Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2020, 10:32   #107
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Daveth do wielkich miast przyzwyczajony nie był i za takowymi nie przepadał, ale musiał przyznać, że stolica Damary wyglądała całkiem nieźle. No, może dlatego, że przylegająca do zamkowych murów dzielnica była bardzo bogata, a domy były raczej umieszczonymi w mieście dworami, niż zwykłymi budynkami. Można było sądzić, iż mieszkają tu najbogatsi, a raczej najbardziej znaczący ludzie w mieście.
Przechodnie, jeśli już byli, ubrani byli bardzo porządnie, a niekiedy wręcz bogato. Bez względu jednak na ubiór spoglądali na Davetha i jego towarzyszkę dość podejrzliwie, a było i paru takich, co ich ominęli szerokim łukiem.
Oczywiście i tutaj był ktoś, kto pilnował porządku.
Na widok Davetha złożony z trzech strażników patrol skręcił w jego stronę.
- Dobrze idę do świątyni Ilmatera? - spytał uprzejmie.

I znowu było to samo. "Kim jesteś, co tu robisz, co to za zwierz, gdzie idziesz…", i kolejne pokazanie koronnych glejtów, i znowu zmiana nastrojów strażników.
- Tak panie, dobrze idziesz… - powiedział jeden z nich.
- Dziękuję bardzo. - Daveth skinął głową i ruszył dalej, rozmyślając nad magicznym niemal wpływem kawałka metalu i skrawka ozdobionego woskiem pergaminu na zachowanie innych ludzi. I zastanawiając się, czy w tym mieście nie wolno spacerować z własnym zwierzątkiem u boku tudzież zadawać strażnikom pytań.
Po raz kolejny doszedł do wniosku, że gdyby Droltuden spełnił jego prośbę, obyłoby się bez machania co krok pergaminem i świecenia pierścieniem po oczach..

Najdłuższa nawet wędrówka kiedyś się kończy, więc i Daveth dotarł w końcu w okolice siedziby Zakonu Złotego Pucharu, a mówiąc prościej - świątyni Ilmatera.
Ale nie dało się ukryć - z okazałości budowli sądząc - świątynia zasługiwała bardzo wspaniałą i baaardzo dłuuugą nazwę.
Przerost treści nad formą... I, zapewne, było to inny Ilmater niż ten, o jakim Daveth wcześniej słyszał, chociaż nad głównym wejściem (przez które mogłoby wejść parę słoni równocześnie) wymalowano parę dłoni przewiązanych czerwonym sznurem.


A wszędzie stada pozłacanych rycerzy, wystrojonych kapłanów i strażników w paradnych zbrojach.
Czy Płaczący Bóg byłby zadowolony z takiego przepychu?

Z pewnością Ilmater cieszył się uznaniem i szacunkiem, bowiem zarówno do, jak i ze świątyni stale płynął szeroki strumień ludzi i nieludzi; dzieci, młodzieży, dorosłych i starców obu płci, pragnących się pomodlić lub potrzebujących konkretnej pomocy w chorobie czy zranieniu.
- Ilmater jest litościwy! - rozległ się donośny głos stojącego przy pokaźnych rozmiarów skrzyni. - Co łaska!
Sądząc z brzęku wpadających do skrzyni monet 'co łaska' było niekiedy całkiem pokaźną sumą. Nic więc dziwnego, że stać ich było na takich rozmiarów świątynię i takie wdzianka dla tych, co bezpośrednio służyli Ilmaterowi.

Daveth ruszył w stronę wejścia, jak na razie nie zamierzając dorzucić do skrzyni ani jednej monety. Ale nie z tego powodu zatrzymali go strażnicy. Pod wodzą urodziwej dziewoi.


- Kim jesteś i czego tutaj chcesz? - Glewia strażniczki była bogato zdobiona, ale i tak mogłaby zrobić w ciele niezłą dziurkę.
Daveth pogłaskał Laurę po łbie.
- Przyszedłem się pomodlić... - odparł. Po sekundzie namysłu postanowił nie denerwować żadnej z pań - ani tej w zbroi, ani tej czworonożnej. - Prosto z pałacu - dodał, pokazując pierścień i pergamin.

Błękitne oczy dziewczyny wpatrywały się przez dłuższą chwilę w Davetha, a królewskie glejty najwyraźniej nie zrobiły na niej wrażenia… póki owe oczy, koloru najprawdziwszego oceanu, nie rozżarzyły się na chwilę mocniejszym błękitem. I wszystko równie szybko się skończyło, co pojawiło.
- Proszę - Powiedziała jasnowłosa, gestem zbrojnej dłoni wskazując kierunek.
- Dziękuję bardzo. - Daveth do słów dołączył uprzejme skinienie głową, po czym ruszył zastanawiając się, w jaki sposób strażniczka wykonała sztuczkę z oczami.
Laura obrzuciła strażniczkę uważnym spojrzeniem, a potem ruszyła za swym przyjacielem.
Po paru krokach druid obrócił się, by sprawdzić, co porabia strażniczka.

Obserwowała go, stojąc gdzie stała, wcale się nie kryjąc z tym co robiła. A dwóch towarzyszących jej zbrojnych mężczyzn, zdawało się czekać, jaką ona podejmie decyzję…
Daveth uśmiechnął się do niej i raz jeszcze skinął jej głową.
- Nie wierzą nam - powiedział cicho do Laury, po czym wkroczył do świątyni.

Wnętrze, jak się okazało, było jeszcze bardziej okazałe, niż sugerował to wygląd z zewnątrz. Za znajdujące się tu dobra można by kupić pół niewielkiego królestwa.. Gdyby, oczywiście, kapłani zechcieli wydać je na na tak prozaiczny cel.

Przed przeogromną figurą - symbolem Ilmatera - kłębił się prawdziwy tłum osób, które głośniej lub ciszej bądź prosili o coś, bądź dziękowali za coś. Zapewne, bowiem do uszu Davetha docierała mieszanina głosów, z której nie dało się wyłowić pojedynczych słów.
Laura warknęła, lecz nie wyglądało na to, by było to podziękowanie. Prędzej protest przeciwko hałasowi.
Druid przez moment przyglądał się figurze, później spojrzał wyżej, na bogato zdobiony sufit, potem ponownie na figurę.
- Jeśli tobie zawdzięczamy życie, Ilmaterze - powiedział cicho - to składam ci serdeczne podziękowania. I jeśli kiedyś będziesz czegoś ode mnie potrzebować, to wystarczy, że dasz mi znać - obiecał.

Przyglądając się świątyni zauważył coś jeszcze - blond-strażniczkę, która weszła do świątyni i bacznie przyglądała się Davethowi.
Jej troska o obcego w obcym mieście była aż wzruszająca.

Przez moment jeszcze przyglądał się figurze, po czym wyszedł ze świątyni, po drodze wrzucając do skrzyni pięć sztuk złota.
Podszedł do strażniczki.
- Piękna świątynia - powiedział - ale czy możesz mi powiedzieć, gdzie w mieście mogę znaleźć świątynię Mielikki?
- Nie ma tu takiej - odparła dziewoja - Nie każde bóstwo ma w końcu świątynię.
Zapomniałaś dodać "w tym mieście", pomyślał.
- Szkoda, że nie mogę zostać tu dłużej... - powiedział. - Ale może się jeszcze spotkamy. Jutro też masz tu służbę?

Dziewczyna spojrzała na niego wyraźnie mocno zaskoczona, a towarzyszący jej strażnicy aż wprost zbaranieli.
- Nie wiem skąd jesteś, ale w cywilizowanych regionach nie zaprasza się od tak sobie prosto z mostu, nieznajomą osobę na jakieś spotkania, ledwie po kilku chwilach znajomości?? To… naprawdę dziwaczne
Druid omal nie parsknął śmiechem, bowiem zdecydowanie nie chodziło mu o prywatne spotkanie, chociaż dziewczyna, na pierwszy przynajmniej rzut oka, warta była grzechu i to niejednego.
- Nie spytałem, o której kończysz służbę - odparł, starając się nie uśmiechnąć - chociaż jak tak mówisz... to byłby niezły pomysł. Ale raczej myślałem o tym, że byłoby mniej ceregieli z tym całym kontrolowaniem. A jeśli chodzi o zapoznanie się... Daveth, a to jest Laura. - Pogłaskał tygrysicę.

Jasnowłosa zrobiła się na twarzy czerwona niczym pomidor. Odchrząknęła raz, drugi… po czym wskazała dłonią gdzieś za siebie.
- Wracamy do obowiązków, miłego dnia - powiedziała niespokojnym tonem, po czym spojrzała na towarzyszących jej strażników, którzy natychmiast ruszyli się z miejsca.
- Dziękuję, wzajemnie - odparł Daveth. - Miło było cię poznać,...
Strażniczka nic już nie powiedziała, więc druid odprowadził ją wzrokiem po czym spojrzał na Laurę.
- Chodź, moja droga - powiedział, a potem ruszył w stronę miasta. Było jeszcze w miarę wcześnie, więc można było jeszcze to i owo zobaczyć.

* * *


Do miasta postanowił iść nieco inną drogą, niż dotarł do świątyni Ilmatera. Po co było ograniczać się do jednego kawałka miasta, skoro można było zobaczyć dwa?

Po pewnym czasie dzielnica zmieniła swój charakter - okazałe rezydencje robiły się coraz mniejsze, aż w końcu przeszły w normalne miejskie zabudowania. Bardzo porządne, ale zdecydowanie nie była to już dzielnica szlachecka.

Szyld z napisem "Złota Gęś", ozdobiony malunkiem pomalowanego na złoto ptaszydła, sugerował, iż zmęczony wędrowiec może tu nie tylko odpocząć, ale i zjeść coś i wypić. Czy nazwa oznaczała, iż preferują tu dania z drobiu?
Prawdę mówiąc Davethowi było to obojętne. Pora obiadu minęła jakiś czas temu, a kolacja u królowej niekoniecznie oznaczała, że jedzenie zacznie się natychmiast. Miejsce, gdzie znajdowała się gospoda sugerowało, iż zjeść tu będzie można dobrze - chociaż z pewnością nie tanio.
Druid otworzył drzwi i, z nieodłączną Laurą u boku, przekroczył próg "Złotej Gęsi".

- Nie! Nie! Nie! Tak nie wolno! - Rozległ się niemal natychmiast protest po przekroczeniu progu przybytku. Sprzeciw takiemu wejściu z kolei, należał do jakiegoś jegomościa, robiącego tu chyba za obsługę - sądząc z jego ubioru - a ton zdecydowanie nie pasował do osoby przemawiającej. Głos był bowiem mocno… zniewieściały.


- Bestia na dwór, i basta! - Powiedział mężczyzna ze “Złotej Gęsi”.
- Dlaczego? - zainteresował się Daveth. - Skoro ma wstęp na dwór królewski, to dlaczego nie tutaj?
- Królewski-srólewski! Słyszałem już wiele bajeczek! Nie i tyle, do widzenia! - Jegomość mężnie wyprężył klatę, i… tupnął nogą.
- Bajeczki? A widziałeś kiedyś coś takiego? - Druid podsunął pierścień pod nos kelnera, bo tym zapewne był ów jegomość. - Kto tu jest właścicielem?
- Fałszywka! - Machnął teatralnie dłonią kelner, nawet nie spoglądając na pierścień.
- To proponowałby, wezwać straż miejską. - Daveth machnął mu przed nosem pergaminem. - A potem będę ci przysyłać paczki, jak do lochu trafisz, za brak szacunku dla królowej.
Kelner się zapowietrzył, łaskawie niby spoglądając w stronę Druida.
- Zabieraj mi swoją brudną łapą sprzed nosa - Wymamrotał… gdy…
- Giuseppe, ja cię proszę, ciszej. Głowa mi pęka, a te awantury nic nie pomagają - Do dyskusji wtrącił się kobiecy głos. Należał do rudowłosej Elfki, czy i może Półelfki? Siedzącej przy jednym ze stolików na uboczu, palącej sobie fifkę. Młoda kobieta najwyraźniej zabawiała już tu dłuższą chwilę, co mogło chociażby świadczyć o tym pozbycie się dla chwilowego komfortu obuwia…


A oprócz tego, rudowłosa, bladolica piękność, miała na sobie wyjątkowo kuso skrojoną suknię…
- Sam słyszałeś, nie wydzieraj się... A teraz mi powiedz, gdzie znajdę właściciela... zanim sam będę musiał się obsłużyć - powiedział Daveth.
- Phhh! - Fuknął kelner, po czym poszedł w cholerę… a rudowłosa wzruszyła ramionami do Davetha, po czym zajęła się już pykaniem dymka przy własnym stoliku.
- Fatalna obsługa - powiedział Daveth bardziej do Laury, niż do elfki-półelfki. - Chodź, poszukamy kuchni - dodał.
- Siadaj, zanim naprawdę wezwą straż - Powiedziała rudowłosa.
- A zapewniano mnie, że to takie gościnne miasto - powiedział Daveth. - [i]I że królewskie glejty czynią cuda[/ii] - dodał, bardziej już od siebie. - Ale dzięki za radę. - Usiadł przy sąsiednim stoliku.
- Prawdziwe? - Spytała nieznajoma, chyba mając na myśli właśnie owe królewskie insygnia.
- Podrabianymi bym się nie chwalił - odparł. - No ale skoro dali, to chciałem się przekonać, jak wygląda z tymi cudami. - Uśmiechnął się. - Czy jest szansa, że on wróci, ten Giuseppe, czy będę musiał sam o siebie zadbać? - A czego dusza pragnie? - Spytała kobietka, puszczając dymka, i tajemniczo mrużąc oczka.
- Czegoś dobrego do zjedzenia, dla mnie i dla niej - pogłaskał tygrysicę. - Coś do picia. Parę informacji... na początek. A potem się zobaczy.
- Uhum... - Rudowłosa wymownym spojrzeniem wskazała na dzwoneczek, taki sam, jak znajdował się na stoliku zajmowanym przez Druida.
- Ach, te cywilizowane sztuczki - zażartował Daveth, po czym skorzystał z dzwoneczka.

Gdzieś z "zaplecza" wyszedł Giuseppe, który na widok dzwoniącego zrobił srającą minę, po czym jak szybko się pojawił, tak zniknął. A Półelfka roześmiała się.
- Czyżby twój dzwonek był lepszy? - zainteresował się Daveth. - Mogę skorzystać?
Nie czekając na odpowiedź przesiadł się i ponownie skorzystał z dzwonka, tym razem tego półelfki.

I znowu było to samo. Dzwonienie. Giuseppe. Srająca mina. Ulotnienie się Giuseppe.
- Jesteś głodny? - Spytała kobietka.
- Nie aż tak bardzo - odparł - ale mam za to miłe towarzystwo. No i mogę w każdej chwili posłać po niego Laurę.

Bladolica spojrzała na Druida jakoś tak… dziwnie, po czym przyłożyła palec do ust. A po chwili...
- Giuseppe!!!! Ty bękarcie oślicy!!! - Wydarła się naprawdę, naprawdę głośno.

Kelner zjawił się w końcu w drzwiach kuchennych, po czym z kolejną miną z cyklu “czego kurwa”, przydreptał do stolika.
- Jestem głodna, chciałabym coś przekąsić - Powiedziała rudowłosa, po czym spojrzała na Davetha.
- Co ten uroczy lokal oferuje najlepszego? - Druid spojrzał na półelfkę.Prosił o radę, ale zabrzmiało to nieco dwuznacznie...
- Paszteciki grzybowe z boczkiem i ciemnym sosem - Odpowiedziała kobietka, a Giuseppe zadrgała mocno powieka.
- Dwie porcje? - Daveth nie odrywał wzroku od półelfki.
- Tak. Taka głodna jestem… - Powiedziała kobietka, nie odrywając wzroku od kelnera - I do tego kawał mięsiwa, surowy, tak nawet ze trzy kilo…
- A do picia? Jakie wino? - spytał, ponownie kierując pytanie pod adresem rudowłosej, która nadal grała swoją rolę.
- Czerwone, lekkie, i jeszcze jeden kielich - Półelfka uchwyciła swój kielich w paluszki. - To wszystko Giuseppe.

Kelner mało nie eksplodował, jednak w milczeniu kiwnął głową, po czym udał się do kuchni…
- Mam nadzieję, że potrawy są tu tak wspaniałe, jak sugeruje nazwa tej gospody - powiedział druid. - Daveth - przedstawił się. - A ta panna - wskazał na tygrysicę - ma na imię Laura. ale to już wiesz. - Uśmiechnął się do półelfki.
- Galai - Powiedziała rozmówczyni, i to chyba było jej imię?
- Co tu porabiasz, i skąd masz królewskie glejty? - Dodała.
- Wpadliśmy do Damary z niespodziewaną wizytą - odparł. - Moi przyjaciele i ja jesteśmy aktualnie gośćmi królowej, więc dostałem ten pergamin byśmy mogli swobodnie wchodzić i wychodzić, nie zaczepiani przez straż. I bez konieczności przywoływania pana Droltudena - wyjaśnił. - Ty, jak rozumiem, jesteś mieszkanką Heliogabalus?
- Czeeekaj, czekaj. Jesteś jednym z tych, co parę dni temu spadli tu z jakiegoś portalu z kawałkami smoków? A to ci numer… głośno o was w każdym zakątku miasta! Każdy się zastanawia coście za jedni - Galai zrobiła podejrzaną minkę, mrużąc oczka.
- Dokładnie, to my, - Daveth skinął głową. - Polowaliśmy sobie, całkiem udanie, na smoki, gdy pojawił się portal i porwał naszą bardkę. Wszak nie można było pozwolić, by sama znalazła się w jakichś tarapatch, więc ruszyliśmy za nią. I to wszystko.
- Taaaak, jaaasne - Półelfka przytaknęła wyjątkowo sceptycznie, a w tym czasie zjawił się Giuseppe z flaszką wina, i kawałem surowego mięcha na wielkim talerzu. Postawił wszystko bez słowa na stole, po czym powrócił do kuchni…
- Dziękujemy... - rzucił za nim Daveth, po czym przeniósł wzrok na swą rozmówczynię. - Nie nie poradzę na to, że to trudne do uwierzenia - powiedział. - Ale królowa nas przygarnęła, więc, zapewne, trochę nam wierzy.
- Królowa pewnie ma na to swoje sposoby - Mruknęła rudowłosa, po czym podsunęła dwa kielichy pod butelkę wina.
Billy napełnił oba naczynia, po czym podsunął dziewczynie jej kielich.
- Twoje zdrowie, Galai - powiedział, unosząc swój.
- I twoje - Odpowiedziała, po czym oboje łyknęli winka, i Daveth musiał przyznać, iż było dobre…
- A cóż ty porabiasz w stolicy Damary? - spytał.
- Schodzeniem z drogi straży miejskiej? - Palnęła Galai, po czym roześmiała się perliście, szybko jednak łapiąc za skroń - Ał, moja głowa…
- Ciekawe zajęcie... - przyznał. - A ten ból głowy to po zbyt szybkim biegu, czy nie wypoczęłaś po interesującej nocy? - spytał.
- Raczej za mało sypiam, a za dużo piję, a ty czym się zajmujesz? - Spytała. A wtedy w kolano Davetha stuknął mocno pysk Laury, która ruszyła się z miejsca. No tak, mięsiwo na stole?
Druid zestawił duży talerz na podłogę, po czym spojrzał na półelfkę.
- To już ci więcej nie naleję - powiedział na pół żartem. - Może na parę dni powinnaś zmienić tryb życia na bardziej spokojny?
- Nie mów mi jak mam żyć, dobrze? - Galai przybrała wyjątkowo poważną minę, choć jedynie na moment...po chwili znów była pogodna. - I nie zmieniaj tematu, czym ty się zajmujesz?
- Słyszałaś kiedyś o wakacjach? - zapytał. - A my się włóczymy po świecie szukając przygód. I wiedzy o świecie.

Rudowłosa westchnęła z rezygnacją, wysiliła się jednak na miły uśmiech do Davetha, po czym ponownie upiła wina...a spod stołu dobiegały dosyć obleśne odgłosy pożerania mięsiwa. Laura chyba była głodna.
- Głodomór... - mruknął Daveth. - Dobrze, że nie nadgryzła Giuseppe... Wtedy byłby jeszcze bardziej wolny, niż teraz.
- Tiaaa... - Tym razem Półelfka uśmiechnęła się już wyjątkowo sztucznie, po czym zabębniła paluszkami po blacie stołu.
- Nie jada ludzi - wyjaśnił Daveth, widząc, iż rozmowa zboczyła na zdecydowanie nieprzyjemne tematy. - Z pewnością wiesz, kto z rodziny królewskiej bierze ślub? - Postanowił przejść do zdobycia paru informacji... gdyby jego rozmówczyni zechciała się wypowiedzieć.
- Księżniczka Alma, i co w związku z tym? - Zdziwiła się Galai.
- Rozmawiałem z jednym ze służących... Zachował się tak, jakby to, kto, z kim i dlaczego brał ślub było państwową tajemnicą - odparł. - Byłem więc ciekaw, kto zakazał mu cokolwiek mówić. Pewnie sam Droltuden. - Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia o co chodzi, o tym przecież wie każdy w mieście… a właściwie i w całej Damarze? - Wzruszyła ramionkami rudowłosa, po czym wychyliła do końca zawartość swojego kielicha.
Daveth natychmiast dolał jej wina, sam również się napił.
- Chyba mnie nie polubił. - Z uśmiechem pokiwał głową. - Jakoś to przeżyję i serce nie będzie mi krwawić - dodał. - Możesz mi jeszcze powiedzieć, co ciekawego można zobaczyć w mieście? Z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika... Widziałem na razie pałac królewski i siedzibę Zakonu Złotego Pucharu. Z chęcią obejrzałbym inne atrakcje stolicy.
- Nie wiem jakie "atrakcje" cię interesują. Dla jednych jest to biblioteka, dla innych nielegalne walki w piwnicach… - Uśmiechnęła się tajemniczo Galai, a wtedy w końcu zjawił się Giuseppe z pasztecikami…


- Dziękujemy bardzo - powiedział druid, po czym podsunął dziewczynie jeden talerz, ona zaś skinęła głową do kelnera, który się oddalił.
- Smacznego - powiedział Daveth.
- Smacznego - Powiedziała i Galai, po czym użyła pieprzu na jednym z pasztecików. Następnie biorąc go w palce zjadła kawałek, przetarła usta serwetką, po czym… napiła się sosu(?) z filiżanki, i znowu przetarła usteczka serwetką. Najwyraźniej tak to się tu jadło?

Daveth poszedł w jej ślady - częściowo, bowiem użył znacznie mniej pieprzu.
Smakowało... ciekawie. Słodko-kwaśny smak mógł się niektórym nie podobać, ale Davethowi smakowało.
- Bardzo dobre - powiedział, gdy przełknął parę kęsów i wytarł usta serwetką. - Walk mam dosyć co drugi dzień... - Pokręcił głową, wracając do poprzedniego tematu. - Nawet gdyby to walczyły nago piękne kobiety, to też miałoby to swoje wady. Piękno kobiet wolę oglądać w innych warunkach.Tutejsza kuchnia... to co innego. Ewentualnie bazar. Czasem kupuję różne ciekawe drobiazgi.
- Trafisz więc gdzie trzeba, po prostu pytając na ulicach? I nawet ci glejty do tego potrzebne nie będą? - Odparła Półelfka, wśród szyderczego tonu i uśmieszku.
- Czasami warto wiedzieć, o co pytać. - Daveth zabrał się za kolejny pasztecik, nie reagując na ton i na uśmieszek. - Ale masz rację, znajdę "bez łaski", dodał w myślach.
- Och. Czyżbym wyczuwała zawód w twej wypowiedzi? Nie zrozum mnie źle, ale do wyprawy na targowisko, lub równie coś tak prostego, ja raczej potrzebna nie jestem… a zresztą, co bym z tego miała? Poza oczywiście "miłym towarzystwem"? - Tym razem Galai uśmiechnęła się całkiem zwyczajnie. - Gdzie ta wędka, i gdzie ten haczyk? Na co mnie złapiesz? - Parsknęła, po czym napiła się wina.
- Zadziwiający brak wiary panuje w tym mieście. - Daveth pokręcił głową. - Poza tym już parę razy dano mi do zrozumienia, iż najlepszym towarzystwem to ja nie jestem. Chyba że w łóżku - dodał z poważną na pozór miną. - Nie sądzę jednak, by to mogło stanowić jakiś haczyk. - Uśmiechnął się lekko i również wypił nieco wina.

Na słowa o łóżku Galai odkaszlnęła, i dobrze, że skończyła tuż przed tym popijać winko, inaczej wszystko mogło mieć inny przebieg.
- No wiesz, dziesięć lat walk z Liczem, jego armią, potworami, i szpiegami robi na ludziach swoje… - powiedziała.
Daveth przez dłuższą chwilę przyglądał się rudowłosej.
- Masz za sobą takie ciekawe przygody? - spytał, a Galai przewróciła oczkami, po chwili jednak pokiwała głową.
- No tak, ty nietutejszy… w dużym skrócie: z sąsiedniej krainy, z Vaasy, napadł na Damarę Licz, i walczono z nim owe dziesięć lat. Licz zabił nawet poprzedniego króla, aż w końcu go zgładził nasz obecny, razem z królową, i paroma innymi herosami z dawnych ich dziejów. Więc w sumie, niemal każdy tutaj przez to wszystko w jakiś sposób przeszedł… - wyjaśniła.
- No tak... W sumie możemy być szpiegami i demony wiedzą kim jeszcze. - Daveth skinął głową, zastanawiając się, czy półelfka również walczyła z najeźdźcami z Vaasy. - Mamy szczęście, że jeszcze żyjemy... - dodał. "Pytanie, czy Giuseppe nie dosypał mi trutki na szczury", pomyślał. - Zdecydowanie nie jestem najlepszym towarzystwem. - Dokończył ostatni pasztecik. - Ostatnie więc pytanie i przestanę cię kompromitować... Jak dojść do świątyni Silvanusa?
- Zaraz z igły robisz widły, Daveth. Nie, że szpieg, że coś konkretnie ty, tylko miejscowi są odrobinę nieufni obcym, tak to wygląda, choć zmienia się już na lepsze - Wyjaśniła Półelfka - A co do świątyni, to w sumie prawie w tamtym kierunku będę zmierzała…
- Czy to znaczy, że zechcesz zostawić rozkosze stołu i potowarzyszyć mi? - spytał żartobliwym tonem. - Powinienem odwiedzić tę świątynię, bo bogowie mogą okazać większe niezadowolenie niż królowa, jeśli się spóźnię na kolację.

Półelfka wpatrywała się przez chwilę w mężczyznę, a jej usta utworzyły poziomą kreskę.
- Pfff… bogowie… - Odezwała się w końcu, wzruszając ramionkami - Myślisz, że takie…"pierdoły" ich interesują? - Znowu napiła się wina. Jej puchar był już pusty.
- Z królową na kolacji? Ho ho, ale zaszczyty… - Galai pokiwała głową już z uśmieszkiem.
- Jako że korzystam z ich łaski - odparł - więc wolę nawet nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby mnie tej łaski pozbawiono. - Napełnił kielich rudowłosej. - Królowej też się wolę nie narażać, o takim drobiazgu jak grzeczność nawet nie wspomnę. Nawet na zwykłe spotkanie nie wypada się spóźniać - dodał z lekkim uśmiechem. - A ten zaszczyt to ach... wyróżnienie... - Trudno było powiedzieć, czy mówi poważnie.
W międzyczasie, rudowłosa zjadła kolejny pasztecik, popiła sosem, w ruch poszła tu i tam znowu serwetka…
- To płaciMY i idzieMY? - podkreśliła liczbę mnogą, po czym znowu uraczyła się winem. A z tego co Daveth zauważył, piła chyba nie gorzej niż Olgrim.
- Ty mówisz ile, a ja płacę - odparł. - Wygląda na to, że bywasz tu dość często...
- Za jadło złocisz, za wino trzy, za kawał mięcha następny - Powiedziała Galai, po czym zerknęła pod stół...i nagle zesztywniała. Zamarła w pół ruchu, i w końcu głęboko westchnęła. Spojrzała na Davetha, i podparła głowę na ręce o blat.
Druid poszedł w jej ślady i również spojrzał pod stół. Laura już dawno zjadła swoją porcję mięsiwa, chyba jej jednak było mało, na deser bowiem upodobała sobie pozostawione samopas pantofelki rudowłosej. Z jednego zostały już strzępy, a drugi właśnie tygrysica kończyła obgryzać…
- Polubiła cię... - powiedział, gdy był pewien, że nie wybuchnie śmiechem. - Poza tym nie mam pojęcia, co powiedzieć... Zawieziemy cię do najlepszego szewca - zaproponował.
- Zawieziecie? - Półelfka uniosła jedną brewkę w górę.
- Są dwie możliwości - odparł. - Możesz pojechać wierzchem na Laurze. Ewentualnie zamówimy jakiś powóz. To się chyba da załatwić, prawda?
- Jazda na tygrysicy wydaje się atrakcyjna, choć może być niewygodna… powóz z kolei to oczywiście nie problem, jednak sama obecność Laury może również taką przejażdżkę komplikować? - Stwierdziła Galai - Ach te życiowe dylematy...
- Jazda na tygrysie... Taka okazja nieprędko ci się trafi - kusił Daveth.
- Ale będziesz mnie podtrzymywał? - Spytała rudowłosa, sięgając po swoją chustę-narzutkę, wykonaną z równie przewiewnego materiału, co jej sukienka. Następnie zaś użyła dzwoneczka, by przywołać Giuseppe celem zapłaty…
- Teraz będziesz musiała odpracować to, co zniszczyłaś. - Darvan pogroził Laurze palcem. - Wyłaź spod stołu, łakomczuchu, i przeproś panią Galei.
Laura ukazała się w całej okazałości, lecz na zbytnio skruszoną nie wyglądała. W zębach trzymała resztki bucika półelfki. Po chwili, jakby po namyśle, podeszła do rudowłosej i oddała jej te żałosne szczątki.
Gdy w sali pojawił się Giuseppe Darvan położył na stole pięć sztuk złota. Uznał, iż jakość obsługi była taka kiepska, że nie zasługiwała na napiwek.
- Bądź grzeczna - powiedział do Laury, pomagając półelfce dosiąść nietypowego wierzchowca. Ta z kolei, zasiadła na nietypowym wierzchowcu " po kobiecemu", z nóżkami na jednym boku Laury. W końcu rudowłosa miała na sobie sukienkę… opuścili więc przybytek, i ledwie po pokonaniu kilku metrów…
- Stop, stop, stop! - powiedziała Galai. Gdy zaś się zatrzymali, postawiła ostrożnie jedynie paluszki stóp na ulicy, po czym przez chwilkę szukała czegoś w swojej torebce...no tak, fifka.
 
Kerm jest offline