Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2020, 12:05   #42
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wizja świata, w którym wszystko naznaczone jest jakimś mrocznym fatalizmem, dawała pewne poczucie bezpieczeństwa. Gwarantowała stabilność, ułatwiała życie, a nawet dostarczała szczególnego rodzaju spokoju. Zarówno Yazmin jak i Thiago zdołali się już oswoić z myślą o śmierci i tak jak ludziom, którzy pogodzili się ze swoim upadkiem, nic już nie jest straszne, tak i dla nich życie toczyło się, nie niosąc żadnych zagrożeń… aż do dziś. Dziś bowiem ich dotychczasowe życie postanowiło zakończyć się z hukiem, którego fala uderzeniowa właśnie rozlewała się przed ich oczami. Zapomnieli, że nauczyli się zapominać, odrzucając dawne czasy, aby nie zwariować i móc udać, że to tylko zły sen - to, albo szaleństwo.
Gdzie leżała granica? Z pozoru niewidoczna, cienka linia barwy neonowej czerwieni, po przekroczeniu której przestaje się zasługiwać na miano człowieka? Odwieczne pytania, wałkowane w głowie od tak dawna, że szło zapomnieć kiedy pierwszy raz uformowały się w głowie, ryjąc pazurami na wewnętrznej stronie kości czaszki. Metr po metrze, Yazmin kroczyła poprzez piekielną polanę, upstrzoną kobiercami ognia i plamami rozerwanych, ludzkich ciał. Śmierdziało palonym mięsem i benzyną. Strachem, beznadzieją i żelazistą wonią surowizny, jakże charakterystyczną dla każdej jatki, gdzie miękkie tkanki rozrywano siłą, wypuszczając na glebę litry czerwonej posoki. Było jej tyle, że prawie dało się wyczuć miedziany posmak na języku, gdyż w samym powietrzu zawieszono mikroskopijne, krwiste drobinki, niesione wiatrem razem z cząsteczkami tłustego dymu.

Następowało to, co najgorsze. Narastało powoli, niepostrzeżenie. Z początku było spokojnie, nazbyt spokojnie i zwyczajnie. Latynoska zamykała oczy i je otwierała. W ich wnętrzu, lub na powierzchni rogówki niczym twory szalonego malarza, pojawiały się obrazy podobne wirusom, infekującym mózg. Oddychało się kobiecie coraz ciężej, z każdym kolejnym krokiem czuła jak zapada się w zimną, czarną pustkę. Tym razem była zaledwie widzem, zupełnie jakby jej oczy wywróciły się w swojej orbicie i wpatrywały prosto we wnętrze kobiety: czarne, puste. Posępne, wystraszone i bezsilne. Nic nie mogła zrobić, nie mogła się wymknąć swojemu fatum i nigdy nie zdoła uciec przeznaczeniu, choćby potrafiła oszukać siebie, Losu nie oszuka. Przez moment śniła piękny sen o normalności… skończył się on jednak, dokładając cały zaległy koszmar w jednym impulsie, zmieniającym Raccoon City w sen psychopaty.

Dotychczasowa maska opanowania rozłaziła się Venegas w szwach, coraz częściej przecinając ponurą twarz nerwowymi tikami. Ściskała też mocniej rękę Leah, bezwiednie zgrzytając zębami. Zapadła w somnambuliczny stupor, skupiając uwagę tylko na najbliższych czynnościach, w tym tej najważniejszej - przetrwać. Tylko za jaką cenę?
Czy to istotne? Grunt, aby przeć przed siebie, do celu. Nie mieli innego wyjścia, niż podążać trasą wyznaczaną przez młodą, rudą dziewczynę, szczęśliwie obytą w mieście o wiele mocniej niż starsza Latynoska, która cyklicznie co kilkadziesiąt metrów zerkała dyskretnie na małą towarzyszkę, aby upewnić się, że ta daje radę. Tak samo sprawdzała dwóch pozostałych członków oddziału, więcej uwagi poświęcając mężowi, a gorzkie myśli automatycznie wypełniały jej głowę, ilekroć mijali coraz to nowe, makabryczne dekoracje uliczne. Nie tak wyobrażali sobie swoje noże żyje… ale co zrobić? Powinni dziękować za przeszłość, dzięki czemu nie dali się porwać panice, wciąż trzymali w kupie.

Nagła niespodzianka z pięterka wywołała u Latynoski konsternację, a ta błyskawicznie przeszła w irytację, gdy Thiago postanowił ratować piękność z okna. Zapewne sprawę by zignorował, gdyby chodziło o starą, bezzębną staruchę, albo łysiejącego okularnika, pokręciła głową widząc, jak podchodzi powoli pod budynek i rozkłada ramiona. Nie mieli na to czasu, niestety Cooper też tego nie rozumiał. Oczywiście musiał przy okazji dołożyć swoje menelskie, roszczeniowe trzy centy, próbując podgryźć Thiago, co ten miał wyraźnie w dupie, zresztą jak zwykle gdy jakiś chihuahua szczekał mu gdzieś na wysokości pęta. Irytacja przeciągnęła się, otworzyła paszczę i szturchnęła w bok swoją siostrę, złośliwość. Jednak ci Amerykanie byli miękkim, zepsutym przez kapitalizm i rozlazłym narodem tendencyjnych kaleczniaków.

- Que coño! - Yazmin warknęła ostro, potrząsając karkiem aby odrzucić długie włosy na plecy. Spojrzała na rude maleństwo obok i położyła jej dłoń na ramieniu.
- Leah - zaczęła o dziwo spokojnie, a widząc że ma uwagę dziewczyny, kontynuowała - Potrzebuję cię, musisz mi pomóc, si? Weź broń i patrz, czy nic się nie zbliża. Jesteś naszymi oczami, claró? - poklepała wątłe ramię zanim nie zabrała ręki, podchodząc trzy kroki w stronę reszty grupy.

- Por tu puta madre, skończcie ten cyrk - wróciła do szorstkiego tonu, klepiąc w radio przy pasie Thiago i wyciągnęła je, podnosząc na wysokość zarośniętej twarzy.
- Ozwij się. Jako Kevin. Do Marvina. Powiedz, że jesteś niedaleko. - wydała krótki komunikat. Przy zakłóceniach ten po drugiej stronie może zgapi że nie gada z Rymanem, wystarczy aby głos był męski i nie zaciągał zbyt mocno po hiszpańsku. Wolała skupić się na działaniu, nim złość nie przepnie jej kabelków w łepetynie i nie zacznie kogoś dusić.

Latynos za to przekrzywił na chwilę głowę, posyłając brunetce ciepły uśmiech.
- Cálmate bebé - mruknął, a gdy wdusiła guzik nadawania, odezwał się po angielsku - Tu Kevin. Marvin jesteśmy przecznicę od was. Czekajcie - skończywszy, wychylił się i z miną jakby robił psotę, pocałował żonę w skroń, a potem znów patrzył w górę, na dziewczynę u góry, parskając jedynie do słów pijaczka.

Yazmin była za to bardziej wylewna, choć wpierw drgnęła gdy została zaatakowana. Spięła się, przekrzywiając tułów jakby brała zamach by zdzielić kogoś w łeb, lecz zatrzymała się w pół ruchu, zamiast tego uśmiechając się krótko.

Za to blondyna chlasnęła nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Cooper, nie potrzebujemy cię. To fakt, ale już tu jesteś. Chcesz zdechnąć twoja sprawa. Eres un adulto, bądź dalej idiotą na własny rachunek. Wybić wszystko na korytarzu? Mocne słowa jak na kogoś kto jeszcze nikogo nie zabił - machnęła ręką, zbywając temat i poparzyła do góry, na obcą.
- Esto… to jedno piętro, skacz perra i nie bądź głupia. Jeden skacowany pendejo już wyrabia normę - splunęła na ziemię, obracając się i rzucając przez ramię - Masz pół minuty na zastanowienie. Czas start.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline