Miejsce: Ostland; Las Cieni; leśna głusza
Czas: 2519.VIII.22 Backertag (4/8); popołudnie
Warunki: cisza, odgłosy lasu, półmrok, nieprzyjemnie; mgliście; powiew
Karl i Tladin
Otaczał ich mroczny, wilgotny i mglisty półmrok wiecznej puszczy. Drzewa były tu stare, omszałe i przesłaniały światło dnia. To światło jakie dotarło na dno lasu było pochłonięte i rozproszone przez mgliste opary jakie nawet w środku dnia panowały w leśnym mateczniku. Wzrok nawet na jakichś polanach które czasem mijali nie sięgał dalej niż kilkadziesiąt kroków. Byli w mało przyjaznym środowisku. Nie trudno było imaginować sobie, że zaraz w tej mgle kryją się złośliwe oczy które ich obserwują, uszy które nasłuchują i mózgi które nie życzą im przyjaźnie albo już planują jak ich okrążyć i zaatakować.
Pewnie dlatego ekipa najemników jaka wybrała się w trzewia ostlandzkiej puszczy niewiele mówiła. Jak już to przyciszonymi głosami. Trzewia złowrogiej, mrocznej puszczy skrywającej niewiadome tajemnice i niebezpieczeństwa odciskały na nich swoje piętno. Zwłaszcza jak gdzieś tutaj miał się kryć rogaty wielkolud. Chociaż nie było wiadomo gdzie. Ale nie tylko minotaur był zagrożeniem w tej puszczy. Tak Tladin na początku wyprawy zaczepił o sidła zastawione na jakieś zwierzę. Nie zauważył drucianej pętli i ta złapała go za nogę i zastopowała szarpnięciem prawie go wywracając. Ale poza chwilą zamieszania nic więcej się nie stało.
Te kilka godzin jakie spędzili na marszu przez mroczne, zamglone ostępy dało im w kość. Cała broń, ciężkie pancerze, łuk, kusze, kołczany, plecaki. Wszystko to ciążyła na plecach i ramionach. Zwłaszcza jak się trzeba było przedzierać przez te wszystkie krzaki, błoto i korzenie. Teren był dość grząski. Czy tak tu było na stałe czy to sprawa ostatnich deszczy tego nikt nie wiedział bo nikt nie był stąd. Nikt też nie miał pojęcia o lokalnej topografii czyli co ich czeka za następne paredziesiąt kroków w tej mgle i kolejnym fragmencie lasu.
Całe obciążenie nie tylko ciążyło ale i spowalniało marsz. Uczestnicy wyprawy byli uwaleni błotem, liśćmi i gałązkami jakie przyczepiało się tu i tam. Ludziom warstwa mokrych ubrań i błota sięgała prawie do kolan, krasnoludowi za kolana i cały dół kolczugi miał mokry i ubłocony. To wszystko wyraźnie ich spowalniało. I jak zwykle tempo marszu wyznaczał najwolniejszy element czyli Tladin. Tladin też był najgłośniejszy. Kolczuga i wszystkie klamoty jakie ze sobą zabrał z daleka zdradzały jego nadejście. Pozostałych też ale nie aż tak bardzo. Więc jeśli gdzieś tam za którymś drzewem, krzakiem, w tej mgle był chociaż średnio rozgarnięty strażnik to pewnie usłyszałby ich nadejście na długo zanim by ich zobaczył. Ale z takim składem i obciążeniem nie bardzo mogli coś na to poradzić.
Teraz minęła z połowa dnia. Była okazja by przysiąść na jakichś korzeniach i zjeść coś w ramach obiadu. Ogniska nikt nie rozpalał. Cała wyprawa usiadła z ulgą dając odpocząc nogom i plecom. Zwłaszcza Manfred i Igor wydawali się zasapani i czerwoni z wysiłku. Krzywy i już nie taka młoda Karin tylko trochę mniej. Pozostali jeszcze jakoś się trzymali.
- Daleko jeszcze? - Igor otarł dłonią spocone czoło i popatrzył na Krzywego który chyba najlepiej z nich wszystkich znał się na łażeniu po bezdrożach.
- Nie wiem. Zależy gdzie ma swoją kryjówkę. - tropiciel z blizną deforumjącą mu wargi wzruszył ramionami przeżuwając swoje pulpeciki jakie kupił na drogę “U rzeźnika”.
- On jest większy. Wyższy. Ma dłuższe nogi. Więc jest od nas szybszy. Możemy potrzebować więcej czasu niż on na przebycie tego samego kawałka. - wyjaśnił gdy przełknął małą, mięsną kulkę. Miało to sens. Rogatego wielkoluda te wszystkie krzaki, błoto i korzenie tak pewnie nie spowalniały jak takich mikrusów jak oni.
- Jest połowa dnia. Jak teraz wrócimy to wrócimy do Jaarheim przed zmierzchem. Jak pójdziemy dalej to będziemy musieli nocować w lesie. Chyba, że trafi się jakaś farma czy osada. Wiecie o jakiejś? - Karin też jadła jakieś udko z kurczaka. Machnęła dłonią w górę gdzie za warstwą mgły i gałęzi było niebo. Na wyczucie to mogła mieć rację z tą porą dnia. No ale jak nikt z nich nie był stąd to nikt nie miał pojęcia czy w okolicy są jakieś okruchy ludzkiej cywilizacji. Z godzinę temu mijaki jakieś spalone gospodarstwo. Musiało być spalone już dość dawno bo młodnik wyrósł na podwórzu a płot z belek zarósł, przewrócił się i w ogóle tak samo jak droga był ledwo widoczny z soczystej zielonej trawy. Czy to był ostatni ślad po ludzkiej cywilizacji w okolicy czy nie tego nie wiedzieli.
Wiedzieli natomiast, że idą szlakiem minotaura. Czasem połamane gałęzie i stratowane krzaki były widoczne nie tylko dla Krzywego. Wówczas widać było, że coś potężnego przeszło tędy nie zawracając sobie głowy omijaniem takich drobnostek. A czasem tylko ich tropiciel zdawał się dostrzegać ślady. Sam Krzywy nie był za bardzo zadowolony i wynik był niepewny. Minęło dobre parę dni, prawie tydzień odkąd minotaur napadł na pastwisko starego Johana. Deszcze i szarugi zatarły sporo śladów. Zostało ich na tyle dużo by jakoś z pomocą Taala udało się tropicielowi nim podążać. Ale w każdej chwili trop mógł się urwać.
Teraz siedzieli na korzeniach, pniach i kamieniach jedząc swoje zapasy i słuchając odgłosów mrocznej puszczy i siebie nawzajem. Dźwięki które dobiegały z mgły niosły się nie wiadomo jak z daleka. Mogły należeć do zwierząt z rogami. A mogły i do odmieńców z rogami. Albo jeszcze czegoś innego. Tak daleko w trzewiach puszczy raczej nie było sensu liczyć na pomoc z zewnątrz. Ósemka śmiałków była zdana na siebie.