Nochal Williego nie pozostał obojętny na nowe zapachy podziemi. Może dla większości, zapach był ohydny, najpewniej kojarzący się ze śmiercią i rozkładem. Czarodziej zaś nie uznałby tej woni za ohydną, a nawet nie za złą.
Dla niego rozkład był pewnym alchemicznym procesem, który musiała przejść nieożywiona materia, aby przemienić się w coś innego. Co prawda ten rodzaj magii nigdy nie był jego specjalnością, to jednak sam proces niewątpliwie był magiczny, i nawet jeśli zapachy unoszące się w korytarzu powodowały odruchy wymiotne wśród jego towarzyszy, gnom z każdą pokonana w dół stopą był bliższy dokładnej analizie składu owego zapachu.
- Amoniak...siarkowodór...taak, niewątpliwie coś tu się rozkłada! - zawyrokował choć było to oczywistym faktem dla każdego, kto marszczył w tej chwili nos.
- Albo ktoś puszcza gazy po wczorajszej pieczeni ze smoczego ogona - Willie puścił oko do Draugdina i rozejrzał się demonstracyjnie podejrzliwie po reszcie towarzyszy. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko, nie chcąc kisić żartu i zaczął uważnie oglądać korytarze, w których wylądowali. Nie miał okazji dłużej się przyglądać, bo jego sowa szybko namierzyła kolejnego, najwyraźniej głodnego mieszkańca tej częsci lochu.
- Fuj. Obrzydlistwo - wzdyrgnął się czarodziej patrząc na chitynowe, błyskające w świetle pochodni sploty wija.
Czarodziej zamierzał poczekać, aż Amos i Draugdin zatarasują korytarz swoimi pokaźnymi rozmiarami aby przeskoczyć do bocznego korytarza, wprost pomiędzy Elorę, Brana i Archiego. Na wszelki jednak wypadek jego kusza wyskoczyła zza pleców.