Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2020, 20:21   #294
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Następnego dnia Kamalasundari odmówiła wzięcia udziału w przeczesywaniu dawnej szkoły magii i bez tłumaczenia zamknęła się między regałami biblioteki, dopiero po południu łaskawie zgodziła się nadzorować prace dwóch “niewolników”, którzy mieli zdjąć obrazy ze ścian.
Co prawda Jarvis doskonale wiedział z jakiego środowiska pochodziła jego połowica, acz Sharima nie miała już takiego szczęścia i dość szybko się przekonała, że w tym słodkim i niewinnym ciałku o twarzyczce anioła, zamieszkiwało wiekuiste zło i stado gorgon, które tylko czekały by utoczyć jadu. Trzeba było uważać nie tylko na delikatne płótno i starą, misterną ramę, ale także na skorpiona, który czerpał sadystyczną przyjemność z kąsania.
A trzeba było przyznać, że obrywało się za wszystko. Za palce na farbie, za odprysk na ramie, za pęknięcie, które było od wieków, lecz dopiero teraz zostało zauważone. I nie, nie tak się zdejmuje obrazy, i nie, nie używa się do tego sztyletów i wytrychów, i nie, nikogo nie obchodzi, że to ciężka i nieporęczna robota… DLACZEGO TEN OBRAZ LEŻY KRZYWO?! DLACZEGO RÓG RAMY OPIERA SIĘ O PŁÓTNO DRUGIEGO OBRAZU?! Przecież to może zniszczyć obraz! Odniekształcić sploty materiału, skruszyć zaschniętą warstwę farby! Albo… o bogowie brońcie… może zedrzeć tkaninę z delikatnego stelażu, lub naderwać wiązania i sprawić, że obraz zatraci swoją sprężystość i gładkość!
Za wolno! Za szybko! Niechlujnie! Nieostrożnie! Za odważnie! DELIKATNIE do cholery bo ktoś tu kogoś pozabija! Każdy pieniądz się liczy i nie ważne, że kogoś tu plecy bolą, że głowa pęka od ciągłego słuchania narzekania, lub wyskakują komuś pęcherze na dłoniach. Sztukę trzeba szanować i hołubić, ot co! A jeśli się ktoś z tym nie zgadza to zaraz dostanie batem przez plecy - tylko, że Dholianka nie miała przy sobie bata… ale miała język i robiła z niego użytek i to potrójny.

Po wykonanej robocie łotrzyca po prostu rozpłynęła się w powietrzu i już nie wróciła, zostawiając milczącego i będącego na granicy sił Jarvisa na pastwę wściekłej kobry, która nie omieszkała skomentować niechlujstwa tutejszych robotników płci żeńskiej. Następnie jak gdyby nigdy nic, objęła rękoma zebrane ramy. Zagoniła czarownika by ją przytulił, co zrobił dość niechętnie i z pewnością zbyt silnie, jakby ledwo co powstrzymywał się przed jej uduszeniem i Starzec oboje przeteleportował do jednego z pomieszczeń w Pawim Tarasie.

Na miejscu okazało się, że nie wszystkie płótna zostały przeniesione, więc tancerka wróciła się po brakujące sztuki i po kilku minutach była z powrotem. Magik do tego czasu zdążył się już ugotować, bo choć w La Rasquelle był już wieczór to na pustyni okazało się południe. Następnie Chaaya zostawiła zipiącego kochanka samego, by poszukać kogoś z rodziny. Przywoływacz przeznaczył ten czas na odpoczynek i medytację - przy czym medytacja miała zapobiec zniszczeniu przeklętych malowideł za które oberwało mu się za wsze czasy. Mniej więcej gdzieś… na początku odzyskiwania spokoju ducha, do pokoju wpadł tuzin mężczyzn oraz cała armia… Chaayopodobnych. Krzyk i rwetes podekscytowanych “rozmów” lub kłótni (ciężko było określić), mieszał się z brzdękiem setek jeśli nie tysięcy dzwoneczków na kostkach kobiet, dzwonieniem złotych blaszek wyszywanych na pasach i stanikach ich strojów, stukaniem bransolet na nadgarstkach jak i szumem łańcuszków, paciorków, kolczyków i innych ozdób, które pokrywały co najmniej 90% ich ciała.
Szczęście w nieszczęściu, że nikt nie zwracał uwagi na jedynego bladolicego i jakiegoś takiego wymizerniałego jegomościa jak Jarvis, toteż przynajmniej mógł… no właśnie… co on mógł w tej sytuacji?
Schować się w cieniu kolumny i obserwować ten cały zgiełk wywołany przez otulone zwiewnymi tkaninami i obwieszone ozdobami kolorowe ptaki. Było ich zbyt dużo, a nie znający dokładnie miejscowych zasad magik obawiał się, że którąś by złamał. Jedynie co go pocieszało, to wizja Axamandera rzuconego im na “pożarcie”. Biedak nie wiedziałby w co się pakuje.

Po jakimś kwadransie wzajemnych przekrzykiwań, śmiechów, pląsów oraz tak żywej gestykulacji, że miało się wrażenie ich jest się świadkiem pijackiej burdy w nadmorskim barze, w progu sali pojawiła się ona.
Królowa zimy.
Laboni.
Na jej widok wszyscy momentalnie umilkli i rozeszli się na boki, posłusznie schylając przed nią głowy. Jej wnuczka w towarzystwie ulubionego strażnika pojawiła się tuż zaraz i na widok tylu ludzi po prostu zdębiała.
~ Jarvisie? ~ spytała przerażona wparowując przez drzwi i łapiąc za warkocz jedną z sióstr, wywlekła ją na korytarz, krzycząc przy tym jak szalona. W obronie wywlekanej zaraz odezwały się inne panny, a do tych głosów dołączyły wiwaty mężczyzn, którzy chyba… zagrzewali do bitki. W pokoju ponownie zrobiło się głośno, a fala ciał wypłynęła za drzwi, by przenieść całą scenę do ogrodu, zostawiając zdegustowaną matronę samą z obrazami.
~ Jestem za kolumną ~ przekazał jej telepatycznie przywoływacz, starając się wtopić w tło. Był więcej niż pewien, że babka go zauważyła, ale najwyraźniej nie miała zamiaru się do niego odzywać, co go zadowalało. Nie miał ochoty, ani potrzeby by z nią się rozmówić.

Przez otwarte drzwi wpadało gromie “waaaah” lub “ ayaaaah” w zależności od tego która z dam jaki atak przepuściła. Do krzyków dołączyły także pawie “paaau!!” kiedy spłoszone i rozzłoszczone ptaki zaczynały rugać zakłócającą ich spokój gawiedź.
Farhad stał w progu i grzecznie reportował to co się działo. Czarownik nie rozumiał sensu zdań, ale wyłapywał co i rusz dziwnie brzmiące “Ćhayah”, które nasuwało mu imię ukochanej.
Stara tawaif milczała jak zaklęta, przyglądając się obrazom. Kiedy już wszystkie oceniła, rozkazała coś strażnikowi, który posłusznie udał się rozgonić towarzystwo i po kilku minutach wrócił z bardką. Oboje weszli do sali, której drzwi zamknął wojownik. Kamala momentalnie odszukała narzeczonego, wyciągając go zza filaru. Nikt w pomieszczeniu nie wydawał się być zaskoczony jego widokiem.
~ Przepraszam cię… jak tylko usłyszeli, że przyniosłam elfie obrazy to zlecieli się jak sępy na żer…
~ Na szczęście nikt nie zginął. Acz rzeczywiście się kotłowało ~ odparł przywoływacz. A następnie zapytał. ~ I jak poszło?
~ Jeszcze nie wiem… zobaczymy.
Dziewczyna obejrzała się na babcię, która ze stoicyzmem wpatrywała się w krajobraz z brzozami - obrazem, który najbardziej podobał się Sundari. Nie zdążyła się jednak odezwać, bo Laboni od razu przepuściła kupiecki atak, rozpoczynając targowanie się…

Sytuacja była dość dziwna. Siedzieli sobie we trójkę, każdy na własnym dywanie, z własną poduszką i własnym zestawem herbacianym. Farhad stał pod drzwiami i udawał, że go nie było. Obie tawaif ciągle przerzucały się jakimiś zdaniami i gestami, które dla nienawykłego obserwatora wydawały się niepokojące i groźne. Kochanka magika twierdziła jednak, że rozmowa idzie pożądanym torem i nie trzeba się niczym martwić. Tradycji musi stać się zadość, a kiedy to nastąpi, będą mogli wrócić do domu. Kiedy właściwie? Ciężko było ocenić… może za godzinę, a może jutro?

Tymczasem do komnaty weszło dwóch niewolników. Obaj byli mężczyznami, obaj rasy białej i obaj jakoś dziwnym trafem byli wysocy i szczupli zupełnie jak przywoływacz. Jeden z nich był młodszy od czarownika, drugi chylił się ku końcowi żywota. Smoczych Jeźdźców poproszono, by się obmyli nad specjalnie przygotowaną misą trzymaną przez starszego ze sług, gdy tymczasem młody ostrożnie lał wodę z metrowego dzbana z cyny. Chaaya nie musiała kochankowi tłumaczyć co ma robić, ponieważ to Laboni, a później ona zostały wpierw obsłużone i Jarvis domyślił się, że myli ręce przed posiłkiem. Po tym obrządku ta sama para sług nakryła do “stołu”, którym był specjalnie przyniesiony dywan.

[media]https://i.pinimg.com/564x/f3/68/0b/f3680b61689473a74451623d4e27d2a3.jpg [/media]

ALE jaki dywan! Magik w swoim życiu widział wiele, co prawda nie był znawcą dywanów czy innych sztuk zdobienniczych, ale zdążył się napatrzeć na tkackie wyroby by móc ocenić, że miał teraz do czynienia z arcydziełem - być może nawet magicznym. Od samego przyglądania się wzrok płatał mu figle i miał wrażenie, jakby misterne sploty falowały i wibrowały w hipnotycznym tańcu miękkich włókien.
Sam posiłek wydawał się być przy tym… ubogi, bowiem składał się z płaskich i okrągłych chlebków zapiekanych z jakimś sosem, przyprawami lub suszonymi pomidorami. Dookoła rozstawiono miseczki z różnego rodzajami past z ciecierzycy, oraz dodatkami w postaci wielkich jak daktyle czarnych oliwek, świeżych fig, suszonych daktyli, zielonych orzechów, rodzynek i pestek łuskanego granatu.
Jako deser zaserwowano pączki, które pączkami się nie okazały. Były to kulki ulepione z mielonych pistacji, migdałów i mąki z grochu, nadziewane wilgotnymi wiórkami kokosowymi. Całość polana była roztopionym i klarowanym masłem z bawolego mleka oraz słodką wodą różaną.

Podczas posilania się i dalszego targowania, młoda tancerka zaczynała nieco gasnąć, za to starsza nad wyraz się rozgadała. Nie trzeba było być poliglotą, by pojąć, że babka szydziła z wnuczki. Co prawda dziewczyna nie dawała się sprowokować i dzielnie znosiła urągania, ale coraz chętniej sięgała po jedzenie, którym wręcz się opychała dla znieczulenia.
Coś ciężkiego zawisło w powietrzu, jakaś niewypowiedziana groźba. Przywoływacz zobaczył, że Farhad dość nerwowo przyglądał się Chaai, która coraz bardziej wyglądała na rozjuszoną mangustę. Wkrótce zabrakło jedzenia i słów. Rozmowa przeniosła się na same gesty. Było dużo dziwnych spojrzeń i przewracania oczami. Jakieś machnięcia rąk, specyficzne i skomplikowane, obliczone co do milimetra, ułożenia dłoni. Głośne cmoknięcia, pomruki i westchnienia.
Strażnik starał się nie patrzeć, nie oddychać i nie istnieć w tym czasie i przestrzeni. Ferragus z racji pobytu w ciele bardki, wprawdzie rozumiał o co się rozchodziło, ale nie pojmował powagi sytuacji. Bo choć można się było wziąć za łby, choćby z takiego prostego powodu jak no nie wiem - zdrada, tak chęć destrukcji i mordu z powodu stwierdzenia, że jest się… chudą jak węgorz, było dla niego niepojęte. Kamala była jednak święcie oburzona, obrażona i nie wiadomo co jeszcze. Laboni zdawała się czerpać z tego radość. A Starzec pogardę… bo w końcu żadna z nich nie mogła równać się pięknu i majestatowi czerwonego smoka. Po prawdzie, mało co mogło…
Kobiety jeszcze chwilę na siebie spoglądały i stroiły dziwne miny, aż w końcu Sundari zbyła babkę lekceważącym ruchem. Raz. Drugi. I trzeci.
W ten oto sposób pertraktacje dobiegły końca, a matrona uśmiechnęła się z wyższością i zadowoleniem.

Chaaya wstała bez słowa i skrzyżowwszy ręce na piersi ostentacyjnie spojrzała się w ścianę.
~ Wstań ~ rozkazała chmurnie narzeczonemu. ~ Raszpla wychodzi.
~ I jak poszło? ~ spytał czarownik wstając i powtarzając gesty kochanki, tym sposobem sprawił, że matrona zaśmiała się dźwięcznie, po raz pierwszy i ostatni racząc go spojrzeniem, bowiem gdy zebrała się z ziemi ruszyła wprost do wyjścia. Kiedy wychodziła odezwała się we wspólnym, kierując słowa do strażnika: “pilnuj go”, po czym z cichym brzęczeniem ozdób oddaliła się.
~ Kupiła od nas wszystkie rzeczy, ale nie zapłaci od razu całej ceny, oraz nie zapłaci tym czym chciałam by zapłaciła ~ fuknęła obrażona złotoskóra, gromiąc spojrzeniem Farhada. Na kimś trzeba było wyładować frustrację, a kto się do tego lepiej nadawał jeśli nie służący?
~ A w czym zapłaci? I ile? ~ zapytał Jarvis pozwalając kochance mordować biedaka… wzrokiem. Ów biedak uśmiechnął się szelmowsko, błyskając jasnym uzębieniem, jakby wyzywał tancerkę na pojedynek. Kobieta aż się zatrzęsła i zaczęła szukać poręcznej broni. Na pierwszy ogień poszły filiżanki do herbaty.
~ Złotem! Kamieniami i jakimiś dziadowskimi wyrobami. Nie chcę rubinów! ~ Wściekła się rzucając srebrnym naczyniem w strażnika, który odchylił głowę unikając ciosu.
- Nie chcę opali i nie chcę diamentów! SZAFIRÓW TEŻ NIE! - Kolejne dwa kubki pofrunęły w mężczyznę, ale oba chybiły.
Tancerka spojrzała na czarownika dysząc jak mordercza myszka. - Na huk nam dywany w La Rasquelle?! Tam wszystko zgnije! Wy biali nie potraficie się z nimi obchodzić! Nie dbacie o nie!
- No i dywany musielibyśmy sprzedać. Po niższej cenie - westchnął czarownik drapiąc się po karku. - Byle kupiec zorientuje się, że nie mamy znajomości rynku w mieście i będzie próbował nas oszwabić. Dywany nie wchodzą w grę. Ich gabaryty są zawadą.
- Nie pomagasz - syknęła bardka, łapiąc za ogromny dzban z cyny. “Zamachnęła” się, ale tylko w przenośni bo ciężar przedmiotu nie pozwolił jej unieść go wyżej niż na trzydzieści centymetrów. Zmachana odstawiła go więc na ziemię i się o niego oparła, przeszywając ukochanego spojrzeniem namiętnym od gniewu.
- Będzie też jedwab i muślin, w belach i różnych barwach, biżuteria, zastawa stołowa, samowar do czaju, oraz trochę tutejszych tych… no… - Pstryknęła palcami szukając słowa. - Komponentów i trucizn.
- Nie jesteśmy kupcami. Nie mamy składu, by to wszystko pomieścić ni sklepu by to sprzedawać - westchnął ciężko przywoływacz z ponurym spojrzeniem. - To nie zapłata, to kotwica.
- Jeszcze słowo a cię zniszczę - zagroziła kurtyzana, po czym kopnęła w pufę z kolorowej skóry. - To już nie mój problem. Nie nasz! Niech się ten rogaty nierób tym zajmie, obiecałam mu, że to spienięże co właśnie uczyniłam. Wiesz ile te obrazy są warte?! DUŻO! Przynajmniej dla ciebie… dla was. Powinien całować mnie po stopach, że to zrobiłam.
- Z pewnością, gdy nadejdzie wieczór - odparł żartobliwie czarownik i zamyślił pocierając podbródek. Widać nie podobało mu się to co Chaaya mówiła. Wszak wiadomo, że pośrednikom też się płaci, za pośredniczenie. Dziewczyna syknęła jak wąż.
- Ten nędzny pędrak nie tknie moich stóp! - wypluła oschle, ale widać było, że pierwsza fala wściekłości powoli opadała, dużym tego czynnikiem mógł być upał, który skutecznie osłabiał wolę do jakiejkolwiek egzystencji.
- Zobaczymy, jak to będzie… może Miedzianogłowy nam pomoże?
- Może… - Jarvis potwierdził jej nadzieje, choć bez przekonania w głosie.

W pokoju zapanowała lepka od przygnębienia cisza. Minuty powoli upływały, przyprawiając jedynie o duszności, które potęgowały niepewność.
Po jakimś czasie, nie wiadomo dokładnie ile, do pokoju weszła nieznana dotychczas dama, choć jej rysy były podobne do rysów Laboni i wręcz łudząco podobne do Kamali.
~ Wstań ~ poleciła bardka, sama zbierając się z miejsca w którym przyklapła. ~ To moja matka.
Za nią weszło sześciu mężczyzn, po jednej parze dźwigający skrzynie. Skrzyń zaś było trzy. Każda pięknie zdobiona i wykonana różnym stylem. Jako pierwszą wniesiono skrzynię z aromatycznego drewna, koloru czerwonego wina. Wieko rzeźbione było w ryt przedstawiający karawanę zaprzągniętą w słonie przedzierające się przez egzotyczną dżunglę. Oczy zwierząt zdobiły zaś pomarańczowe rubiny. Druga skrzynia zrobiona była z drewna… lub kamienia… albo kości, ciężko było ocenić. Powierzchnia była wypolerowana na połysk, a kolor oscylował w odcieniach kremowej szarości. Okucia wybite były ze złota, również o motywie roślinno zwierzęcym, choć czarownik nigdy nie widział takich istot. Zwierzęta przypominały skrzyżowanie nosorożca, ale bez rogu, i słonia, ale z krótką trąbą, która wyglądała bardziej jak zad z tłustym ogonem, niźli nos. Trzecia paka wyglądała najmniej okazale, za to zrobiona była z pięknego czarnego jak noc hebanu, a pokrywę ozdobiła masa perłowa z której ktoś ułożył erotyczną mozaikę.
- Pierwsza połowa zapłaty, tak jak zostało ustalone - ozwała się nieznajoma, o czystym i śpiewnym tonie głosu, który był tak słodki, czuły i namiętny, że aż słuchacza przechodził dreszcz.

Jarvis skinął z uśmiechem głową ku kobiecie. Po czym podszedł podziwiać skrzynie i ich piękno. Jak i ocenić ich ciężar. Potem zaś zerknął, by przyjrzeć się zawartości. Czerwona skrzynia była lekka, jakby pusta w środku. Po jej otwarciu okazało się, że na dnie leżały cztery księgi, a na ich wierzchu ułożone były woreczki z różnymi komponentami, które siłą rzeczy było ciężko zdobyć w jego rodzinnym mieście. Stał tam również zabezpieczony stelaż z 25 fiolkami, dokładnie opisanymi. Jak się okazało, pięć z nich to były rzadkie trucizny, kolejne pięć to ich bardzo rzadkie antidota, a reszta była wypełniona alchemicznymi perełkami… chyba, bo czarownik na alchemii się nie znał.
Biała skrzynia była nieco cięższa. W środku leżały zwoje delikatnych materiałów w trzech różnych odcieniach i trzech różnych rodzajach splotów, była także srebrna zastawa stołowa w której skład wchodziła taca, sześć talerzy, trzy miski, sześć noży, trzy sosjerki, dwie salaterki, sześć kielichów na długiej nóżce, oraz sześć tyci, tyci filiżaneczek, jakby zrobionych specjalnie dla… dzieci? Tylko po co?
Czarna paka była najcięższa, a gdy została otworzona oczom ukazało się morze złota. Były tam złote monety, złote figurki, złote wazony, złote świeczniki, złota biżuteria, złote widelce, złote ramki, złote spodeczki, nawet złote trzewiki, złota pochwa na miecz, złota (jakby tarcza), a do to wszystko przysypane było drogocennymi kamieniami: gdzie przeważały diamenty, rubiny, szafiry i opale - w tejże kolejności.
Mężczyzna ocenił zawartość i zamyślił się przyglądając całości. Robiła ona wrażenie. Ten fakt był bezsporny. Niemniej przywoływacz rozumiał gniew kochanki. To… nie było to czego oczekiwał po sprzedaży. Ile z tego da się upchnąć w La Rasquelle zanim miejscowy rynek ulegnie przesytowi? Gdzie to wszystko trzymać? Kolejne pytania mu się nasuwały, jedno po drugim.

Tymczasem tawaif wdała się w rozmowę z matką. Kobieta chciała wiedzieć jak długo córka zostanie i wyraźnie posmutniała, gdy Kamala powiedziała, że właściwie to w ogóle, bo już się zbierają, mama siłą rzeczy pożegnała się z obojgiem, pochylając się przed parą z niewymuszonym szacunkiem i skromnością, dalece odbiegającą od oziębłości babki i… jak się okazało także i Sundari, która najwyraźniej nie bardzo szanowała swoją rodzicielkę.
Kurtyzana wyszła w obstawie sześciu strażników, siedmiu w zasadzie, bo Farhad również się oddalił.
- Moglibyśmy chwilę tu zostać jeśli chcesz - wtrącił cicho czarownik obserwując reakcję Chaai, acz Starzec miał inne zdanie. ~ Im dłużej tu jesteśmy tym bardziej narażamy to państewko.
- Nie możemy. Smok ma rację… - odparła niby obojętna i niewzruszona. - Im dłużej tu jestem tym nemesis Starca ostrzy sobie na nas pazury, a poza tym… jestem zmęczona.
- Dobrze. - Przywoływacz zaś oceniał wagę tych dóbr. - A poradzi sobie z przeniesieniem ich? Bo my z pewnością będziemy mieli problem z przewiezieniem ich do miasta. Niektóre są bardzo ciężkie. A tratwy wynajmowane przez nas nie są przeznaczone na takie ciężary.
- Nie wracamy do biblioteki - wyjaśniła Dholianka, biorąc w dłonie twarz rozmówcy. - Wracamy do domu - dodała z uśmiechem. - Do naszego ciasnego, małego pokoju.
Widać było, że wypowiadane słowa sprawiały jej ogromną radość i przyjemność, zwłaszcza “nasz dom”.
- No teraz z pewnością będzie ciasny - ocenił Jarvis, a smok… z trudem, o czym co prawda nie raczył poinformować, przeniósł ich i towary. Czego jednak nie zdradził smok, powiedział jednej z masek mały “robaczek”.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline