Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2020, 17:32   #296
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis dobrał knajpkę pod kaprsy Chaai… tanią, ale za to na świeżym powietrzu, bo tylko dach trzcinowy miała podparty palami. Żadnych drzwi, żadnych okien, żadnych ścian. Jedzenie było przygotowywane niemalże na widoku. Kucharzył tu jakiś starszy mężczyzna w szpiczastej czapce i potarganej brodzie. Nosił szatę maga, acz brudną i poszarpaną. Wyglądał na… ekscentryka, choć Starcowi wymknęło się bardziej dobitne słowo “szaleniec”. Niemniej znał się na fachu, a pomagali mu dwaj synowie… jeden półelf, drugi półork. Obaj nieco podobni do głównego kucharza. Ot kuriozum. Podobnie jak to, że knajpka miała stoliki i krzesła, ale nie miała szyldu. Stała za to blisko molo, za sobą zaś miała ogród… który przypominał bardziej wycinek dżungli.
Tam rosły jednak owe słynne...

[media]https://i.pinimg.com/564x/ff/38/6a/ff386a510667ef61fe65eba23f73fd8c.jpg[/media]

...różowe banany wiszące kiściami. Bar miał w swoim asortymencie przede wszystkim ryby, raki i krewetki prosto z łodzi. Smażone i opiekane z przyprawami, w tym i z siekanymi różowymi bananami. Można było się pokrzepić też deserem z banano-melonowych lodów robionych ekspresowo za pomocą promienia mrozu przez naczelnego kucharza. Większość klienteli stanowili pracownicy portowi, toteż wielka dama przychodząca z eskortującym ją dżentelmenem przyciągała uwagę… i budziła respekt. Co prawda tawaif przyszła tu z zamiarem zjedzenia czegoś słodkiego, jednakże kiedy podpatrzyła co inni mieli na talerzu, sama zapragnęła zjeść zapiekanych raków. Nie mogąc się zdecydować co woli bardziej zamówiła więc i jedno i drugie, po czym usiadłwszy przy stoliku z niecierpliwością i fascynacją przyglądała się pracującym “w kuchni”.
To, że była atrakcją dla tutejszych mężczyzn zdawało się jej nie krępować, dopóki kochanek nie postanowił jej zawstydzać. Szeptał jej do ucha, co można tu zjeść i jak się można podkraść. Nic nieprzyzwoitego z bliska, ale z daleka… można było odnieść inne wrażenie. Wkrótce pojawiły się przed nią duże rzeczne raki prosto z rusztu, zapiekane z warzywami i bananami i polane orzechowym sosem. Do tego Jarvis zamówił cienkie piwo… też z bananów. Uprzedził przy tym kochankę, że nie musi się martwić. Taki cienkusz nawet dzieci piją.

Dziewczyna zabrała się do jedzenia i poznawania nowych smaków, szybko odkrywając, że orzechowy sos jest wręcz fenomenalny i nieco nostalgiczny, nic więc dziwnego, że pierwszą część posiłku spędziła na żwawym pałaszowaniu i odezwała się dopiero kiedy początkowy głód minął.
- Jamun… tak sobie myślę i myślę… a co jeśli Axamander spakował eskapadę i wraca teraz do miasta?
- Nie tak łatwo spakować taki obóz. Zajmie to co najmniej pół dnia, albo i cały dzień - odparł z uśmiechem czarownik. - Im liczniejsza grupa tym więcej roboty. Fakt, pewnie większość tego odwali za niego przywódca tragarzy, ale to i tak nie skróci…
- ...wielka paszcza, jednym capnięciem i pod wodę. Na oczach wszystkich - posłyszeli ze stolika obok. - W głównym kanale… krew ledwo zdołała zaczerwienić wodę.
- Ani chybi krokodyl - odezwał się drugi głos.
- Głupiś… krokodyl miota ofiarą na boki. To musiała być ryba - odparł pierwszy rozmówca.

Kamala wyssała ze skorupki miękkie mięsko, po czym odłożyła ją na bok, gdzie składowała wieżyczki ze “szkielecików” raków, przez chwilę wyglądało jakby nie posłyszała plotek, lub spróbowała je zignorować.
- To na pewno sum! - rzekła do marynarzy. - Widziałam ja takie w swoich rodzimych stronach. Podpływały pod stadko kacząt. Otwierały pyk i puf! Połykały w całości, nawet pyska nie wynurzały z wody. O czymkolwiek mówicie z pewnością była to robota gigantycznego wąsacza.
- Panienka ma rację… widzisz stary dziadzie? Nawet taka młódka zna się lepiej na rybach niż ty - stwierdził z wyniosłością siwowłosy mężczyzna o twarzy poorranej zmarszczkami i blizną na policzku. Jego strój sugerował, że jest rybakiem…. zwłaszcza opaska na czole nabijana haczykami.
- Bzdura… tam jest za płytko na takie ryby. Jak mógł się uchować, co? - Jego “adwersarz”, równie stary rybak o ciemnej ogorzałej cerze z czarnymi łuskami na dłoniach ćmił fajkę i podważał jego hipotezy. - To mógł być wąż, ale nie sum… ni żadna ryba. Nie ma tak wielkich ryb, mówię ci.
- Teraz to pan plecie bzdury - odparła Sundari, wycelowując w palacza szczypczyk pogardy. - Węże nie potrafią połykać, one przesuwają ciało ofiary w głąb gardzieli. Jeśli miał to być wąż to byłoby go widać.
- Mógł porwać i pomknąć ze zdobyczą. Nobila z gondoli capnął. Przy straży… nie miał więc raczej okazji jeść w spokoju w takiej sytuacji. A skoro taki długi urósł i nie zauważony to z pewnością sprytny jest - odparł mężczyzna z łuskami, nieporuszony tą argumentacją.
- Sum to był… ja ci mówię. Raz go prawie złapałem… a i znam takiego, któremu odgryzł dłoń - odgryzał się poplecznik Chaai.
- Ja też go znam. To mój zięć… a tamten sum to mu odgryzł przy białej wieży. Tam jest woda na osiem metrów głęboka. Kanały takie nie są. - Czarnołuski staruszek był niewzruszony i tylko poprawił sobie chustę na czole ujawniając przy tym brak włosów na głowie. Dobrze, że na brodzie parę miał… na krzyż.
- Pan chyba nigdy nie widział węża ludojada - uniosła się dumą tancerka. - Takie to są… proszę mi wybaczyć, ale bydlaki to są, nie dość, że długie to i grube jak okręty. Nawet ośmiometrowy dusiciel nie byłby w stanie złapać kogoś w gondoli i się przy tym nie ujawnić. - Złotoskóra najwyraźniej dobrze się bawiła, bo wyczyściła półmisek do czysta i zabrała się za osuszanie kufla piwa. - No chyba, że tu jaka magiczna bestyja poluje, to wtedy mamy wszyscy problem…
- Ja nie widziałem? Ja nie widziałem?! Ja bardzo dokładnie widziałem jak ten wąż jest zabijany… przez awanturników, którzy wynajęli moją łajbę do przeszukania jakiejś świątyni - uniósł się honorem sceptyk. - Po prostu uważam, że łatwiej się takiemu wężowi schować się w miejskich kanałach, niż tłustemu sumowi. Bo to grube bydlęta są.
Tymczasem Jarvis doniósł kochance lody i delikatnym trąceniem łokcia zwrócił jej uwagę na nie. Bardka momentalnie straciła zainteresowanie rozmową zachwycając się deserem. Jakąkolwiek szykowała ciętą ripostę, uleciała ona wraz z westchnieniem uznania nad słodkim i zimnym smakiem bananów.
Rozsiadłszy się wygodnie, przysunęła miseczkę i zabrała się za pałaszowanie z taką prędkością, że czarownik miał wrażenie, że żeby mogła poczuć prawdziwy smak lodów, będzie musiał jej zamówić dodatkową porcję.
I odczuła tego konsekwencje… jej żarłoczność w połączeniu z mocno zmrożonymi lodami wywołały u niej migrenę. Momentalnie złapała się za głowę sycząc z bólu i popatrzyła na zdradziecki deser, czując się wyjątkowo oszukaną.
- I tak cię zjem… - fuknęła cicho, rzucając wyzwanie roztapiającemu się kremowi, po chwili rzuciła się w kolejny wir pochłaniania.
- Wolniej nieco… delektuj się… - szeptał magik doradzając, gdy kurtyzana dzielnie walczyła ze słodko-słonym deserem.
- Ale ale… to taki zimne… i lekkie - pisnęła zgarbiona nad miseczką. Cała aż drżała z podniecenia, a może cierpienia. Słów jednak usłuchała i widać było, że stara się hamować destruktywne popędy.

W końcu się jej udało… pochłonęła cały duży lodowy deser. Za sobą słyszała kolejne spory dwóch rybaków. Tym razem dotyczących wyższości robaków nad kawałki mięsa w łowach szczupaczki żółtawej. Dholianka wytarła usta rąbkiem spódnicy, po czym przybrała minę wszechwiedzącej mentorki.
- Panowie wybaczą, ale robaki i mięso… to w teorii to samo. - Po czym uśmiechnęła się do ukochanego z miną “ale im powiedziałam!”.
- To co… wracamy do biblioteki?
- Czas na nas - zgodził się z nią kochanek uśmiechając się czule. - Czas do biblioteki.


Pooo… standardowym, napuszonym przemówieniu o smoczej potędze i jego łaskawości, Starzec w końcu użyczył Chaai kolejnej ze swoich teleportacji i tawaif wraz przywoływaczem znaleźli się w pakującym się obozie. Było już dość późno, niemniej te towary, które odkryli w budynku bibliotecznym (oraz złota zbroja), były już zebrane i zabezpieczone na tratwie. Tak czy siak było już za późno, by wyruszać. Powoli zmierzchało nad bagnami, więc powrót pewnie miał być dopiero z samego rana. Tancerka nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęła nawoływać i szukać pyraustę, pozostawiając kochankowi rozmowę z Axamanderem.
Smok był tam, gdzie być powinien… pilnował skarbów. I tylko wystawił łepek słysząc nawoływanie kurtyzany, przyglądając się jej badawczo zastanawiając się wyraźnie, czemu odrywa go od jej obowiązków.
- Tu jesteś gadzie - zawołała w smoczym, wyciągając jaszczurkę z tobołków by ją chwilę pogłaskać. - Wracamy do domu, spakowałeś się? - zażartowała.
Smoczek począł energicznie potakiwać łebkiem, gotów na powrót… chwalebny powrót z udanej misji. Wszak odzyskał księgi! Z małą pomocą dwóch ludziów oczywiście… z bardzo małą. Rozczulona słodyczą małej istotki, Chaaya zabrała ze sobą najważniejsze rzeczy i nie przestając głaskać pyraustę, poszukała ukochanego.
Jarvis właśnie kończył rozmowę z rogaczem i druidem, widząc tawaif ruszył w jej kierunku.
- To już ustalone. Ruszają o świcie. My albo z nimi rano, albo teraz - rzekł do niej, gdy się spotkali.
- Czy Ax był bardzo zły? - Tancerka spytała niepewnie, wyglądając zza magika, by popatrzeć w kierunku przyjaciela i jego kompanów.
- Nie bardzo… zaskoczyłem go bowiem tym, że mamy towar do upłynnienia w dwóch partiach. Tego się nie spodziewał - odparł jej ukochany spoglądając w tym samym kierunku.

~ Starcze… użyczysz nam po raz szósty swojej mocy? ~ zwróciła się do Ferragusa, nie mając ochoty nocować w namiocie.
~ No nie wiem… moja moc ma nam pomagać w misji, a nie służyć jako… muł międzywymiarowy ~ mruknął Starzec udając nieprzejednanego.
~ Mógłby chociaż podziękować… bawół jeden ~ pomyślała gniewnie bardka, przypatrując się diablęciu. ~ Dzięki mnie jego wyprawa wzbogaciła się o prawie czterdzieści tysięcy sztuk złota! Starcze! ~ krzyknęła podjudzona żmijka. ~ A myślisz, że do czego ja używam tej teleportacji? Chcesz mi powiedzieć, że nie widzisz w moich działaniach wyższego celu? Sądzisz, że mnie bawi mozolne ciułanie grosza i wkupywanie się w łaski zdegenerowanych bagnowiczów? Ja tu nie mam żadnych kontaktów! Ale dzięki tym obrazom i dwóm księgom to się zmieni, im szybciej będę w mieście, tym szybciej zamkniemy ten rozdział i pozostawimy za sobą.
~ Noooo dobrze… czuj się nagrodzona moją łaską. Zabierzcie swoje klamoty i wracamy do naszej jaskini. ~ Przysypany tymi argumentami smok nie miał wyboru. Musiał im ulec.

- Wracajmy do domu - poprosiła kobieta. - Weźmy swoje rzeczy i wracajmy. Starzec nas przeteleportuje. Ostatni raz… na jakiś czas.
Jarvis uśmiechnął się znacząco. On raczej nie wątpił iż Chaaya spokojnie zdoła przekonać Ferragusa znowu do pomocy, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Wkrótce zwinęli swoje rzeczy i z pomocą daru starożytnego znaleźli się w znanych sobie czterech kątach, które tancerka mogła nazywać domem. Zadowolona wypakowała ubrania i posegregowała je na potrzebujące prania, potrzebujące naprawy, potrzebujące jednego i drugiego.
- I jak wrażenia? Po wyprawie? - zapytała zabierając się za rzeczy kochanka. - Jutro rano możemy iść do Miedzianego… tylko… o co poprosimy jako zapłatę?
- Ja pewnie informacje na temat planu lustrzanego. Przyznaję, że słyszałem plotki, ale nic pewnego - odparł przywoływacz i dodał. - A ty?
Tancerka zastanowiła się nad stertą ubrań, po czym wróciła do segregacji.
- Myślałam o kontakcie do Vantu, w sensie… na pewno Vantu potrzebuje ludzi do tego co on tam robi… pomyślałam, że Miedziany tyle wie co się w mieście dzieje, że ma kontakty i mógłby mnie polecić… - odparła ze szczerością dziecka, które nie ma bladego pojęcia o co się prosi. - Albo… no nie wiem…
Starzec za to doskonale wiedział. Udipti pragnęła zdobyć pierścień, a w zasadzie nie ona co ta wredna pijawka. Jej myśli były niczym jad, który powoli zatruwał umymsł. Trucizna o tyle silna, że nawet Nimfetka nieświadomie pragnęła “ananasa” i jego złotej obrączki.
A ponieważ Ferragus jak każdy terytorialny byt żywił czystą niechęć do sąsiadów i już zaczął planować… własną dywersję, nawet kosztem swojego uwolnienia.

- Wymyślimy coś - odparł czule przywoływacz z uśmiechem. - Chcesz znaleźć kogoś kto potrafi naprawiać magiczne stroje?
- M-mhm… - przytaknęła kobieta nieco zbita z tropu. - No i… chciałam zidentyfikować… mamy kilka... niecały tuzin mikstur, no i bransoletka i… - mruczała bardziej do siebie niż do potencjalnego słuchacza, wyciągając z włosów miedzianą spinkę z miłorzębem.
- Ci którzy naprawiają magiczne przedmioty… zwykle umieją je zidentyfikować - odparł miło czarownik. Co tylko rozjuszyło bardkę, choć nie do końca wiadomo z jakiego powodu.
- Nie będę nikomu płacić za coś co mogę zrobić sama - obruszyła się chmurnie i zrazu przepuściła kontratak, co by ukryć jakieś wewnętrzne obawy. - A ty możesz przeczytać o tym planie w księdze, a ci tego nie wypominam! - rzekła… wypominając mu.
- Nie jestem pewien czy ta wiedza, której szukam została zapisana w księgach - odparł Jarvis nieco zaskoczony jej najeżeniem się. Chaaya odwróciła się o niego plecami, niewyraźnie przedrzeźniając jego odpowiedź, po czym ostentacyjnie wysypała na podłogę całą zawartość magicznej torby. Książki, notes, mikstury, kosmetyki, smoczka, ubrania, biżuteria, ostrza, Gula w skrzynce, buty, piórka, atrament, instrumenty… po czym zaczęła wyciągać interesujące ją przedmioty.
- Lepiej daj mi różdżkę identyfikacji - burknęła na koniec i wyciągnęła pretensjonalnie oraz wyczekująco rączkę.
Przywoływacz podał dziewczynie różdżkę, a gdy ją przyjęła kucnął za nią masując jej ramiona i obserwując jej działania. Kurtyzana próbowała go jeszcze postraszyć fukaniem jak wściekła kuna, lecz zaraz zapomniała o całym świecie pochłonięta odkrywaniem magicznych właściwości zebranych precjozów. Na pierwszy ogień poszła bransoletka, później spinka i na koniec jedną z dziewięciu mikstur.

Bransoleta była dziełem elfów i zawierała w sobie pulsującą druidzką magię. Potrafiła do trzech razy z dziennie wystrzelić z siebie długie zielone pnącze, które oplatało ofiarę, jeśli oczywiście udało jej się trafić w cel.
Brosza była druga z kolei. Bardzo cenna dla tawaif, bo to był dar Jarvisa dla niej. Całkiem nawet użyteczny. Ratował bowiem życie umierającej osoby, zatrzymując upływ krwi i stabilizując rany. Potrafił też raz dziennie pomóc przy ukąszeniach wampira.
Przy tych dwóch przedmiotach, eliksir był trywialną miksturą korowej skóry.
Złotoskóra robiła ciche “uuUu” lub “oooOh”, kiedy zaczynała rozumieć co trzyma w dłoniach. Skarby godne takiej sroczki jak ona!
Czując się na fali, szybko sięgnęła po kolejne trzy flakoniki.
Jarvis cmoknął ją w ucho udając zazdrośnika o jej uwagę, ale bardziej jej nie rozpraszał. I dobrze bo była na fali. Kolejne dwie fiolki pozwalały widzieć w ciemności. A następna chroniła przed chaotyczną mocą i istotami. Trzeba było przyznać, że sama czynność odkrywania czegoś nieznanego, była dla Dholianki czymś wyjątkowo nęcącym i satysfakcjonującym… i może tylko ociupinkę uzależniającym, bowiem zaraz dopadła kolejnych trzech buteleczek. Tylko przez jedno uderzenie serca, wahając się, czy nie zostawić sobie zabawy na inny czas.
Różdżka pewnie by się rozgrzała od używania, gdyby nie to że była zimna.
Niemniej pierwszy eliksir po odczarowaniu obiecywał możliwość latania bez skrzydeł... lecz z ograniczeniem czasowym. Kolejna fiolka… zadziwiła kurtyzanę, bo ta nie słyszała o takich eliksirach. Z początku wydawało się, że jest eliksir sowiej mądrości, ale to było tylko złudzenie. Tak naprawdę esencję nasączono klątwą, która ową mądrość odbierała pijącemu. Ostatni eliksir... jedynie leczył drobne obrażenia.
To była nad wyraz owocna i emocjonująca identyfikacja. Kamala na chwilę poczuła sytość i oszczędziła dwie ostatnie mikstury na kiedy indziej. Szkoda by było marnować ładunek, który pozwalał na zbadanie trzech przedmiotów. Co prawda ciekawość była dla niej jak robak drążący dziurę w jabłku, ale ostatecznie przezwyciężyła zachłanność. Odłożywszy różdżkę, założyła bransoletkę, po czym zamknęła w dłoni drogą jej sercu spinkę do włosów. Dwa z trzech prezentów jakie dostała od narzeczonego. Każdy kolejny coraz piękniejszy i wspanialszy. Aż chciało się odwdzięczyć… o tak. Bardka od dawna chciała dać ukochanemu prezent. Wymyśliła nawet jaki i powoli zaczęła zbierać na niego komponenty… niemniej ciężko było działać za plecami wiecznie czujnego magika. Nie podda się jednak i zaskoczy go… pozytywnie, a nie tak jak wtedy gdy wyznała mu jak się sprawy mają z Axamanderem.

- Myślisz, że wyrobnicy jeszcze pracują? Późno już, może… naprawę szaty zostawimy na jutro? - spytała wesoło.
- Możemy jutro… możemy też dziś im zostawić, a jutro po południu odebrać - rozważał jej ukochany, ostatecznie decyzję pozostawiając jej. Dziewczyna chwilę milczała rozważając wszystkie za i przeciw.
- Załatwimy to po wizycie u Miedzianego - stwierdziła potrząsając charakterystycznie głową i nagle podskoczyła w ekscytacji. - O! I zabierzesz mnie na płonący deser!
- Przed czy po wizycie u Miedzianego? - zapytał ją kochanek tuląc do siebie od tyłu. Bardka wierciła się niespokojnie, nie wiedząc czy jest dalej groźna i zła... czy już nie.
- Po, po… Najpierw wizyta, później naprawa stroju, a na koniec słodycze… a wieczorem udam się do Gulgrama, może będzie chciał wziąć ode mnie jakąś księgę.
- Będzie się targował… a na pewno narzekał. - Zaśmiał się przywoływacz.
- Och… nie pomyślałam żeby mu coś sprzedawać, te księgi nie są wartościowe jeśli chodzi o przekazywaną wiedzę… są jednak przyjemne, ciekawe i ładnie napisane, a on chyba lubi takie rzeczy… - wyjaśniła w zakłopotaniu tawaif.
- No… tak. Z pewnością ucieszy się z takiego podarku - zgodził się z nią Jarvis i cmoknął ją w ucho. - Może go nawet wprawisz w zakłopotanie?
- Wątpię - stwierdziła panna i zaczęła sprzątać swoje szpargały i maluśkiego gada. - Możesz zabrać te rzeczy do służby, by to uprała? - skinęła głową w kierunku usypanej z ciuchów kupki.
- Tak… - Jarvis z niechęcią oderwał się od swojej kochanki i zabrał ich ciuchy, by udać się z nimi do drzwi. Nagle przystanął i rzekł.
- Godiva wraca. Pewnie zechce cię wypytać o wyprawę.
- To… miłe z jej strony - odparła, choć nie rozumiała dlaczego smoczyca po prostu nie sprawdzi wspomnień swojego jeźdźca. - Mogę z nią posiedzieć przy herbacie w jadalni.
- Dam jej znać. - Uśmiechnął się czarownik i wyszedł.

Kamalasundari skupiła się na sprzątaniu, acz gdy przyszło jej schować szkatułę z Gulą, położyła ją na łóżku i niepewnie zajrzała do środka. Złowieszczy wolumin leżał okutany w czarny jedwab. Tancerka odkryła jeden z rąbków, by móc spojrzeć w jedno z oczu okładki. Ostatecznie zaraz je przykryła z powrotem, po czym zatrzasnęła wieko i wrzuciła skrzyneczkę do torby, nadal będąc obrażoną po ostatnich ekscesach w dżungli. Ferragus wyczuwał jednak pismo nosem, lub od tego ciągłego kiszenia się na dnie z Deewani, zaczynał mieć paranoję i wszędzie wietrzył spisek, jak nie jednego, to dwóch braci. Ale… ale COŚ wisiało w powietrzu! Na pewno. To, że Ranveer był chciwy, mniej lub bardziej, było wiadomo, lecz jaki interes miał w tym Gula? W tym… tym pierścieniu, który dla śmiertelników nie był magiczny, lecz dla tych bestii zdawał się być drogocenny niczym ambrozja?
Kurtyzana usiadła na materacu i kładąc pyrraustę na kolanach, zaczęła ją głaskać po skroniach i za otworkami usznymi.
- Jutro koniec misji… cieszysz się? - spytała w smoczym.
Smoczek nadął się z dumy i przytaknął łepkiem. Choć bardziej niż końcem misji, pyraustra cieszyła się sukcesem jaki osiągnęła. Złotoskóra uśmiechnęła się w rozczuleniu. Niby taka tycia gadzinka a tak wiele radości sprawiała samym swym istnieniem. Szkoda, że jutro będą musieli się rozstać. Co prawda tancerkę korciło by w nagrodę dostać takiego smoczka na własność (głównie dlatego, że Deewani miała wielkie aspiracje co do świata chowańców), nie potrafiła jednak zdobyć się na “przymuszenie” jaszczurka, który wychował się w stadzie i nie był taki jak Nveryioth - samotnik i odszczepieniec.
- Dotrzymałeś swojej obietnicy więc i ja dotrzymam swojej… nikomu nie powiem, żeś leniwy jak kocur na piecu i że całe poszukiwania przespałeś w papierach - rzekła wesoło, miziając gadzinę pod pyszczkiem. - To będzie nasza tajemnica.
Pyrausta nadęła się obrażona, bo wszak nie leniła się - ona pilnowała!
- No już ropuszko… wskakuj do środka i pilnuj skarbu - odparła polubownie kobieta, uchylając pokrywę magicznej torby. Jaszczurka od razu to wykorzystała wślizgując się do torby.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline