Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2020, 23:24   #837
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację

Kliknij w miniaturkę

Krasnoludy walczyły. O honor. O twierdzę. O towarzyszy walczących obok nich. Walczyły. I umierały.

Khazadzi stali blisko, osłaniając rannych i siebie nawzajem tarczami i migoczącą zasłoną poruszającej się stali. Nie mogli i nie chcieli się wycofać. Ich śmierć będzie godna pieśni.

Jeden z wojowników, czarnobrody milczek, którego imienia Detlef nie miał okazji poznać, zareagował na jego rozkaz. Posłał bełt towarzyszowi by ocalić go przed losem gorszym od śmierci. Zaraz sam dostał ognistym pociskiem od wściekłego demona. Detlef stracił broń i o mało nie stracił ręki, gdy demon wciągnął w siebie jego topór i spróbował odgryźć mu dłoń. Jeden z rannych granicznych wbił nagle sztylet w przechodzącego nad nim demona i za swój akt bohaterstwa został nagrodzony śmiercią i staniem się pożywką dla kolejnego zrodzonego z niego stwora. Ten zniknął równie szybko jak się pojawił, trafiony ostatnim bełtem z kuszy ostatniego strzelca. Najwyraźniej jeśli demon zostawał raniony, a sam nie zdołał zadać obrażeń - mógł zniknąć.
Ta wiedza nie na wiele przydawała się jednak krasnoludom. Nie każdy cios ranił wroga. A choć tarcze i pancerz pozwalały na odbijanie wielu ciosów to przed kulami ognia zbroja nie chroniła prawie wcale. Tu podniósł się ranny, który choć stracił prawicę, nadal chciał osłaniać swoich pobratymców. Tu demon wrócił do swojej otchłani nie zdoławszy trafić przeciwnika. Ale te, które niedawno powstały włączyły się do walki. Krasnoludom udawało się przez chwilę utrzymać ich liczebność na stałym poziomie, ba, zajęły je nawet na tyle, że żadne nowe przez chwilę nie powstaną, chyba że z nich... ale same nie mogły uzupełnić strat.

Galeb i Detlef widzieli starcie niemalże jako serię obrazów, które migały im gdzieś w przerwach między wściekłymi atakami oraz parowaniem i unikaniem ciosów.

Stwór przygniatający jednego z obrońców. Dziesięć na dziesięć. Zamykająca się wyrwa w murze tarcz i okute buty miażdżące stwora. Dziesięć na dziewięć. Kula ognia. Zmęczone ramię nie zdołało unieść tarczy na czas. Dziewięć na dziewięć.
Demon rozrywający khazada i rozbijający szyk na dwie części. Dwa krasnoludy rzucające się na niego podczas gdy reszta zamyka go ponownie.
Zażarta walka w parterze, sztylety, kułaki i zęby kontra kły i macki. Zadowolona z siebie wstająca dwójka zastygająca nagle z przerażeniem, gdy jednemu z nich otwarło się trzecie oko na czole. Niepotrzebne samobójstwo, zanim Galeb zdążył krzyknąć, że to tylko mutacja. Wyciągnięty z szyku i zamordowany krasnolud, z którego zaraz wyszedł kolejny demon.
Sześć na dziewięć. Ranny towarzysz, który nagle osunął się na ziemię z powodu utraty krwi, ponieważ nie było jak i kiedy go opatrzyć. Zawahanie najbliższego krasnoluda, wykorzystane przez demona. Pięć na dziesięć.

Trzy demony znikające nagle bez ostrzeżenia. Strzała rykoszetująca od hełmu Galeba. Pięć na siedem. Runiarz odruchowo złapał pocisk, który zaczepił się o zbroję. Zwykły goblini patyk zakończony krzemiennym grotem. Wstyd trzymać to w kołczanie, a co dopiero wystrzelić coś takiego. Detlef miał bardzo mieszane uczucia kiedy nagle kątem oka zauważył zielone bydło szarżujące na demony. W końcu nawet jego topór nie wydawał się uszkadzać demonów, nawet jeśli przebijał ja na wylot. Niemalże było mu żal naiwnych stworków, które próbowały zrobić użytek ze swoich prymitywnych włóczni. Tym większe było jego zdumienie, gdy przebity nimi demon zamigotał i zniknął. I nie był jedyny. Kolejne dwa zniknęły przeszyte sztyletami, które wydawały się zrobione z cieni. Ginęły też gobliny. Wystarczało by któryś choć wyglądał na rannego, inny natychmiast wbijał mu broń w plecy, bez zawahania i wyrzutów sumienia. Brutalna taktyka skutkowała. Zabity przez swoich nie przemieniał się w demona.

Ostatni demon padł z krasnoludzkim toporem w brzuchu i goblińską włócznią w plecach.
Najgorszy koszmar khazadów właśnie się spełnił.
Zostali uratowani przez zielonoskórych.
I zapadła niezręczna cisza...



Kliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkę

Gustaw po raz kolejny zmienił zdanie w samym środku walki. Choć dowódcą był niezłym, jego chwiejność okaże się zgubna dla niego i jego sił któregoś dnia. Ale nie tego dnia.
Podchwycone przez Roz okrzyki Loftusa dotarły do tłumu. Ten zafalował. Nie żeby uciekinierzy byli uzbrojeni. Nie byli także karni ani dowodzeni w wojskowym sensie. Ale byli.
Wycofujący się oddział Gustawa nagle stanął, w ciemnościach coś się zaczęło dziać, a ucieczka nagle zwolniła, jakby ktoś tam był. A i sam kontratak szedł zbyt łatwo. A graniczni wpadali w pułapki i dawali się nabrać na podpuchy już zbyt wiele razy. Nie zamierzali i tym razem. Nie tego dnia.

Gdy Gustaw, Loftus, Roz i reszta wrócili na pozycje wyjściowe, mogli się w końcu policzyć. Z najemników ocalało zaledwie siedemdziesięciu, z czego dziewiętnastu nie nadawało się do walki. Kadetka skończyła z guzem na głowie, Loftus poza "ranami" od magii miał tylko nieco zdarte gardło, Roz straciła swoją "niewidzialność", ale za to sporo ludzi zaczęło pytać ją co mają robić, a Gustaw padał ze zmęczenia. Gdyby ktoś ich teraz zaatakował... pobiłyby ich nawet konie bez jeźdźców. Ale nikt ich nie atakował. Nie tego dnia.

To jednak nie musiało być pocieszenie. Pierwsze promienie słońca właśnie zaczynały rozjaśniać nowy poranek.


 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline