Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2020, 13:51   #36
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
- Czekaj na znak od Aarona. Jeżeli będzie potrzebował twojej pomocy poczekaj na niego na zewnątrz w przeciwnym wypadku pędź do kryjówki. - rzekła do eunucha wstając od stolika, przy którym zasiadali.
Następnie skierowała się w kierunku swojego kolegi ze zboru i jego zalanego w trupa towarzysza. W lokalu robiło się widocznie luźniej. Część stolików była już pusta, zaś te przy których zasiadali jeszcze biesiadnicy wyglądały podobnie jak ten do którego zmierzała brunetka.

- Pora chyba byś odprowadził swojego kompana do domu. Jeżeli potrzebujesz pomocy daj znać Kornasowi. Zaczeka wtedy na zewnątrz aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. - powiedziała Versana przechodząc obok stolika, który zajmował kudłaty czarodziej - Pamiętaj tylko zadać swojemu koledze kilka pytań w związku z naszą zgubą. - dodała ironiczne - a- szepnęła femme fatale po czym jakby nigdy nic minęła ławę mężczyzn i ruszyła w stronę bardachy. Chciała zdobyć trochę czasu dla współkultystów i zobaczyć z bliska Franza.

Szczerze mówiąc to Versana miała wątpliwości co, ile i czy cokolwiek Aaron zrozumiał z tego co mu tak na szybko powiedziała. Zaczynając do tego, że dopiero po chwili odwrócił się w jej stronę gdy zatrzymała się przy ich stole a wzrok miał widoczne trudności ze zogniskowaniem się na rozmówczyni. Co z jej słów dotarło do zamglonego piciem umysłu tego nie była kompletnie pewna. Może jakby usiadła i zaczęła tłumaczyć no ale to właśnie musiałaby usiąśc i tłumaczyć.

- Rolf… Rolfi… Fych… Fychozimy… - gdy już stała w połowie drogi między wychodkiem a resztą sali dotarły do niej niezbyt zgrabne próby Aarona w wyjściu na zewnątrz. Brodacz stał ale z wyraźną pomocą stołu o jaki się opierał ręką. Drugą próbował obudzić nawalonego w sztok grubasa. Efekt był właściwie żaden. Aaron więc westchnął i zaczął… Właściwie młoda wdowa nie była pewna co on tak naprawdę robił. Chyba chciał ściągnąć spaślaka z ławy na jakiej zasnął. Ale przy różnicy masy ich obydwu przypominało to jakby dziecko próbowało ciągnąć dorosłego. Niektórzy goście i obsługa nawet roześmiali się wesoło widząc jak to zaczyna komicznie wyglądać. Gdzieś przez salę Versana złapała pytające i sceptyczne spojrzenie swojego ochroniarza. Wyglądał jakby miał mocne wątpliwości czy Aaron podoła z wytaszczeniem bezwładnego Rolfa. Zresztą przy masie spaślaka to nawet trzeźwemu by też sprawiło wiele trudności. No ale nie byłoby takie zabawne czy wręcz komiczne.

- Fsss… fsstawaj byd-laku… no jusz… - Aaron chyba nie bardzo był świadom wesołości jaką wzbudza w tej części gości i obsługi co jeszcze nieźle kontaktowała co jest co. Uparcie próbował wynieść łysego na zewnątrz. Udało mu się go jakimś cudem podnieść do pionu ale dali radę przejść jakieś dwa chwiejne kroki gdy środek ciężkości został zachwiany i obaj runęli na podłogę przy salwie śmiechu improwizowanej widowni. - Ty świnio! Zrob-iłeś to specjalnie! - zawołał z pretensją Aaron gdy usiadł i z rozżalenia trzepnął beczkowatą pierś strażnika wciąż leżącego na podłodze.

- Zabieraj go zabieraj! Niedługo zamykamy! - zza baru zawołał do niego rozbawiony barman. Aaron spojrzał na niego, na leżącego na podłodze kompana i na razie na tym się skończyło. Kornas znów posłał pytające spojrzenie przez salę. Do wyjścia to Aaron by musiał najpierw wstać, potem jakoś podnieść spaślaka do pionu a jeszcze potem wyjść po schodach na poziom ulicy. Na nich otworzyć drzwi i jakoś wytoczyć się na tą zamieć co szalała na zewnątrz. Normalnie to byłoby tak banalne, że nie warte uwagi. Ale w tym stanie i z bezwładnym grubasem no to wynik był mocno niepewny. Zwłaszcza jakby mieli się uwinąć zanim Franz wróci z klopa.

- Łasica padnie jak jej jutro wszystko opowiem. - zadumała rozbawiona zaistniałą sytuacją brunetka - Aaron w każdym razie zrobił co do niego należało. Teraz moja kolej. Tam gdzie Tzeentch nie może tam babę pośle. - dodała rozradowana w duchu Versana. - Gdyby nie my kobiety... - wyczuła na szczęście skierowane w jej stronę oczy eunucha, który jakby tylko czekał na sygnał od niej aby przystąpić do działania. - A mężczyźni ponoć myślą tylko kutasem. - widocznie rozweseliła ją ta myśl. - Może lepiej, że Kornas go nie posiada. - w momencie gdy ich spojrzenia się spotkały puściła mu dyskretnie oko i delikatnie skinęła głową a następnie ruszyła dalej w stronę zaułka z toaletą.

Całe widowisko Versana musiała zostawić za plecami bo kątem oka dostrzegła ruch. Okazało się, że Franz wracał z wychodka i lada chwila powinien wyjść zza narożnika na tyle by samemu dojrzeć całą scenę na sali głównej ze swoimi dwoma kompanami w jej centrum. Na razie szedł raźnym krokiem poprawiając sobie ubranie i odruchowo albo nie spojrzał na kobiecą sylwetkę stojącą przy ścianie.

Idący przez korytarz strażnik nie uszedł uwadze Versany. Zwróciła głowę w jego kierunku lustrując go uważnie od dołu do góry aż jej wielkie ciemne oczy nie spotkały jego spojrzenia. Zatrzepotała wtedy uwodzicielsko powiekami i przygryzła zadziornie dolną wargę.

- Zaczynałam już tracić nadzieję, że spotkam w tej dziurze jakiegoś prawdziwego mężczyznę godnego uwagi. - uśmiechnęła się zalotnie do zbliżającego mężczyzny - Mam nadzieję, że nie tylko do szczania używasz swojego kutasa? - opuściła wzrok zawieszając go na kroczu Franza - Ciemno i zimno a do domu daleko. Przy takim chłopie czułabym się zdecydowanie bezpieczniej.

- Taa? Co ty nie powiesz. - zagajony mężczyzna zatrzymał się i obrzucił stojącą przy ścianie kobietę zainteresowanym spojrzeniem. Podszedł bliżej by dało się swobodnie rozmawiać. - A powiedz złotko ile bierzesz za takie poczucie bezpieczeństwa? - zapytał nieco zachrypniętym głosem ale chociaż wyglądał i zachowywał się luźno i wesolutko to nie wyglądał na tak nabzdryngolonego jak jego dwaj kompani jakich zostawił przy stole.

Kultystka nareszcie miała okazję przyjrzeć się klawiszowi z bliska. Z bardzo bliska. Franz był szczupłym, dość wysokim mężczyzną około czterdziestki, od którego w tym momencie biła wymieszana woń taniego tytoniu i alkoholu. Odziany był w ciemno zielony kaftan zapinany na lewą stronę kapą z brązowymi guzikami, który dopiero z tej odległości przypominał coś na miarę munduru. Poniżej miał zaś na sobie wąskie spodnie, które na jego szczupłych nogach sprawiały i tak wrażenie za dużych. Całość wieńczyły znoszone, skórzane buty z cholewką siegajace mu do połowy łydki. Twarz miał pokrytą rozsianymi drobnymi plamami wątrobowymi, które powstały zapewne w wyniku trybu życia jaki prowadził. Wiadra wypitej wódki, wagony wypalonego tytoniu i zarwane noce wywierały swoje piętno na obliczach wszystkich bez wyjątku. Wielki haczykowaty nos wyrastał pośrodku facjaty niczym maszt na jednym z okrętów należących do kompani Versany. Coś co było rzeczą niespotykaną wśród ludzi z warstwy społecznej, która reprezentował chudzielec był komplet uzębienia. Pomimo, że pożółkły i nierówny sprawiał jednak wrażenie twardego niczym skały Gór Krańca Świata. Najwidoczniej strażnicy kazamat musieli dobrze jadać i szkorbut był im czymś obcy. Bądź jak Strupas wolałby to określić: "kimś obcym". Nazwałby zapewne takiego delikwenta "łajbą bez kapitana", "łajbą" na czuprynie której siwe, krótkie włosy były równie rzadkie jak widok ludzi na ulicach Neues Emskrank o tej porze dnia i roku.

- Hmmmm… - zadumała chwilę nad pytaniem klawisza, którego oddech cuchnął tak jakby sam Nurgle przemawiał - Zacznijmy od butelki gorzałki i eskorty do domu. Zaś co do reszty. - dłoń wdowy powędrowała między nogi mężczyzny ściskając go pewnie za przyrodzenie - Myślę, że się dogadamy. - kultystka przygryzła wargę i puściła ponownie oczko w kierunku strażnika - Przecież oboje jesteśmy dorośli.

- Racja, oboje jesteśmy dorośli. - strażnik zaśmiał się rubasznie, złapał za nadgarstek jaki wylądował na jego spodniach i bez ceregieli pociągnął kobietę ze sobą. Wyszli zza rogu przy jakim dotąd stali i ukazał się znajomy widok głównej sali. Podobny do tego co oboje zostawili przed wizytą w wychodku z tą różnicą, że stół jaki wcześniej był miejscem pijatyki całej trójki teraz był pusty. To spowodowało, że Franz zwolnił rozglądając się ze zdziwieniem po sali ale szybko uwagę przykół mu ruch. Na szczycie schodów widać było plecy i łysinę Kornasa który pewnie mocował się z drzwiami, zamiecią i którymś lub obydwoma pijusami jacy ostatnio leżeli albo siedzieli na podłodze.

- A ich gdzie wywiało? - mruknął zdziwionym tonem strażnik raczej chyba do siebie niż do towarzyszki. Zerkał na plecy Kornasa tak jakby podejrzewał, że może mieć coś wspólnego ze zniknięciem swoich towarzyszy.

Zaskoczenie Franca nie uszło uwadze Versany. Postanowiła uszczypnąć go w tyłek skupiając jego uwagę na sobie. Chciała dać tym samym czas swoim kompanom na oddalenie się od tawerny.

- Co tak stoisz? - spytała lekko zszokowanego brakiem pijackich kumpli mężczyznę. Ton jej głosu wciąż był uwodzicielski i zalotny - Zwątpiłeś w swoje możliwości czy w rozmiary na mrozie? - zaśmiała się zadziornie - Mieszkam tyle czasu w tym mieście, że już chyba nic mnie nie zdziwi.

- Nic nie zwątpiłem! - odwrócił się do niej na chwilę aby nie było wątpliwości, że ani alkohol ani pogoda niczego mu nie ujmują. - Ale tu byli moi koledzy. - znów wrócił twarzą i wskazał gestem na pusty już stolik. Spojrzał na właśnie zamykające się za Kornasem drzwi jakby zastanawiał się czy ma z jego kolegami coś wspólnego. W końcu odwrócił się w stronę szynkwasu. - Herbi widziałeś gdzie poszedł Rolfi? - zapytał barmana wskazując kciukiem za siebie na stół jaki niedawno zajmowali we trzech.

- Twoi koledzy? Będą musieli zaczekać bądź dopłacić. - wtrąciła Versana nie czekając na odpowiedź karczmarza. - Mówisz o tych dwóch nawalonych w cztery dupy delikwentach? Odstawiali tu niezły kabaret i raczej nie stanęliby na wysokości zadania ale jak zapłacą... - zaśmiała się raptownie - Oni też są dorośli. Poradzą sobie. Lepiej weź tą flaszkę. - dodała wdowa - Suszy mnie w gardle. Nie chcesz chyba by i między udami pojawiła się suchota?

- Poszli sobie? - Franz wydawał się jednakowo zdziwiony jak i niezdecydowany na takie wieści. Popatrzył pytająco na Versanę a potem na karczmarza jakby chciał aby ten zweryfikował jej słowa.

- Poszli, poszli. Ten twój kolega i ten nowy z brodą. Idź, jeszcze ich może dogonisz, dopiero co wyszli. I tak niedługo zamykamy. - karczmarz bez zwłoki przytaknął i niedbale machnął w stronę schodów i drzwi na ich szczycie jakie dopiero co zatrzasnęły się za całą trójką. Drugi ze strażników zastanawiał się jeszcze chwilę po czym też machnął ręką.

- To chodź ślicznotko idziemy! - wziął ją pod ramię trochę niezdarnym ale zawadiackim ruchem po czym pociągnął ją w kierunku tych schodów też widocznie mając zamiar opuścić ten lokal. - Na razie Herbi! Do jutra! - odwrócił się jeszcze na chwilę by pożegnać się z karczmarzem i ten też mu machnął na pożegnanie.

Versana doskonale zdawała sobie sprawę z siły jaką dysponował Kornasa. Zdawała sobie jednak również sprawę ze stanu i wagi Wąsacza oraz z warunków jakie panowały na zewnątrz. Postanowiła więc po raz kolejny grać na czas.

- Tak z gołymi rękoma? Do damy? - zaśmiała się w głos - Mam jedną zasadę. Nie puszczam się na trzeźwo. Z resztą w taką pogodę przyda się coś na rozgrzanie. - lekko skinęła głową w kierunku drzwi wyjściowych i po chwili dodała - Świat schodzi na psy. Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni? - wdowa westchnęła - Żebyś tylko w trakcie pieprzenia lepiej zadbał o mnie i moje potrzeby. Z resztą - ironia w jej głosie była niemal namacalna - dolicze ci to do rachunku. - zachichotała słodko po czym spojrzała na Herbiego - Karczmarzu podaj butelkę deptanki!

- Coś ci się chyba pomyliło złotko. To ty masz zadbać o moje potrzeby. Nazywasz się jakoś? Ja jestem Franz. - po chwili wahania strażnik zawrócił w stronę szynkwasu i potwierdził zamówienie tego niezbyt wyszukanego trunku. Karczmarz skinął głową, sięgnął do którejś z szaf i wyciągnął z niej ciemną butelkę stawiając na blacie i czekając aż gość rozsupłać swoją sakiewkę i wysypie na blat potrzebną należność. Po chwili towar i srebrniki zmieniły właściciela a klient mógł złapać butelkę w jedną rękę i kobietę w drugą. Złapał całkiem mocno śmiało przyciskając jej kibić do siebie.

- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz. - wyszczerzyła białe ząbki - Oj zadbam o ciebie kotku. Zadbam. Dzisiejszą noc pamiętać będziesz do końca życia. - dłoń Versany ponownie wylądowała na męskości Franza - Póki co jednak. Na chwilkę możemy się zapomnieć. - zaśmiała się spoglądając uwodzicielsko w oczy strażnika - Jestem Ida. - ręka wdowy powędrowała w górę - Napijmy się więc pod to spotkanie. - chwyciła za butelczynę i pociągnęła z niej łyk.

Płyn palił i smakował jak coś z pogranicza octu i pomyj. Przypomniał kultystce czasy z Marienburga. To one ją zahartowały i nauczyły jak radzić sobie w życiu. W pamięci wracała do nich niechętnie. Nie miała jednak zamiaru zapominać o tym jak to jest być na dnie aby już nigdy tam nie wrócić. Swoja drogą aktualnie ta wiedza była jej bardzo przydatna, lecz to nie na wspominkach teraz miała się skupić. Starszy dał im zadanie a ona miała zamiar sumiennie je wykonać.

- Chodźmy więc nim nas świt zastanie. Znam jedno urocze miejsce w którym nikt nam nie powinien przeszkadzać. - podała butelkę Franzowi - Z resztą przy takim mężczyźnie jak ty. Nie mam się czego obawiać.

Franzowi widocznie spodobały sie słowa czarnulki. Jedną ręką ponownie złapał ją za biodro drugą zaś odebrał od niej flaszkę, z której również pociągnał haust. Na jego twarzy nie pojawił się nawet cień grymasu co wskazywało, na to że był już zaprawiony w tego typu bojach.

- Ekhm. Prowadź więc Ida. - odpowiedział po odstawieniu szkła od ust i przełknieciu bimbru. - Byle nie daleko, bo Ulryk nam łby pourywa. - dodał a następnie pokierował ich kroki w stronę wyjścia.

Ciężkie dębowe drzwi stawiały opór a ich stalowe zawiasy skrzypiały za każdym razem gdy ktoś je otwierał bądź zamykał. Na zewnątrz hulała zawierucha przez co ulice miasta całkowicie opustoszały. Droga była ślizga i niepewna szli jednak blisko siebie popijając od czasu do czasu alkohol, który kilka chwil wcześniej zakupił nieświadom swego losu strażnik.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 27-06-2020 o 14:52.
Pieczar jest offline