Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2020, 16:56   #132
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Noc Gveira przebiegła niespokojnie. Nie spał zbyt wiele. W zasadzie to nie spał w ogóle, jedynie tylko ostatnią godzinę przeleżał, analizując nadchodzącą bitwę.

Oczywiście, zamierzał stanąć do walki. Choć nie wszystko w jego głowie było tak, jak tego chciał, to jednak tą część sobie przypomniał. W istocie wystarczyło to na tyle, żeby odzyskał część swojej siły - jak sądził.

Artamen był czymś więcej niż po prostu nauką, był sposobem na życie, był w każdym czynie, który Gveir robił. Winowajcą tego, że zapomniał o Artamen był oczywiście Kruk. Zrozumienie tego wypełniało wojownika palącym gniewem, który mógł mieć tylko jedno zakończenie. Nie prędzej jednak, jak skończy sprawę z Marzą.

Gveir powstał, przypasał dziwną maskę do pasa i pozwolił poczuć, jak demoniczne łańcuchy oplatają się wokół jego dłoni. Wyszedł na zewnątrz nie budząc nikogo. W tej walce chciał pozwolić im na tyle mocy i żądzy krwi, na tyle będą chciały.

- Marza! - wykrzyknął, wskazując jednym z ostrzy w niebo. - Obiecałaś mi pojedynek, czas dotrzymać swojego słowa! Przekonajmy się, czy moc Pani Lasu to jeno legendy!

Gveir czuł dziwne mrowienie w dłoniach. Choć była w tym po części zwykła ekscytacja nadchodzącą walką, było tam coś jeszcze. Była to obca wola demona uwięzionego w ostrzach, który rwał się do walki.

Walki, którą Gveir chciał mu zapewnić.

“Tędy” głos Marzany odezwał się znów w jego głowie. Zaraz potem padający śnieg rozstąpił się przed wojownikiem wskazując mu drogę. Kiedy za nią podążył dotarł na polanę na której siedział wielka ptasia istota.
- No, gotów do walki? - zapytała szczerząc swoje ostre zęby w parodii uśmiechu.

Gveir zakręcił jednym z ostrzy młyńca, podchodząc szybko bliżej. Nie czuł strachu, jedynie determinację.
- A ty? - zapytał i bez ostrzeżenia chlasnął zaczepnie na próbę jednym z nich w stronę Pani Lasu.
Zaczęło się.

- Ha ha! - zakrzyknęła z zadowoleniem. Prostym gestem dłoni sprawiła, że padający śnieg zaczął wirować aż utworzyła się wokół nich ściana. Wtedy skoczyła na Gveira pazurami do przodu…

Tymczasem w wieży

Słońce rozświetliło wnętrze wieży pierwszymi promieniami. Pozostali zaczęli się budzić. Ku ich (nie)dużemu zaskoczeniu Gveira nie było wśród śpiących.

Esmond podniósł się gdy tylko zdał sobie sprawę z nieobecności towarzysza. Wyjrzał przez najbliższe okno, szukając wzrokiem walczących. Nie chciał swoją obecnością zakłócić pojedynku.
Nie widząc nikogo i nie słysząc odgłosów walki, wyszedł z wieży licząc, że u progu nie natknie się na zimne ciało najemnika.

Hektor przeciągnął się na cielsku wierzchowca ziewając. Naraz zamknął gwałtownie usta i zamlaskał czując przerażającą suchość. Sięgnął do juków i wydobył z nich manierkę z wodą, która się ostała z poprzedniego dnia. Na szczęście wszędzie był śnieg i o zapas wody nie musieli się martwić.
Spojrzał za wychodzącym Esmondem i naraz zorientował się, że nie ma wśród nich Gveira. Dłoń natychmiast powędrowała do miecza.
- Eeee? - pytanie wydobyło się charkotliwie z jego gardła.

Rybożer zamlaskał w ślad za swoim panem leniwie się obracając na drugą stronę przygniatając leżącą obok Izabelę. Ta pisnęła w proteście budząc kolejne osoby.
Łowca nie odnalazł ciała towarzysza. Przywitało go słońce przebijające się między drzewami i chmurami. Ciszę zakłócał tylko szum pruszącego delikatnie śniegu. Gdy schodził z drewnianych schodów zauważył przysypywane powoli ślady odbiegające od wieży w gąszcza.

Esmond przykucnął przy najbliższym ze śladów, rozpoznając odbitą w śniegu podeszwę Gviera. Sugerując się intensywnością opadów i stopniem zasypania, ocenił że walka może jeszcze trwać.
- Sądzę że mogą jeszcze być w trakcie pojedynku - poinformował Hektora, samemu podążając za tropem.

- Pojedynghrek! - rycerz niemal zachłysnął się tym słowem. - Na śmierć zapoghrmniałem. Rybożer, zejdź z Izabeli!
Hektor zerwał się na równe nogi i zaczął przeganiać zwierzaka z czarodziejki. Jeszcze by brakowało, żeby ją przez przypadek zadusił.
- Może mu nie przesz… - urwał rzucając w ślad za Esmondem. - Nieważne. Zaraz dołączę!

- Tak! - szczeknął warg podnosząc już absolutnie wszystkich. Schodząc z Izabeli podążył za rycerzem na zewnątrz.

Walka

Metal demonicznego ostrza szczęknął przyjmując pazury. Marza wyszczerzyła się podskakując. Gestem dłoni zachęciła Gveira do zaatakowania.

Tak jak spodziewał się, pazury były tak twarde niczym stal. Może nawet i twardsze, któż wie?

Gveir ciął raz jeszcze, tym razem ostrożniej. Marza zdawała się być pewna siebie - zapewne takich jak on pożerała na śniadanie, stąd też nie wyglądała na zbyt przejęta walką. Czy była to forma, w której pokazała wszystkie swoje możliwości? Zapewne jeszcze nie.

Po czym uderzył ponownie. Szukał otworu w jej obronie, w który mógłby uderzyć. Być może jej skrzydła miały okazać się łatwiejszym celem. Wycelował zatem, zakręcił łańcuchem i posłał ostrze, by cięło jedno z nich.

- Argh! - Marza syknęła kiedy ostrze cięło pomiędzy jej piórami. Nawet ona była zaskoczona. Odskoczyła zwężając oczy. Tym razem ostrożniej zaatakowała wyciągając swoją szponiastą dłonią w tors.

Pierwszym instynktem Gveira był unik. Pani Lasu dopiero rozgrzewała się. Czekał na to, aż spoważnieje w swoim zamiarze poszatkowania go na drobne kawałki.

Zapewne zwykła broń nie mogła jej zranić - tak domyślał się Gveir, interpretując jej zdziwienie.

Ostrza miały duży zasięg, więc postanowił go wykorzystać. Póki Marza trzymała się z daleka z jej szponami, miał szansę. Spodziewał się, że rany zadawane przez jej szpony mogą nie być zwykłe.

Spróbował zrobić unik i wyprowadzić kontruderzenie w jedno ze skrzydeł.

Gveir cudem uniknął szponów wykonując jednocześnie atak. Niesione wolą wojownika ostrze uderzyło w skrzydło, a łańcuch zawinął się nienaturalnie. Złapana Marza próbowała się wyrwać, lecz kiedy szarpnęła łańcuch zamiast się napiąć, wydłużył się sprawiając, że manewr stał się zupełnie bezskuteczny. To był moment w którym chyba zrozumiała i przestała się bawić z Gveiem. Tym razem w odwecie skoczyła cała na niego ignorując ból. Wagabunda nie zdążył tym razem uniknąć i uderzenie posłało go do tyłu. Nie mógł być do końca pewien, ale mógł mieć złamane żebro.

Gveir stęknął. Potrzeba było czegoś więcej niż złamanego żebra, żeby sobie odpuścił.

Uśmiechnął się wilczo do Marzy. Wyglądało na to, że nie spodziewała się tego. Łańcuch popłynął z powrotem w powietrzu do jego ręki.

Plan Pani Lasu zapewne był prosty: rzucić się na niego i wydrapać mu oczy. Broń Gveira dawała mu pewną przewagę, którą musiał wykorzystać, jeśli chciał wygrać ten pojedynek. Była od niego znacznie silniejsza, ale demoniczne ostrza były szybkie i były w stanie ją zranić.

Wystarczyło nie dać się zabić.

Posłał uderzenie prosto na nią, pozornie naiwnie. Spróbował złapać ją na fintę i zrobić kolejny unik, a potem ciąć na odlew drugim ostrzem w nogi. Jeśli tylko mógł ją spowolnić, to mógł mieć szansę. Musiał zobaczyć, czy złapie się na to.

Poszukiwania Gveira


Esmond poprowadził rycerza i Rybożera śladami w głębokim śniegu. Przy wieży dołączyła do nich jeszcze Karhu. Wyszła spod grubej warstwy puchu spomiędzy yataków. Warg aż podskoczył zaskoczony kiedy góra się poruszyła i spod zimnej pierzyby wyłonił się czarny nos niedźwiedzicy. Wyraziła swoje niezadowolenie, że Gveir poszedł bez niej. Wydawała się lekko zaspana i nie do końca obecna.
- Oby był jeszcze żył - mruknęła zmartwiona.

-Również mam taką nadzieję- mruknął łowca, brnąc na przód przez śnieg- musimy być ostrożni. Gdyby pojedynek jeszcze trwał, nierozsądnym by było rozpraszać walczących. To mogłoby się źle skończyć.

- Ani rozpraszać, ani dołączghrać... - Hektor upewnił się że wszyscy byli tego świadomi. - To byłoby niehonorowe. Lecz popatrzeć na zacny pojedynek nie zaszkodzi.
Utopiec pomimo własnych zapewnień trzymał dłoń na rękojeści miecza. Kto wie, czy Pani Lasu nie wystawiła własnych straży, gotowych bez ostrzeżenia rzucić się na widownię. Poza tym… kto powiedział że ona będzie honorowa? Trzeba było być czujnym i takim też rycerz pozostawał, uważnie rozglądając się po okolicy, pozwalając się wieść Esmondowi.


Walka


Manewr nie zadziałał w pełni. Choć ostrze zacięło ptasią nogę Marzy, to Gveir wylądował na plecach. Jednego ataku uniknął ale w odwecie za podcięte ścięgno Pani powaliła go swoim ciężarem na ziemię. Boleśnie wbijając mu szpony w ramiona szykowała się aby go ugryźć.

Gveir warknął, kiedy upadał na plecy. Spodziewał się, że walka z Marzą będzie trudna. Nie oczekiwałby niczego mniej od Pani Lasu.

Kiedy upadał, łańcuch poszybował z powrotem i wylądował w jego dłoni. Jednym z ostrzy uderzył defensywnie w stronę twarzy i kłów, drugim zaś pchnął na oślep w klatkę piersiową, czekając na to, aż uścisk zelży.

Rzadko się zdarzało, że chciał wyzwolić się objęć dam, jednak jeśli ta chciała odgryźć mu głowę, potrzeba było się wyzwolić z nich czym prędzej!

Do jego uszu dobiegł rozdzierający wrzask. Marza złapałą się za twarz przewracając się do tyłu. Szkarłat je krwi ubrudził okoliczny śnieg.
- Ty!! - warknęła kierując swoją poharataną twarz do wojownika, który teraz mógł się podnieść. - Jesteś wspaniały!!
Zakrwawiona ale z szerokim (nawet nieco zbyt szerokim) uśmiechem Marza wstała rozkładając szeroko skrzydła. Podlecieć nie mogła mając uszkodzone jedno z nich, widok był jednak imponujący. Czekała na niego. Czekała z szeroko rozłożonymi ramionami.

Gveir podniósł się na równe nogi. Zachwiał się nieco, utrzymał jednak równowagę i podniósł jedno z ostrzy przed siebie, nieufnie.

- Co to za sztuczki? - zapytał, mając przecież w pamięci świeżo jej kły i pazury.

Marza uśmiechnęła się.
- Legnij ze mną.

Gveir zmrużył oczy. Marza, choć silna, brutalna i dzika, raczej nie należała do tych, co próbowali swoich wrogów brać na fortel. Choć wielu zapewne uciekłoby z przerażeniem na sam widok walki z Panią Lasu, to jednak Gveirowi udało się przeżyć walkę ze stworem, o którym krążyły legendy. Ostatecznie, był to kolejny test, jak głosiła reguła Artamen.

- Jeśli jest to kolejna część pojedynku, przekonasz się, że i w tej mierze tobie dostoję - rzekł Gveir, przybliżając się.

Marza zaśmiała się.
- To nie część pojedynku, to propozycja. Możemy się pozabijać, ty byś umarł, ja bym się odrodziła w następnym roku i tyle by było z pojedynku. Daj mi swe nasienie, abym mogła urodzić potomstwo coby siostry więcej na mnie nie mogły patrzeć z góry! - Pani zaskakująco wykonała wulgarny gest w kierunku drzew po czym ponownie spojrzała na Gveira wyczekując. Tymczasem ostrza szeptały mu do ucha aby zabił Panią aby mogły wchłonąć jej siłę.

- Nie szukam twojej śmierci, jedynie siły - rzekł Gveir.

Wyglądało na to, że pojedynek się zakończył. I chyba go wygrał, ostatecznie to Pani Lasu wyszła z propozycją jego przerwania. Z trudem wypuścił ostrza ze swojej ręki.

- Spodziewałem się, że otrę się o śmierć. Czy to oznacza, że wygrałem pojedynek? - Gveir wyszczerzył się do Marzy.

- Nie. Widzę w tobie potencjał, który chcę wykorzystać.

- Nie miałem nigdy dzieci - rzekł Gveir. - Kiedy przyjdzie czas, będę chciał je zobaczyć. I wytrenować w Ścieżce Artamen. To jest jeden warunek, który stawiam.

Marza zmrużyła oczy zastanawiając się.
- Niech będzie - powiedziała w końcu uśmiechając się powoli. Potem sceneria się zmieniła.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline