Wątek: DEA
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2020, 03:24   #41
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - 2020.02.26; śr; g 23:00

Czas: 2020.02.26; śr; g 23:00
Miejsce: Los Angeles, dom Eda
Warunki: jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz ciemno, chłodno, d.si.wiatr i pogodnie


Ed wreszcie mógł po całym dniu wrócić do siebie. Odkąd rano wyjechał do pracy nie było go w domu cały dzień. Za oknem znów wiało chociaż nie aż tak mocno jak wczoraj czy jeszcze dzisiaj rano. Przed wyjściem z biura wczoraj wieczorem nie było wiadomo jak to będzie z tym sztormem. Jak zwykle służby federalne były postawione w stan podwyższonej gotowości gdyby trzeba było nieść pomoc mieszkańcom miasta. Sztorm trwał całą noc i z połowę dzisiejszego dnia. Chociaż na szczęście już nie tak drastyczny jak wczoraj.

Niemniej odkąd ataki wiatru zelżały do normalnego poziomu i alarm gdzieś o 12-ej wreszcie odwołano to z miejsca zaczęły się prace porządkowe tak w biurze jak i w całym mieście. Rano korki były wyjątkowo uciążliwe gdy drogowcy, straż pożarna i osoby prywatne usuwały osuwiska i połamane gałęzie jakie jeszcze tam i tu ograniczały ruch uliczny. Biuro też odczuło skutki wczorajszej wichury. Jakimś pechowcom na parkingu przewalony słup telefoniczny przygniótł samochody. Jak rano wyjeżdżał na spotkanie z Duffym to jeszcze były przygniecione tym słupem ale jak już wracał wieczorem do biura to słupa i połowy zgniecionych samochodów już nie było.

Podobnie piętro niżej poszło parę okien. Coś gruchnęło w szyby tak mocno, że wywaliło dziurę. Służby naprawcze miały tyle zgłoszeń, że obiecali zrobić jutro. Na razie nawet z parkingu widać było żółtą taśmę ostrzegawczą i bujającą się folię jaką zaimprowizowano stłuczone szyby. No tak, całe miasto dostało cięgi od tego sztormu. Ale duch amerykańskiej nieustępliwości z miejsca zabierał się za naprawianie tych strat. Jeszcze dzień czy dwa i większość standardowych szkód powinna zostać naprawiona.

Na szczęście dla planów agenta Hoovera druga połowa dnia była o wiele spokojniejsza. W sam raz by wybrać się popływać łodzią. Sam oczywiście nie mógł popływać ale mógł wynająć coś pływającego. I to nawet w tym samym klubie do jakiego należała Alyssa. Okazało się, że członkostwo w klubie daje poważne zniżki na wynajem takiego sprzętu. Pomijając to, że spora część klubowiczów miała tu własne zabawki. Od małych żagłówek, przez dumne ścigacze aż po pełnomorskie jachty którymi śmiało można by pływać po szerokich morzach i oceanach.

Z oczywistych powodów w klubie tym razem było dość tłoczno. Wielu właścicieli przyjechało sprawdzić stan swoich pływających skarbów a jak nie byli osobiście to mieli kogoś do tej roboty. Niektóre rejony portu i jednostki rzeczywiście wyglądały jakby oberwały solidnie w czasie ostatniego sztormu. Ale większość chyba zniosła to starcie z siłami natury dość dobrze.

Koniec końców Edowi udało się wynając coś co było chyba żaglówką. Nie znał się na tym. Było to coś wielkości przeciętnej szalupy, z jednym masztem, żaglem ale miało też i silnik. W każdym razie ten mały jacht był w niezłym stanie i można go było wynająć od ręki a właściciel był na miejscu i zgodził się popłynąć w kilkugodzinny rejs.

- Pierwszy raz na morzu? - zagadnął go Tom który wziął na siebie obsługę żaglówki oraz trasy. Jak sam mówił często to robił dla turystów albo innych gości więc nie była to dla niego żadna nowość. Trasa jaką mu pasażer pokazał na GPS też jakoś nie budziła jego sensacji.

- Dookoła Catalina Island. Trochę w jedną i drugą stronę. Niewyraźna ta trasa. - stwierdził w końcu gdy przyjrzał się tej morskiej trasie wyznaczonej przez elektroniczną mapę. To, że trasa jest niewyraźna to Ed wiedział już od informatyków. Ostrzegli go, że to raczej przybliżone rejony gdzie był ów GPS a nie dokładna trasa jaką zwykle wyznaczano na takich urządzeniach.





- Ładny widok nie? Rób pan zdjęcia, znajomym pokażesz jak miasto z morza wygląda. - zaśmiał się rubasznie i dobrotliwie gdy już dopływali do wyspy leżącej visa-vi miasta. Dopłynęli do tej wyspy w ok 3, prawie 4 godziny. Tyle samo zajął powrót no i trochę pływania przy samej wyspie. Całej trasy z GPS nie zdążyli zwiedzić bo jak twierdził Tom trudno było zrobić w pół dnia trasę na cały dzień. Ale zapraszał na jutro albo na kiedy indziej. Jak pogoda będzie ładna to z wynajmem łodzi nie powinno być problemu. Według niego taka trasa jaką klient mu pokazał na mapie to jedna z typowych jak ktoś miał chęci popływać przez jeden dzień forsownie. Ale częściej pływano weekendowo. Na początku weekendu na wyspę bezpośrednio lub cumować w jej pobliżu a pod koniec weekendu z powrotem do portu na stałym lądzie.

Widoki były całkiem ładne. Zwłaszcza jak tak już nie wiało i nie kołysało. W pogodny, spokojny dzień można było uwierzyć dlaczego ludzie dla relaksu pływali w takie rejsy. Gdy wpływali z powrotem do portu na świecie panowały już wieczorne ciemności. Wadą wodnych szlaków było to, że nie zostawiały żadnych śladów. Jakby się ktoś chciał z kimś spotkać to miał do dyspozycji całe morze. Nawet na szlaku wyznaczonym przez GPS do spotkania mogło dojść w dowolnym punkcie. A namiar z grudniowej trasy Alyssy nie był aż tak dokładny by wskazać czy dobiła gdzieś po zewnętrznej stronie wyspy czy nie. Ale Tom był sceptyczny.

- Na jeden dzień to bardzo forsowna trasa. Trzeba by cały czas płynąć. Dla jednej osoby to niezły sprawdzian. Nie dla amatorów. Nie bardzo jest czas i miejsce by się gdzieś na dłużej zatrzymywać. I jeszcze dobre wiatry trzeba by mieć a to już kwestia pogody. Sam pan widzisz jak to z tą pogodą. Rano pizgało a teraz jest spokojnie. - brzuchaty wilk morski kręcił swoją ogorzałą głową w białym kapelusiku jakim zwykle używali wędkarze i im podobni turyści. Wątpił by ktoś miał czas na coś więcej niż żeglowanie. I dało się słyszeć szacunek dla kogoś kto samotnie był w stanie pokonać taką forsowną trasę.


---



A pierwsza połowa dzisiejszego dnia była dość wietrzna. No ale nie aż tak jak wczoraj i w nocy. Widocznie pogoda się wyszumiała przez ten czas. Albo takie nadzieje dawały poranne prognozy pogody. Ale rano jak Ed nie musiał zmagać się z żaglami i bujaniem fal to aż tak istotne to nie było. Spotkał się rano z policyjnym detektywem który do niedawna prowadził śledztwo śmierci Salvado. Spotkali się w tej samej kawiarni z kawą i pączkami co poprzednio. Była tak blisko, że przez okna widać było budynek komisariatu w jakim pracował Duffy. Pewnie dlatego znów przynajmniej przy jednym stoliku siedzieli jacyś jego mundurowi koledzy z jakimi wymienił powitalne skinienia głową nim usiadł z facetem w cywilu przy innym stoliku.

- Nie znam typa. - Ken zaczął od tego o co pytał kolega z bratniej służby. Jak mu Ed pokazał te filmy od Morgana gliniarz przyjrzał im się uważnie, coś sobie zapisał i o nim i o tym sedanie, wysłuchał co agent mówi o tym co się dowiedział z kamer ruchu ulicznego no i skończyło się na tym, że wyszli na ten wietrzny poranek i przeszli kawałek do tej kawiarni. Mimo wiatru było całkiem słonecznie więc wewnątrz było tak przyjemnie jak zwykle. Tylko ten wiatr za oknem wiał aż szyby trzeszczały. A jak się poskarżyła kelnerka w nocy im na zapleczu wywaliło śmietniki i cały ranek im zeszło na sprzątaniu tego syfu. No ale przy kawie i pączkach mogli pogadać na spokojnie. No więc Ken nie znał typa.

- Widziałeś jak się ubrał do tego numeru u Morgana? Skubany musiał wiedzieć, że tam są kamery. Ani razu nie spojrzał bezpośrednio w kamerę. Zresztą potem u nas w komisariacie też. - detektyw podzielił się swoimi uwagami na temat obejrzanego materiału filmowego. Właściwie nie zamówił sobie pączków ale pełnoprawne śniadanie z jajkami sadzonymi, frytkami, bekonem i surówką. Zresztą polecał koledze tutejszą kuchnię. Sam w domu zwykle nie jadł i stołował się tutaj. Jak spora część kolegów z komisariatu.

- Jacyś ogarnięci. Równie dobrze mogli mieć jakąś charakteryzację pod tymi czapkami i kapturami. Poza wzrostem i tego, że to białas nawet na filmie niewiele widać. Zobaczymy z tym sedanem. Może coś się znajdzie. Orange mówisz? Zobaczymy. - zerknął w przelocie na swojego kolegę federalnego i z zapałem zaczął kroić kawałek bekonu który zaraz wpakował sobie do ust i namiętnie zaczął go przeżuwać.

- My nic nie mamy o tych monterach. Nie pasuje nam żaden gang. Może jacyś cyngle. Albo kasiarze. Muszą mieć kogoś od komputerów. Może to jeden z nich albo ktoś trzeci. Ten co gadał z naszym dyspozytorem i podszył się pod biuro Morgana. Ale analiza głosu nic nie wykazała. Byli w rękawicach więc odcisków palców też nie ma. Nie było strzelaniny ani seksu więc śladów krwi ani nasienia nie ma. Mieli te czapeczki i kaptury to z włosami ciężko. Generalnie nie zostawili po sobie zbyt wielu śladów. Właściwie są tylko nagrania. Te co widziałeś. Nieźli są. Naprawdę nieźli. To ktoś z zewnątrz. Spoza miasta. Nie pasuje nam do żadnej ze znanych ekip jakich znamy. Albo to nowa ekipa albo ktoś sprowadził zawodowców spoza miasta. Ale daliśmy znać innym komisariatom. Może ktoś się z czymś zgłosi. Na razie cisza. Ale jak na mój psi nos mamy nową ekipę kowbojów w mieście. - w miarę jak jadł Ken trochę niewyraźnie przez to, że jadł ale podzielił się z agentem swoimi wnioskami na temat fałszywych monterów. Zbyt wiele tego nie było. Raczej wnioski jakie razem z partnerem wyciągnęli głównie z filmów albo rozmów ze świadkami.

- Macie u siebie jakichś łebskich kolesi od komputerów? Może wasi coś znajdą. Nasi mówią, że kowboje musieli przygotować ten numer, zeskanować co się dało z Morgana, podszyć się pod niego a potem czekać na zgłoszenie. Mogli nawet sprawdzić ile czasu zajmie dojazd od nich do nas bo mniej więcej przyjechali o czasie. O tak, przygotowali się. Dobrze się przygotowali. - Ken odwdzięczył się małym szczurem z nagraniem owej rozmowy z końca stycznia z podstawionym biurem Morgana. Czy informatycy z DEA wyciągnął coś więcej niż ci z komisariatu tego na razie ani Ken ani Ed nie wiedzieli.

- Jest jeszcze coś. Furgonetka. - policyjny detektyw podjął kolejny wątek tak samo jak kolejny kęs swojego śniadania. - O ile stary Morgan nie prowadzi jakiejś podwójnej ewidencji to każda z jego furgonetek ma alibi na ten dzień. Co oznacza, że kowboje musieli użyć własnej. No biały Transit to jeszcze nic specjalnego. Może taką mieli. Jak nie to musieli przemalować na biało. Ale te naklejki napisów firmowych to już musieli gdzieś zrobić specjalnie na ten numer. Albo skorzystali z jakichś firm reklamowych albo mają odpowiedni sprzęt by zrobić to samemu. Na razie wysłaliśmy zapytanie do firm zajmujących się poligrafią ale na razie cisza. I jeśli nie są durniami, a raczej na to nie wygląda, to po tym numerze powinni się pozbyć tego Transita. Jak by im poszło tak sprawnie jak u nas to pewnie nigdy go nie znajdziemy. - detektyw rozłożył ramiona na znak, że próbują ugryźć tą sprawę z każdej możliwej strony no ale na razie wymownych postępów za bardzo nie mają. Jakby dało się odnaleźć taki samochód użyty do przestępstwa mógłby być do dowód albo chociaż poważna poszlaka w śledztwie. No ale pewnie sprawcy o tym wiedzieli i często pozbywali się takich obciążających dowodów. Mniej lub bardziej skutecznie. Czasem po paru dniach, tygodniach, miesiącach czy latach policja natrafiała na jakiś spalony czy “zgubiony” pojazd jakiego użyto w jakimś przestępstwie albo były zamieszane w coś podejrzanego. Tylko amatorzy albo desperaci używali do takich rzeczy swoich własnych pojazdów.


---



Wcześniejszy sztormowy dzień przyniósł natomiast wysyp nazwisk, twarzy i ksywek członków różnych gangów, przestępców, członków karteli i innych podejrzanych typów. Jak się zawęziło do samych mężczyzn rasy kaukaskiej to też nadal było z ćwierć setki, pół albo dwie setki pozycji. W zależności jak ścisłe kryteria się brało pod uwagę. Ale przy kolejnym wąskim gardle ludzi o policyjnym, federalnym czy rządowym przeszkoleniu zrobiło się z tego pół tuzina do tuzina. Znów w zależności od przyjętych widełek.

Jednym z kandydatów jakich sugerował komputer był Philip Ruis. Anarchista i antyglobalista. Miał na koncie sporo spraw sądowych ale zwykle za zakłócanie porządku i niszczenie mienia. Mniej więcej pasował do rysopisu, białas, chuderlawy, z małą bródką. Jakby go ubrać w te bejsbolówki i raperskie, luźne ciuchy to nawet podobny do tego typa co był u Morgana pod koniec stycznia. Miał też do pewnego stopnia podobny styl “pracy” jaki wykonano na komisariacie. A więc zwykle podszywał się za listonosza, kuriera czy dostawcę pizzy i czasem udawało mu się pod tą przykrywką dotrzeć naprawdę daleko. Tylko zwykle “na mecie” walił pacyfy sprejem lub coś podobnego a potem ulatniał się zanim się ktoś połapał co jest grane. Nie zawsze mu się udawało stąd te wyroki. Ale wręcz szczycił się takimi numerami a na swoim blogu całkiem chętnie o nich opowiadał jak z policji i systemu zrobił durniów. Ale o numerze z końca stycznia nie było ani słowa. Pod względem schematu działania to Ruis okazał się najbardziej wpasowany w schemat działania. Wydawał się mieć możliwości i nerwy wykonać taki numer. To przemawiało za nim. Przeciw był brak pacyfy na komisariacie no i cisza na blogu.

Drugim z kandydatów był Nelson. Max Nelson, lat 28. Urodzony w Kaliforni, zdawał na akademię policyjną, nawet był już na rekruckim stażu czyli jeździł na patrole z prawdziwymi gliniarzami ale odszedł. Akta ujawniały, że był zamieszany w dilowanie, haracze, nadużywanie władzy i pały i takie tam. Groził mu proces sądowy ale się zwolnił w porę. Od czasu do czasu robił różne numery podszywając się pod policjanta. Ze dwa razy był tak wiarygodny, że nabrał nawet zawodowych gliniarzy. Co więcej podczas swoich policyjnych praktyk miał nawet przez parę dni dyżury na obrobionym w styczniu komisariacie. Chociaż to było ładne parę lat temu. Za nim przemawiało to, że znał gliniarzy, umiał się pod nich podszyć i parę lat temu ale bywał na właściwym komisariacie. Przeciw było to, że brakło rabunku. Zwykle Nelsonowi chodziło o pieniądze jak odstawiał swoje numery z odznaką. No i nie było znane obecne miejsce zamieszkania.

Trzecim był Henry Knotz. Były agent FBI który parę lat temu zwolnił się ze służby. Ekstremista w sprawie napływu imigrantów do USA. Członek organizacji paramilitarnej jaka jeździła wzdłuż meksykańskiej granicy by wyłapywać nielegalnych. W ogóle nie był podobny do rysopisu żadnego z monterów. Głównie z powodu swojego wydatnego brzucha zdradzającego niezdrowy tryb życia. Ale charakter i umiejętności sytuowały go na czele listy podejrzanych jeśli chodziło o kogoś kto byłby zdolny zaplanować taki numer. Minusem był brak motywu. Po co miałby grzebać w jakiejś płycie na zapleczu miejskiego komisariatu? No ale był podejrzany o kilka niewyjaśnionych przestępstw które cechowały się starannym planowaniem. Ale zwykle chodziło o coś przeciw kolorowym albo imigrantom. Nigdy niczego mu jednak nie udowodniono.

Żaden z kandydatów nie wydawał się powiązany z Salvado i jej śmiercią. Niektórzy jednak mogli mieć umiejętności albo charakter aby wyrolować posterunek na jakim pracowali Duffy i MacNamara.


---



To wszystko jednak było wczoraj albo dzisiaj. Teraz był wreszcie w domu i mógł odpocząć. Choćby przejrzeć jeszcze raz listę osób jakie przebywały tamtej nocy w hotelu. Tak gości jak i obsługi. Z obsługą było łatwiej bo skoro placowali w hotelu to raczej byli na miejscu. Z gośćmi trudniej bo po miesiącu od zdarzenia raczej nie należało oczekiwać, że wciąż będą mieszkać w hotelu. Niemniej obaj policyjni detektywi sprokurowali listę kilkudziesięciu osób. Ale koncentrowali się w przesłuchaniach albo na gościach będących w sąsiednich pokojach, w restauracji albo na obsłudze hotelowej. No i już z godzinę przed północą okazało się, że dniówka agenta federalnego niekoniecznie się kończy gdy wraca on do siebie do domu. Najpierw zadzwoniła koleżanka z pracy.

- Cześć Ed. Mam nadzieję, że nie budzę. - zaczęła Patricia tonem sugerujacym, że do głowy nie bierze, że jest już w piżamie i w łóżku. - Właśnie staram się nie wkurzać bardziej mojego chłopaka, że rozmawiam z kolejnym facetem którego on nie zna jak dopiero co “flirtowałam” z jakimś Hiszpanem z Majorki na randkowej stronie. - zaczęła z grubej rury po krótce dając znać koledze jak wygląda u niej sytuacja. Zanim zdążył coś powiedzieć szybko ciągnęła dalej. - Nieźle mówi po angielsku ale widać, że obcokrajowiec. Niezły bajerant. Może podobać się kobietom. Jakbym tam była u niego pewnie bym popłynęła z nim łódką na te akwalungi. O Salvado on nic nie mówił ani ja nie pytałam. Nie chciałam go płoszyć. Pytałam czy był ostatnio w USA albo na Karaibach. Mówił, że nigdy nie był ale bardzo chciałby. A teraz wybacz muszę przytulić do piersi mojego mężczyznę. Ciao. - tak szybko jak zaczęła to i skończyła. Nawet nie była to rozmowa tylko zdanie na gorąco relacji z rozmowy z Longo. A gdy Ed odłożył telefon i jeszcze był na etapie zastanawiania się nad tym wszystkim telefon znów zadzwonił. Chociaż tym razem nie dzwoniła sympatyczna koleżanka z pracy.

- Cześć Ed. Jak pogoda? Nie zmyło was do morza? - agent Johnson z Margarity wydawał się być bezczelnie zadowolony z siebie, że dzwoni o tak późnej porze. Zaśmiał się krótko i zdawkowo ale okazało się, że nie dzwonił tylko po to by sobie pożartować.

- Słuchaj Ed, siedzisz jeszcze w tej sprawie Salvado? Miałem trochę czasu tutaj to się rozejrzałem. Teraz jak wiadomo za kim to łatwiej. Pewnie wiesz, że cała ta twoja trójka z agencji turystycznej zaliczyła lot z Wenezueli do LA 15-go? - zapytał pro forma. Akurat tak podstawowe dane kolega z LA znał odkąd dostał tą sprawę. To akurat nie budziło żadnych właściwości, że cała trójka przyleciała porannym lotem w środę 15-go stycznia. Potem pojechali do hotelu no a koło północy znaleziono Salvado martwą na hotelowym chodniku. Tak więc akurat tu nie było nic niejasnego. Ale ton Johnsona sugerował, że jednak coś odkrył.

- No zakładam, że wiesz skoro przysłałeś nam tą makulaturę. A wiesz, że oni mieli zamówiony lot powrotny do LA tydzień później? Mieli wracać po następnym weekendzie. W poniedziałek 20-go. Ale we wtorek, 14-go zmienili plany i zamówili lot na następne rano. Dlatego wrócili 15-go. Może to nic ale skoro się dowiedziałem to pomyślałem, że ci powiem. - rzucił tak luźnym tonem jakby sobie siedział przy skraju basenu pięciogwiazdkowego hotelu popijając drinka z parasolką. I właściwie tyle miał do powiedzenia więc rozmowa potem już dość szybko się skończyła.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline