Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2020, 09:38   #146
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Lądowanie okazało się turbulentne mniej. Nie uderzyła o ziemię niczym spadający kawałek kosmicznego gruzu - miast tego po prostu zmaterializowała się w parnym obłoku, który to posiadał kolor zgniłej zieleni. Kolejną, kuratywną, niespodzianką okazał się stan jej ran - szrama na brzuchu zniknęła całkowicie, natomiast dziura w barku zmniejszyła się znacznie, wypychając grot pocisku ku górze na tyle, że można go było teraz bezpiecznie, choć zdecydowanie nie bezboleśnie, usunąć. Najwyraźniej cudaczny talizman, jakim sługa wezyra cisnął w dziewczynę, miał także właściwości regeneracyjne. Nowe aspekty wynikłe z podróży na tym się nie kończyły, ale ich pozytywny wydźwięk już tak. Gdy Nana otworzyła oczy i przegnała smugi jadeitu, jej zaskoczenie niemal zmusiło ją do wykonania nakrapianego lękiem kroku w tył. Faktycznie, dotarła w “rodzime” strony. Tyle że stan owych stron sugerował, iż właśnie rozgrywa się w nich ostatni akt greckiej tragedii. Shateiela pominęły wszystkie poprzednie odsłony kurtyny, toteż nie mógł teraz za bardzo pojąć, dlaczego znalazł się pośrodku apokaliptycznie zabarwionej enklawy Lucyferian. Domy płonęły, uwalniając w kierunku nieba smoliste kłęby. Gdzie okiem sięgnąć, ziemię ścieliły powykręcane w bólu i panicznym strachu ciała byłych rezydentów społeczności.


Ci, których śmierć jeszcze nie dosięgła, podejmowali się panicznej i - zdawałoby się z góry skazanej na porażkę - ucieczki przed wypaczonymi sylwetkami utkanymi z mięśni i kośćca. Przed monstrualnymi mięsnymi potworami z plecami przyozdobionymi kikutami skrzydeł i otworami gębowymi najeżonymi kłami. Gdzieniegdzie pośród owczego truchła dało wypatrzyć się także postaci pasterzy. Ci skrzydlaci, którzy to zobowiązali się bronić ludzko-anielskiej wspólnoty, dotrzymali słowa walcząc o nią do ostatniej kropli krwi. Migotanie ich nadanych przez Wszechmogącego esencji wciąż jeszcze dogasało pośród doczesnych szczątków, choć właściwa część tych energii zapewne powróciła w odmęty Otchłani. Lub, co jawiło się jako równie prawdopodobne, została pożarta przez pustoszące krajobraz, odarte ze skóry potwory o humanoidalnych kształtach.

Nana nie zastanawiając się długo puściła się biegiem, w kierunku domu, który przydzielono jej i Klarze. Topografia terenu została poddana radykalnym zmianom, której nie powstydziłby się Clive Barker. Nie chodziło jedynie o ściółkę utkaną z ludzkich - oraz anielskich - trupów. Coś wyssało życie z trawy i gleby, powołując przy tym do istnienia geograficznie wypaczone wzniesienia i doliny. W niektórych miejscach przez podłoże, oraz przez pozostałości ofiar, przebijały się groteskowe, żylasto-mięsiste drzewa zakończone koronami stylizowanymi na szpony. Emanacje te drgały i dygotały spazmatycznie, zapewne jedynie czekając na kogoś, kto lekkomyślnie zanadto by się zbliżył. Spomiędzy ich “korzeni” sączyła się, bulgocząc, żółtawa breja. Szczęśliwie żadna z tych aberracji nie wyrosła bezpośrednio na drodze dzielącą Nanę od domu. Mniej szczęśliwym jawił się fakt, że z owej budowli ostały się jedynie dwie ściany, fragment ganku oraz kilka połamanych na zapałki bel. Zakonnica rozejrzała się nerwowo. Jej wzrok już odruchowo szukał rudej czupryny... Eshata… Klary. Czy jednak rozpoznałaby ich pośród szczątek? Czy to była sprawka tamtego dziwnego przedmiotu? Tyle pytań, a ona naprawdę nie wiedziała co ma czynić. Rozglądając się ruszyłą w kierunku bramy, którą dostali się do wnętrza dziwnej osady.

Nagle coś poderwało ją ku górze, oddzielając tenisówki od gruntu i wznosząc je wysoko nad ziemię. W pierwszej chwili przyszło jej na myśl, że może to jedno z tych obdartych ze skóry stworzeń obrało sobie ją na cel i spróbuje rozszarpać na kawałki. Ale wszystkie te bestie wyły jak opętańcy, a jedyne zawodzenie, jakie słyszał Shateiel, stanowiło odgłosy tła. Poza tym skrzydła tych mięsnych karykatur raczej nie nadawały się do lotu. Gdy tylko uniosła głowę ku górze, przemyślenia dziewczyny okazały się trafne. Spoglądała na nią nieogolona i zroszona zastygłą juchą paszczęka Valeriusa. Standardowy, złośliwy uśmieszek nie zagrzewał jednak na niej miejsca. Anioł był skupiony, zdeterminowany i... najwyraźniej starał się stłumić narastający w nim, fizyczny ból.
- Widzę, żeś... się raczyła pojawić, waćpanna. Yhh...
Z trzepotem skrzydeł zawinął półkole na niebie, obierając za cel ich wspólnej podróży ziemie świątynne - czyli kierunek całkowicie przeciwstawny do tego, jaki upatrzyła sobie chwilę temu Nana.
- Z bitki do bitki. - Nana starała się nie poruszać by nie utrudniać rudzielcowi lotu. - Co żeś zmajstrował?
- Uhhhm...- zgrzytnął rudowłosy obniżając pułap lotu, gdy znalazł się z Naną w dwóch-trzecich drogi do budynku kultu. - Znasz... przyśpiewkę, że najlepszą obroną jest atak... nie? Khhh. No to... wyobraź sobie, że nasza Spętana zwęszyła, co dla niej szykujemy i zdecydowała się powybijać nam zęby pierwsza.
Val zleciał na niespełna dwa metry od ziemi, przemknął nad improwizowaną barykadą i zwolnił uchwyt na pasażerce, pozwalając jej bezpiecznie opaść na ziemię. Sam miał nieco bardziej problematyczne lądowanie - ledwie opadł na nogi nie wrąbawszy się w przednią ścianę budynku. Z owej podpory zrobił jednak inny użytek - oparł się o nią i, dysząc ciężko, osunął na cztery litery. Dopiero teraz Shateiel zauważył, że jego sojusznik ma na lewej piersi pokaźną szarpaną ranę, której opatrunek podchodził mało wesołym różem. Scena wkoło nie wpędziła jednak anioła śmierci w objęcia beznadziejności. Budynek stał hardo, pozbawiony strukturalnych uszkodzeń, jeśli nie liczyć pomniejszych osmoleń i powybijanych okien, których otwory przemienione zostały przez strażników w stanowiska strzeleckie - te uwalniały z siebie w równej mierze ogień broni automatycznej, jak i ten bardziej mistyczny płomień, zwykle dzierżony przez wysoko postawionych Namaru. Dopiero teraz - kiedy świątynia wzniesiona na cześć Lucyfera została w tajemno-technologiczną platformę obronną, w fort, w twierdzę, Halaku zaczął rejestrować pełnię jej defensywnego potencjału. Kiedy ich nieposkromiony dotąd przemarsz załamał się jak fala na skalistym klifie, a straty zaczęto mierzyć w setkach, potencjał ów zauważyły również odarte ze skóry bestie. Teraz, miast atakować, przechadzały się wokół budowli fałszywie nonszalanckim krokiem, wyczekując jak hieny na to aż ofiara zdradzi jakąś formę słabości. Zachowanie odległości nie gwarantowało im jednak bezpieczeństwa - co bardziej wprawieni w sztuce mordu skrzydlaci co jakiś czas oddawali precyzyjnie wymierzone strzały - czasami chybiając, acz z reguły uszczuplając siły wroga o kolejnego piechura bądź dwóch. Jednym z tych celnych strzelców okazała się być Quasu, która - porzucając zarówno broń palną, jak i jaśniejący ogień Diabłów, ciskała we wrogów ostrymi jak brzytwa, sprężonymi dyskami wody i głębinowego ciśnienia.
- Miło Cię widzieć, Shateielu - powiedziała na powitanie, oceniając odległość między sobą a kolejnym celem.
- Miło widzieć, że żyjecie… - Nana przez chwilę wahała się przed zadaniem pytania, które ją męczyło. - Co z Klarą?
- W podziemiach. Podobnie jak reszta ocalałych ludzi - wyjaśniła strażniczka głębin. Kolejny dysk opuścił jej dłoń i, przeciąwszy powietrze z jazgotem ostrza piły tarczowej, rozczłonkował dwoje potworów bezmyślnie próbujących zbliżyć się do twierdzy.
- Ci tutaj są... jakby to określił Valerius, jedynie ‘mięsem armatnim”. Wzięli nas z zaskoczenia, jednak szybko się przegrupowaliśmy. W ogóle nie powinno było do tego dojść, ale... jak przypuszczam... Eshat pracując nad swoim cudownym eliksirem momentalnie zatracił koncentrację, co pozwoliło tym bestiom i jej pani nas odnaleźć. Straciliśmy kilkudziesięciu upadłych i, w przybliżeniu, jakieś 37% śmiertelnej populacji...
- Nie zapominaj o tym, że praktycznie całą enklawę chuj jasny strzelił -
ryży anioł wciął się w raport zdawany przez koleżankę. Przeszedł kilka kroków i stanął przy Nanie.
- Tak niezły tam bałagan… co planuje Eshat? Mamy tu siedzieć i sprawdzać kto silniejszy? - Nana przyjrzała się bestiom za murami ciekawa czy jakkolwiek jest w stanie pomóc towarzyszom niedoli.
- Z tego, co przekazał mi Eshat, góra ma przyjść do Mahometa. Nasza przeciwniczka jest sprytnym taktykiem, ale... dryg do strategii przegrywa u niej z dumą. Zawsze tak było. Toteż świadomość, że jej wstępne natarcie...
- Że jej blitzkrieg rozpieprzył się w drobny mak -
podpowiedział uczynnie ryży.
- Właśnie - zgodziła się niepewnie Quasu, jakby nie mogąc przełknąć ordynarności słów kompana. - Gdy nasza generalissimo zorientuje się, że jej machina wojenna doznała wykolejenia, zapewne sama pofatyguje się na miejsce, aby zakończyć sprawy własnoręcznie. Eshat właśnie na to liczy, a ja... trochę się tego boję.- ostatnią informację dołączyła półgębkiem, zapewne nie chcąc łamać morale pozostałych obrońców.
- Dobrze by było poczyścić to co już teraz mamy w okolicy. - Chwile jeszcze Nana spoglądała na bestie, nim spojrzała na Valeriusa. - Czy tobie też to bardzo przypomina twory tamtej blondyneczki?
 
Aiko jest offline