6 marca 2050, dom Tylera
Hector uniósł dłonie w pojednawczym geście, nie zamierzając wchodzić z lokalsami w żadne spory. Realizacja jakiegkolwiek planu w tym miasteczku bez wsparcia miejscowych skazana była z góry na porażkę. Zamiast tego Nowojorczyk dopił resztę wody z butelki i odłożył ją delikatnie na blat stołu.
- Dobrze, w takim razie pójdziemy w trzech – powiedział podnosząc z podłogi opartą o bok stołu strzelbę i wieszając ją sobie na ramieniu – W większej grupie łatwiej wypatrzeć niebezpieczeństwo. I jeśli nie macie nic przeciwko, chętnie wziąłbym ten gwizdek. Jeśli wrócimy, będziecie od razu wiedzieli, że to my, mniejsze ryzyko, że do nas strzelicie. I jeśli idziemy, to nie zwlekajmy, panowie. Jeśli te grzyby są tak bezmyślne jak sądzicie, mogą wciąż kręcić się po miasteczku w rozproszeniu. Im dłużej czekamy, tym więcej dajemy im czasu na znalezienie naszych kryjówek i otoczenie ich większym stadem. Ruszajmy!
Żyjący na odludziu mieszkańcy Caligine mogli nie mieć pojęcia o szerokim świecie ani nie wiedzieć, czym właściwie było wszechstronne wykształcenie, ale Garcia pochodził z Nowego Jorku i wiedział dużo więcej niż mogło się wydawać. Już dawno temu miał sposobność czytać z chorobliwą fascynacją podniszczone komiksy z serii „The Walking Dead” i zauważał spore podobieństwo grzybów do opisywanych w magazynach żywych trupów. Tak, „The Walking Dead” mogło mu bardzo pomóc w rozwiązaniu miejscowego problemu... gdyby tylko lokalsi chcieli go uważniej słuchać.