeszkadzało.
Chichoty natomiast się skończyły, za to po chwili rozległ się głos rogacza.
- Coś znaleźliście?

Deewani zawarczała w złości, czując się niedostatecznie zaspokojoną przygodami. Tupnęła nogą, a w zasadzie wbiła piętę w stopę Jarvisa, sycząc przy tym jak wściekła kobra.
- Ile razy mam ci powtarzać byś trzymał ręce przy sobie kiedy jesteśmy w towarzystwie innych ludzi?! - krzyknęła rozdrażniona i rzuciła magmową skałą o podłogę. - Na serio musisz mnie szczypać po dupie?! Tu? Na tym wypizdowiu! - Huknęła cała gorąca od emocji. Gdzie był jej skarb? Gdzie chwała? Gdzie sława! GDZIE CHOWAŃCE??!!
- Czy tylko ja tu szukam przygód? Przygód przez duże P! Czy choć raz nie możesz się powstrzymać i utrzymać swego ptaka na uwięzi? Na wszystkich bogów! Życie nie składa się tylko z głaskania cię po kroku! Starcze! Wychodzimy stąd! - obwieściła gniewnie i ruszyła dziarskim krokiem w kierunku portalu, kiedy mijała mieszańca posłała mu bazyliszkowate spojrzenie. - Wyjdź i się przekonaj, co ja jestem, przynieś, pogadaj, pozamiataj? Już ci wczoraj powiedziałam byś się wziął do roboty, bo jak na razie to każdy tu się dwoi i troi a ty tylko biadolisz i się lenisz nierobie jeden.
Jarvis westchnął z żartobliwym uśmiechem podniósł porzucony kawałek lawy i podążając za tawaif spytał.
- A jaka jest ta przygoda przez duże P?
Diablik się nie odzywał… pewnie zajęty był porządkowaniem swojej garderoby. Albo stroju złodziejki.
- JAK NAJDALEJ OD WAS! - Piekliła się złotoskóra, wymachując energicznie rękoma. - Prawdziwe przygody przez duże P są wtedy, kiedy nie dyszycie mi nad głową! OBAJ! Macie za mną nie iść! To jest mój czas! MOJE przygody!

“Musiało do tego dojść…” stwierdziła Umrao leniwie, nie bardzo rozumiejąc o co tyle hałasu. Ona sama nie odczuwała żadnej emocji, a jej potrzeby ograniczały się do licznych orgazmów dzięki którym przez chwilę czuła się… przyjemnie.
“I tak długo wytrzymała…” skwitowała Jodha na przemian z przytakującą Adą. Nimfetka zaś zamiauczała od wzbierającego płaczu, ponieważ było jej żal siostry, która siłą rzeczy była zepchnięta na dalszy plan i jej potrzeby nie liczyły się tak jak co poniektórych emanacji.

Przeszła przez portal i… została sama. Bo nikt z nią nie przeszedł. Była wolna od nich… była sama. Na razie przynajmniej. Kamala bez lęku i wahania ruszyła w niezbadane korytarze dawnej szkoły magii. Była pełna nadziei, choć sama nie wiedziała czego tak naprawdę oczekiwała od wyprawy. Wierzyła jednak…
Nie, chciała wierzyć, że “coś” może ją spotkać i to “coś” będzie tak samo wspaniałe jak historie z książek.
- Idziemy Starcze! Tylko nie gadaj o byle dupie i nie narzekaj! Będziemy palić, rabować i eee… kąpać się w blasku naszych… eee… wspaniałych osiągnięć.

“Ciekawe kiedy do niej dotrze, że cała ta wspaniałość wyprawy, już dawno się odbyła i teraz nic już ją tu nie czeka…” Ziewnęła ironiczna Kismis, naigrywając się z głupiutkiej maski.
Laboni cmoknęła na Wyobraźnię, w ten sposób pokazując którą stronę sporu obrała. To prawda, że Odwaga była naiwna i uparta jak najbardziej uparty osioł, ale przynajmniej była wierna swoim ideałom i w przeciwieństwie do reszty, brała sprawy w swoje ręce.
Los z początku nie wydawał się spełniać jej kaprysów. Pierwsze drzwi w korytarzu, otworzyła bez trudu i obejrzała coś co kiedyś musiało pełnić rolę składziku na narzędzia… w tym i te do mycia podłóg. Kolejne okazały się zaś zamknięte na skobel, acz od jej strony. Co było dziwne.

“Powinnyśmy to przem…” zaczęła Ada, ale panna już odsunęła sztabkę i bez refleksji, ani cienia podejrzenia, że za drzwiami mogła czaić się Śmierć grająca na sitarze, otworzyła je na oścież.
Coś się rzeczywiście czaiło. Niezbyt umiejętnie. Głównie z powodu sztywnienia pośmiertnego, które nie było ostatecznym. Nieumarli. Zombie. Odrażający truposze. Jeden, drugi, trzeci… cała sala. O dziwo, pachniały kwiatami i po otwarciu drzwi powłócząc nogami ruszyły w kierunku tawaif. Wszyscy na raz… pchając się w jej kierunku i bełkocząc coś niezrozumiale. Cała horda nieumarłych.
~ To może zaczniemy palić? Bo rabować chyba nie ma co ~ ocenił Starzec na którym to ta banda truposzy nie robiła wrażenia.
Maska zapałała furią i żółcią rozgoryczenia. To na pewno nie była przygoda przez duże P to było…
“GÓWNOOO!!!” zapiała łobuzica, niemal krystalizując się przed duszą smoka. “Nic nie warte gównooo!!! To gówno obraża mnie swoim istnienieeeem!”
~ Z tym się zgadzam. Szkielety są przynajmniej estetycznie znośne ~ ocenił Starzec beznamiętnie.
“Nie chcę marnować naszyjnika na te niedojdy!” zaprotestowała gniewna Odwaga. “Ucieknijmy! Niech sobie łażą jak są na tyle głupie by nie chcieć się reinkarnować!”
~ Zombie nie mają duszy. To tylko reanimowane puste zwłoki. Ich dusze już dawno zniknęły ~ wtrącił gad popisując się swoją wiedzą.
“Zamknij się! Ja wiem lepiej!” warknęła panna, odpychając oddrzwia i cofając się pół kroku zaczęła inkantować bojowy czar. Hymn jej wspaniałego ludu. Pieśń tysiąca eksplodujących bębnów!
Wybuch dźwięków zakończył się eksplozją… nieumarłych. Ich szczątki rozleciały się po korytarzu, a głowa jednego upadła łukiem za plecami tawaif. To był wspaniały pokaz niszczącej mocy (przyszłej) smoczycy. Niemniej nie zdołał unicestwić wszystkich nieumarłych. A kolejni niepomni losu swoich towarzyszy wyłazili z komnaty.
“I tak to się właśnie… FUUU!!! OBRZYGAŁY MNIE!!!” wrzasnęła w obrzydzeniu Deewani, ponownie się cofając, by móc wyśpiewać kolejny atak. “Zrób coś a nie się gapisz i dogryzasz!”
~ Nie zostałem ładnie poproszony ~ stwierdził smok, ale łaskawie udzielił jej odłamka swojej mocy do użycia w postaci kręgu ognia.
Jej wrzask wypełnił korytarz echem rezonując kolejnymi odbiciami. Rozerwał głowę i korpus najbliższego zombie, ale jeszcze sporo ich było do ubicia.
“Jeszcze mi powiedz, że mam cię głaskać po zadzie” splunęła jadem urażona maska, bowiem ona nigdy nie musiała prosić, jej się wszystko należało! Tak jak czar ognistej tarczy, który na siebie narzuciła i dobyła miecza.
~ Wolałbym śpiewy jeśli łaska ~ odgryzł się Ferragus z szerokim uśmiechem. ~ Ostatecznie wygląda na to, że moja potęga jest ci niezbędna.

Zombie ruszyli na nią. Część zahaczyła o płomienną tarczę i skończyła jako płonące skwarki. Pozostałe ruszyły dalej. By wyjąć ze schowka miotły i zabrać się za mechaniczne sprzątanie korytarza. Każdy miał przypisany własny kawałek na którym to metodycznie zamiatał.
- Co..? - Kobieta spytała się pusto przestrzeni, trzymając miecz uniesiony nad głową.
- Cccooo…?! Starcze, czy ty to widzisz?
~ Widzę. Magowie z tej szkółki pewnie woleli przyoszczędzić i zamiast korzystać z żywych sprzątaczy… zrobili sobie wersje zombie. Tanio, bo nie trzeba żywić. A wprawny nekromanta może takim nieumarłym wtłuc do pustych łbów proste rozkazy ~ odparł flegmatycznie skrzydlaty.
Chaaya opuściła broń i tępo wpatrywała się w sprzątaczy. To miejsce… ta wyprawa… to była jakaś pomyłka.
Zrezygnowana i wyzuta z jakichkolwiek sił i chęci do egzystencji, ruszyła korytarzem, omijając uwiędłe “pokojówki”, tak jak omijała swoich niewolników w Pawim Tarasie.
- Co ja tu robię… po co… na co… chcę do domu… chcę zjeść słodycze i pójść spać. Chyba ciąży nade mną klątwa… klątwa nie wydymanych mężczyzn. Chcę do domu… Starcze… zabierz mnie do domu.
~ Czyli gdzie? ~ mruknął smok i dodał cicho. ~ Poza tym żadna klątwa ino zły dobór celów. To szkoła magiczna. Zadupie taumaturgiczne. Chcesz epickich wyzwań, to szukaj wybitniejszych celów. Na przykład znalezienie mi ciała da ci okazję do prawdziwej bitwy na miarę moich możliwości.
- Nie wiem… nic już nie wiem. Chcę spać - mamrotała zasmucona bardka, tak naprawdę nie chcąc szukać nowego naczynia dla duszy smoka. Zbyt dobrze bawiła się, kiedy był w niej. Traktował ją lepiej niż Jarvis. Poświęcał uwagę każdej z Chaai i Chaaye chciały by tak już pozostało.

Otoczyło ją czyjeś ramię… wpierw niewidzialne, a potem już całkowicie widoczne. Czarownik musiał być w pobliżu, musiał obserwować całe starcie gotów w nie wkroczyć gdy życie tawaif byłoby zagrożone. A sam Starzec, korzystając z okazji capnął i połknął Deewani posyłając ją w jedno ze swoich wspomnień, by mogła walczyć na polu bitwy… u boku orków którym przewodził walcząc z jakimś tam… zapomnianym kultem z równie zapomnianych powodów. Bardka popatrzyła na ukochanego i gorzko się rozpłakała, sepleniąc coś niezrozumiale o najgorszej przygodzie życia, która pachniała kwiatkami.
- Nie martw się. Nie przejmuj. Poszukamy innych przygód w przyszłości. No i jeszcze będziesz miała okazję zażądać nagrody od Miedzianego - pocieszał ją przywoływacz. - Jeszcze będziesz miała swoją wielką przygodę.
Te zapewnienia co nie co podniosły kobietę na duchu, ale jakiś taki smutek pozostał pozostał w jej oczach.
- Chcę już do domu… chcę zabrać obrazy i kwiaty do Pawiego Tarasu i wrócić do naszego domu… - przyznała cicho.
- Na razie odpoczniemy w namiocie. Przynieść ci tam jakąś przekąskę? - zapytał troskliwie magik wymijając wraz z nią kolejne zombie.
- Nie chce do namiotu, mam dość namiotu. W bibliotece są same nudne książki, a jak trafię na ciekawą to i tak nie mam czasu jej przeczytać… te ruiny są beznadziejne i skarby też… poza obrazami… obrazy są w porządku - narzekała panna powłócząc nogami.
- Może Starzec znajdzie nam jakieś miejsce… myślę, że ma dość mocy, by nas przenieść tam i z powrotem. Nie wiem tylko czy zna intrygujące miejsca. - Zastanowił się głośno przywoływacz. Rozdrażniona bardka strzepnęła jego rękę ze swojego ramienia.
- Nie słuchasz mnie - obruszyła się, wymachując mieczem z którego nie zdążyła skorzystać. - Zabieram kwiaty i obrazy, a później wracam domu!
- Axamander wykorzysta tą rejteradę jako wymówkę do zmniejszenia nam zapłaty - ocenił czarownik i rzekł spokojnie. - Słucham. Nie przygotowałem się jednak na możliwość szybkiego opuszczenia obozowiska. Musielibyśmy zdać na improwizację z przywoływanymi potworami… by się stąd wydostać. No i… nie mamy jak zabrać obrazów.
- Nic nie wykorzysta bo jest pizda - fuknęła poddenerwowana rozmówczyni. - Zresztą to ja będę miała jego wypłatę, a nie odwrotnie. W przeciwieństwie do ciebie JA JESTEM przygotowana… na wsz.. prawie wszystko, a improwizacja… cóż, na co komu improwizacja jak ma się plan.
Chaaya zbyła kochasia rączką i ruszyła szybkim krokiem, wymijając perfumowane trupy.

Deewani będąc w bojowym nastroju i równie bojowym wspomnieniu czerwonołuskiego, była wielce zdowolona, że dogadała tej chuderlawej niedojdzie w kapeluszu. ALE MU POKAZAŁA! HAHA! Tak powinno być cały czas! Tymczasem niech Starzec patrzy jak epicko miażdży armię wroga! Ma podziwiać bo i jego zmiażdży!
~ No… popatrzę na to miażdżenie ~ stwierdził sarkastycznie smok. ~ Czyżby znowu moja niezmierzona moc ma być wykorzystywana? Przecież do wykorzystywania mamy twojego kochanka.
Jarvis zaś podążył za nią zaciekawiony również jej planem.
“Starrruszku…” odparła maska skacząc po ciepłych ciałach pokonanych barbarzyńców. “My ciebie nie wykorzystujemy! My się wzajemnie wspieramy! Bo my smoki trzymamy się razem! I razem pokonujemy naszych wrogów! Czyli ludzi. Mężczyzn. Samców…” wypluła z jadem, zapominając, że gad w zasadzie do samców się zalicza, a ona sama była człowiekiem. “Te miękkie, bezradne glisssdy, trzeba je deptać! DEPTAĆ! O tak! Bam, bam! Aż ich miękkie ciałka eksplodują pod sandałkami!” wyjaśniła swoją filozofię, kicając po dziurawym brzuchu pustynnego ogra. “Zdejmiemy obrazy i ustawimy jeden za drugim pod ścianą… tak! Nędzny niewolnik nam pomoże… później wrócimy do obozu i spakujemy kwiaty i wrócimy do pokoju. Weźmiemy obrazy a ty nasz przetere… przeterpniesz… przeleterepiere… no rzucić czarem co nas zabierze na pustynię! Do Laboni! Laboni nam dużo zapłaci, a jak powiemy jej, że te obrazy… że cena którą ma zapłacić to eee… cena by udowodnić tym robakom, nędznym i…”
“Chyba się zgubiłam…” ziewnęła Umrao, wybijając chłopczycę z rytmu.
“Eee… cicho! Cicho!... Co ja mówiłam… Starcze… no… ona nam zapłaci więcej, by lepiej się deptało naszych wrogów!”
“Ja nie chcę deptać Jarvisia…” zaprotestowała cichutko Nimfetka, szykując do walki swoją najcięższą artylerię - płacz.
~ Wszystko w złotych monetach i ja chcę dziewięćdziesiąt procent ~ zadecydował dumnie smok. ~ Muszę sobie odrobić straty, które poniosłem przez te ostatnie millenia.
“Złotych monetaaach? Ale to nudne!” zaprotestowała maska odgrażając się piąstką w kierunku “nieba”, jakby to właśnie tam gnieździły się emanacje, kpiące z jej dalekosiężnych planów.
“Weźmy artefakty! Starcze! Arrrtefakty! Takie fajne, kolorowe, ładne takie i super odjazdowe… takie wież waaah!”
~ Smok powinien mieć leże… z prawdziwego zdarzenia. A te najlepsze jest ze złotych monet. Góry złotych monet ~ prychnął Ferragus udzielając lekcji Deewani.
“Nie chcę leża! Chcę artefakty! Chcę pokazać tym robakom co to są prawdziwe skarby!” buntowało się pisklę, kopiąc dowódcę orków, który dla niej walczył. W końcu na kimś trzeba było wyładować złość, a więc poddany najlepiej się do tego nadawał.
~ Te elfie piździułki mogą wyglądać ładnie, ale nie są warte artefaktów. Nieważne gdzie je zechcesz sprzedać ~ ocenił trzeźwo Starzec. ~ No i nie wyprzedaje się broni, gdy wróg u bram.
Tego było dla Chaai za wiele. Maska pokraśniała na buzi i złapała się za warkocze wydzierając się jak łasiczka w ukropie.
“Nieee kweeestionuj mojeeego planuuu!!! Chcę artefakty! I złoto! I klejnoty!!!”
~ Taaaa taaa… no to bierzcie się za te całe obrazy ~ odparł smok za nic mając jej tantrum.

Tawaif poprowadziła kochanka pod zamknięte drzwi za którymi krył się koszmar tak zwanej “lekcji muzealnej” i śpiewnym czarem otworzyła magiczny zamek.
- Nie zadawaj pytań tylko wchodź - burknęła kreując się na pewną siebie, choć czerwone ślady na policzkach od kompulsywnego drapania się, zdradzały, że jej pewność to dosyć marna gra.
Jarvis westchnął ciężko i podążył za nią do środka. Przyglądał się dziewczynie z odrobiną troski i zaniepokojenia. Bardka weszła tuż za nim i pośpiesznie zamknęła drzwi. Następnie wzięła się pod boki i… podeszła do ściany. Popatrzyła na obraz i… odwróciła głowę na ścianę przeciwległą z kolejnym malowidełem.
Podeszła.
Zapatrzyła się.
Powietrze z niej uleciało. Kobieta straciła rezon, zamyśliła się dotykając misternie rzeźbionej ramy. Nie tak to sobie wyobrażała Deewani, ale próżno walczyć z całą armią delikatnych panienek, czułych na wysublimowaną sztukę. Te obrazy były zbyt ładne; zbyt poetcykie i kolorowe, by przejść obok nich obojętnie i bez refleksji.
Kamala rozluźniła się i uśmiechnęła, zapominając by trzymać gardę. Chmurna Odwaga we frustracji piekliła się: “że to nie tak, że trzeba niewolnika zagonić do pracy, że jest smokiem i wszyscy mają się jej słuchać”. Łani wzrok skupiony był jednak na malowniczych krajobrazach, zachodzących słońcach, nasłonecznionych lasach i kwiecistych łąkach, pogrążając rozmarzoną obserwatorkę w niemej kontemplacji. Chłopczyca w końcu wypaliła swój gniew i zmęczona ucięła sobie drzemkę na polu walki, a Sundari czując w końcu spokój w duszy, podeszła do siedzącego w fotelu czarownika.
Nie wiedziała, że odpłynęła na dobrą godzinę, nie wspominając o tym, iż zapomniała już, że przed tym dała kochankowi ostro popalić. Usiadłszy mu na kolanach, przytuliła się do niego i pocałowała go w policzek.
- Możemy zakupić zwoje… ustawić tu punkt teleportacyjny i drugi gdzieś w mieście. Będziesz mogła się tu przenosić, by nacieszyć sztuką i wracać. Nie musimy sprzedawać obrazów od razu. I tak mamy dość funduszy, by przeżyć - zaproponował Jarvis uśmiechając się do dziewczyny, lecz ta pokręciła nosem.
- Nie mam serca trzymać ich w zamknięciu. Powinny być wystawione na spojrzenia. Do tego zostały stworzone. Dość już trwały w zapomnieniu - odparła czule, na powrót całując mężczyznę w policzek. - Zdejmiemy je i Starzec przeteleportuje nas do Pawiego Tarasu. Tam się nimi dobrze zajmą.
- Może mu to trochę zająć… teleportacja ma swoje ograniczenia wagowe. - Zamyślił się mag spoglądając na nie. - Zdejmowanie wymaga precyzji i finezji. Palców złodzieja. Zdejmę je razem z Sharimą.
Złotoskóra wpierw oniemiała ze zdziwienia, po czym odsunęła się wyraźnie urażona. Jak mógł kwestionować potęgę jej Staruszka? Tylko ona miała do tego prawo, była w końcu tawaif! No i dlaczego jej kochany ponownie chciał pracować z łotrzyczką a nie z nią? Dlaczego była “gorsza” w robieniu pułapek, a teraz w zdejmowaniu obrazów?!
- Jak… sobie życzysz - mruknęła posłuszna, przełykając gorzką pigułkę rozczarowania.
- Nie życzę. Tylko wiesz… ściąganie tych malowideł będzie ciężką robotą. I mozolną jeśli chcemy uniknąć uszkodzeń. Na pewno chcesz brać w niej udział? - zapytał z troską magik, powodując, że kurtyzana się na niego zamknęła. Przez chwilę walczyła o równomierny i spokojny oddech, wbijając smutne spojrzenie w podłogę. W końcu potrząsnęła charakterystycznie głową, godząc się z faktem, iż narzeczony nie uważał ją za dostatecznie dobrą poszukiwaczkę przygód. To prawda, że nie miała zbyt wiele doświadczenia, ale żeby ją, aż tak dyskredytować? Od tych myśli aż serce ją rozbolało (lub duma).
- Będzie tak jak zadecydujesz - odparła enigmatycznie, nie chcąc dalej brnąć w ten temat.
- Zadecydowałem. My z Sharimą będziemy ściągać, a ty będziesz pilnować żebyśmy nie nabroili i pomożesz przy co większych egzemplarzach… co ty na to? W końcu znasz się na sztuce w przeciwieństwie do mnie - mruknął polubownie Jarvis, ale nie uzyskał zbyt pozytywnego efektu. Tancerka mruknęła tylko - twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - I zaczęła liczyć pęknięcia na płytach podłogowych.
- Wiesz dobrze, że twoje kaprysy są dla mnie ważne. I twoje życzenia i twoje myśli i twoje serduszko i cała ty… - szeptał w odpowiedzi czarownik mocno tuląc ją do siebie. Tancerka instynktownie przytuliła się do niego i z lekkim ociąganiem i westchnieniem pocałowała go w kącik ust.
- Jamun… będzie tak jak powiedziałeś… już… cichaj - odparła, gładząc go po policzku.
- Moja piękna… - mruknął przywołacz. Na tym jego słowa się skończyły. Ot przycisnął do siebie ukochaną i nie wypuszczał jej z objęć, tuląc do siebie i wpatrując się to w nią, to w obrazy. Dziewczyna w tym czasie oparła głowę na jego ramieniu i schowała twarz w jego szyi, cichutko przy tym nucąc.
- Toooo, który najbardziej ci się podoba - zapytał po długiej chwili milczenia.
- Hmm… ten - stwierdziła z łobuzerią w głosie i strzepnęła cylinder z głowy magika. Zaśmiała się zadowolona z psoty, po czym dodała. - Skraj lasu z drzewami o szarej i białej korze i prześwitującymi promieniami słońca przez jasno zielone listowie.
- Bardzo romantyczny… i musisz kochać naturę. Może jest w tobie ukryta druidka, co? - spytał żartobliwie kochanek.
- Moooże… - Zachichotała i nieco spoważniała. - Takie drzewa rosły przed domem rodzinnym Janusa, ich kora była gładka jak skóra, a listki drżały nawet przy najmniejszym powiewie szeleszcząc cicho szeptaną pieśń. Podobno te drzewa mają magiczną moc i jeśli się do nich przytulisz to cię uzdrowią.
- Istnieją takie drzewa leczące ciało i ducha. Ponoć w domenie Ishaerith jest taki gaj - szeptał mężczyzna tuląc kochankę do siebie. - Sen w jej gaju pozwala uzdrowić ciało i ducha. Co nie jest dziwne, gdyż Ishaerith jest boginią natury i uzdrawiania… oraz ziołolecznictwa.
- Może to te same drzewa? Może kilka nasionek spadło na nasz plan? Te do których się przytulałam nie okazały się specjalnie lecznicze, ale za to zamieszkane były przez młodą driadę, która dała mi się napić słodkiego soku, który podobno płynie w żyłach tamtych drzew - wspominała Chaaya.
- Nawet driadę oczarowałaś? Twój urok nie ma granic - mruknął zadziornie i zadrośnie przywoływacz.
- Ja… pomyliłam ją z drzewem, nie chce o tym mówić… jest mi z tego powodu bardzo głupio - przyznała ze wstydem.
- Nie przejmuj się tym. Pomyłki zdarzają się każdemu. Ile razy mi się… zdarzyły… - westchnął ze śmiechem przywoływacz, czym wzbudził u niej zainteresowanie.
- Na przykład jakie? Opowiedz mi o jednej.
- Coś mi mówi, że będę potem tego żałował, ale jak mogę odmówić tak pięknym oczom i usteczkom? - zapytał przywoływacz i zamyślił się.

- To było dawno dawno temu. Miałem już Gozreha, ale był mniej wygadany i mniej użyteczny, a ja byłem jeszcze podrostkiem... Byliśmy zwykłą bandą młodzików szukających skarbów na bagnach. Tylko, że zadufaną w sobie. - Zaczął opowiadać. - A ja miałem wtedy Czerwonego Dźgacza... ognistą, krótką włócznię. Skarb, który zdobyłem niedawno w boju i byłem z niego dumny. Miałem własną drużynę składającą się z takich samych dzieciaków jak ja i mapę… do leża potwora. Przygotowaliśmy się na wszystko, dozbroiliśmy jak się dało i ruszyliśmy do jaskini by pogonić stamtąd potwora. - Roztaczał coraz bardziej heroiczną wizję mężczyzna. - Jakiejś wampirycznej bestii, która tam mieszkała. Bestii... nie nieumarłego. Niestety oślepiony wizją triumfu nie zadbałem o sprawdzenie z czym właściwie mielibyśmy do czynienia. I to się zemściło. Bo gdy weszliśmy z pochodniami i płonącą magiczną bronią, ufni w zwycięstwo, to… zostaliśmy zaatakowani znienacka, przez nietoperze, lub raczej przez spanikowane liczne stado wampirycznych nietoperzy, które obudzone blaskiem i zdezorientowane hałasami latały na oślep i kąsały co popadnie... i gdzie popadnie. Jak dobrze pomacasz, to jeszcze chyba da się wyczuć ślady ich kłów na moim tyłku. - Jarvis westchnął głośno, kiedy Chaaya drżała powstrzymując się od śmiechu. - Nikt nie zginął, bo musieliśmy w pośpiechu rejterować z groty przepędzeni przez sforę latających gryzoni. Była to bardzo poniżająca porażka.
Tancerka nie wytrzymała i zaczęła cicho chichotać, całą scenę widząc oczami wyobraźni co tylko potęgowało jej rozbawienie. Magik na szczęście nie poczuł się w żaden sposób oceniany, a śmiech był tylko naturalną reakcją na zabawną historię.
- Zdejmuj spodnie! - Dziewczyna radośnie zawołała, klaszcząc w dłonie. - Muszęęę to zobaczyć!
- Nie zobaczysz… mam wrażenie, że tylko da się wyczuć palcami - odparł smętnie czarownik, zabierając się za zsuwanie spodni i bielizny. A gdy już zadek był odsłonięty, wypiął go i westchnął. - Winnaś mi swoją gołą pupę i nie myśl, że nie wykorzystam okazji do spłaty długu.
- Ja nie zobaczę? Oczywiście, że zobaczę, bo mam sokoli wzrok! - Przechwalała się Dholianka, biorąc go za biodra by ustawiać je pod różnymi kątami. - I ile cie tak pogryzło? Hihi… bolało cie? Bardziej niż zdruzgotana duma?
- Z dwa w tyłek... więcej w ramiona i plecy… parę spaliłem dźgaczem - rzekł na koniec przywoływacz, by zachować choć resztki honoru przy wypinaniu tyłka.
Kobieta z dokładnością kapłana o zapędach na szalonego chirurga, badała dwa, płaskie i wątłe pośladeczki, ale niczego fascynującego, czego jeszcze nie widziała, nie dostrzegła.
- Mmm… prawdziwe rany bojowe na twoje możliwości wojownika - stwierdziła sarkatycznie po czym ugryzła kochanka w sam środek lewego półdupka. - Hihihi.
- Mam bliznę pod żebrami… od sejmitara… - burknął czarownik, podczas gdy kąsająca go tawaif będąc nosem przy zadku, dostrzegła tak jakby dwa żłobienia? Jakby wyjątkowo anemiczny wampir pomylił szyję ukochanego z tyłkiem i nie zdołał się wgryźć. Zaaferowana odessała się z głośnym cmoknięciem i opuszkami zaczęła badać nikłe ślady, śmiejąc się przy tym głośno i nieco zbyt ochoczo.
- A niech mnie… gladiator z prawdziwego zdarzenia mi się trafił! - krzyknęła radośnie, dając mężczyźnie siarczystego klapsa.
- Hu hu hu… - zamruczała trzpiotliwie, widząc jak ten się chwieje. - Tylko mi tu nie padnij bohaterze.
- Czekaj, czekaj… wieczorem ja poszukam śladów na twoim ciele - groził jej kochanek, choć śmiesznie grzmiały te słowa, gdy wypinał posłusznie cztery litery.
- Jasne, jasne… - zbyła go nie przejęta bardka. - Możesz już założyć portki - stwierdziła łaskawie, kokosząc się w fotelu jak dumna kurka. - No chyba, że chcesz mnie postraszyć swoim mieczykiem - dodała uszczypliwie.
- A żebyś wiedziała… - odparł dumnie czarownik prezentując swój mieczyk niczym na defiladzie. - Bój się.
Umrao zdecydowanie się nie bała, wprost przeciwnie, zresztą tak jak reszta masek, przyzwyczajona była do takiego widoku.
- Och nie… o ja biedna… o bogowie… - Tancerka przyłożyła dłoń do czoła i teatralnie “omdlała” przechylając się przez poręcz fotela. Będąc głową do góry nogami, zaśmiała się jak psotliwy chochlik. - To kiedy wracamy do obozu?
- Powiedziałem pozostałym, że potrzebujesz czasu żeby ochłonąć, więc najpóźniej możemy wieczorem - wyjaśnił mężczyzna naciągając spodnie. - Nieźle nas obsztorcowałaś… i przerwałaś amory Axamandera. Chyba znów czeka go noc w namiocie z komarami.
Kamala poprawiła się w fotelu i zwiesiła głowę, wyglądając na skruszoną.
- Przepraszam… ja… - Inaczej sobie wyobrażałam poszukiwanie skarbów? Inaczej czyli jak? Tak jak w książkach dla dzieci? No przecież mu tego nie powie, bo zwątpi we wszystkie świętości. - Poniosło mnie.
- Nie masz za co. - Poczuła dłoń kochanka czochrającą jej czuprynę. - Traktowaliśmy tą wyprawę tu jako wiesz… bardziej wycieczkę i odpoczynek od ksiąg, niż prawdziwe poszukiwania skarbów. Powód tego jest taki, że szansa na znalezienie tu… czegokolwiek wartościowego jest mała. Skarby są ukryte w ruinach zamków, grobowcach… nie w szkołach. Cudem była ta złota zbroja. Pozostałość po raczej innym awanturniku niż miejscowy skarb.
- Aćha… no tak… to szkoła. - Chaaya starała się nie wyglądać na zaskoczoną jak i zakłopotaną tym “odkryciem”. Z założenia uznawała każdą ruinę za potencjalną skrytkę wszystkiego co bohaterskie i epickie, plus zbyt mocno się podnieciła podczas wczorajszej walki z grzybem, pokazując jak niedoświadczoną była w tego typu eskapadach.
- Nie przejmuj się. Jesteś jak morze Kamalo. W jednej chwili łagodne i spokojne, w drugiej burzliwe i nieokełznane… ale piękne w każdej postaci. - Jarvis kucnął i ujął dłonie kochanki w swoje. - Jesteś wyjątkowa.
- Zawstydzasz mnieee. - Sundari miauknęła w obronie. Nikt nigdy nie był dla niej tak wyrozumiały, więc teraz zaczynała odczuwać niewygodną panikę i potrzebę skarcenia się. - Jesteś zbyt dobry, zbyt dobry!
- Oczywiście że zawstydzam... to moja zemsta za goły tyłek. Zaduszę cię czułością - odparł magik z drapieżnym uśmiechem pozwalając obojgu uciec w kpiny i docinki. Kurtyzana pokraśniała na buzi, gdy zdała sobie sprawę, że wpadła w jego pułapkę.
- P-Podły! - pisnęła unosząc się honorem, lecz w jej oczach dostrzec można było coś na kształt ulgi.
Scisnąwszy trzymające ją dłonie, pocałowała narzeczonego w usta.
- Dziękuję, że ze mną wytrzymujesz.
- A ty ze mną - odparł jej wybranek cmokając jej usta delikatnie i czule. - I z moją żarłocznością.

Kochankowie resztę dnia spędzili na czułostkach, przekomarzankach i podziwianiu sztuki przez duże SZ. Bardka była o wiele spokojniejsza w obecności pięknych obrazów, niż podczas szukania skarbów po zarośniętych kątach ruin.
Późny wieczór i noc przebyli zaś nad księgami, przy czym tawaif ponownie nie miała szczęścia i trafiły się jej teksty o tematyce… funeralnej. Pewnie dlatego nie miała zbytnio ochoty na baraszkowanie w namiocie, lecz czarownik się nie zrażał i ostatecznie wymasował pulchne pośladki tancerki, by później na nich zasnąć.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline