Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2020, 06:38   #34
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - 2519.I.10; abt (2/8); wieczór

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; Kamila van Zee
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); popołudnie - zmierzch
Warunki: cicho, ciepło, jasno na zewnątrz półmrok, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana



Gdy wieczorem młoda kupiecka wdowa szykowała się na wieczorną schadzkę z towarzyszami i ponowienie próby przechwycenia kogoś ze strażników wcale nie miała aż tak dużo czasu. Jak wróciła z Malcolmem do własnej kamienicy to już na zewnątrz było całkiem ciemno. W końcu już po zmierzchu wiatr uspokoił się na tyle by można było spokojnie wyjść czy wyjechać na na miasto. Wcześniej zimowa zawierucha trwała praktycznie całe popołudnie aż do zmierzchu. Dopiero z nastaniem ciemności pogoda się uspokoiła i ciemnoskóra szlachcianka zdecydowała, że jednak zrobią szybki rajd po mieście. Więc pojechały na pewniaka. Do domu weterana w porcie i po okolicy. Panna van Zee okazała się całkiem udaną organizatorką a te rejony portu gdzie pojechały były względnie zadbane i bezpieczne nawet po zmroku. Więc nie musiały się obawiać napaści ani nic takiego.

Oczywiście pojechały powozem van Zee. Czterokonny powóz to był całkiem inny standard niż dorożka Malcolma zaprzężona w jednego konia. Nawet jeśli była przystrojona jak na odpust boży. Kamila nie wyjawiła czy nie ma ochoty na przejażdżkę tak ubogim jak dla niej środkiem transportu czy to chciała wyświadczyć przysługę i przyjemność goszcząc u siebie kogoś kto nie dorównywał jej statusem grunt, że obie jechały tym wspaniałym powozem. Towarzyszyła im tylko Brena. No i dwaj stangreci na zewnątrz. Kornas chyba nie sprawił na młodej szlachciance zbyt dobrego wrażenia więc musiał jechać z Malcolmem. Tak samo jak dwóch służących czy może ochroniarzy szlachcianki. Załoga dorożki stanowiła jakby cień pierwszego powozu “gdyby coś się działo”. No ale nie psuła efektu jaki dawały dwie wystrojone ślicznotki rozdające datki ubogim i potrzebującym z niewielką pomocą też ładnej służki. Tak przynajmniej to sobie umyśliła Kamila i pod reżyserskim względem scenariusz okazał się w sam raz. W parę pacierzy sakwy i skrzynie z darami stały się puste a dwie młode damy miały szanse liczyć na odpowiednie plotki co do swojej wspaniałomyślności i miłosierdziu jakie mogły roznieść się po mieście albo chociaż porcie. A gdy w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i wbrew pogodzie wykonanego planu wróciły pod kamienicę Versany to już do umówionej pory spotkania z kolegami już wcale tak wiele czasu młoda wdowa nie miała. Ale co by nie mówić finał też był niezły bo nie pamiętała kiedy ostatni raz czterokonny powóz z rozpoznawalnym na mieście herbem van Zee zatrzymał się tuż przed kamienicą a Kamila miała tak dobry humor, że kazała odwieźć koleżankę pod same drzwi.

Przebierając się już w swojej sypialni Versana miała sporo do przemyślenia i wysłuchania. Brena która wreszcie poczuła się jak w domu wprost nie mogła się nacieszyć wizytą w tak wspaniałej rezydencji i szczebiotała na temat młodej panienki van Zee “co jest tak miłosierna co piękna”. Bo to, że ktoś z wyższych sfer może łączyć te dwie cechy to dla zwykłej sprzątaczki i pokojówki dla której służba w kupieckiej rodzinie już było zaglądaniem jednym okiem na wielki świat wydawało się nie do pojęcia.

No i utalentowana. Zapewne jakby pytać młodej szlachcianki komu recytowała swoje wiersze to o Brenie by pewnie zapomniała. Tak samo jak ludzie z jej kregów nie zauważali zdobionych mebli po prostu uważając, że mają być i pełnić swoje funkcje zgodnie z prawem boskim i ludzkim. Ale czekając popołudniu na poprawę pokoju Versana nie miała już takich kłopotów by namówić gospodynię na ukazanie swoich poetyckich, aktorskich i oratorskich talentów. Dzisiaj ciemnoskóra szlachcianka czuła się już chyba ośmielona swoim poprzednim debiutem i poza grzecznościowymi uwagami, że “to nic takiego i byle co do szuflady” zaczęła deklamować swoje wiersze a nawet chyba napisała jakąś sztukę no ale akurat jak o tym zaczęła mówić zorientowała się, że pogoda się właśnie poprawiła i to przekierowało jej uwagę.

A jako aktorka i poetka panna van Zee rzeczywiście miała talent. Gdyby nie nazwisko zapewne mogła by występować jako aktorka albo minstrel. Ale panienkom z dobrych domów takie niecne zajęcia nie przystały. Co było jednym z powodów dla których Kamila pisała w sekrecie i do szuflady. A pisała o miłości, chyba obowiązkowo nieszczęśliwej i niespełnionej. Co o ile się orientowała Versana było dość modne. Chociaż momentami używała określeń, oscylujących wokół miłości cielesnej bardziej niż rumieniec na twarzy na jaki zwykle decydowali się poeci co już było dość odważnym posunięciem. Tak samo temat nocnych, tajnych schadzek i awanturniczych przygód był już w najlepszym razie znacznie mniej popularny i potencjalnie dwuznaczny.

- Tak bym chciała przeżyć taką romantyczną przygodę. - wyznała rozmażonym tonem podczas przerwy w deklamowaniu jednego ze swoich wierszy o nocnych schadzkach z kochankiem. Praktycznie bez wahania i przy okazji wypiły we dwie całą butelkę wina przyniesionego przez gości. Ale rozłożone na pół dnia i dwie głowy pozostawiało po sobie przyjemną lekkość butów i żwawe spojrzenie. No tylko spać się żadnej z nich nie chciało a kiedy by ciemnoskóra panna poszła spać tego Versana już nie wiedziała. Tak samo jak tego co się stanie jak ona sama w końcu odda się w objęcia Morra.

O Froyi Kamila nie bardzo miała ochotę rozmawiać. W końcu Versana nie była pewna czy tamta odrzuciła zaproszenie i czy w ogóle gospodyni ją powiadomiła. Za to chętnie rozmawiała o dzielnej pani kapitan z południowych krain. Niestety akurat o niej miała mętne pojęcie. Rose de la Vega miała być bardzo piękna, dzielna i przebiegła. I być żywym ucieleśnieniem awanturnika i poszukiwacza przygód. Niestety Versana w tym wypadku nie była pewna ile z tego co mówiła Kamila jest rzeczywistością a ile jej wyobrażeniami o owej kapitan. W końcu osobiście jej nie spotkała ale bardzo ale bardzo chciała ją spotkać. I była nawet skłonna wymknąć się na jakąś romantyczną schadzkę, zwłaszcza jakby jej nowej koleżance udało się zorganizować spotkanie.

- Myślę, że możesz zacząć jej szukać w kapitanacie. Każdy kapitan musi a przynajmniej powinien zostawić jakiś kontakt do siebie. - rzekła zastanawiając się już trochę poważniej nad tym jak można by zorganizować taką schadzkę z dzielną panią kapitan.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kazamatów; karczma “Piwniczna”
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); wieczór
Warunki: cicho, siarczyście lodowato, półmrok na zewnątrz ciemno, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana


- No i się zrzygał! A idź Rolf wstyd mi za ciebie! - Versana znów w przebraniu i makijażu obserwowała od dłuższego czasu jak wczorajsza trójka znów się zabawia. Szło im nieźle. Urządzili sobie kolejną, wieczorną pijatykę. Tym razem dwaj strażnicy powitali brodacza jak starego znajomego. Bez wahania zaprosili go do siebie i prawie z miejsca przywitali się tyleż hałaśliwie co radośnie. A potem zaczęli picie. Piwo, wino, miód i nalewki. I to tak po kolei a trzy moczymordy takiej jednej butelki jaką z Kamilą przez pół dnia się raczyły nawet by pewnie nie zauważyły. Opróżniali kufle, kubki i szklanice jedna za drugą.

Tym razem Aaron dzielnie stawiał im pola. A o dziwo Rolf którego dotąd roboczo nazywali Wąsem z powodu łysiny i wielgachnych wąsów od początku wieczoru coś nie mógł sprostać dzisiejszym wyzwaniom. Szybko zaczął mu się trząść głos i ręce wzbudzając radosną złośliwość kompanów przy stole. Wydawało się, że dzisiaj odpadnie pierwszy. Pytanie było kto drugi? Idealnym układem było gdyby to Aaron powalił obu swoich partnerów w tych pijackich zawodach. No ale jak się okazało pogromcą okazał się Franz. Brodacz trzymał się do późnego wieczoru całkiem nieźle, szli z Franzem łeb w łeb śmiejąc się i żartując z coraz bardziej chwiejnego kompana którego już musieli szturchać by przypomnieć o kolejnej kolejce. No ale ostatnia kolejka czy dwie lub po prostu kumulacja wcześniejszych w końcu dopadła i Aarona. Akurat jak Rolf wreszcie puścił bełta na co się zanosiło od paru chwil i w ogóle wypadł z gry. Był chyba w takim stanie w jakim wczoraj brodaty towarzysz na koniec wieczoru. Ale i Aarona dopadły słabości. Co prawda jeszcze się trzymał w pionie ale już chwiał się wyraźnie, język zaczął mu się plątać i miał widoczne trudności ze zogniskowaniem spojrzenia. Nie sprawiał wrażenia by miał jeszcze siły wspomóc jakoś koleżanki i kolegów w dalszej części akcji. No ale inaczej niż wczoraj powalił jednego z zawodników. No ale drugi, Franz, wyglądał jak młody bóg. Jakby cała ta wieczorna pijatyka tylko go rozweseliła teraz szydził sobie radośnie z dwójki kompanów.

- Banda pijaków… Rolf. Rolf! Wstawaj pijaku! Zbieramy się! Czas na nas! Wstawaj! - widocznie Franz uznał, że przy takiej sytuacji czas zbierać się do domu. Znów było już bliżej północy niż dalej. A karczma już znacznie opustoszała zaś przy innych stołach sytuacja wyglądała podobnie. Problemem Franza było to, że miał niezły kłopot gdyby miał nieść takiego spaślaka jak Rolf. Na Aarona też za bardzo nie było co liczyć, dobrze jakby sam się doniósł do swojego domu. I młodszy i szczuplejszy strażnik kazamat chyba sobie zdawał sprawę bo na razie machnął na to ręką i wstał kierując się do wychodka jakie były w jednym z zakamarków lokalu. Zostawił grubasa który przybijał gwoździa do stołu i chwiejącego się Aarona przy ich wspólnym stole.



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kazamatów; kryjówka kultystów
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); wieczór
Warunki: cicho, siarczyście lodowato, półmrok na zewnątrz ciemno, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Strupas



Na zewnątrz aura się nie zmieniła. Dalej panowała noc i zamieć. Odkąd Aaron i Versana wyszli na zewnątrz pochłonął ich ten mrok, noc i zamieć. Mogliby skamienieć na sopel parę kroków dalej i z wnętrza i tak by tego nie było widać. Jak im szło dzisiaj w tym upijaniu strażników tego garbus nie wiedział. Przy takiej aurze mogło to być i na drugim końcu miasta albo świata a nie na drugim krańcu ulicy a i tak by nie było widać żadnej różnicy.

Zbliżała się północ. Wczoraj gdzieś o tej porze przylazł najpierw Kornas a potem Versana. Czy dzisiaj skończą podobnie tego nie wiedział. Przynajmniej zdołał rozpalić w tej zimnicy na tyle, że przy samym piecu to nawet całkiem ciepło było. Jakiś napitek tak jak prosiła Versana się znalazł. Gdyby trzeba było dodatkowego znieczulacza. O jakiejś blondynce co się miała włóczyć po mieście nic nie wiedział. To, że jakaś miałaby być szlachcianką było co najmniej zastanawiające. Przecież ci wielcy, ważni i bogaci jeździli albo konno albo powozami. I nie chodzili pieszo jak plebs. Tylko ten kawałek do powozu czy konia i w przeciwną. Więc nie. Nie miał Versanie nic do powiedzenia na ten temat.

Rozmyślania i oczekiwanie przerwał mu jakiś nowy dźwięk. Inny niż gwałtowne odgłosy zamieci które przy tak długim czekaniu robiły się dość monotonne. Jakiś czas temu huknęło gdy chyba odpadła jakaś okiennica czy decha. To było coś! No ale potem znów zrobiło się jak zwykle. Można było czekać aż ten wiatr znów coś połamie albo oderwie. To była tylko kwestia czasu. Pewnie dlatego wiatr hulał przez dziury i szczeliny wewnątrz budynku. No ale ten dźwięk był inny. Też jakby coś upadło czy się przewróciło. Można było już wrócić do takiego samego potraktowania jak tamtą okiennice gdy zaraz potem doszedł nowy dźwięk. Kroki. I charakterystyczny odgłos pazurów po podłodze. Coś tam w sąsiedniej izbie było i węszyło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline