| Bradford po słowach Brana i Elory zrobił nadętą minę i nie odezwał się więcej. Yusdrayl natomiast wysłuchał z zainteresowaniem tego, co razem z Archiem mają mu do powiedzenia. Mrużył przy tym oczy, jakby próbował w ten sposób ocenić, czy awanturnicy mówią prawdę. Amos w tym czasie rozglądał się po pomieszczeniu, sprawdzając liczebność wroga - w komnacie znajdowało się dziesięciu uzbrojonych koboldów, ale gdzieś nieopodal mogło być ich więcej.
Yusdrayl powiedział coś do swoich poddanych w swoim języku, a ci ożywili się mocno. - Meepo mi nie żal, ale żal Calcryxa - rzucił do was, przechodząc na wspólny. - Ale jeśli poradziliście sobie z goblinami i Belakiem, to dla nas nawet ważniejsze. Sami złapiemy Calcryxa, jeśli ciągle szwenda się po twierdzy. Nasza umowa jest już nieważna... - Po tych słowach wskazał palcem na drzwi prowadzące do wyjścia. - Jesteście wolni. Zabierajcie się stąd, pókim dobry i mam taki kaprys, żeby darować wam życie. Nie wracajcie tu jednak, bo następnym razem nie spotka was z naszej strony nic dobrego.
Wódz wymówił kilka słów w koboldzim, a jaszczurowaci wojownicy rozstąpili się, pozwalając wam przejść do drzwi. Podejrzewając zasadzkę zachowywaliście cały czas czujność, patrząc na koboldy, jednak żaden z nich nie zaatakował. Dotarliście do drzwi i zostawiliście Yusdrayla ze swoją bandą za sobą. Wódz najwyraźniej musiał stwierdzić, że walka z wami mu niepotrzebna, jeśli będzie musiał skupić siły na eksploracji niższego poziomu Cytadeli, które mogły obfitować w inne zagrożenia. Lub kierowały nim inne pobudki, nad którymi nie chcieliście się teraz zastanawiać.
Przeszliście korytarzem do okrągłej komnaty, która kiedyś była wieżą, po czym wyszliście na dziedziniec i dotarliście do zygzakowatych, ciosanych z kamienia schodów. Weszliście nimi na samą górę, a potem po zwieszonej linie prosto na powierzchnię, gdzie przywitała was wspaniała pogoda i lekki, ciepły wiatr. Po czasie spędzonym w dusznych korytarzach Cytadeli, dla każdego z was ten widok był jak błogosławieństwo.
Do Oakhurst dotarliście wczesnym popołudniem i od razu skierowaliście się do karczmy "Pod Starym Dzikiem". Krasnolud Rorgan i zebrani w głównej sali goście na wasz widok przecierali z wrażenia oczy. A już zwłaszcza na widok Sharwyn i Bradforda. Od razu posłano po Kerowyn, która wpadła do karczmy, niczym huragan dosłownie po kilku minutach, a jej radość z ponownego ujrzenia Sharwyn mieszała się ze smutkiem po stracie Talgena. Przekazaliście jej sygnet zabitego wojownika, a kobieta wypłaciła wam obiecane pieniądze i opuściła karczmę wraz ze swoją siostrzenicą.
Nieco krzywo patrzono na Shinrę, podchodząc do niej nieufnie, ale szybko ucięliście wszelkie spekulacje, wyjaśniając, że półdrowka również dołożyła swoje do pokonania Belaka i jego tworów. Do wieczora czas upłynął wam na opowiadaniu lokalnym o niebezpieczeństwach kryjących się w murach ukrytej pod ziemią Cytadeli, w czym brylował oczywiście Archie. Rorgan był pod wrażeniem waszych wyczynów tak bardzo, że kolację jedliście na koszt firmy.
Zajadając się świetnie doprawioną dziczyzną z ziemniakami, Shinra podjęła pewien temat. - Miałam wracać do domu, ale dobrze mi w waszym towarzystwie, dlatego chciałam zapytać, czy mogę dalej z wami podróżować? Nic tak nie zacieśnia więzów, jak wspólni wrogowie i walka, a tej mieliśmy ostatnio sporo i chyba już nikogo nie muszę przekonywać, że jestem godna zaufania. - Spojrzała przelotnie na Elorę i uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko?
Niedługo później przy waszym stoliku pojawił się sam Rorgan. - Gdybym to ja był młodszy, też bym się wybrał z wami do tej Cytadeli. Kiedyś się podróżowało po świecie i wojowało, ale zdrowie już nie to. - Zarechotał rubasznie. - Już na zawsze wpisaliście się w historię tego miasteczka, przyjaciele i zawsze będziecie tu mile widziani. Macie już jakieś plany odnośnie dalszej podróży? |