Kiedy padł ostatni przeciwnik a teren wokół ponownie wrócił do sielankowej wiejskiej rzeczywistości, Varn poszedł prywatyzować ekwipunek poległych. Szukał dla siebie jakichś fajnych elementów pancerza, coś niezbyt ciężkiego co dawałoby osłonę na ramiona i nogi. Z broni laserowej strzelać nie potrafił, więc nią się nie zainteresował, jednakże przeszukiwał worki szabrowników starając się wyłapać niezwykłości - jakieś elementy nie pasujące do układanki, przedmioty mogące dać świadectwo o tym, kim byli i skąd pochodzą.
-Varn, podtocz tutaj Synforda z Marion - Bertan planował następne posunięcia.
-Marion, możesz podjechać, na głównej ulicy czysto - rzucił w vox nie przerywając przeszukiwania. Kiedy nie było już nic ciekawego do zabrania, Varn wziął od poległych solidna pałkę owiniętą na końcu drutem kolczastym. Podszedł do przeciwnika, którego zastrzelił i zadał mu potężny cios w głowę. Dał się słyszeć trzask pękającej czaszki. Dwa kolejne ciosy i z kościanej osłony mózgu pozostały tylko kawałki. Były skazaniec nożem wydłubał nieduży kawałek, wytarł go starannie w ubranie zabitego i schował.
-Dopóki mam to trofeum, twoja dusza należy do mnie - szepnął w kierunku leżącego na ulicy zmasakrowanego ciała.
Po dokonaniu rytualnego przejęcia duszy wroga, były skazaniec wraz z resztą ekipy kontynuował przeszukiwanie budynków oraz agrarnej części wioski. Cała okolica była podobnie rozszabrowana - brakujące sprzęty, zwierzęta, wyprute kable, wycięte rury - jakby osada służyła za darmowy skład surowców. Ktoś użył tego miejsca, aby pozyskać materiały do zbudowania czegoś innego. Tylko czego, gdzie i po co? Gdyby Ordo Hereticus się nie pojawili, zapewne zabudowania zostałyby rozebrane a prefabrykaty wykorzystane gdzieś indziej.
Varn obszedł wioskę w poszukiwaniu śladów. Nie był mistrzem tropienia, ale uczył się tego od prawdziwych fachowców. I nie raz umiejętność wywnioskowania z kilku połamanych gałązek czy rozprutego runa leśnego co się stało uratowała mu skórę. W tym agrarnym rejonie czuł się jak na swojej dzikiej, rodzinnej planecie - poza chodnikami i asfaltem, wszędzie wokół była ziemia, nie beton, kratownice czy plastal. A z ziemi niej można było czytać przeszłe wydarzenia jak z otwartej księgi. Były skazaniec pochylił się nad podeszwami odciśniętymi w miękkiej glince i poświecił czerwonym światłem latarki.
-Znalazłem ślady. pochodzą z czasu, kiedy przybyli tu szeryfowie. Cztery osoby idące jako grupa. Oraz jedna idąca samotnie - nadał na voxie.
-Jedna uciekała przed tymi czterema. Miała godzinę przewagi. Kierowali się na pogórze przez rzadkie drzewa, krzewy i skały. Nie będę się tam sam pchał, bo jakiś frajer na przyczajce może mi ożenić kilka pestek w ceratę. Marion, wiesz czy komplex ad-mechu jest w tamtą stronę? I jak daleko?
-Nie. kompleks jest 10 klików stąd w linii prostej. - odpowiedziała zagadnięta. -To nie ten kierunek, bo prowadzą w dzicz.
-Frajernia tutaj na nas nie czekała. To tylko jełopy od szabrowania i przenoszenia dobytku z miejsca na miejsce. Ta ich ochrona była tu aby odstrzelić każdego nieposłusznego, nie żeby chronić przed niebezpieczeństwami - Varn podsumował sytuację. -Co do dalszych kroków, to też sądzę, że bieganie w nocy po nieznanym nam terenie nie przyniesie dużo pożytku - wrogowie szybko zobaczą nasze światła. Ale zwiad w ciągu dnia może się udać. Szczególnie, że mamy na wyposażeniu wóz opancerzony. - dodał swoją opinię na temat tego co warto robić dalej. -Można też się zaczaić i poczekać na posiłki tych fagasów. W końcu ktoś doda dwa do dwóch i się jorgnie, że stało się coś dziwnego, że ktoś najprawdopodobniej utrupił szabrowników i obstawę. Podsumowując, mamy kompleks 10 klików stąd i ślady prowadzące w dzicz. I jedno i drugie wymaga zbadania. Możemy się tu zamelinować, wystawić warty, o świcie zbadać ślady a następnie skierować się w stronę kompleksu admechu.
Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 31-05-2020 o 21:41.
|