Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2020, 15:28   #143
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wędrowcy nie dotarli do miasta. Lub po prostu mieli inne priorytety i/lub miejsca, gdzie mogli się zatrzymać. W przypadku rytualnej mlódki oraz jej spróchniałej eskorty było to nawet mocno prawdopodobne. A niegdysiejszy przewodnik aniołów wspominał, że będzie urzędował w karczmie przed uroczystą ceremonią czy też po niej? Shateiel nie był co do tego pewien, napomknięta inofmacja niestety nie ostała się w umyśle Nany. Dziewczyna oraz jej anioł stróż postanowili więc spróbować dnia następnego i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Po nocy w pałacowych komnatach zapewnionych jej przez wezyra, opętana na powrót utorowała sobie drogę do karczmy. Było przed południem i, jak na taką wczesną porę, diablo tłoczno. Co jawiło się jako zrozumiałe - w końcu za niespełna godzinę miała rozpocząć się uroczystość na skalę całego państwa. Tłok okazał się po równo przekleństwem i błogosławieństwem - tym drugim dlatego, że pośród podchmielonych już lekko, beztroskich twarzy bywalców Nana nie rzucała się w oczy. Co więcej, lustrując je uważnie, dziewczyna zdołała wypatrzeć facjatę Alexa. Młody mężczyzna siedział przy stoliku w rogu sali. Mebel znajdował się zdala od okien, w cieniu oferowanym przez karczemy balkonik będący częścią pierwszego piętra. Widząc upadłą, blondyn uniósł dłoń na powitanie i gestem zaprosił dziewczynę do stolika.

Halaku, starając się na nikogo nie wpaść w tłumie, podszedł do przewodnika.
- Hej, jak minęła podróż? - Nana uśmiechnęła się stając przy stoliku.
- Bez większych atrakcji. Tak jak lubię - rozpromienił się blondyn.
- Widzę za to, że Ty nie marnowałaś ani chwili i od naszego ostatniego spotkania zdążyłaś poznać wpływowych przyjaciół - uniósł brwi w mieszance teatralnego zdziwienia oraz dobrego humoru, wskazując przy tym na sylwetkę otuloną purpurą. Postać Nanie znaną, choć... cały niemal poranek ignorowaną przez aktywną część jej (ich) świadomości. Był to wybrany przez wezyra opiekun, który - w paradoksalnej pozie łączącą nonszalancję oraz czujność - opierał się o drewnianą barierkę piętro wyżej. Obserwował wszystkich i nikogo zarazem.
- Ciężko powiedzieć, że poznałam. Dostarczyłam przesyłkę, Val poleciał dalej, żeby dostarczyć jeszcze inną, a ja staram się dotrzymać obietnicy i być na tym festynie. - Nana dosiadła się do mężczyzny i odezwała się nieco ciszej.
- Wezyr uznał, że trzeba mnie pilnować.


To stwierdzenie rozbawiło chłopaka, jego potencjalna dwuznaczność sprawiła mu frajdę.
- Bo możesz działać na szkodę Habroxii, czy też dlatego, że osoby nieprzychylne Czarnej Metropolii mogą chcieć zaszkodzić... Twojemu stanowi zdrowia? - dopytał z błyskiem w oku, snując (pozornie) rozbieżne scenariusze.
- Lub zwyczajnie nie chciał, bym popsuła festiwal swoim zachowaniem. - Nana wzruszyła ramionami. Czego by się nie spodziewał po niej Wezyr, ona... a raczej Shateiel, chciał po prostu dotrzymać tej obietnicy i zapewnić spokój siedzącej w jego głowie zakonnicy.
- A gdzie Kaala?
- Razem z Ermą dopinają wszystko na ostatni guzik przed rozpoczęciem festiwalu. Choć zostało tak niewiele czasu, że... teraz zapewne siedzą jak na szpilkach i czekają na swoją kolej. Możemy tylko spekulować, gdyż... nikt oprócz kasty kapłańskiej nie ma wstępu do komnat śmiałków - śmiałkiń? - na dzień przed rytem. Taka kolej rzeczy. - stwierdził spokojnie, najwyraźniej akceptując ten element kulturalnego kolorytu.

- Ale może Fajuum wie, co robi przydzielając Ci eskortę. Wczorajsze wydarzenia na placu były mocno niepokojące, a zdwojona straż nie jest żadnym gwarantem tego, że dzisiaj nie dojdzie do czegoś podobnego. To też jest naturalna kolej rzeczy - akcja rodzi reakcję, a władza tworzy sobie opozycję. - Z tym faktem był już wyraźnie mniej za pan brat, o czym zaświadczyła jego cierpka mina.
- Ominęły mnie wydarzenia na placu.- Shateiel rozejrzał się za kimś, u kogo można by zamówić coś do jedzenia i picia. - Ale wezyr jest bardzo stanowczy i, z tego co się zdążyłam dowiedzieć, szybko radzi sobie ze sprzeciwem.

Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak sformułować kolejne pytanie.
- Kaala prosiła, bym była obok… nie wiem, jak mam dopełnić tej obietnicy.
- Powinnaś się cieszyć. Oczywiście odnośnie wydarzeń na placu, a nie niewiedzy.
Chłopak uniósł dłoń i wykonał nią gest w stronę szynkarza. Mężczyzna za barem kiwnął energicznie głową - tak, że aż zafalowały jego trzy dodatkowe podbródki. Wrzasnął coś w stronę pomieszczeń kuchennych i za chwilę, zza prowadzących doń drzwi, wypadła jedna z karczemnych dziewek. Moment później stała już przy stoliku Alexa i Nany, wręczając tej drugiej menu. Dała upadłej czas, by ta mogła się namyślić, podczas gdy ona sama ruszyła w obchód z tacą wypełnioną po brzegi zagrychą oraz alkoholowymi trunkami.

- A co do obietnicy... rytuał, gdy już ruszy pełną parą, ma charakter publiczny. Mogą go obserwować wszyscy chętni. Gdybyś porozmawiała z wezyrem od serca, pewnie zapewniłby Ci miejsce w pierwszym rzędzie. Albo, znając jego, zaciągnął Cię na miejsce obok siebie, w sekcji dla "VIPów". Fajuum lubi... rozwiązania z rozmachem. - Uśmiech powrócił na twarz złotowłosego, zdradzając, że chłopak miał już uprzednio jakieś interakcje z koordynatorem metropolii.

- Może, ale… jestem ciekawa, na co się piszę.- Shateiela bardziej interesowało, jak często będzie musiał mentalnie mierzyć z Naną. Przywoływać ją do porządku.
- Wiesz… w moich regionach składanie ofiar z ludzi raczej nie brzmi dobrze.
- Pomyśl o tym jak o... Nie mogę uwierzyć, że robię to porównanie... jak o występie cheerleaderek. Dziewczyny zatańczą wariację tańca ludowego wokół posągu, zostanie im upuszczone trochę krwi. Może jedna lub dwie skończą z siniakiem bądź niewielką blizną. To chłopcy mają tutaj znacznie gorzej - pięcioetapowe zawody, możliwość nabawienia kontuzji, złamań, bogowie wiedzą, czego jeszcze. Turniej sztuk walki na samym końcu jest chyba najgorszy. Z tego, co pamiętam, w poprzednim roku był na nim wypadek śmiertelny. Ale... i to powtórzę Ci raz jeszcze, nikt tu nikogo do niczego nie przymusza. Ci ludzie, ta młodzież, chce brać w tym udział. Oni tym żyją, to część ich tradycji. Dzięki temu zyskują... nie. Dzięki temu są w stanie udowodnić swoją wartość społeczną, znaleźć dla siebie miejsce, zrozumieć swoją pozycję w porządku wszechrzeczy. Tam, skąd pochodzę, rytuały przejścia są koncepcją praktycznie wymarłą i możesz mi wierzyć, rasa ludzka tylko na tym straciła - ujawnił w głosie igłę głębokiego żalu.

- Rozumiem, że to jakby… zawody? Jaka jest nagroda dla zwycięzcy? - Nana zerknęła na podaną kartę. Była pewna jednej pozycji - kawy. Co do reszty, nazwy wydawały się jej obce, podobnie jak składniki tworzące poszczególne dania.
- Jako idealista z ezoteryczną mentalnością odparłbym, że sama możliwość udziału w tych zawodach, szansa na wspólne tworzenie tożsamości narodowej Habroxii oraz sposobność uroczystego wkroczenia w dorosłość są wystarczającymi nagrodami. Same w sobie.- Splótł palce w pajęczynkę i, patrząc zza nich na Nanę, oparł łokcie na stoliku.
- Materialista z pragmatycznym nastawieniem pewnie powiedziałby, że główną nagrodą jest podwyższenie swojej pozycji społecznej. Dworzanie, kapłanki, wojskowi, namiestnicy, szefowie gildii - wszyscy oni mają za sobą rytuał przejścia. Muszą wziąć w nim udział, jeśli chcą być traktowani, jak osoby dorosłe i odłożyć na bok zabawki z okresu dzieciństwa. Ale, tak jak wspomniałem, to wymóg duchowy, nie prawny. Nikt tu nikogo przy pomocy bata nie ściga, a osoby bojkotujące święto, choć cieszą się odrobiną społecznej animozji, nie uchodzą za pariasów i nie padają na ulicach z głodu.

Nana uśmiechnęła się. To naprawdę nie brzmiało (zbyt) strasznie.
- To dobrze… choć Erma wyglądała na dosyć ponurą. - Shateiel odłożył kartę na stół.
- Niestety nie znam tutejszych dań… może coś mi doradzisz?

- Jasne, nie ma problemu. - Na powrót uniósł dłonie i przyklasnął w nie, sprawiając, że szynkarka zwróciła się w kierunku jego i Shateiela. Z nieco mniej obładowaną tacą ruszyła, by przyjąć ich zamówienie. Niestety, do stolika nigdy nie dotarła. W połowie drogi, gdy mijała drzwi wejściowe, jej sylwetkę pochłonął kołtun gazu i płomieni. Ściana oraz warstwa drewna eksplodowały odłamkami, raniąc bądź zabijając bywalców w bezpośrednim zasięgu wybuchu. Ci bardziej fortunni, jak Alex i Nana, zostali po prostu strąceni ze swych krzeseł i ciśnięci na ziemię. Salę karczemną wypełnił brudny, kosmaty dym. Choć Shateielowi dzwoniło w uszach, był w stanie zaobserwować, że przez kopeć przedzierają się jakieś sylwetki. Przynajmniej z pół tuzina, jak nie więcej. Nim jednak anioł dokładniej oszacował ich liczebność, pośród zadymy błysnęły ostrza i groty. Jeden z niemrawo wstających pijaczyn został skrócony o głowę, a jego bezwładne ciało gruchnęło ponownie na deski. Garść innych pechowców, w tym szynkarz, została naszpikowana strzałami, padając bez życia. Szum w głowie Halaku zaczęły zastępować paniczne błagania, wrzaski, oraz - niemal jednolity - skowyt atakujących fanatyków.


Shateiel odkaszlnął i zaklął. Był ciekaw, jak teraz wykaże się jego opiekun. Do tego Nana już użalała się nad losem tych wszystkich ludzi. Tej biednej kelnerki. Szynkaża. Gości. Tylko, jakie właściwie upadły miał szanse, by ich pomścić? Nawet nie wiedział, ilu zwyrodniałych bydlaków czaiło się w tej kotłowaninie. Dobra… pani każe, sługa musi. Byleby tylko ciągłe i natrętne “zrób coś” w końcu przestało zalewać jego myśli. Anioł wyprostował się, po czym rozpostarł skrzydła.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 06-01-2021 o 13:36.
Highlander jest offline